magazyn Świat Nei Jia
NR 48 (GRUDZIEŃ 2011)

Kino i literatura

PO PROSTU ŻYJ
Joanna Molenda-Żakowicz

Nie będzie nigdy wyjściowych drzwi. Jesteś we wnętrzu,
a twierdza obejmuje wszelki punkt wszechświata
i ni awersu, ni rewersu nie posiada,
ni zewnętrznego muru, ni tajnego centrum.
 
Nie oczekuj, że niezłomność twej marszruty,
co uporczywie się rozwidla,
co uporczywie się rozwidla,
mieć będzie kres. Z żelaza twój los ukuty,
jak i twój sędzia.
 
Nie sądź, że będzie nacierał
byk, co jest człowiekiem i którego zadziwiająca
forma mnoga karmi przerażeniem gąszcze
z nie kończącego się utkane kamienia.
Nie istnieje. Niczego się nie spodziewaj,
nawet w czerni zmroku najdzikszego zwierza.
 
Jorge Luis Borges "Labirynt"

W Chinach przyjęty, a zarazem zakazany. W 1991 roku nominowany do Oscara za najlepszy film nieanglojęzyczny i za zdjęcia, w 1992, zdobył nagrodę Brytyjskiej Akademii Sztuk Filmowych i Telewizyjnych. Film "Da` Hóng De-nglóng Ga-oga-o Gua`", czyli "Zawieście czerwone latarnie", opowiada historię Songlian, młodej studentki granej przez Gong Li, która w obliczu nagłego pogorszenia się sytuacji finansowej swojej rodziny zmuszona jest zrezygnować ze studiów, oraz wyjść za mąż tak, by zapewnić sobie egzystencję w przyszłości.

Choć scenariusz tego obrazu, wyreżyserowanego przez Zhang Yimou, powstałego jako efekt współpracy między Chinami, Hongkongiem i Tajwanem, został w Chinach zaaprobowany, sam film przez pewien czas nie był w tym kraju dopuszczony do dystrybucji, a niektórzy krytycy filmowi odczytywali go jako zawoalowaną krytykę autorytaryzmu.

Sama historia jest banalna, choć bardzo sugestywnie pokazana. Oto młoda dziewczyna zostaje osierocona przez ojca, a następnie opuszcza swoją macochę, by stać się częścią rodziny Chen jako czwarta konkubina. Wyrwana ze środowiska uniwersyteckiego, w którym spędziła ostatnie sześć miesięcy, musi nauczyć się żyć w zamkniętym świecie, w którym jedynym celem życia jest zdobycie jak najwyższej pozycji w rodzinie, a jedyną jego treścią są intrygi i otwarte walki między konkubinami. Sam film koncentruje się na napięciach i rozgrywkach między kobietami. Mężczyźni grają rolę tła, kontekstu, sprawców konkretnych zdarzeń, lub heroldów ogłaszających stan sytuacji domowej: "Pan wyszedł!", "Zawieście latarnie!", "Zgaście latarnie!", "Zakryjcie latarnie!"

Można zapytać, co takiego jest w losach studentki żyjącej w latach 20-tych zeszłego wieku, że wzbudziło to nieufność współczesnych chińskich cenzorów? Czy scenariusz opisujący, jak kilka niespełnionych, znudzonych konkubin, prowadzi między sobą rodzinne, gierki mógłby w kimkolwiek obudzić czujność? Nie, bo i nie o tym traktuje ten film. Korzystając z zamieszania, jakie robią kobiety kłócące się o to, czy na obiad ma być fasolka sojowa ze szpinakiem, czy kawałek mięsa, albo podstrzygujące sobie nawzajem włosy razem z uszami, Zhang Yimou odmalowuje obraz systemu totalitarnego, sposobu jego funkcjonowania, oraz roli umieszczonej w nim jednostki. Jest to system potężny, bezduszny, nieludzki, a przede wszystkim obojętny. Do tego stopnia oddzielony od wszystkiego, co można by kojarzyć z człowieczeństwem, że wydaje się być autonomicznym bytem, dla którego ludzie są nie "kimś" nawet, ale "czymś" niegodnym uwagi, a ich żałosne próby konfrontacji z rzeczywistością nie są nawet daremne, czy z góry skazane na porażkę. Są nieistotne. Zhang Yimou pokazuje, że próba umieszczenia ludzi w totalitaryżmie, ukształtowania ich tak, by stali się jego częścią, to jak próba stworzenia Iron Mana poprzez wbicie żywemu człowiekowi noża w serce. Tak się tego się zrobić nie da. Żelazo jest zaprzeczeniem życia i jako takie nigdy nie może się z nim zjednoczyć. Nawet kamień, choć też nieożywiony, jest w stanie nasiąknąć krwią. Po mieczu będzie ona tylko spływać. Uwięzieni w totalitaryzmie ludzie mogą się tylko poddać; wyrzec siebie, zredukować wszystko co ludzkie i przede wszystkim nie myśleć. Tak, jak radzi Songlian trzecia konkubina, Meishan (grana przez He Caifei), gdy jej "Czwarta Siostra" zaczyna przeglądać na oczy i dostrzegać, w jakim świecie żyje:

- Zapalcie latarnie, zgaście latarnie, zakryjcie latarnie... Czym tu się przejmować? Ile warci są ludzie w tym domu? Znaczą tyle, co koty, psy albo szczury. Nie liczą się jako osoby. Czy nie lepiej od razu powiesić się w swoim pokoju?

- Nie wspominaj o śmierci . Czemu przejmujesz się tym, jacy są ludzie? Po prostu żyj.

Bo Meishan "żyje". Desperacko i wbrew obowiązującym zasadom. Wbrew "Zwyczajowi", który reguluje życie wszystkich i funkcjonowanie wszystkiego, ale za zgodnie ze swoim sercem i bez paraliżującego, wyżerającego duszę lęku. Jest od Songlian starsza i bardziej obyta w świecie, przez co wie ile i kiedy może zaryzykować, żeby ocalić siebie na jak najdłużej, zanim popełni ten jeden błąd i zanim nadejdzie dla niej chwila ostatniego spotkania z bestią. Co innego Songlian. To dumna, niezależna i odważna dziewczyna. Łzy, które spływają po jej twarzy, gdy decyduje, że, wbrew własnym pragnieniom, zostanie tylko konkubiną, są nie tylko wyrazem smutku ale również determinacji i niezłomności. Choć są rzeczy, których uniknąć nie może, chce sama wejść na drogę, którą i tak podążyć musi, po to żeby zachować godność i zarazem zamanifestować swój, bezcelowy, ale jednak opór. Choć mija po drodze lektykę wysłaną po nią - kolejną konkubinę, udaje, że nie wie kim są przechodzący ludzie. Lepiej się czuje maszerując polnymi drogami w stronę domu, w którym ma zamieszkać, dźwigając walizkę ze swoim całym dobytkiem, niż by miała być niesiona jak przedmiot. Bierze swój los takim, jaki jest, ale robi to świadomie, żeby nie żyć z myślą, że oto wiedzie życie, do którego ktoś ją zmusił. Chce skorzystać z faktu, a może iluzji, że nie można dokonać przemocy na kimś, kto się zgadza na postawione warunki.

Rzeka przepływa
między oczami ryb
jak tęcza
albo niezagojone cięcie po nożu
 
Pływają po niej
wielkie serca baobabów
koła wozów
a także ciężkie kandelabry
rogów utopionych jeleni
 
Moje łzy
jak okruchy chińskiej porcelany
toną wirując powoli
Edward Stachura "Włosy"

Biedna Songlian! Jeszcze nie wie, że jej mężne serce nikogo nie obchodzi i że na nic się jej nie przyda. Jeśli sobie tego zażyczy, może je sobie co najwyżej zachować tak, jak trzyma się pamiątki z podróży. Jej dramat polega na tym, że świat, do którego wchodzi, nie jest światem ludzkim i że ludzkie zasady i wartości nie mają w nim zastosowania. Jest to świat ogromny i potężny, a dla kogoś, kto nie może go opuścić, również nieskończony. Jak wszechświat. Przerasta indywidualnego człowieka, bo nie dla pojedynczych ludzi został stworzony. Z drugiej strony, ci ludzie są mu potrzebni, bo nimi się karmi. Aabsorbuje ich życiową energię i pozostawia puste stworzenia, które tylko ciałem, materiałem, z jakiego są skonstruowane, odróżniają się od abstrakcji systemu, w którym funkcjonują.

Nieporozumieniem jest interpretacja tego obrazu jako alegorii i krytyki autokratyzmu. Autokratyzm potrzebuje... autokraty, a tu - kto miałby nim być? Przecież nie "Pan" - istota bez twarzy, bez imienia, bez pragnień, bez autentycznego poważania u żon i bez faktycznej mocy sprawczej. W czasie 125-u minut trwania filmu, nie ma ani jednej sceny, w której Pan byłby pokazany na tyle blisko, by można było go rozpoznać w tłumie. Przez cały film nie dowiadujemy się też, czy w ogóle ma jakieś imię! Żony, gdy chcą, żeby coś zrobił, zwracają się do niego bezosobowo, nie dodając nawet "proszę", a gdy, jak Meishan, są złe, przeklinają nawet jego przodków! Z kolei Pan o swoich żonach potrafi powiedzieć tylko, że są dla niego dobre albo na niego złe. Od żony złej idzie do dobrej, bo chce mieć trochę spokoju. Szczęśliwie, kobiety rywalizują o łaski Pana; gdy jedna się obrazi, druga na tym korzysta, podczas gdy dla niego, najwyraźniej, nie ma przewidzianej opcji "noc we własnym łóżku, bez żadnej żony". Można by powiedzieć, że, inaczej niż Rorschach (Watchmen, 2009), to on jest zamknięty w więzieniu ze swoimi konkubinami, nie one z nim. Jedyna scena, w której Pan mówi, że czegoś sobie życzy, ma miejsce podczas nocy poślubnej Songlian, kiedy nalega, by zostawić zapalne światła, bo "lubi, jak jest jasno i oficjalnie". Oficjalnie?! A kim on niby jest? Królem, którego dwór obserwuje każdy ruch, żeby nie było wątpliwości, co tam pomazaniec boży kombinuje? Komu i co poprzez tę oficjalność chce udowodnić? Chyba nie służbie, która i tak nie wystaje pod oknami i nie sporządza raportu z wydarzeń. Jemu po prostu sprawia przyjemność stopienie się ze Zwyczajem, jego regułami i zasadami, które zastępują mu ludzkie potrzeby i emocje. Pan nie myśli, bo nie ma po co. Wszystko jest już dawno wymyślone i skodyfikowane przez Zwyczaj. Nie podejmuje autonomicznych decyzji, bo przecież wiadomo co trzeba robić. Zwyczaj przewiduje ścieżki postępowania na praktycznie każdą okoliczność i nie pozostawia pola do swobodnych interpretacji. Weźmy na przykład "niedozwolony związek" Meishan, przez który zawiśnie ona na stryczku, choć to nie Pan ją powiesi. Gdy sprawa się wydaje, akurat go nie ma w domu. Nic nie szkodzi. Przecież wiadomo, co z taką kobietą służba powinna zrobić. Miejsce dla niepokornych, postępujących wbrew Zwyczajowi osób, jest doskonale określone. Wszystko to jest tak oczywiste, że Pan, gdy wraca, nie wygłasza żadnej dydaktycznej mowy do pozostałych konkubin, ani nie wyraża swojej opinii o uśmierceniu jednej z jego żon pod jego nieobecność i bez konsultacji. Widać też, że nikt po nim żadnych komentarzy nie oczekuje. Jeszcze by tego brakowało! Dziś miałby snuć refleksje na tematy, które, zgodnie ze Zwyczajem, są rozpracowane i zamknięte, a jutro - co? Może coś zacząć kontestować? Na szczęście Pan nie stwarza takiego zagrożenia. Został do tego stopnia wchłonięty przez system, że nie wiadomo nawet, czy można nazwać go człowiekiem. Owszem, rusza się, coś mówi, coś robi, ale są to tylko te rzeczy, które należą do jego obowiązków. Został zredukowany do pełnionej funkcji. Wykonuje ją wzorowo, lecz na jego miejsce można by podstawić dwudziestu innych mężczyzn, a widz i tak by się nie zorientował, że to nie on, bo nasz rzekomy autokrata jest w filmie nierozpoznawalny. Może być kimkolwiek, a nawet mogło by go nie być w ogóle. Zwyczaj doskonale by sobie bez niego poradził. Pan to relikt. Pamiątka. Biologiczna pozostałość po niedoskonałym ludzkim stworzeniu. Redukcja do pełnionej funkcji to miejsce w totalitaryzmie dla pokornego, ale chcącego żyć człowieka.

W systemie tym najstraszniejsze jest, że nie ma od niego ucieczki. Nie ma też znaczenia, czy ktoś się godzi z zaplanowanym losem, czy walczy. I tak w końcu się podda, bo w tej walce nie jest równorzędnym przeciwnikiem. System nie męczy się i nie spieszy. Ma czas. Całą wieczność. Nie denerwuje się i nie popada w zwątpienie. To człowiek się wykrwawia w walce z abstrakcyjnym, bezcielesnym wrogiem, traci czas i energię szarpiąc się z pustką, podczas gdy jego ludzki rozum ociera się o szleństwo, czując, że trwa jakaś walka, ale nie można zidentyfikować agresora, aż w końcu rozpada się na kawałki.

Tak się dzieje z Songlian, która, po przekroczeniu progu swojego nowego domu - kamiennego labiryntu, na zawsze już będzie w nim błądzić. Taka mała, że aż trudna do zauważenia w gąszczu dachów, schodów i pawilonów. Taka odważna, a jednak nie będąca w stanie się obronić i zmuszona by pożegnać się najpierw za swoim sercem, potem duszą, w ostatnich scenach filmu także z rozumem. Ta, często stosowana w dalekowschodniej tradycji maniera przedstawiania osób nie przystosowanych, nie potrafiących poradzić sobie z okrucieństwami życia, jako obłąkanych, tu użyta jest dość nieoczekiwanie. To prawda, że, widząc śmierć Meishan, Songlian wpada w ciężki szok. Zamyka się w sobie i nie zwraca na nic uwagi, nawet na Pana, który, wściekły z powodu obecności świadka tego zdarzenia, chce się dowiedzieć, co Songlian widziała na prawdę i co, w domyśle, może zacząć opowiadać innym ludziom. Jednak w kolejnej scenie, gdy straszy zabobonną służbę duchem Trzeciej Siostry, wygląda, że doszła do siebie i że wciąż jest w opozycji do Zwyczaju. Mimo to, na koniec widzimy, jak, otępiała, snuje się wśród pawilonów i zapalonych latarni, które w jej oczach mienią się, pęcznieją i zwielokrotniają aż po horyzont czasu i przestrzeni.

Co spowodowało tę zmianę zachowania Songlian? Czy to rezygnacja i rozczarowanie przeżarły jej duszę, aż ta rozpadała się na fragmenty, jak przerdzewiały metal? Czy, zastraszona możliwymi konsekwencjami podglądania egzekucji Meishan, woli ukryć się w szaleństwie niż narażać na śmierć? A może oszalała na samym początku, już wtedy, gdy zobaczyła na własne oczy sceny, które rozgrywały się w zamkniętym łańcuchem pokoju na dachu? Trudno odpowiedzieć na to pytanie na podstawie scenariusza. Jedną rzecz widać jednak bardzo wyraźnie. Wypadając z przewidzianej dla niej roli żony i matki, Songlian przestaje być w stanie pełnić zaplanowaną dla niej funkcję. Jest jak malutka kulka, która wyskoczyła z łożyska i przez to stała się bezużyteczna. Ponieważ jest detalem łatwym do wymiany, nikt jej szuka, ani nawet nie pamięta, że kiedyś istniała. Turla się więc po nieskończonych przestrzeniach hali fabrycznej; raz trafia pod schody, innym razem ktoś ją kopnie albo nadepnie, a nawet jeśli zauważy, to nie podniesie, bo po co? Tak samo kończy Songlian, która błąka się między pawilonami, nic już nie znacząc, będąc praktycznie przezroczystą dla pozostałych osób zamieszkujących rezydencję Chen, oraz nareszcie wpasowaną w miejsce stworzone przez system specjalnie dla ludzi takich, jak ona: ludzi dla totalitaryzmu bezużytecznych.

Powrót do spisu treści


Strona została przygotowana przez Tomasza Grycana.

Wszelkie pytania i uwagi dotyczące serwisu "Neijia" proszę przesyłać na adres:

Uwaga! Zanim wyślesz e-mail, przeczytaj dokładnie F.A.Q.

Powrót do strony głównej.