Kolorowy napis z ideogramami: Świat Nei Jia

NR 21 (GRUDZIEŃ 2001)


Spis treści:

Powrót do strony głównej.


Wstęp

Witam w grudniowym wydaniu magazynu "Świat Nei Jia".
Chciałbym Wszystkim odwiedzającym mój internetowy serwis życzyć w nadchodzącym Nowym 2002 Roku zdrowia, spełnienia wszystkich marzeń, dużo optymizmu, siły i wytrwałości w realizacji wszystkich planów i zamierzeń oraz takiego praktykowania sztuk walki, aby przynosiły one także spokój i pomagały w rozwiązywaniu nawet najtrudniejszych problemów dnia codziennego.

Osoby, które postanowiły zrobić "coś nowego" w Nowym Roku, a nie wiedzą jeszcze, co to dokładnie ma być :), zapraszam na internetowe strony różnych oraganizacji sztuk walki, gdzie można zawsze znaleźć aktualne informacje o różnego rodzaju treningach.

Życzę miłej i owocnej lektury magazynu.

Tomasz Grycan

Powrót do spisu treści


Chen Taijiquan

XINJIA - NOWA FORMA STYLU CHEN TAIJIQUAN
Jarosław Jodzis

jarek@chentaiji.pl
World Chen Taiji Asscociation - Poland

Twórcą formy xinjia yilu i erlu czyli tzw. nowej formy i jej dynamicznej części paochui tradycyjnego stylu chen taijiquan był słynny Mistrz Chen Fake (1887- 1957). Żeby zrozumieć jak do tego doszło, skąd wzięła się jego inspiracja do opracowania nowej formy cofnijmy się do początku XX wieku, przełomu lat ok. 1900 -01. Młody Chen Fake miał ok. 13 lat i był słabym, chorowitym chłopcem. Były to ciężkie czasy dla rodziny Chen. Dostępność broni palnej pozbawiła ich głównego źródła dochodów jakim było konwojowanie i ochrona karawan kupieckich. Rozwijające się inne style taijiquan, szczególnie posiadającej duże wpływy wśród arystokracji rodziny Yang, oraz Wu powodowały że styl chen był prawie nieznany poza rodzinną wioską Chenjiagou. Młody Fake cierpiał też na specyficzną chorobę powodującą wzdęcie żołądka. Słaby i z wydętym przez chorobę brzuchem, nie miał zapału do ciężkiego treningu. Jego rówieśnicy, bratankowie i kuzyni byli dużo mocniejsi od niego i z zapałem praktykowali rodzinny styl walki. Szczególnie wyróżniał się jeden z nich mający przydomek Byk z racji swojej masy i siły, który w sparingach rozkładał nawet dużo starszych od niego chłopców. Którejś nocy Chen Fake usłyszał rozmowę swego ojca z innymi członkami rodziny. Ojciec martwił się, że oto po raz pierwszy od 16 pokoleń rodzinny przekaz zostanie chyba przerwany z powodu braku godnego następcy, ponieważ słaby i chorowity syn nie rokował zbyt dużych nadziei na przyszłość. W rozmowach ze starszymi rodu, próbowano określić kto mógłby godnie podtrzymać rodzinny przekaz, ale nie było nikogo o takich cechach charakteru, które dawałyby nadzieję na właściwą kontynuację tradycji. Wszystko to bardzo martwiło rodzinę Chen.

Musimy zdać sobie sprawę z wagi jaką Chińczycy przywiązują do rodzinnego przekazu i kontynuacji tradycji. Dla nich sztuka walki była rodzinnym skarbem przekazywanym z ojca na syna od 16 pokoleń i wielu niezwykłych mistrzów zapisało się w historii, dzięki swoim nadzwyczajnym umiejętnościom. Teraz zanosiło się na to, że to wszystko powoli upadnie. Możemy sobie wyobrazić uczucia jakie targały młodym chłopcem gdy tego słuchał. Dorobek wielu pokoleń, duma rodziny jaką była ich rodowa sztuka walki, to wszystko może skończyć się, ponieważ on był zbyt słaby żeby godnie przekazać wiedzę przodków następnym pokoleniom. Jaka odpowiedzialność, co za presja. To co nastąpiło potem pokazało wielki charakter młodego Chen Fake. Był to przełomowy moment, jeśli załamałby się i poddał słabości i niemocy prawdopodobnie chen taijiquan podzieliłby los wielu innych stylów, które zaginęły nie znajdując godnych kontynuatorów.

Wszyscy praktykujący dziś ten styl powinni z wdzięcznością skłonić głowę przed wyzwaniem jakie podjął wówczas Chen Fake. Rozpoczął ciężki trening. Inni też ćwiczyli ciężko, trudno było nadrobić stracony czas. Przypadek jaki wydarzył się niedługo po tej przełomowej nocy, natchnął go do nowych działań. Pewnego ranka po rannym treningu wybrali się z grupą rówieśników na dość odległe pole gdzie mieli pracować. Dopiero po dłuższej chwili zorientowano się że nikt nie wziął nic do picia, a dzień był bardzo gorący. Wysłano więc Fake żeby wrócił do domu i przyniósł parę melonów. Nie bardzo miał ochotę na dodatkową drogę, ale cóż miał robić, był najsłabszy ze wszystkich i nie protestował. Pobiegł szybko z powrotem wziął pod pachę dwa duże arbuzy i biegnąc gonił znikającą w oddali grupę. Gdy już ich prawie doganiał olśniło go, wyruszyli wszyscy razem, on musiał wrócić prawie w połowie drogi, teraz z ciężkimi arbuzami dogania idącą ciągle grupę. Z treningiem było tak samo, z powodu choroby został w tyle, żeby dogonić najlepszych musi biec, czyli ćwiczyć więcej niż inni, ale jak to zrobić, gdy pozostali uświadomią sobie, że on biegnie, też zaczną biec, wśród chłopców była ostra rywalizacja o prymat najlepszego, musi więc biec tak, żeby inni nie zauważyli, wtedy ma szansę ich dogonić, tak jak teraz z arbuzami. Zanim zrównał się z resztą, miał już gotowy plan. Od tej pory zaczęły się dla niego ciężkie dni i noce. W ciągu dnia pracował i ćwiczył razem z innymi, nocami zaś po kryjomu wstawał i urządzał sobie dodatkowy trening. Wstawał też gdy wszyscy jeszcze spali i przed świtem zaliczał kolejne dwie godziny treningu. Żeby budzić się w nocy i przed świtem przywiązywał sobie sznurek do nogi i podpalał go, tliło się to niegroźnie jak kadzidło i dochodząc do stopy budziło go lekko parząc. Nie było w tych czasach budzików. Jak głęboko musiał wziąć do serca usłyszane słowa ojca.

Po trzech latach takiego treningu jego choroba zniknęła całkowicie, nabrał sił i uczynił znaczne postępy. Ćwicząc w ten sposób wykonywał po kilkadziesiąt powtórzeń długiej formy laojia, przeciętnie było to 40 powtórzeń dziennie, chociaż zdarzało mu się wykonać i sto powtórzeń jednego dnia (i pewnie części nocy), Zaczął też ćwiczyć siłę tali i nadgarstków potrząsając długim drewnianym drągiem. W chen taijiquan jest 16 ruchowa forma wykorzystująca ten przyrząd. Wykonywał przeciętnie po 300 potrząsań tym dość ciężkim, blisko 4 metrowym kijem. Ci którzy znają formę laojia zdają sobie sprawę z ogromu pracy jaką wykonywał młody Chen Fake. Spokojne wykonanie całej formy zajmuje przeciętnie ok. 15 min. Po pewnym czasie krążąca energia Qi dosłownie go roznosiła i całą formę wykonywał dużo szybciej. Musimy być tu ostrożni, nie można przyspieszać krążenia Qi na siłę, krążenie powinno nastąpić samoistnie i następuje po pewnym czasie wytrwałego treningu.

Gdy skończył 17 lat czuł, że może zmierzyć się z najlepszymi (choć wszyscy zauważyli zmiany jakie w nim zaszły, nikt nie zdawał sobie sprawy z jego nocnych treningów). Pewnego dnia poprosił o sparing najmocniejszego, zwanego Bykiem. Ten, pamiętając jak jeszcze niedawno był to słaby i chorowity chłopiec, nadal traktował go z góry, trudno zmienić raz przyjęte o kimś wyobrażenie, odmówił więc, obawiając się, że może zrobić mu krzywdę, jego przeciwnicy wylatywali daleko po dynamicznych pchnięciach i co słabsi z trudem się podnosili. Jednak Chen Fake nalegał. "W porządku", zgodził się Byk, "tylko żebyś potem nie miał pretensji". Skrzyżowali dłonie do tui shou. Po pierwszej próbie pchnięcia, Byk odleciał odrzucony daleko błyskawiczną ripostą Fake. Z niedowierzaniem spróbował jeszcze raz, ale skończyło się tak samo. Ciało Chen Fake było jak podłączone do prądu wysokiego napięcia, każdy kontakt kończył się wyładowaniem i przeciwnik lądował na ziemi. W końcu Byk zrozumiał, że nie ma szans i zrezygnował. Wieść o potyczce bardzo szybko rozeszła się po całej okolicy. Ciężki trening przyniósł efekty, osiągnął mistrzowski poziom. Oczywiście do pełnego mistrzostwa brakowało jeszcze co nieco, ale teraz było już łatwiej. W dalszym ciągu kontynuował ciężki trening, utrzymując ilość wykonywanych powtórzeń każdego dnia.

Po dalszych kilku latach takiego treningu praktykowana przez niego forma laojia zaczęła zmieniać swój charakter, krążąca energia powodowała, że jego ruchy były bardzo szybkie, w wielu miejscach pojawiły się przeskoki, dynamiczne wyzwolenia siły tzw. fajin, wiele miejsc wzbogaciło się o dodatkowe elementy. Analizując i świadomie rozwijając nowe ruchy, stworzył w końcu formę nazwaną xinjia - nowy styl, dla odróżnienia od poprzedniej nazywanej odtąd laojia - stary styl. W toku dalszej pracy z szybszym i bardziej złożonym krążeniem qi przerobił jeszcze drugą formę starego stylu, tworząc xinjia erlu inaczej xinjia paochui, najtrudniejszą i najbardziej rozbudowaną energetycznie formę chen taijiquqn. W 1928 r. na zaproszenie swego bratanka Chen Zhaopei (1893-1972) przybył do Pekinu. Miał wówczas 41 lat i był uznanym mistrzem. Największą sławę zdobył jednak w Pekinie staczając wiele pojedynków z tamtejszymi mistrzami innych stylów walki nie znajdując sobie równych. Dodatkowym uznaniem otaczano go za jego niezwykłe cechy charakteru, łagodność, uprzejmość, brak jakiejkolwiek chęci poniżania kogokolwiek. We wszystkich swoich potyczkach nie skrzywdził poważnie żadnego z oponentów. Owszem zdarzało się że przeciwnicy wylatywali razem z futryną w drzwiach lub spływali po ścianie, ale szybko dochodzili do siebie, nie mając poważnych obrażeń. Zwykle kończyło się prośbą o przyjęcie na ucznia, którą Mistrz przyjmował.

Chen Fake nie wrócił już do wioski Chenjiagou, do śmierci mieszkał i nauczał w Pekinie. Miał bardzo wielu uczniów, wielu było wybitnymi mistrzami w innych sztukach walki. Nauczał głównie nowego stylu xinjia i pomny swoich doświadczeń zachęcał do eksperymentów i szukania własnej drogi. Po jego śmierci powstało sporo odmian i wariacji formy xinjia zmieszanej z xinjia paochui. To co obecnie dla wielu osób w Chinach, kojarzy się ze stylem chen to właśnie te odmiany formy xinjia. Jak już wspomniałem wcześniej nowy styl jest trudny, bez solidnych podstaw czyli umiejętności krążenia qi, nie sposób wyrazić w pełni jego bogactwa. Wiele osób naśladując zewnętrzne ruchy przesadnie kołysze biodrami i ramionami przerywając połączenie z dantian. Wiąże się to z nieznajomością zasad chansijing. Może było to zamierzone działanie Chen Fake zachowujące podstawy systemu w rodzinie. Stary styl i tradycyjny przekaz zawierający podstawy chansijing (spiralnej energii jedwabnego kokonu) praktycznie nie jest spotykany poza Chenjiagou i okolicą. Mamy wielkie szczęście, że Wielki Mistrz Chenxiaowang, wnuk Chen Fake, zdecydował się nauczać poza granicami Chin i pomyślne okoliczności sprowadziły go też do Polski. Historia rozwoju niezwykłych umiejętności Chen Fake uświadamia nam, że nikt nie rodzi się mistrzem, najważniejsza jest praca i inspiracja do ciężkiego treningu, ale i to nie wystarczy. Jeśli nie znamy zasad krążenia qi, utkniemy na pewnym poziomie treningu nie osiągając niczego. Potrzebna jest współpraca z kompetentnym Mistrzem, których nie ma wielu. Na szczęście Mistrz Chen Xiaowang jest jednym z najlepszych, więc droga otwarta, kto ma zapał i otwarty umysł niech korzysta.

Historia ta została przekazana przez Mistrza Chen Xiaowanga i stała się dla mnie wielką inspiracją do wytrwałego treningu.

Powrót do spisu treści


Chen Taijiquan

WIOSKA CHEN TAIJI POD WPŁYWEM CHEN XIAOXINGA

Autor: Stephan Berwick, przy tłumaczeniu z chińskiego pomagali Chen Pengfei i Ren Guanyi
Artykuł został opublikowany w "Journal of Asian Martial Arts" (vol.10, No. 2, 2001).

Tłumaczenie: Konrad Dynarowicz

Materiał udostępniony przez "World Chen Taiji Association - Poland".

WPROWADZENIE

Młodzież ćwicząca w Akademii Treningowej Chenjiagou (wioski rodziny Chen) rozpoczyna zazwyczaj dzień od śniadania w "starym stylu" składającego się z lekkiej zupy mięsnej, warzyw i bułeczek na parze. Dla tych ciężko trenujących sztukę walki, te duże czarki zupy są czymś więcej aniżeli tylko zupą, są również przypomnieniem ducha treningów w dawnej wiosce Chenów. W wiosce spadkobierców starożytnych wojowników zupa ta niesie ze sobą powiedzenie: "Jeśli pijesz wodę w Chenjiagou, będziesz bardzo dobrze kopał". A więc to śniadanie jest tradycją przypominającą co wzmacniało dawnych praktyków sztuk walki ze znanej wszystkim rodziny Chen.

Ci, którzy po raz pierwszy odwiedzają Chenjiagou odczuwają w niej ducha rodziny jak i sztuki walki, wrażenia, którego nie znajdzie się nigdzie indziej. Zarówno domy w wiosce jak i jej drogi pozostały niezmienione od czasów, kiedy pierwsi Chenowie osiedlili się w tym wąwozie w pobliżu Żółtej Rzeki (a było to dziewięć pokoleń temu). Chenjiagou zachowała wiejski charakter a także rzadką czystość rodzinnej sztuki walki. Dlatego też to co w innych miejscach świata chińskich sztuk walki jest tylko wspomnieniem, w wiosce rodziny Chen żywo istniejącą tradycją.

Tak jak wszystkie tradycje, przyswojenie sobie tradycji sztuk walki wymaga wykonania jednego kroku wstecz. Choć o wiele łatwiej znaleźć człowieka będącego nosicielem tradycji nauczania sztuk walki, który jest prawdziwym mistrzem, to możliwość uczenia się u niego przez dłuższy okres czasu nadal nie jest rzeczą łatwą. W czasach wyrafinowanych technologii, ekonomicznych możliwości i broni palnej, spotkanie dobrego nauczyciela jest często niemożliwe dla osób zainteresowanych sztukami walki. Zdarza się , że współcześni entuzjaści tradycyjnych sztuk walki starają się znaleźć istniejącą od pokoleń tradycyjną linię przekazu. Poszukując ludzi przekazujących dojrzałą tradycję, starają się znaleźć takich, którzy mają dostęp do źródła sztuki albo do niego zdążają, jeśli oczywiście takie źródło istnieje.

Czy to dzięki zbiegowi okoliczności czy też celowemu działaniu miejsce narodzin Taijiquan pozostało nietknięte. Chenjiagou, to wioska o ponad 400-to letniej historii w której mieszka rodzina Chen. Mieści się ona w okręgu Wen w prowincji Henan w Chinach. Jest to jedno z nielicznych miejsc na świecie gdzie przetrwała w stanie czystym jedna z najstarszych, wyjątkowo ważnych i wpływowych tradycji sztuk walki. Choć niektórzy badacze historii sztuk walki kwestionują Chenjiagou jako źródło pochodzenia Taiji, wskazując na brak wcześniejszych tekstów pochodzących z wioski rodziny Chen, to dojrzałość i głębokość tego systemu sugeruje co innego (Wile, 1996:117).

Każdy zwykły dzień w Chenjiagou toczy się wokół uprawy roli i sztuk walki. Sztukę walki ćwiczy się wszędzie: na polach, w domach i w szkole znajdującej się we wsi. W związku z tym szkoła stała się centrum treningowym sztuk walki.

U szczytu swojej trenerskiej kariery, Chen Zhaopei, spadkobierca i mistrz w osiemnastym pokoleniu rodziny Chen, zorganizował treningi dla mieszkańców wioski poza ich domami. Dzięki takiej promocji sztuk walki i zmianie organizacji i nauczania powstała w pewnym momencie formalna Akademia Treningowa w Chenjiagou. Zbudowano ją w 1982 roku. Uczniowie mogą w niej nocować i uczyć się przez całą dobę. Akademia ma więc swoje korzenie w ideach Chen Zhaopei. Praktycy z dziewiętnastego pokolenia rodziny Chen pamiętają Chen Zhaopei jako mistrza odpowiedzialnego za odnowienie praktyki Taiji w wiosce pomimo częstych zawirowań w politycznej i społecznej historii Chin dwudziestego wieku (Rich, 2000).

MISTRZ PRZEKAZUJĄCY STANDART WYKONANIA CHEN TAIJIQUAN

Chen Zhaopei stworzył nowy standard przewodzenia innym wśród współczesnych mistrzów z Chenjiagou. Na prośbę Chen Zhaopei, syn Chen Fake, Chen Zhaokui, powrócił do wioski. Miał on za zadanie trenować najlepszych młodych mistrzów z dziewiętnastego pokolenia, by ci przekazywali dalej rodzinną sztukę walki. W tej małej grupie prowadzonej przez Chen Zhaokui najmłodszym uczniem był Chen Xiaoxing. Dzięki inspiracji Chen Zhaopei oraz nieustannej pomocy i nauczaniu przez starszego brata, Chen Xiaowanga (który był protegowanym Chen Zhaokui a obecnie jest spadkobiercą tradycji stylu przekazującym standard wykonania Chen Taijiquan w dziewiętnastym pokoleniu) mógł przygotować się do roli głównego nauczyciela w wiosce rodziny Chen.

Jako główny nauczyciel sztuk walki w Chenjiagou, Chen Xiaoxing jest nie tylko jednym ze starszych mistrzów w wiosce ale również i przywódcą społeczności słuchanym przez współziomków. W trakcie swoich spotkań, zarówno porannych jak i popołudniowych z Wielkim Mistrzem, autor tego artykułu był świadkiem z jakim respektem i szacunkiem odnoszono się do Mistrza. Mieszkańcy wioski rozmawiając z nim tytułują go shifu (nauczyciel) albo laoshi (starszy nauczyciel).

Jego poranne zajęcia rozpoczynają się od załatwiania spraw dotyczących Akademii oraz nauczania. Dość często kończy dzień przy partyjce mahjonga ze starszymi mieszkańcami wioski, a odbywa się to zazwyczaj na podwórku, które jest dawną salą treningową na której Wielki Mistrz czternastego pokolenia i kompilator form Starego Stylu (Lao Jia), Chen Changxing, nauczał Yang Luchana.

W okresie dominacji tak uznanych mistrzów, jak znany na całym świecie starszy brat Xiaoxinga, Chen Xiaowang, wpływ Chen Xiaoxinga na wioskę i nauczanie Chen Taijiquan jest rzeczą wyjątkową. Mistrz Chen Xiaowang wykonuje ogromną pracę starając się rozpropagować rodzinną sztukę walki, nauczając jej na licznych seminariach na całym świecie. Z tego punktu widzenia jego starszy brat dokonał wiele by rozpropagować autentyczny styl Chen Taijiquan. Natomiast Chen Xiaoxing wybrał inną, bardziej tradycyjną drogę przekazywania najwyższych poziomów umiejętności stylu Chen Taijiquan.

Kontynuowanie tradycji rozwoju najwyższych poziomów umiejętności polega na poznawaniu słynnych koncepcji Chen Taiji, a szczególnie treningu energii jedwabnego kokonu (chansijin) i praktycznego stosowania teorii yin-yang. Chen Xiaoxing mówi: "Moją inspiracją do przekazywania sztuki walki na najwyższym poziomie jest mój brat". Chen Xiaoxing nie tylko prowadzi szkołę sztuk walki w wiosce ale również opiekuje się następnym pokoleniem mistrzów Chen Taiji, a szczególnie swoim bratankiem Chen Pengfei, najmłodszym synem Chen Xiaowanga i nadzieją rodziny.

Tak jak i jego przodek, Chen Zhaopei, Chen Xiaoxing naucza inspirując zarówno ćwiczących mieszkańców wioski jak i przybyszów z zagranicy. Chen Xiaoxing podkreśla, że "jestem zobligowany do pozostania w mojej rodzinnej wiosce by nauczać i przekazywać następnym pokoleniom sztukę walki na najwyższym poziomie". To zobowiązanie do nauczania w rodzinnej wiosce jest przykładem jak u źródła sztuki walki rodziny Chen zachowywana jest tradycja.

STAWANIE SIĘ MISTRZEM TRADYCYJNYCH SZTUK WALKI

Chen Xiaoxing, który urodził się w 1952 roku jest nie tylko jednym z prawdziwych współczesnych mistrzów Taiji, którzy uczyli się u najlepszych mistrzów będących legendami stylu Chen Taijiquan. Mam tu na myśli Chen Xiaowanga, Chen Zhaopei u wujka Chen Xiaowanga, Chen Zhaokui. Trening sztuk walki Chen Xiaoxinga odzwierciedla stare powiedzenie z wioski rodziny Chen: "W wiosce rodziny Chen zanim będziesz we dwoje, możesz wykonywać technikę Diamentowego Tłuczka" (klasyczna technika Taiji Chen).

Chen Xiaoxing rozpoczął trening w wieku sześciu lat. Był uczony przez swojego starszego brata, Chen Xiaowanga, potem przez Chen Zhaopei i ponownie przez brata. Pierwsze lata treningu spędził z Chen Xiaowangiem. Xiaoxing opisuje ten okres jako "spokojne, ciche chwile". Skupiał się na ćwiczeniu klasycznej Pierwszej Formy Starego Stylu (Yi Lu Lao Jia), wykonując po 30 powtórzeń tej długiej formy dziennie. Później zaczął ćwiczyć także formy z broniami jak i Pchające Dłonie (Tui Shou). W roku 1972 rozpoczął treningi z Chen Zhaokui, który uczył go Nowego Stylu Chen Fake (Xin Jia) - dokładniejszej wersji form ręcznych stylu stworzonego przez Chen Fake.

Chen Xiaoxing mówił, że "kiedy Chen Zhaokui powrócił do Chenjiagou w 1964 roku wprowadził wiele zmian do metod ćwiczenia mieszkańców wioski. Zhaokui korygował błędy i oceniał ich umiejętności". Xiaoxing uczył się pod nadzorem Chen Zhaokui do 1980 roku. Z powodu młodego wieku uczony był przez swojego brata, który posiadał zaawansowane umiejętności, a treningi te wspomina jako "wyjątkowo intensywne".

Sposób w jaki ćwiczył Chen Xiaoxing pokazuje jak tradycja i standardy ćwiczenia przekazywane są następnym pokoleniom w Chenjiagou. Ojcowie, starsi bracia i wujkowie byli najlepszymi nauczycielami i opiekunami następnych pokoleń ćwiczących zarówno podczas publicznych jak i prywatnych treningów. Choć teraz nauka Chen Taijiquan jest dostępna również i dla ludzi z poza rodziny Chen, to sposób jej przekazu pozostał niezmieniony. Ta otwartość na nauczanie ludzi z poza rodziny datuje się od czasów Chen Changxinga, mistrza z siedemnastego pokolenia, który nauczał w Chenjiagou Yang Luchana.

MISTRZ - NAUCZYCIEL

Zachowując zwyczaje panujące wśród praktyków z Chenjiagou, Chen Xiaoxing rozpoczął nauczanie w momencie ukończenia 18-tu lat. W 1976 podróżował po całych Chinach nauczając Taiji. W połowie lat 80-tych jego podejście do nauczania uległo zmianie. Pod wpływem swojego starszego brata skupił się na uczeniu podstawowych zasad i ćwiczeń Taijiquan, takich jak: ćwiczenia stania (zhanzhuang) i rozwijania jedwabnego kokonu (chansijing). Chen Xiaoxing zauważa, iż dzięki zmianie podejścia do treningu "w latach 90-tych moje umiejętności nauczania poprawiły się". Dlatego też propaguje wśród uczniów swój sposób podejścia do treningu. Radzi wszystkim by skupili się na ćwiczeniach stania a także rozwijania jedwabnego kokonu i uczynili je podstawą swojego treningu. Chen Xiaoxing przypomina nam, że "uczeń, który poważnie podchodzi do treningu Chen Taiji powinien starać się osiągnąć w swoim ciele równowagę pomiędzy siłami yin i yang". Radzi również uczniom by pamiętali i stosowali się do zasad pięciu poziomów treningu tradycyjnego stylu Chen (Chen, 1990: Rozdział 4; Berwick, 1999: 189-195).

W późnych latach 90-tych XX wieku, Xiaoxing zaczął szefować Centrum Treningowemu w wiosce. Szkoła ta według Daniela Poona jest "dokładnie zorientowana na społeczność" (wioski). Daniel Poon jest Anglikiem, który mieszkał w domu Chen Xiaoxinga i uczył się w tej szkole w pełnym wymiarze czasu. Szkoła jest też centrum lokalnych pokazów wykonywanych często dla dużych grup urzędników państwowych odwiedzających szkołę albo cudzoziemców. Kiedy znana jest już pora przybycia gości, młodsi uczniowie czyszczą podłogę, przygotowują siedzenia oraz poczęstunek dla gości. Pod nadzorem Chen Xiaoxinga pokaz przebiega z dużą precyzją i zaangażowaniem od pierwszej do ostatniej minuty.

Chen Xiaoxing mówi: "Taiji jest nadal bardzo popularne w naszej wiosce. Dojrzali praktycy ćwiczą bardzo twardo i posiadają duże umiejętności. Wielu z jej mieszkańców poważnie traktuje Taiji, ale nadal dość trudno znaleźć kogoś, kto byłby osobistym uczniem". Ma nadzieję, że za parę lat szkoła będzie oferowała stałe zajęcia dla młodzieży mogącej mieszkać w szkole i chcącej uczyć się Taiji. Czuje, że to pomoże przyciągnąć na dłuższy czas uczniów chcących ćwiczyć z zaangażowaniem.

Typowa wiejska gościnność umacnia autorytet Chen Xiaoxinga jako głównego mistrza sztuki walki w wiosce rodziny Chen. Jest on człowiekiem bardzo uprzejmym i łatwo nawiązującym kontakt z innymi. Uczniów z zagranicy traktuje jako gości rodziny. Pamięta jak styl Chen zaczął być popularny w 1979 roku. Wspomina: "w 1982 cudzoziemcy zaczęli regularnie odwiedzać wioskę, ale w 1988 ich liczba zaczęła się zmniejszać". Następnie stwierdza "teraz zaczęli powracać do Chin, ponieważ Chiny się bogacą". Kończąc mówi "zapraszam wszystkich chcących poważnie ćwiczyć, zarówno tych z kraju jak i z zagranicy, by przybyli do wioski rodziny Chen".

TRENING W WIOSCE RODZINY CHEN: PERSPEKTYWY DLA UCZNIÓW Z ZAGRANICY

Krótkie wizyty w Chenjiagou w celu odbycia treningów konkretnych umiejętności stały się niemal normą dla niewielkiej ale stale rosnącej liczby zagranicznych entuzjastów Taiji. Natomiast pozostanie w wiosce i ćwiczenie tam przez dłuższy okres czasu może być trudne nawet dla najbardziej wytrwałych. Jednym z takich cudzoziemców jest trzydziestoletni Anglik Daniel Poon. Powodowany uczuciem wolności wyboru i chęcią pozostawienia za sobą komfortu cywilizacji rozpoczął treningi prowadzone w klasyczny, tradycyjny sposób w izolowanym od miasta wiejskim otoczeniu.

Dzięki temu, że posiadał w pewnym stopniu umiejętność porozumienia się w dialekcie mandaryńskim, Poon miał możliwość uczenia się od Chen Xiaoxinga. Xiaoxing jest tego typu nauczycielem, który chce uczyć ludzi posiadających dobry charakter i bardzo zaangażowanych w to co robią. Poon uczył się Taiji w Wielkiej Brytanii od 1995, będąc uczniem Michaela Tse. Poon stwierdził, że "przybył do wioski rodziny Chen posiadając wspaniałe podstawy w stylu Chen dzięki Michaelowi Tse". Michael Tse jest uznanym nauczycielem qigong, uczy również stylu Chen Taijiquan. Poon przybył do wioski znając formę Starego Stylu Chen Taiji oraz mając pewne doświadczenia jeśli chodzi o Pchające Dłonie oraz zastosowania i sparing. W Chenjiagou uczył się Nowego Stylu (Xin Jia), form z broniami oraz kontynuował trening Pchających Dłoni. Doświadczenia i obserwacje Poona ujawniają jego radość z treningu oraz specyfikę ćwiczenia we współczesnej wiosce rodziny Chen, jako jednocześnie mieszkańca wioski i cudzoziemca.

Najpierw Poon uczył się u Chen Xiaoxinga. Żartował, że "Chen Xiaoxing nie chciał abym podczas treningu został pobity przez któregoś z ćwiczących. Kiedy znajdziesz się w takim miejscu po raz pierwszy, dobrze jest mieć kogoś kto wyciągnie do ciebie pomocną dłoń". Po treningach z Chen Xiaoxingiem rozpoczął treningi w wioskowej szkole. Proces nauczania określał jako "osmozę". Opisywał codzienny trening jako "wyjątkowo nieformalny". Mówił, że "można bez przeszkód nauczyć się od wielu ludzi, ale korekty najlepiej uzyskać od najlepszych instruktorów". Mówił także, że "w wiosce ćwiczy wielu ludzi, ale ci którzy są najlepsi, są też i najsprytniejsi".

Tak więc, można ćwiczyć w Chenjiagou, ale jest to dość tradycyjny rodzaj treningu. Jest to prawdopodobnie największy dar dla współczesnych praktyków Taiji, tych, którzy poszukują tradycyjnego treningu. Pomimo, iż jest to ciężki trening, nie jest on tak sztywny, surowy i prowadzony w szybkim tempie jak ma to miejsce w dużych Akademiach Wushu utrzymywanych przez rząd a znajdujących się w głównych metropoliach Chin. Standardem jest trening grup mieszanych, kobiet i mężczyzn, za wyjątkiem treningu Pchających Dłoni. Intensywność treningów w wioskowej Akademii jest większa przed zawodami rangi krajowej oraz odbywającymi się co dwa lata międzynarodowymi zawodami okręgu Wen. Mają one swoje własne tempo i rytm. Normą jest trening dwa razy dziennie. Wszyscy uczniowie ćwiczą codziennie formy ręczne, formy z broniami oraz sparingi. Poon zauważa, że "ponieważ życie w wiosce jest dość ciężkie i trudne, to trening rozpoczyna się w młodym wieku od wysokiego poziomu. Dlatego też kiedy na Zachodzie konieczna jest najpierw korekta sposobu stania, to w Chenjiagou trening rozpoczyna się od korekty postawy Pojedynczy Bicz (Dan Bien)".

Podstawą treningu jest nauka Pierwszej Formy Starego Stylu (Yi Lu Lao Jia) i przez dłuższy okres czasu jest to jedyny nauczany materiał. Jest faktem, że doskonalenie przez lata Pierwszej Formy Starego Stylu jest wspaniałym wprowadzeniem na wyższe poziomy umiejętności czyli Nowy Styl, formy z broniami oraz Pchające Dłonie, zapasy i qinna czyli dźwignie i rzuty.

Poon jako uczeń szkoły ma obowiązek uczestniczenia w częstych pokazach. Czując się częścią społeczności wioski zauważa: "teraz o wiele lepiej rozumiem zarówno historię jak i rozwój Taiji". Niewątpliwie jego doświadczenia, to co przeżył w Chenjiagou, choć w pewnym sensie były podróżą w czasie, to niewątpliwie były krokiem do przodu jeśli chodzi o jego praktykę Taijiquan.

BIBLIOGRAFIA:

Powrót do spisu treści


Chen Taijiquan

PIERWOTNE FORMY RODZINY CHEN I JEJ STYLU
Jaromir Śniegowski

chen@chen.org.pl
Polskie Towarzystwo Rozwoju Chen Tai Ji Quan

Współczesny styl Chen narodził się w XIX w., kiedy to słynny mistrz tej rodziny, Chen Changxing, utworzył dwie formy laojia - yilu, erlu. W skład form klasycznych wchodzi także "sześć broni" i tuishou (Pchające Dłonie). Wielki Mistrz Chen Fake dodał do tego dwie formy xinjia (yilu i erlu). Jest to jednak historia stosunkowo niedawna. Przedtem w rodzie Chen też uprawiano sztuki walki.

Rodzina Chen wywodziła się z miasta Hongtong w prowincji Shanxi, gdzie jej członkowie znani byli z umiejętności w sztukach walki. Ćwiczyli oni wtedy 108-ruchową formę, zwaną tongbei. Gdy w trakcie walk o obalenie dynastii Yuan Hongwu, pierwszy cesarz dynastii Ming rozkazał wybić całą zdradziecką ludność hrabstwa Wen w Honanie, na opustoszałe tereny przeniesiono mieszkańców Shanxi, a wraz z nimi rodzinę Chen.

Wioskę, w której rodzina w końcu osiadła, zaczęto nazywać Chenjiagou (Wyschnięta Rzeka Rodziny Chen), a to od czasu, gdy płynąca przez miejscowość rzeka wyschła na skutek kataklizmu, jakim była powódź i zmiana koryta wielkiej rzeki Huanghe (w grę wchodzą lata 1493 i 1855).

Pod koniec wieku XVII generał ludowej milicji hrabstwa Wen, Chen Wangting, wycofawszy się po przegranej wojnie w obronie dynastii Ming do rodzinnej wioski, stworzył właściwy styl Chen. W jego skład weszło 5 form wolnych (pai taiji), 1 szybka (paochui, oparta na formie stworzonej w XVI w. przez generała Qi Jiguanga) i 1 forma długa (108-ruchowa forma changquan, której pokrewieństwo z tongbei nie jest potwierdzone). Styl ten zwano wtedy "7 Form" lub "13 energii" (od 13 sposobów stosowania siły, charakterystycznych dla sztuki rodziny Chen).

Jak już wspomniano, w XIX wieku styl zreformował słynny Chen Changxing, z ruchów wszystkich 7 form tworząc 2 - yilu i erlu. Od jego czasów większość starych form poszło w zapomnienie, a kanon stylu utwierdził się. Znacznie później zaginęła również forma wykonywana z ciężką kulą - stosowano odtąd tylko pojedyncze ćwiczenia.

Jednak współcześnie członkowie rodziny zaczęli odczuwać potrzebę powrotu do tradycji. Dzięki kontaktom mistrza Shen Xijing, jednego z wybitnych uczniów Chen Xiaowanga z mistrzem xingyiquanu Zhao Wenhua, udało się odtworzyć zaginioną formę z kulą - stary mistrz w swej młodości nauczył się jej od ludzi z Chenjiagou w okresie, gdy jeszcze uprawiano ją w tej miejscowości. Obecnie wchodzi ona w skład stylu, a nawet powstała druga, współczesna forma z tym przyrządem.

Od pewnego czasu żyje też w Chenjiagou prawie 80-letnia mistrzyni Chen Liqing, pochodząca z Hongtong. Zna ona doskonale starą formę tongbei. Forma ta nie zaginęła i nadal uprawiana jest w miejscu swego pochodzenia, a teraz również i w Chenjiagou. Dzięki temu wiemy, że nie przypomina ona prawie w niczym form laojia, tak więc styl Chen z wielką pewnością można uznać za innowację Chen Wangtinga.

Trwają także starania, aby wśród ludzi, uprawiających sztuki walki, których rodziny zetknęły się z rodem Chen w dawnych latach odnaleźć inne, zaginione formy stylu. Nie jest to jednak łatwe, gdyż do XIX w. większość jia sztuk walki otoczona była tajemnicą. W świetle rodzinnych kronik Chen bezwzględny zakaz uczenia stylu jest, co prawda, raczej mitem, gdyż zawsze były od niego wyjątki (w końcu rodzina zatrudniała służbę, jak np. Yang Luchana), jednak rozpowszechnienie stylu było nieporównalnie mniejsze, niż w XX w. Oznacza to, że nie wszystko, co zostało zapomniane w rodzinie Chen, uda się odtworzyć...

Przypisy:
- Lao oznacza "stary", zaś słowo jia to "szkoła", "dom" lub "rodzina", a więc "szkoła prywatna, osobista"; to ostatnie często stosowane dla określenia szkół filozoficznych - np. rujia (konfucjaniści) czy daodejia lub daojia (taoiści). Yi to "jeden", er dwa, a lu to "droga, ścieżka" - jeden z wielu chińskich terminów, określających ćwiczenia formalne.
 
-
Słowo xin to termin o znaczeniu "nowy".
 
-
Shen Xijing przez 12 lat w okresie swej młodości uczył się u niego xingyi i bagua.

Powrót do spisu treści


Chen Taijiquan

SEMINARIUM Z WIELKIM MISTRZEM CHEN XIAO WANGIEM W HAMBURGU
(17- 22.11.2001 r.)
Jarosław Jodzis

jarek@chentaiji.pl
World Chen Taiji Asscociation - Poland

Grandmaster Chen Xiao Wang naucza rodzinnego stylu chen taijiquan podróżując po niemal całym świecie przez 9 m-cy w roku, od blisko 10 lat. Jednym z jego pierwszych uczniów w Europie jest Jan Silberstorff z Hamburga. Ten sympatyczny Niemiec, biegle mówiący po chińsku, spędził kilka lat w Chinach i głównie jemu zawdzięczamy przyjazd Mistrza do Europy.

Seminaria w Hamburgu, w szkole prowadzonej przez Jana, są zawsze bardzo ciekawe. Jest tam stosunkowo duża grupa osób ćwiczących chen taijiquan już od dłuższego czasu, więc jeśli ktoś chce nauczyć się bardziej zaawansowanych form wybiera się na seminarium do Hamburga. Tam po raz pierwszy w Europie Mistrz nauczał formy xinjia yilu i form z bronią. Tym razem w programie głównym daniem była nauka 35 ruchowej formy z dwiema szablami. W trzydniowym seminarium poświęconym nauce w/w formy wzięło udział ok. 20 osób, głównie z Niemiec i pojedyncze osoby z innych krajów. Z Polski przyjechały 3 osoby: Darek Młynarczyk z Wrocławia, Jaromir Sniegowski z Krakowa i autor (Jarosław Jodzis z Jeleniej Góry).

Forma z podwójną szablą należy do bardziej zaawansowanych form systemu. Mistrz naucza jej bardzo rzadko, w Europie na pewno po raz pierwszy. Forma wykonywana jest w dosyć szybkim tempie, prawie cały czas ciało wiruje w obrotach i w przeskokach. Szable w ciągłym ruchu śmigają wokół głowy, jak żywa sieczkarnia, tnąc i rąbiąc wszystko dookoła. Na pierwszy rzut oka nie sposób się tego nauczyć i zapamiętać. Powoli jednak Mistrz pokazuje przejścia i obroty i po mozolnie powtarzanych ruchach coś zaczyna się klarować. Z drugiej strony wolny ruch nie zawsze oddaje charakter formy, więc po kilku powtórzeniach Mistrz przyspiesza i wtedy z trudem nadążamy, po kilkudziesięciu powtórzeniach co zdolniejsi zaczynają łapać. Widać też że Mistrz inaczej traktuje grupę gdzie większość stanowią osoby dość zaawansowane. Po jakimś czasie wszyscy siadamy i każdy po kolei demonstruje nauczany fragment. Zaczynają osoby najbardziej zaawansowane, żeby pozostali obserwując mogli jeszcze utrwalić kolejność ruchów. Wykonuję formę jako czwarty więc nie mam za dużo czasu na zastanawianie się jak wypadnę. Poza tym Mistrz nie traktuje tego jako egzaminu, raczej jako naukę dla obserwujących i wykonujących. Gdy ktoś się myli, Mistrz koryguje ruch i pokazuje prawidłowe wykonanie, przez co wszyscy mający podobne problemy mogą je wyklarować.

Jeśli ktoś miał okazję demonstrować formę przed Mistrzem i grupą na pewno zdaje sobie sprawę ze stresu jaki temu towarzyszy, niektórzy nie są w stanie opanować drżenia kolan i znane wcześniej ruchy gdzieś ulatują, jest to bardzo dobra lekcja dla wszystkich. W sumie mamy kilka takich demanstracji i kolejne nie są już takim przeżyciem.

Forma okazuje się dość długa i z trudem kończymy ją trzeciego dnia, niestety niektórzy musieli wyjechać po dwóch dniach odkładając skończenie formy na dość nieokreśloną przyszłość (z naszej grupy Jaromir zrezygnował z trzeciego dnia, zostając za to na 1 dzień korekty nowej formy xinjia).

Ostatniego dnia wszyscy po kolei demonstrują całą formę i o dziwo, lepiej lub gorzej, zapamiętują ją wszyscy, nawet ci którym na początku wcale nie szło. Świadczy to o niezwykłych możliwościach pedagogicznych Mistrza, ponieważ forma naprawdę nie jest łatwa.

Zostajemy jeszcze na dwa dni korekty formy xinjia, umawiamy się z Mistrzem na jego kolejną wizytę w Polsce i pełni wiedzy i wrażeń wracamy do kraju.

Powrót do spisu treści


Yang Taijiquan

"PRAKTYCZNE STRONY TAI CHI CHUAN" - KSIĄŻKA MISTRZA YANG SAU CHUNGA
Faber Christoph

GasshoFaber@aol.com

okładka książki

W 1962 roku ukazała się w Hongkongu niezwykle interesująca książka mistrza Yang Sau Chunga - "Practical Use of Tai Chi Chuan; Its Applications & Variations". Ukazała się ona oczywiście w języku chińskim. W języku angielskim wydana została w Ameryce, staraniem Chu Gin Soona (pisałem o nim w sierpniowym numerze) dopiero w roku 1976. Dwadzieścia lat później , w roku 1996 przetłumaczył ja również na język niemiecki Stephan Hagen.

Książka ta, jak zauważa autor we słowie wstępnym, przeznaczona jest raczej dla osób zaawansowanych w tej sztuce, gdyż przedstawia zastosowania poszczególnych pozycji "Formy podstawowej" w sztuce samoobrony.

Yang Sau Chung rozpoczął naukę Tai Chi Chuan w wieku 8 lat, a będąc 14 letnim chłopcem - jak wspomina w niniejszej książce - miał już dobrze opanowana formę podstawowa, a także formy z mieczem, szabla i włócznia. Asystował już w tym czasie swemu ojcu i nauczał pod jego kierownictwem w jego szkole. W wieku 19 lat był już cenionym nauczycielem, którego angażowały rożnego rodzaju koncerny, towarzystwa i urzędy. Nauczał już także wtedy prywatnie. W roku 1949 pozostawiając w Chinach swych braci - Chung-Kee'a; Chung-Tooda i Chung-Kwoka, wraz z żona Leung Kwonk-Yee wyjechał do Hongkongu. Tu też otworzył swoją szkołę.

Ponieważ w porównaniu z ogromną liczbą mieszkańców Chin, liczba uczniów Yang Sau Chunga była bardzo ograniczona, postanowił dla wszystkich tych, których fascynowało Tai Chi Chuan, a którzy nie mieli możliwości uczyć się pod jego okiem, opublikować zapiski swojego ojca Yang Cheng - Fu, i uzupełnić je swoimi uwagami.

Tak to właśnie powstała ta książka, która swą ogromną wartość zawdzięcza nie tylko jej autorstwu, ale także unikalnym archiwalnym zdjęciom, na których wielki mistrz Yang Cheng-Fu, a także jego syn Yang Sau-Chung demonstrują zastosowania "Formy" w sztuce walki.

Któż wie, być może kiedyś w przyszłości będzie można nabyć tę fascynującą książkę również w polskich księgarniach. Tego w każdym bądź razie wszystkim czytelnikom magazynu "Nei Jia" z całego serca życzę. Życzę także Wesołych Świat i Szczęśliwego Nowego Roku.

Powrót do spisu treści


Mistrzowie Taijiquan

Chen Fake

CHEN FAKE
Andrzej Kalisz

yiquan@yiquan.com.pl
http://www.yiquan.com.pl

Najsłynniejszym w XX wieku mistrzem stylu Chen taijiquan był niewątpliwie Chen Fake (1887-1957).

Gdy Chen Fake się urodził, jego ojciec Chen Yanxi dochodził już do sześćdziesiątki. Ponieważ dwóch z jego starszych braci młodo zmarło, młody Fake był przez rodziców traktowany jak oczko w głowie i bardzo rozpieszczany. Początkowo był bardzo chorowity. Chociaż uczył się taijiquan od ojca, niezbyt się do tego przykładał i jego umiejętności były przez kilka lat mizerne.

Pewnego roku Chen Yanxi wyjechał, by nauczać taijiquan w innej miejscowości. Bez nadzoru ojca Fake jeszcze bardziej zaniedbał trening. Aż do momentu, gdy usłyszał rozmowę krewnych, wyrażających żal, że w tej linii rodu Chen do której należał jego ojciec, wszyscy przedstawiciele każdego pokolenia byli wybitnymi mistrzami; niestety Chen Fake nie rokuje żadnych nadziei. Poczuł ogromny wstyd i podjął decyzję, że musi stać się godnym kontynuatorem swych przodków.

Przyjął wówczas regułę, by wykonywać co najmniej 30 powtórzeń formy dziennie (biorąc pod uwagę długość form taijiquan, można mieć wyobrażenie, jak wiele czasu musiał na to poświęcać). Faktycznie ćwiczył jeszcze więcej. Dziennie wykonywał około 300 potrząśnięć grubym kijem o długości 4 metrów, co służyło rozwojowi tzw. sprężystej energii wstrząsu (tan dou jin). Poza wspólnym treningiem z innymi członkami rodziny rano i wieczorem, ćwiczył też w czasie południowej sjesty, gdy inni spali, a nawet w nocy wstawał z łóżka, ćwicząc formę bez gwałtownych ruchów, by nie obudzić starszego kuzyna.

Po trzech latach pilnego treningu Chen Fake zaproponował kuzynowi pojedynek tui shou - pchających rąk. Trzykrotnie go powalił. Kuzyn stwierdził, że ojciec musiał przekazać Chen Fake jakieś sekretne metody, gdyż pamiętał, że trzy lata wcześniej Fake nie miał najmniejszych szans w podobnym pojedynku. Nie były to jednak żadne sekretne metody (Chen Yanxi w ciągu tych trzech lat nie wracał do Chenjiagou, nie mógł więc ich Chen Fake nauczyć), lecz po prostu rezultat pilnego treningu.

W wieku 17 lat Chen zademonstrował swe umiejętności w walce z silnym mężczyzną o przydomku "Byk". Gdy "Byk" chwycił go za nadgarstki, Chen wykorzystując charakterystyczną dla stylu Chen taijiquan "energię wstrząsu", uwolnił się z uchwytu i powalił go. Gdy "Byk" podniósł się i kontynuował atak, Chen odrzucił go o trzy metry techniką qing long chu shui (zielony smok wyłania się z wody), tak że ten upadł na plecy.

Gdy miał 20 lat, w jego powiecie miał miejsce turniej leitai (walki bez reguł, na wysoko umieszczonej platformie), w którym Chen Fake nie znalazł równego sobie przeciwnika. Od tego momentu jego sława zaczęła szybko rosnąć.

Miejscowy wojskowy kacyk Han Fuju chciał zatrudnić Chen Fake jako głównego instruktora sztuki walki. Gdy Chen odmówił, Han rozkazał jednemu ze swych ludzi zaatakować go włócznią. Chen, gdy ostrze dosięgało już niemal jego gardła, obniżył nagle postawę i okrężnym ruchem przechwycił włócznię, obracając ją nieco, uwalniając w ten sposób z rąk napastnika, i odrzucając go uderzeniem drugiego końca w bok. Rozgniewany kacyk stwierdził, że pozwoli Chenowi odejść, jeśli ten obroni się przed atakiem szabli jednego z jego instruktorów. Polecił Chenowi stanąć w narysowanym na podłodze kręgu, z rękoma z tyłu. Gdy ów instruktor zaatakował, Chen stosując podwójne kopnięcie, wytrącił mu szablę z dłoni.

Pewnego razu nieuzbrojony Chen Fake pojmał szefa miejscowej bandy. Miał on zwyczaj grywać w miejscowej karczmie na pieniądze w madżonga. Leżący na blacie stołu pistolet powodował, że dla jego przeciwników lepszym wyjściem wydawała się przegrana. Pewnego razu bandyta dość stanowczo "zaprosił" do gry trzech znajomych Chen Fake. Chen, gdy o tym usłyszał, natychmiast udał się do oberży. Gdy wszedł do środka, lufa pistoletu skierowała się w jego stronę. On jednak, jak gdyby nigdy nic, spokojnie podszedł i pozdrowił znajomych. Uspokojony bandyta powrócił do gry. Chen udawał, że przygląda się grze. Wyjął papierosy i poczęstował obecnych. Podszedł bliżej do stołu, wyciągając rękę po leżące tam zapałki, ale naprawdę chcąc pochwycić pistolet. Bandyta pierwszy chwycił jednak pistolet, by wystrzelić w Chena. Fake zdołał jednak odbić rękę bandyty w bok, tak że kula go nie trafiła. Następnie złamał wyprostowany łokieć bandyty, tak że ten upuścił pistolet.

Pewnego roku jedna z band oblegała miasto - siedzibę powiatu. Bandyci (podobnie jak dwadzieścia kilka lat wcześniej uczestnicy tzw. powstania bokserów) zażywali tajemne mikstury, wierząc, że dzięki nim będą odporni na kule i ostrza broni. Władze miasta zabarykadowały się wewnątrz murów miejskich, wydając rozkaz zamknięcia wszystkich bram. Tylko Chen Fake, uzbrojony w zwykły kij wyszedł na zewnątrz, na spotkanie napastników. Sam przywódca bandytów wystąpił przeciw Chenowi, atakując go włócznią. Chen sparował atak, przebijając przeciwnika pozbawionym ostrza kijem. Bandyci, którzy przed chwilą wykrzykiwali, że żadne ostrze nie może ich zranić, otrzeźwieli nagle i rzucili się do ucieczki.

Gdy na prośbę Chen Zhaopi w 1930 roku (wersja mówiąca o 1928 roku wynika z mylenia osób Chen Fake i Chen Zhaopi) Chen Fake przybył do Pekinu, spotkał tam trzech braci Li, którzy jako instruktorzy sztuki walki cieszyli się w Pekinie sporą sławą. Aroganccy bracia, którzy z pogardą traktowali taijiquan, wyzwali Chen Fake na pojedynek. Gdy najstarszy z braci, wysoki i potężnie zbudowany zaatakował, Chen błyskawicznym ruchem, z okrzykiem "Ha!", rzucił go na parapet okna znajdującego się przy drzwiach. Dwaj pozostali bracia nie odważyli się na atak. Chen stał się po tym wydarzeniu słynny w stolicy i wiele osób chciało u niego pobierać nauki. Wśród nich byli m.in. Xu Yushen - szef Pekińskiego Instytutu Guoshu oraz tak uznani mistrzowie jak Li Jianhua i Shen Jiazhen, którzy po przegranych pojedynkach z Chenem zostali jego uczniami. Również Yang Xiaolou, wybitny aktor opery pekińskiej, specjalizujący się w scenach walk, pobierał nauki u Chen Fake.

Niedługo po przybyciu do Pekinu Chen Fake zaproponowano posadę instuktora sztuki walki na Uniwersytecie Narodowym. Wiedział on jednak, że kilka miesięcy wcześniej zatrudniono tam innego instruktora. Ów instruktor był bardzo biedny i wcześniej zarabiał sprzedając doufu (twaróg sojowy, znany u nas pod japońską nazwą tofu). Chen nie chciał pozbawiać go posady. Postanowił, że przyjmie propozycję tylko wtedy, gdy tamten instruktor też pozostanie na dotychczasowym stanowisku. Tego dnia udał się na spotkanie z kierownictwem uniwersytetu do budynku, który wcześniej był książęcym pałacem. Gdy tylko zorientował się, że kierownictwo uczelni zaraz po zatrudnieniu go ma zamiar zwolnić poprzedniego instruktora, odrzucił propozycję, wymawiając się brakiem doświadczenia w nauczaniu dużych grup. Przedstawiciele uczelni, wiedząc że to tylko wymówka, poczuli się obrażeni odmową. Dla zachowania pozorów stwierdzili jednak, że rozumieją jego motywy i poprosili o demonstrację jego sztuki. Chen rozpoczął wykonywanie formy, a w momencie, gdy nastąpiło podwójne tupnięcie, wykonał je tak mocno, że popękały kamienne płyty posadzki, po czym odszedł, pozostawiając oniemiałych profesorów. Mówił później, że zrobił to celowo, by zostawić po sobie "pamiątkę".

Pewnego razu Xu Yushen zorganizował zawody i zaprosił Chena jako doradcę. W czasie dyskusji na temat regulaminu zawodów, ktoś zaproponował by walki trwały 15 minut. Chen wtrącił się z sugestią, że czas potrzebny do policzenia raz, dwa, trzy powinien być dostateczny do wskazania zwycięzcy. Gdy Li Jianhuan wyraził wątpliwość, Chen z uśmiechem odparł, że mogą to sprawdzić. Dwumetrowy i ważący 100 kg Li zbliżył się i zaatakował. Chen lekko obrócił ciało i rzucił Li tak, że ten uniesiony 30 cm ponad podłogę zderzył się ze ścianą. Nic mu się nie stało, jego ubranie zostało tylko mocno pobrudzone farbą ze ściany. Rozbita została też gablota z fotografiami. Z pewnością trwało to krócej niż policzenie do trzech.

Na zawodach w Pekinie znany zapaśnik Shen San zapytał Chena jak mistrz taijiquan walczyłby z zapaśnikiem. Chen odparł, że przeciwnika nie wybiera się i przystał na pojedynek. Wyciągnął przed siebie ręce i pozwolił Shen Sanowi uchwycić je. Widzowie oczekiwali rozpoczęcia pasjonującej walki, tymczasem po trzech sekundach obaj przeciwnicy roześmiali się i było po wszystkim. Dwa dni później, gdy Chen prowadził zajęcia, przybył Shen z drogim podarkiem. Uczniowie Chen Fake byli zdziwieni. Shen wyjaśnił im, że w czasie tego dziwnego, krótkiego pojedynku, gdy chwycił ręce Chena, nie mógł wykonać żadnej akcji i natychmiast uświadomił sobie o ile wyższe są umiejętności Chen Fake, który mógł z nim zrobić co tylko by chciał, a jednak ani nie powalił go, ani nie powiedział o tym innym. Shen był mu za to bardzo wdzięczny.

Chen Fake przywiązywał dużą wagę do charakteru i moralnych walorów uczniów. Nie każdy mógł pobierać u niego nauki. Niejaki Song, mocno zbudowany, zaawansowany adept changquan, znany ze złego prowadzenia się i nadużywania siły, wiedząc o tym, próbował użyć podstępu. Udając, że jest chory i bardzo osłabiony poprosił Chena o nauki, twierdząc, że chce ćwiczyć taijiquan tylko dla poprawy zdrowia. Chen przejrzał go na wylot. Gdy Song, którego interesować miały jakoby tylko zdrowotne walory stylu zapytał, jak mistrz sztuki, która kładzie podobno nacisk na użycie umysłu, a nie siły, może pokonać silniejszego przeciwnika, Chen Fake natychmiast zaproponował próbę. Song, przed chwilą jeszcze chory i słaby, zaatakował Chena z zatrważającą siłą. Chen wykonując obrót ciała zneutralizował atak, ale widząć, że zbyt gwałtowny, nie znajdujący oporu atak, może doprowadzić przeciwnika do niebezpiecznego zderzenia ze ścianą, powstrzymał go ramieniem, odpychając lekko w bok, tak że ten upadł twarzą prosto w miskę do mycia twarzy. Chwilę po tym Song klęczał przed Chenem, bijąc pokłony i prosząc o przyjęcie jako ucznia. Chen odmówił jednak, mówiąc że skoro Song chory i osłabiony dysponuje tak niebezpieczną siłą, to co będzie gdy wyzdrowieje? Song, z dziwnym wyrazem twarzy, oddalił się bez słowa.

Wśród uczniów Chen Fake wielu było takich, którzy wcześniej byli już uznanymi mistrzami innych systemów. Najdobitniej świadczy to o jego umiejętnościach i wartości stylu Chen taijiquan. Wśród tych mistrzów, którzy później stali się uczniami Chen Fake byli m.in. Xu Yushen, Liu Ruizhan, Tang Hao, Gu Liuxin, Lei Muni, Tian Xiuchen, Li Linwu, Li Jianhuan, Shen Jiazhen, Feng Zhiqiang i Li Zhongying. Inni znani uczniowie to synowie Chen Fake - Chen Zhaoxu (ojciec Chen Xiaowanga) i Chen Zhaokui, córka Chen Baoqu oraz Hong Junsheng i Chen Shouli.

Po powstaniu Chińskiej Republiki Ludowej Chen, wspólnie z Hu Yaozhenem utworzył Stołeczne Stowarzyszenie Wushu, którego został przewodniczącym.

Chen Fake w późniejszym wieku rozwinął i wzbogacił technicznie obydwie formy wersji dajia stylu Chen. Zmienił się też nieco sposób ćwiczenia, co szczególnei rzuca się w oczy w przypadku formy pierwszej. Podczas gdy w starszej wersji, w czasie wykonywania formy wysokość pozycji, poza nielicznymi wyjątkami, utrzymywana była na mniej więcej równym poziomie, dla sposobu ćwiczenia większości uczniów Chen Fake charakterystyczne są ciągłe zmiany wysokości pozycji. Ponadto formę można ćwiczyć generalnie niżej lub wyżej (dipan - poziom niski, zhongpan - poziom średni, gaopan - wysoki). W dipan ruchy są obszerne, w gaopan - krótkie, bardziej subtelne. W klasycznej formie laojia tempo ruchów jest generalnie (poza nielicznymi technikami gwałtownymi - fa jin) wolne i równomierne. W wersji Chen Fake tempo pulsuje - ruchy ciągle przyspieszają i zwalniają, chociaż zachowana zostaje względna powolność i płynność (z wyjątkiem oczywiście fa jin). Spotyka się jednak również sposoby wykonania bliższe wersji tradycyjnej.

Charakterystyczne jest, że każdy z uczniów Chen Fake, w odróżnieniu od adeptów tradycyjnej wersji z Chenjiagou, wykonuje formę nieco inaczej. Chen Fake wprowadzał bowiem do formy własne modyfikacje i pozwalał na to swoim uczniom. Gdy uczyłem się w Pekinie stylu Chen, wielokrotnie słyszałem od swoich nauczycieli ze Stowarzyszenia Badawczego Stylu Chen Taijiquan, że ważniejsza od ścisłego naśladownictwa ruchów jest ich zgodność z podstawowymi zasadami tego stylu.

Chen Fake koncentrował się na formach ręcznych, nie nauczając w zasadzie form z bronią, za wyjątkiem miecza. Nawet formę z mieczem poznali jednak tylko nieliczni z jego uczniów. Dlatego adepci tej odmiany stylu Chen - bogatszej od tradycyjnej, jeśli chodzi o formy ręczne - w zakresie form z bronią doszkalają się często u instruktorów klasycznej wersji z Chenjiagou (ci z kolei uczą się od nich form ręcznych Chen Fake).

Artykuł ukazał się w magazynie "Karate Kung-Fu" 3/96

Powrót do spisu treści


Mistrzowie Taijiquan

CHEN ZHAOPI - MISTRZ STYLU CHEN TAIJIQUAN
Andrzej Kalisz

yiquan@yiquan.com.pl
http://www.yiquan.com.pl

Chen Zhaopi (1893-1972), znany również jako Chen Jipu był głównym przedstawicielem wersji laojia stylu Chen taijiquan w XX wieku. Od niego tej wersji uczyli się m.in. Chen Xiaowang, Chen Zhenglei, Wang Xi'an i Zhu Tiancai, znani jako "cztery tygrysy z Chenjiagou".

Chen Zhaopi w młodości

Chen Zhaopi naukę zaczął we wczesnym dzieciństwie. Gdy miał 21 lat już nauczał i propagował styl Chen taijiquan m.in. w prowincjach Gansu oraz Hebei. W 1926 wrócił do rodzinnego powiatu i został instruktorem tutejszego towarzystwa guoshu.

W 1928 roku na zaproszenie właścicieli słynnej apteki Tongrentang udał się do Pekinu. W popołudniowej gazecie ukazał się artykuł o nim i o stylu Chen taijiquan i wkrótce zaczęli do niego przybywać uczniowie. Chen wystosował też zaproszenie do pekińskiego środowiska sztuk walki i przez 17 dni oczekiwał w okolicy bramy Xuanwumen na chętnych do skonfrontowania umiejętności. Z tych którzy przybyli nikt go nie pokonał. Wkrótce zaproszono go do nauczania między innymi w miejskim magistracie i na kilku uczelniach.

W 1930 roku na zaproszenie tamtejszego burmistrza Chen Zhaopi przeniósł się do Nankinu. Wówczas, na jego prośbę, w Pekinie zastąpił go Chen Fake, który później stał się od Chen Zhaopi znacznie bardziej znany. W Nankinie Chen Zhaopi nauczał w miejskim magistracie, a także w wielu innych instytucjach. Został też honorowym instruktorem Centralnego Instytutu Guoshu. W 1933 roku był sędzią guoshu na Ogólnochińskich Zawodach Sportowych oraz członkiem komisji podczas Drugich Państwowych Egzaminów Guoshu.

W 1938 roku Chen wstąpił do walczącej przeciwko Japończykom armii generała Fan Tinglan i został tam instruktorem walki wręcz. Sam też walczył na pierwszej linii. W 1940 roku zaczął nauczać w Luoyangu. W 1942 w Xi'anie, a w 1945 roku w Kaifengu. Od 1948 roku był zatrudniony przy nadzorze przeciwpowodziowym na rzece Huanghe, jednocześnie nauczając taijiquan.

W 1958 roku Chen przeszedł na emeryturę i wrócił do Chenjiagou. W tym samym roku wziął udział w turnieju pokazowym wushu prowincji Henan i zajął pierwsze miejsce w taijiquan. W 1960 roku uczestniczył w Ogólnochińskim Festiwalu Wushu, gdzie nadano mu tytuł "Słynnego mistrza taijiquan". W 1964 roku został członkiem zarządu Chińskiego Związku Wushu.

Gdy Chen Zhaopi wrócił w 1958 roku do Chenjiagou, zauważył, że już mało kto ćwiczył tu taijiquan, intensywnie zabrał się więc do pracy, starając się przeszkolić jak najwięcej młodych ludzi. Gdy w 1966 roku rozpoczęła się tak zwana "rewolucja kulturalna" został poddany ostrej krytyce. Chen Zhaopi nie mógł jednak dopatrzyć się niczego złego w propagowaniu taijiquan i nie poddawał się. Często udawał szaleńca, dzięki czemu dawano mu spokój, gdy przechadzał się po Chenjiagou zaczepiając ludzi, każdemu oferując że nauczy go taijiquan, lub po prostu śpiewając i jednocześnie wykonując formę na środku ulicy. Natomiast większość uczniów zbyt obawiała się represji, by kontynuować treningi. Tylko nieliczni, wśród nich przyszłe "cztery tygrysy", kontynuowałi naukę w tajemnicy. Chociaż i oni mieli przerwy i wahania. Jak wspominał Chen Xiaowang, wielu nocy nie przespał borykając się z problemem dlaczego taijiquan miałoby być czymś złym i zakazanym, zanim doszedł do wniosku, że nie jest to nic złego i wrócił do nauki. A Chen Zhaopi przez pewien czas był kompletnie załamany, gdy przez całe noce czekał na uczniów i nikt nie przychodził. Dopiero, gdy w 1969 roku Mao Zedong ogłosił pochwałę taijiquan, do nauki powróciło nieco więcej osób, choć nadal odbywało się to w zasadzie na wpół w tajemnicy. Dopiero w 1972 roku Chen znów zaczął działać całkowicie jawnie, ucząc taijiquan w szkole podstawowej w Chenjiagou.

We wrześniu 1972 roku zorganizowano zawody wushu na szczeblu prowincji. Zaproszono drużynę Chenjiagou. Chen Zhaopi ostro wziął się do pracy, chcąc nadrobić zaległości kilku poprzednich lat. Miał już niemal 80 lat i zdrowie osłabione przeżyciami ostatnich kilku lat. Praca jakiej się podjął była ponad jego siły. On jednak chciał uczniom dać z siebie jak najwięcej, nie przywiązując wagi do swojego stanu zdrowia. Po powrocie z zawodów prowincjonalnych jego stan zdrowia znacznie się pogorszył. Jednak on nadal szkolił uczniów, przygotowując ich do startu na zawodach krajowych w listopadzie w Jinan. Dwa tygodnie po powrocie z nich trafił do szpitala. Zaledwie wyszedł ze szpitala, nie słuchając rad lekarzy znów zaczął intensywnie pracować i w rezultacie ponownie znalazł się w szpitalu, gdzie po czterech dniach zmarł.

Chen Zhaopi przeżył niemal 80 lat. Być może przeżyłby więcej, gdyby bardziej dbał o siebie, a nie o rozwój taijiquan w Chenjiagou. Po śmierci Chen Zhaopi, "cztery tygrysy" zajęły się nauką wersji xinjia pod kierunkiem Chen Zhaokui'a (1928-1981), o którym napiszę w następnym numerze "Świata Neijia".

Powrót do spisu treści


Yiquan

YIQUAN - PODSTAWOWE ZASADY PRAKTYKI ZHAN ZHUANG DLA ZDROWIA
Andrzej Kalisz

yiquan@yiquan.com.pl
http://www.yiquan.com.pl

Niniejszy tekst jest skróconą wersją  jednego z rozdziałów przygotowywanej obecnie publikacji "Esencja qigong - metoda zhan zhuang", która ukaże się wkrótce w dwóch wersjach: książkowej oraz jako prezentacja multimedialna.

Mistrz Yao Chengguang i pani Wang Yufang, córka twórcy yiquan,
specjalizująca się w zdrowotnym wykorzystaniu metody zhan zhuang

RELAKS

Relaks jest jednym z najbardziej istotnych elementów zarówno tzw. wewnętrznych sztuk walki, jak i zdrowotnych form ćwiczeń qigong. Metoda zhan zhuang nie jest tu wyjątkiem. Tylko gdy ciało jest odpowiednio zrelaksowane, krążenie krwi może być swobodne. Tylko gdy wyeliminujemy nadmierne napięcie możliwy jest sprężysty, dynamiczny ruch, pełne wykorzystanie siły mięśni i osiągnięcie maksymalnej szybkości.

Niestety większość ludzi, zwłaszcza dorosłych, rozwinęła nadmierne nawykowe napięcie niektórych partii mięśniowych. Jest to w dużej mierze rezultat akumulacji stresów jakim podlega współczesny człowiek. Tych napięć, usztywnień, czy blokad często bardzo trudno się pozbyć. Dlatego w yiquan i metodzie zhan zhuang do zagadnienia relaksu przywiązuje się ogromną wagę, wykorzystując wiele form aktywności mentalnej (wizualizacji), które pomagają pozbyć się nadmiernego napięcia.

Należy zwrócić uwagę, że pojęcia relaks nie należy kojarzyć z absolutnym rozluźnieniem. Takie w gruncie rzeczy jest po prostu niemożliwe. Zawsze jakieś mięśnie muszą być w pewnym stopniu napięte, niezależnie od tego w jakiej pozycji się znajdujemy i jak zrelaksowani, odprężeni się czujemy. Zwłaszcza w przypadku tak typowych dla metody zhan zhuang pozycji stojących oczywiste jest, że relaks nie oznacza tu całkowitego rozluźnienia (niemożliwe byłoby wówczas utrzymanie pozycji), a po prostu eliminację nadmiernego, niepotrzebnego napięcia. Twórca yiquan mawiał: „Bądź zrelaksowany ale nie rozluźniony, napięty ale nie sztywny”. Gdy osiągniesz ten właściwy stan będziesz czuł się przyjemnie, komfortowo, doznając jednocześnie relaksu i poczucia siły.

WYCISZENIE

Wyciszenie – ru jing (dosłownie: wejście w ciszę) jest jednym z podstawowych elementów praktycznie wszystkich form qigong. Uważa się, że im głębsze wyciszenie, tym wyraźniejsze efekty praktyki. Stan optymalny jest wtedy, gdy umysł jest spokojny, oczyszczony z natłoku myśli, świadomość jest czysta i uwaga skupiona. Początkowo trudno jest zachować taki stan przez dłuższy czas, następują okresy wyciszenia i okresy, gdy pojawiają się myśli na różne tematy. W miarę praktyki osiągnięcie i utrzymanie takiego stanu staje się łatwiejsze. Czasem określa się go jako stan zapomnienia o sobie i o świecie zewnętrznym, gdy nie występuje poczucie zróżnicowania. Nie jest to jednak stan odcięcia się od otoczenia i wszelkich bodźców, jak sądzą często osoby, które nie znają tego rodzaju praktyki, lecz stan, gdy świadomość jest spokojna, ale jednocześnie bardzo wrażliwa, czujna. Jest to stan umysłu uważany za najbardziej sprzyjający kultywowaniu zdrowia poprzez ćwiczenia qigong. Jednocześnie jest to podstawa dla rozwoju czujności i wrażliwości niezbędnej w samoobronie. Proces dochodzenia do tego stanu umysłu jest ściśle związany z procesem relaksu ciała. Wzajemnie się one wspierają. Dlatego zwykle mówi się łącznie o relaksie ciała i wyciszeniu umysłu.

POZYCJA

Przyjęcie właściwej pozycji jest niezbędnym warunkiem efektywnej praktyki zhan zhuang. Nie chodzi tu jednak o ścisłe naśladowanie pozycji instruktora, ale o zrozumienie na czym polega ćwiczenie i dostosowane pozycji do swoich indywidualnych warunków. Inną kwestią jest wybór pozycji dostosowanej do indywidualnej kondycji i stanu zdrowia. W związku z tym osoby młode i silne mogą wykorzystywać niektóre z bardziej wymagających pozycji stojących. Osoby starsze, słabsze, chore wykorzystają raczej te wymagające mniejszego wysiłku, często będą to pozycje siedzące lub leżące. Również stosownie do stanu samopoczucia i aktualnego poziomu zmęczenia można dokonywać odpowiedniego wyboru pozycji.

ODDECH

We wszystkich ćwiczeniach o których tutaj mowa oddech powinien być naturalny. Chociaż różne formy kontroli oddechu są powszechne w wielu odmianach qigong, twórca yiquan i przedstawionej tutaj metody zhan zhuang z nich zrezygnował, ponieważ w trakcie nauczania stwierdził, że te same efekty osiągnąć można w znacznie prostszy sposób, nie stwarzający ryzyka wystąpienia niepożądanych skutków, które są dość częstym efektem ćwiczeń polegających na kontroli oddechu (duszności, zawroty głowy, bóle klatki piersiowej, zakłócenia oddechu), zwłaszcza, gdy ćwiczenia te nie są wykonywane pod okiem naprawdę kompetentnego eksperta. W metodzie zhan zhuang głęboki, płynny, spokojny oddech jest bardzo istotny. Jednak dochodzi się do celu w sposób bardzo naturalny, nie uciekając się do nadmiernie skomplikowanych środków. Sama natura ćwiczeń zhan zhuang, gdzie ramiona utrzymywane są w określonej pozycji, a klatka piersiowa i brzuch pozostają rozluźnione, sprawia iż oddech pogłębia się i staje bardziej przeponowy bez nadmiernej sztucznej ingerencji adepta. Ktoś powiedział: „To jest jak z wodą, która sama spływa w najniżej położone miejsce, zatem kierowanie jej tam byłoby działaniem sztucznym”.

W ćwiczeniach ruchowych, które stanowią niezbędne uzupełnienie metody zhan zhuang również wykorzystywana jest zasada naturalności oddechu. W odróżnieniu od wielu innych form ćwiczeń, gdzie podkreśla się znaczenie koordynacji oddechu z ruchami, tutaj taki wymóg nie występuje. Zwłaszcza, że ćwiczenia ruchowe shi li należy wykonywać tak powoli, że próba koordynacji oddechu z ruchami powodowałaby jego nadmierne spowolnienie. Tak więc powinniśmy „pozwolić” oddechowi płynąć swobodnie w naturalnym tempie, bez nadmiernej kontroli.

CZAS

W przypadku metody zhan zhuang nie ma szczególnych, ścisłych wymogów dotyczących czasu ćwiczenia. Jest to kwestia bardzo indywidualna, zależna od wieku, stanu zdrowia, wytrzymałości, poziomu zaawansowania, a także upodobań i ilości wolnego czasu jakim dysponuje adept. Zwykle zaczyna się od ćwiczenia od jednego razu do kilku razy dziennie, choćby po kilka minut. W ciągu dnia znajdzie się wiele okazji, by kilka minut przeznaczyć na ćwiczenie. Nawet ćwicząc tylko raz dziennie 10 minut, wkrótce można zauważyć pozytywne efekty. Stopniowo czas pojedynczego ćwiczenia w naturalny sposób się wydłuża, wówczas można przeznaczyć na nie 20, 30 lub 40 minut rano. Co nie przeszkadza temu, by wykorzystywać także krótsze okazje w ciągu dnia. Przed snem można wykonać ćwiczenie w pozycji leżącej.

Feng Dianzhen - powróciła do zdrowia dzięki metodzie zhan zhuang.
Jej historia zostanie przedstawiona w publikacji
"Esencja qigong - metoda zhan zhuang".

Powrót do spisu treści


Yiquan

WYWIAD Z ANDRZEJEM KALISZEM
przeprowadzony poprzez internet (e-mail).

Tomasz Grycan - Kiedy po raz pierwszy zetknąłeś się z wschodnimi sztukami walki (kino, książka, znajomi)?

Andrzej Kalisz - Najwcześniejsze wspomnienie jakie jestem w stanie przywołać, to gdy miałem około 6 lat. Jako tako radziłem sobie z czytaniem i w jednym z numerów "Młodego Technika", ulubionej lektury mojego ojca, natknąłem się na artykuł o judo. Niewiele byłem w stanie zrozumieć, zwłaszcza że wywód dotyczył w dużej mierze praw mechaniki, ale utkwiły mi w pamięci fotografie panów w białych strojach, wykonujących widowiskowe rzuty, a także sformułowanie "ugiąć się by zwyciężyć". Później wielokrotnie wracałem do tego artykułu, z biegiem lat coraz więcej rozumiejąc. Coraz bardziej rosła we mnie chęć nauki judo. Niestety mieszkając w małej miejscowości nie miałem żadnej możliwości podjęcia treningów. Ale fascynacja nieustannie rosła. Każda scena w filmie w której pojawiały się elementy judo, jujitsu, czy karate wywoływała wypieki na mojej twarzy. Gdy byłem chyba w siódmej klasie szkoły podstawowej, od nauczyciela fizyki pożyczyłem angielski podręcznik karate i próbowałem go tłumaczyć przy pomocy skromnego słownika dołączonego do samouczka języka angielskiego. Z kolegami próbowaliśmy się bawić w karate na szkolnym korytarzu i na łące pod lasem.

T.G. - Jak to się stało, że zacząłeś je ćwiczyć (co to był za styl)?

A.K. -Pierwsze prawdziwe treningi to było judo, gdy rozpocząłem naukę w technikum w Głogowie. Niestety przygoda z judo trwała krótko. Późne treningi, długi dojazd i autentyczny szok, gdy w dzienniku zaczęły pojawiać się tróje, a zdarzyło się nawet raz czy dwa, że dwója z plusem. Było to dla mnie, w szkole podstawowej zawsze prymusa, ciężkie doświadczenie. W efekcie musiałem bardziej skoncentrować się na nauce szkolnej.

T.G. - Jak na twoje treningi zapatrywali się rodzice?

A.K. -Nie zachęcali mnie, ale i raczej nie mieli nic przeciw. Zaniepokoili się chyba dopiero później, gdy zauważyli, że traktuję to bardzo poważnie, zbyt poważnie ich zdaniem. No cóż, do dziś są tego zdania, a mnie nie pozostaje nic innego jak dać z siebie wszystko, by udowodnić, że wybrałem właściwą drogę.

T.G. - Co sądzisz o Bruce Lee i jego filmach? Czy miały na ciebie jakiś wpływ (np. "Wejście smoka")?

A.K. -O tak. Oczywiście to już było później, tak że nie od tego się wszystko zaczęło. Ale "Wejście smoka" zdecydowanie wpłynęło na podtrzymanie i wzrost mojego zainteresowania. Coraz bardziej interesowałem się Dalekim Wschodem, najpierw Japonią, a później Chinami.

T.G. - Jak przebiegała twoja droga poznawania wschodnich sztuk walki (co ćwiczyłeś i u kogo)? Kiedy zetknąłeś się z Kung Fu?

A.K. -Już wspomniałem o krótkim spotkaniu z judo. W czasach szkoły średniej zetknąłem się też z karate. Ale to jeszcze nie była systematyczna nauka. Większość treningów w Głogowie odbywała się o takiej porze, że po nich nie miałbym jak wrócić do domu. Przez pewien czas treningi kyokushinu odbywały się trochę wcześniej, więc miałem szansę brać w nich udział, ale później znów przeniesiono je na później i w inne miejsce, i moje treningi się urwały. W tym czasie głównie ćwiczyłem więc, że tak powiem, "chałupniczo" i niezbyt systematycznie. Dopiero od momentu gdy rozpocząłem studia w Warszawie w 1985 roku ćwiczę nieprzerwanie.

O istnieniu czegoś takiego, jak kung-fu dowiedziałem się, gdy na ekrany weszło "Wejście smoka". Krzysztof Kondratowicz coś napisał o kung-fu w swoim cyklu w "Żołnierzu Polskim", coś się pojawiło w "Gazecie Młodych", Janusz Szymankiewicz pisał w "Kurierze Polskim" o ile pamiętam. Wkrótce Butrym i Orlińska wydali "Tajemnice kung-fu" (o ile dobrze pamiętam tytuł). Były też jakieś pokazy w telewizji. Zaczęło mnie to interesować, ale wtedy nie było najmniejszej szansy, bym mógł ćwiczyć coś chińskiego. Szczytem moich marzeniem było, żeby zajęcia karate odbywały się wcześniej. Ale wtedy zacząłem dużo czytać nie tylko o Japonii, ale i o Chinach. Nieliczne wzmianki o taijiquan (t'ai chi ch'uan) zaczęły poruszać moją wyobraźnię. W okolicach trzeciej klasy technikum, zacząłem zastanawiać się nad wyborem kierunku studiów. Przejrzałem cały informator dla kandydatów na studia i wtedy po raz pierwszy dowiedziałem się, że na Uniwersytecie Warszawskim, w Instytucie Orientalistycznym Wydziału Neofilologii, istnieją takie specjalności jak sinologia i japonistyka. Myśl o zdawaniu tam rosła powoli. Początkowo nie byłem też pewien: sinologia, czy japonistyka? Wtedy do moich rąk trafiła książka Wang Peishenga o stylu Wu Taijiquan. To było to, co skierowało wtedy moje zainteresowania zdecydowanie ku taijiquan i Chinom. Wtedy już stało się to dla mnie pewną nierozdzielną całością. Tak więc wybrałem sinologię. Z tym, że w praktyce okazało się to nieco bardziej skomplikowane niż oczekiwałem. Otóż w tym czasie przyjęcia na sinologię odbywały się co dwa lata, a ja kończyłem technikum w roku w którym przyjęć nie było. Zanim zostałem studentem sinologii, rok spędziłem na mongolistyce.

Po przyjeździe do Warszawy chciałem od razu podjąć naukę "taj czi", ale niestety jak się okazało "taj czi" ćwiczono z reguły tylko jako element treningu systemów zewnętrznych. Usłyszałem, że w jednym z TKKF-ów ćwiczą "taj czi", więc się tam udałem. Prezes na pytanie o "taj czi" odpowiedział, że jest to tylko część "siał linu", służąca rozgrzewce. Gdy powiedziałem, że z tego co wiem "taj czi" to odrębna sztuka walki, wielce szacowny pan prezes raczył odrzec: "To gówno wiesz". Mimo tego "miłego" przyjęcia, któregoś dnia, pod nieobecność prezesa, zapisałem się do sekcji i byłem na kilku treningach. Jednak to nie było to. Ćwiczono tam changquan, a uproszczona forma taijiquan była traktowana tylko jako forma "rozgrzewki" na początku treningu i "rozluźnienia" na końcu.

W jednym z domów kultury istniała sekcja "taj czi". Jednak nawet tam nie zaglądałem. Gdy tylko opowiedziano mi co i jak tam ćwiczą, nawet to minimum wiedzy o taijiquan jakie wtedy miałem wystarczyło, by zorientować się, że to kompletne oszustwo.

Nie mogąc znaleźć "taj czi", zacząłem ćwiczyć aikido u Romana Hoffmana. Dopiero po miesiącu lub dwóch trafiłem do sekcji "taj czi", prowadzonej przez Staszka Filipowskiego (wywodzącego się, o ile dobrze pamiętam, z pierwszej grupy kung-fu w Warszawie, którą założył Łoziński), w której zacząłem ćwiczyć (chociaż jeszcze przez kilka miesięcy ćwiczyłem także aikido). Tam poznałem uproszczoną formę stylu Yang w 24 ruchach (tzw. forma pekińska) oraz pierwszą formę stylu Chen, w wersji Chen Fake. Poza tym ćwiczyliśmy tam elementy bagua, trochę szponów orła, pijanego człowieka i różnych rozmaitości. Staszek niewątpliwie był niesamowicie sprawny i uzdolniony ruchowo. Jednak ja szukałem autentycznego taijiquan.

Trafiłem na jakiś czas do Tomka Nowakowskiego, który nauczał stylu Yang. Trochę próbowałem też styli zewnętrznych u różnych instruktorów, ale to mi nie odpowiadało.

W 1986 roku byłem już studentem sinologii i spotykałem coraz więcej Chińczyków. Oczywiście każdego pytałem, czy zna taijiquan i niektórzy odpowiadali że tak. Starałem się uczyć u każdego z nich. Fakt, że żaden z nich nie był mistrzem. Ale zdarzali się tacy, którzy przynajmniej mieli trochę większą wiedzę od jakiegokolwiek Polaka w tym czasie. Jednak głównie ćwiczyłem wtedy z nimi tylko uproszczoną formę Yang - 24 ruchów. Rzadko udawało mi się spotkać kogoś, kto liznął trochę tui shou i wiedzy o zastosowaniu taijiquan w walce. Byłem raczej zaskoczony, że wiedza Chińczyków o taijiquan jest tak nikła i często fałszywa. Gdy na przyjęciu w chińskiej ambasadzie mówiłem, że szukam kogoś kto naucza taijiquan jako sztukę walki, reakcje były typu: "ależ taijiquan nie jest sztuką walki, przecież ćwiczy się powoli - tego nie da się zastosować w walce". Nie żartuję! W latach 90. wiedza przeciętnego Chińczyka na temat taijiquan trochę wzrosła, dzięki pokazom, czy zawodom tui shou, ale w latach 80. to jeszcze tak właśnie wyglądało. Nawet w Chinach ćwiczących autentyczny taijiquan była wtedy tylko garstka, a dla większości chińskiego społeczeństwa taijiquan to była tylko 24 ruchowa forma uproszczona (ershisi shi jianhua taijiquan), propagowana jako forma ćwiczeń dla zdrowia. Zresztą później w Chinach, gdy ćwiczyłem głównie styl Chen taijiquan i np. wykonywałem formę na terenie campusu uczelni, zdarzało mi się słyszeć komentarze przechodzących Chińczyków: "Ale głupi cudzoziemiec, nauczył się trochę taijiquan i pododawał jakieś szybkie ruchy. Ale idiota!".

Ale wracając jeszcze do Polski, przyjechał tu wtedy pewien mistrz, nauczający oprócz stylu w którym się specjalizował, także taijiquan. Wtedy jego taijiquan zrobił na mnie duże wrażenie. Jednak żaden z jego polskich uczniów nie prowadził odrębnej sekcji taijiquan, ja natomiast nie miałem zupełnie ochoty ćwiczyć tego, czego tam nauczano poza taijiquan. Być może gdyby nauczali wtedy taijiquan w odrębnej sekcji, zacząłbym tam ćwiczyć i moja dalsza droga potoczyłaby się inaczej. Byłem bowiem pod dużym wrażeniem. Patrząc jednak z obecnej perspektywy, cieszę się, że tak się nie stało. Myślę, że dzięki temu mogłem zajść znacznie dalej w rozumieniu systemów wewnętrznych.

T.G. - Jak trafiłeś do Chin?

A.K. -Po trzecim roku sinologii pojechałem tam na roczne stypendium. W sierpniu 1989 roku znalazłem się w Pekinie i rozpocząłem naukę na Beiwai'u (skrót od Beijing Waiguoyu Xueyuan - Pekiński Instytut Języków Obcych). W trakcie pobytu tam, uzyskałem zgodę Ministerstwa Edukacji Narodowej, a także strony chińskiej, na przedłużenie stypendium o dodatkowy rok. Tak że zaczęło się to od pobytu 2-letniego (z tym, że w czasie wakacji spędziłem kilka tygodni w Polsce). Następne wyjazdy były już tylko rzędu kilku tygodni, ale mam nadzieję, że za kilka lat uda mi się zorganizować kolejny dłuższy pobyt w Chinach.

Trening miecza taiji pod kierunkiem mistrza Zhou Yi

T.G. - U jakich chińskich nauczycieli się uczyłeś (uczysz się dalej)? Jak do nich trafiłeś?

A.K. -Jeden z moich lektorów języka chińskiego ćwiczył trochę taijiquan. Niewiele wprawdzie, ale okazało się, że zna osobiście takich mistrzów stylu Wu, jak Wu Tunan i Wang Peisheng. Jak już wspomniałem, wcześniej trafiła do moich rąk książka napisana właśnie przez Wang Peishenga, w której dodano także rozdział poświęcony Wu Tunanowi. Tak więc wiedziałem o kogo chodzi. Zwłaszcza Wu Tunan, wówczas ponad 100-letni mistrz, o którego wciąż niezwykłych umiejętnościach opowiadał mi mój lektor, stał się dla mnie, że tak powiem idolem, którego chciałem poznać. W sierpniu 1989 roku wreszcie znalazłem się w Pekinie. Niestety okazało się, że Wu Tunan zmarł w styczniu tego roku. Przeżył 104 lata. Trafiłem do Zhou Yi, jednego z uczniów Wu Tunana, który mieszkał na terenie campusu Pekińskiego Instytutu Języków Obcych, gdzie studiowałem. Uczyłem się u niego tylko przez kilka tygodni. Zhou Yi właśnie przygotowywał się do wyjazdu do Rosji i Szwajcarii, więc zacząłem rozglądać się za innym nauczycielem. Wspomniany Wang Peisheng (prezentujący styl Wu z innego przekazu, ale też pochodzący od Quan You) przyjeżdżał raz w tygodniu prowadzić zajęcia na Beiwai'u. Przez pewien czas nawet prowadził je w małym ogródku za akademikiem w którym mieszkałem, niemalże pod moim oknem. Jednak mnie bardziej od Wu pociągał styl Chen, którego zacząłem się uczyć w 1985 roku u Filipowskiego. Tak więc bardzo szybko skoncentrowałem się na Chenie. A ćwiczyłem go u wielu ludzi. Najsławniejsi (bezpośredni uczniowie legendarnego Chen Fake) to Lei Muni, Deng Jie i Feng Zhiqiang. Od tego ostatniego nauczyłem się najwięcej. Z reguły w weekendy jeździłem do niego, do odległego od mojej uczelni parku Tiantan, a w zwykłe dni ćwiczyłem z jego uczniami w pobliskim parku Zizhuyuan. W tym czasie Chen był tym co najbardziej mi odpowiadało, chociaż wciąż czułem, że to jeszcze nie to. Szczególnie mój stosunek do nauk Feng Zhiqianga był nieco ambiwalentny. Podziwiałem bowiem jego umiejętności w tui shou, ale jednocześnie nie byłem w stanie zaakceptować jego sposobu myślenia i teorii na których się opierał. Niestety ci, których sposób myślenia był bliższy mojemu nie prezentowali aż tak wspaniałych umiejętności.

Będąc w Chinach kupowałem oczywiście wszelkie możliwe książki i czasopisma o sztukach walki. W trakcie lektury odkryłem, że istnieje coś, co znane jest jako yiquan lub dachengquan. Okazało się, że koncepcje prezentowane przez przedstawicieli yiquan są zbieżne z moim własnym sposobem myślenia. Wciąż jednak byłem bardzo zaangażowany w naukę Chenu i nie myślałem o zmianie stylu. Jednak gdy spotkałem w parku Zizhuyuan ćwiczących yiquan pod kierunkiem pana Zhang, zacząłem się uczyć yiquan, obok Chenu. Wtedy jeszcze nie szukałem yiquanu na najwyższym poziomie, bo traktowałem go jako dodatek. Jeszcze po powrocie do Polski przez jakiś czas uważałem się przede wszystkim za ćwiczącego taijiquan i tylko dodatkowo yiquan. Jednak cały czas ćwiczyłem elementy yiquan i coraz więcej na ten temat czytałem. Stopniowo yiquan zaczął się wysuwać na pierwsze miejsce, a taijiquan usuwać się w cień. Im więcej wiedziałem o yiquan i większe efekty zauważałem dzięki stosowaniu jego metod treningowych, tym mniej uwagi poświęcałem taijiquan. Wreszcie całkowicie zrezygnowałem z taijiquan.

Starałem się dowiedzieć jak najwięcej o różnych odmianach i gałęziach przekazu yiquanu. Uczyłem się m.in. tzw. wersji zdrowotnej u uczniów Wang Yufang (córka twórcy yiquan, Wang Xiangzhai'a). Nie bezpośrednio od niej, ponieważ ona koncentruje się na zajęciach z osobami chorymi, naprawdę potrzebującymi pomocy. Uczyłem się też wersji bliższej nieco klasycznemu xingyiquan, niż typowy yiquan. Jednak to niezbyt mi odpowiadało. Stopniowo, w wyniku praktyki, lektury i przemyśleń doszedłem do wniosku, że wersja z przekazu Yao Zongxuna wydaje się być wierna naukom Wang Xiangzhai'a, a jednocześnie bardzo spójna, logiczna, przemawiająca do mnie jeśli chodzi o teorię i metody treningowe. Później ten mój wniosek uzyskał pełne potwierdzenie w trakcie nauki u syna Yao Zongxuna - mistrza Yao Chengguang.

T.G. - Dlaczego wybrałeś wewnętrzne style? Dlaczego Yiquan?

A.K. -No cóż, byłem dzieckiem otyłym i chorowitym. Miałem też skrzywienie kręgosłupa. Często bywałem zwolniony z WF-u, i w ogóle raczej wolałem czytać książki niż np. grać w piłkę. Chociaż stopniowo mój stan fizyczny się poprawiał i w końcu jako tako radziłem sobie także na treningach karate kyokushin, to jednak bardziej pociągały mnie style, których trening nie koncentruje się na narzucaniu maksymalnych wysiłków. Stąd chyba początek zainteresowania taijiquan. Oczywiście mówię tu o samym początku, bo później to była pewna ewolucja w trakcie poznawania taijiquan i yiquan. Stąd także chyba próba z aikido. Jednak aikido mimo pewnych podobieństw, to jednak coś innego. Nie była to moja droga. Bardziej pociągał mnie taijiquan. Nie bez znaczenia było też to, że bardziej interesowała mnie kultura Chin, a nie Japonii, więc taijiquan się tu jakby lepiej komponował z całością zainteresowań. Była to dla mnie pewna całość. Taijiquan, kultura Chin, taoizm, trochę buddyzm chan. I powstała wtedy dość sprecyzowana wizja tego co będę robił w przyszłości: chciałem zostać instruktorem taijiquan, zajmować się badaniami nad historią i teorią chińskich sztuk walki, szczególnie systemów wewnętrznych, tłumaczyć chińskie książki o taijiquan, systemach wewnętrznych i chińskich sztukach walki w ogóle, o qigong, chińskiej kulturze, filozofii itp. To był już okres, gdy Chiny się coraz bardziej otwierały. Miałem nadzieję, że stosunki zarówno gospodarcze jak i kulturalne między Polską i Chinami będą się dynamicznie rozwijać, a swoje miejsce widziałem właśnie jako tłumacz interesujących książek, instruktor, badacz i popularyzator. Taijiquan był w tej mojej wizji elementem większej całości. Od tego czasu w zasadzie nic się nie zmieniło. Wciąż, wbrew wszystkiemu i wbrew przejściowym zwątpieniom, mam te same nadzieje. Tyle tylko, że teraz zajmuję się yiquan, a nie taijiquan. Dlaczego? Dla mnie to był naturalny rozwój. Koncentrowałem się na nauce taijiquan, zarówno praktycznej - ucząc się u słynnych mistrzów, jak i studiach teoretycznych - czytając klasyczne traktaty i opracowania współczesne, starałem się jak najwięcej dowiedzieć o innych stylach wewnętrznych i zewnętrznych. Stopniowo rozwijało się moje rozumienie, czy moje spojrzenie na taijiquan i systemy wewnętrzne. I wtedy zaczęła się świadomość pewnych niekonsekwencji, niespójności i naiwności z punktu widzenia współczesnego stanu wiedzy. Zacząłem czuć się nie do końca wygodnie w taijiquan. I wtedy, w Chinach, zetknąłem się z yiquan. Wkrótce okazało się, że idee jego twórcy stanowiły rozwiązanie moich problemów. To nie było jednak nagłe przejście od taijiquan do yiquan. Zbyt fascynowała mnie "zewnętrzna forma", bym mógł się skupić na "wewnętrznej esencji" w takim stopniu jak wymaga nauka yiquan. Tak więc kontynuowałem naukę taijiquan, jednocześnie jednak zacząłem uczyć się yiquan. Stopniowo yiquan wciągał mnie coraz bardziej, aż w końcu doszło do tego, że w ćwiczeniu taijiquan nie widziałem już sensu. Po prostu w yiquan znalazłem to co mi odpowiada. To co mi odpowiadało w taijiquan, natomiast bez tego co mi tam nie odpowiadało. Ćwicząc i studiując yiquan, ciągle odkrywam coś nowego, ciekawego i mam poczucie satysfakcji. To takie niesamowite uczucie, gdy poznaję coś nowego, że to jest właśnie to najbardziej oczywiste rozwiązanie. Yiquan niezwykle odpowiada mojej mentalności, mojemu sposobowi myślenia.

T.G. - Czy Twoi chińscy nauczyciele łatwo zaakceptowali ucznia z zachodu?

A.K. -Czasem zdarzało się, że byłem traktowany lekceważąco. Czasem od razu spotykałem się z dużą przychylnością. Czasem traktowano mnie wyłącznie jak źródło dochodów. A czasem byłem poddawany próbom wytrwałości.

Generalnie sytuacja obecnie dość znacznie różni się od tej, gdy pierwszy raz znalazłem się w Chinach. Dziś prawie każdy chiński mistrz chętnie powita ucznia z Zachodu, o ile ten mu dostatecznie dużo zapłaci. Przy czym jakość nauczania nie musi mieć wiele wspólnego z wysokością zapłaty. W końcu lat 80. nastawienie było znacznie mniej komercyjne. Chociaż zdarzyło mi się trafić do mistrza, którego pazerna żona, nie odróżniając realiów polskich od amerykańskich zażądała ode mnie miesięcznej opłaty większej niż stypendium jakie otrzymywałem, ba, dwukrotnie większej od przeciętnej płacy w Polsce w tym czasie. Wtedy jednak częściej spotykało się mistrzów przy pierwszym kontakcie po prostu odrzucających cudzoziemca, jednak akceptujących go następnie, o ile nie rezygnował zbyt łatwo. Dziś jednak ważniejszy jest pieniądz.

W trakcie nauki też było różnie. Gdy trafiłem do Chin, już całkiem nieźle znałem język chiński, miałem jakąś teoretyczną wiedzę o Chinach wyniesioną ze studiów sinologicznych. Jednak brakowało mi jeszcze w gruncie rzeczy głębszej znajomości Chin i Chińczyków, które zdobywałem stopniowo. Prowadziło to do wielu nieporozumień i dziwnych sytuacji. Ale cóż, po prostu byłem wtedy na etapie szukania, trudno mi więc było się zadeklarować i zostać formalnym uczniem któregoś z mistrzów. Próbowałem różnych rzeczy, "skacząc z kwiatka na kwiatek" i starając się wydostać od każdego z nauczycieli więcej niż chciał dać. W ten sposób zarobiłem sobie niestety na opinię "kradnącego nauki".

Na podjęcie deklaracji przyszedł czas dopiero, gdy spotkałem Yao Chengguanga.

T.G. - Czy zakończyłeś już zatem swoje poszukiwania nauczycieli? Czy może zamierzasz jeszcze poznawać jakieś inne style? U kogo chciałbyś się jeszcze uczyć?

A.K. -Właściwie dopiero kilka lat temu znalazłem w końcu swojego nauczyciela, nauka u którego w takim stopniu spełnia moje oczekiwania. Jednocześnie widzę jak wiele jeszcze mogę się od niego nauczyć. Teraz rozpraszanie się i nauka czegoś innego byłaby pozbawiona sensu. Natomiast w pewnym momencie taka potrzeba przyjdzie. Yiquan nie polega na naśladowaniu mistrza, ale na twórczym rozwoju. Wang Xiangzhai zachęcał swoich uczniów, by jak najwięcej z sobą ćwiczyli, dyskutowali, porównywali to co robią i szukali lepszych rozwiązań, by czerpali także z kontaktów z innymi sztukami walki. Ja, gdy głębiej poznam to czego naucza mój mistrz Yao Chengguang, na pewno w pierwszej kolejności będę chciał bliżej poznać to czego nauczają inni czołowi przedstawiciele yiquan (np. Cui Ruibin) i wywodzącego się z yiquan - xinhuizhang. Chciałbym też trochę głębiej zapoznać się z różnymi tradycyjnymi odmianami xingyiquan/xinyiquan oraz baguazhang, żeby dzięki temu móc jeszcze lepiej zrozumieć yiquan. Może trochę wrócę do studiów nad taijiquan. Myślę, że warto byłoby też trochę poznać styl naturalny (ziranmen). I z pewnością wiele innych rzeczy. Oczywiście czas jest elementem nieco ograniczającym możliwość realizacji wszystkich zamierzeń. Kto się zbyt rozprasza raczej wiele nie osiągnie. Więc jak już powiedziałem, wreszcie dotarłem do źródła z którego jestem naprawdę zadowolony, więc byłoby głupotą, gdybym w tym momencie tracił czas na rzeczy, być może mające swoje zalety, ale jednak mniej mi odpowiadające. W tym momencie widzę jeszcze przed sobą lata intensywnej nauki pod kierunkiem Yao.

Oczywiście nawet gdy w przyszłości będę się uczył u innych mistrzów, to zgodnie z chińskimi zwyczajami, w wyniku złożonej deklaracji, pozostanę zawsze uczniem Yao Chengguanga.

Adepci zdrowotnej wersji yiquan - punkt konsultacyjny
Pekińskiego Towarzystwa Badawczego Qigong

T.G. - Co sądzisz o uczeniu się u kilku nauczycieli jednocześnie?

A.K. -To na pewno nie da się sprowadzić do alternatywy: jeden nauczyciel, czy kilku nauczycieli. Powiedziałbym raczej i jeden, i kilku. To zależy od etapu na którym się znajdujemy. Ja np. przeszedłem przez etap szukania nauczyciela taijiquan, a potem yiquan, gdy uczyłem się u wielu. W końcu trafiłem do Yao i dopiero wtedy stwierdziłem, że to jest to, że każdy krok który robię pod jego opieką prowadzi mnie w satysfakcjonującym kierunku. W tym momencie moim priorytetem jest jak najlepiej poznać jego nauki. Natomiast jest oczywiste, że opieranie się na naukach tylko i wyłącznie jednego nauczyciela jest ograniczające. Po prostu oznaczałoby to zakładanie sobie klapek na oczy. Zwracał na to uwagę już twórca yiquan Wang Xiangzhai. W pewnym momencie więc, gdy dobrze poznam nauki Yao, przyjdzie kolej na to, by zapoznać się z innymi punktami widzenia. Z mojego obecnego doświadczenia wynika, że nauki Yao odpowiadają mi o wiele bardziej niż innych mistrzów, ale to nie znaczy, że ci inni nie mają nic wartościowego. Zresztą to jest pewna reguła, znana w kręgach chińskich sztuk walki, żeby najpierw poznać dobrze jedno, a później z innych źródeł czerpać to co wzbogaca. Zresztą bardzo często wyglądało to i wygląda tak, że w pewnym momencie mistrz rekomenduje swojego ucznia innemu, by tam uzupełniał naukę, poznając inne podejście. W yiquan uważa się, że nauczyciel wprowadza ucznia na drogę, a od pewnego momentu uczeń powinien pójść dalej. Jak powiedział mi Yao Chengguang: "Dobry nauczyciel, to ten którego uczeń jest jeszcze lepszy". Natomiast należy tu zwrócić uwagę na pewną kwestię, a mianowicie uczenia się u kogoś, a bycia jego uczniem. Np. ja uczyłem się u różnych mistrzów taijiquan i yiquan, wciąż szukając. Dopiero gdy trafiłem do Yao, zdecydowałem się oficjalnie zadeklarować, że chcę być jego uczniem. To tworzy zupełnie inną sytuację. To znaczy, przede wszystkim daje mi to możliwość naprawdę dogłębnego poznania nauk Yao, ale i zobowiązuje do lojalności - przede wszystkim wspierania go w nauczaniu yiquan i rozwoju jego szkoły, a także do występowania przed innymi mistrzami jako jego uczeń. Innymi słowy, nie mogę w tym momencie po prostu zrezygnować z nauki u Yao, a zamiast tego zostać uczniem innego mistrza. To się nie mieści w etyce chińskich sztuk walki. Dawniej kogoś takiego okaleczano lub nawet zabijano. Dziś takiego osobnika po prostu nie uważa się za kogoś, kogo warto uczyć. Nawet jeśli jakiś mistrz kogoś takiego uczy, to stara się wyciągnąć z niego jak najwięcej kasy, a nauczyć jak najmniej. Innymi słowy, gdy będę pobierał nauki u innych mistrzów, to na statusie ucznia mistrza Yao. Mówię o tym, by uświadomić Czytelnikom pewne przyjęte w Chinach zasady, których nieprzestrzeganie może narazić na utratę możliwości prawdziwej nauki.

T.G. - A co myślisz o ćwiczeniu kilku styli równocześnie?

A.K. -Ćwiczenie kilku styli na równorzędnych zasadach nie jest moim zdaniem zbyt sensowne. W ten sposób ćwiczący w niczym nie jest dobry. Inaczej sytuacja wygląda, gdy koncentruje się na jednym, a inne traktuje uzupełniająco. Wtedy może to mieć sens. Tu mówię z pewnego dystansu, o typowych stylach. Jeśli chodzi o yiquan, to przede wszystkim nie traktujemy go jako styl, ale jako pewną będącą w rozwoju naukę o sztuce walki. Z natury rzeczy trudno zatem yiquan traktować jako coś równorzędnego z typowymi stylami. Jeśli ktoś np. mówi: uprawiam aikido, wing chun i yiquan, traktując je jako trzy style, to jego yiquan nie ma wiele wspólnego z tym co robimy. Może wykorzystywać pewne metody treningowe yiquan, ale brakuje w tym podejścia yiquan. Natomiast można zajmować się yiquan, a jednocześnie poznawać inne systemy i czerpać z nich to co yiquan może wzbogacić. Przy czym nie chodzi tu o "wybranie najlepszych technik z innych systemów". Z założenia chodzi raczej o pewną weryfikację i modyfikację koncepcji i metod treningowych w wyniku kontaktu z innymi systemami.

T.G. - Porozumiewasz się ze swoim nauczycielem po chińsku. Czy uważasz, że znajomość chińskiego dla studiujących style wewnętrzne jest ważna?

A.K. -Tak, uważam, że ludzie naprawdę zainteresowani nauką systemów wewnętrznych powinni uczyć się chińskiego, zarówno współczesnego, jak i klasycznego. Bez tego porozumienie z nauczycielem moim zdaniem nie będzie dostateczne. Jest też problem z klasycznymi traktatami. Czytanie tłumaczenia z tłumaczenia, jak to się u nas odbywa, to po prostu zabawa w głuchy telefon. Nie twierdzę, że wszyscy ćwiczący muszą uczyć się chińskiego, jednak ci bardzo poważnie zainteresowani nauką, a szczególnie czołówka instruktorów, zdecydowanie tak.

T.G. - Jak byś ocenił polskie Nei Jia (wewnętrzne style), to czego uczą polscy nauczyciele?

A.K. -Generalnie style wewnętrzne do niedawna były w gruncie rzeczy niemal nieznane poza Chinami, a i w Chinach ćwiczone tylko w małych, często nieoficjalnych, a w okresie rewolucji kulturalnej "podziemnych" grupach. Dopiero lata 80. i 90. to okres ich popularyzacji w Chinach. Poza Chinami najpopularniejszy jest taijiquan, ale osoby siedzące w temacie doskonale wiedzą, jak niewiele popularne "taj czi" ma wspólnego z autentycznym taijiquan. Również na Zachodzie dopiero w ostatnich latach sytuacja zaczyna się zmieniać. Bagua i xingyi dopiero teraz zaczynają zdobywać sobie popularność np. w USA. Dopiero teraz w świadomości szerszych rzesz zaczyna powoli świtać co to takiego te style wewnętrzne. Że mimo nieco innego niż typowe podejścia do treningu są to autentyczne sztuki walki, a nie po prostu "gimnastyka relaksacyjna", czy magiczna sztuka posługiwania się "mocami kosmosu".

Polska natomiast wciąż pozostaje nieco w tyle. Dopiero niedawno zaczęły się kontakty z autentycznymi ekspertami. W stylu Chen taijiquan jest to Chen Xiaowang. Również Jan Silberstoff jest w tym co robi bardzo kompetentny. Oczywiście jest yiquan i kontakt z Yao Chengguangiem. Poza tym możliwość nauki w Polsce autentycznych systemów wewnętrznych, z najlepszych linii przekazu, jest bardzo ograniczona. Jednak w Chinach przebywa obecnie kilku Polaków uczących się systemów wewnętrznych u autentycznych mistrzów. Jeśli zdecydują się w przyszłości wrócić do Polski, będzie szansa na wzbogacenie wewnętrznego kung-fu w naszym kraju i podniesienie jego poziomu.

T.G. - Czym różni się trening w Chinach od tego w Polsce?

A.K. -Przede wszystkim w Chinach bardzo rzadko spotykałem się z czymś co w Polsce wydaje się tak oczywiste, że inne opcje są niemal nie do pomyślenia, a mianowicie z treningiem w sali. Oczywiście jeśli ktoś dysponuje salą, to z niej korzysta, zwłaszcza w wypadku niepogody. Natomiast generalnie wynajmowanie sali, nawet gdy kogoś na to stać, uważane jest zwykle za zbędny i nieuzasadniony wydatek. Tak więc nawet ci najwięksi, najsłynniejsi mistrzowie zwykle prowadzą zajęcia na powietrzu. Spotykałem się u nas czasem z pogardliwymi opiniami o "parkowym kung-fu". Prawdą jest, że większość ćwiczących w parkach nie prezentuje wysokiego poziomu, ale opinia, że jest podział na kung-fu "parkowe", o niskim poziomie i dobre - "pozaparkowe" jest pozbawiona podstaw. Wprawdzie w tłumie ćwiczących w parkach, trudno wypatrzyć kogoś dobrego, ale jednak można tam spotkać największych mistrzów tradycyjnego kung-fu, także szefów organizacji poszczególnych styli. U Feng Zhiqianga uczyłem się w weekendy w parku Tiantan. W tym samym parku w weekendy bywał Deng Jie i wielu innych znanych przedstawicieli stylu Chen taijiquan. Lei Muni działał w parku Yuetan. Słynny Wu Tunan nauczał w parku Zizhuyuan. W tymże parku można było spotkać także dość znanego Shi Minga. Zhou Yi nauczał na betonowym placyku na terenie campusu Beiwai'u. Wang Peisheng, który przyjeżdżał na Beiwai raz w tygodniu uczył w małym ogródku pomiędzy dwoma akademikami. Wang Yufang też zwykła nauczać na powietrzu, na terenie Pałacu Kultury Ludu Pracującego. Yao Chengguang naucza w parku Nanguan, a jego brat Yao Chengrong na dziedzińcu świątyni Baidasi. Podobnie wielu innych znanych mistrzów. Często wystarczy placyk koło domu, lub wręcz chodnik przy ulicy, by odbyła się lekcja pod okiem jednego z najsłynniejszych mistrzów. Oczywiście tutaj mówię o mistrzach autentycznego kung-fu/wushu, zwanego chuantong wushu (tradycyjne wushu) lub minjian wushu (wushu wśród ludu). Trochę inaczej jest z tzw. xiandai wushu (nowoczesne wushu) lub jingsai wushu (sportowe wushu), ale ono pozostaje poza obszarem moich zainteresowań.

Następna kwestia to strój. Oczywiście na pokazach i uroczystościach przedstawiciele jednej szkoły występują w jednolitych, odświętnych strojach. Jednak normalnie ćwiczy się zależnie od pogody, w krótkich spodenkach lub w dresie lub w jakimkolwiek luźnym stroju. Zdarza się widzieć biznesmenów, którzy po pracy przychodzą na trening i czasem tylko zdejmują krawat. Jeśli jest ciepło, to może jeszcze marynarkę, albo i koszulę. Tak to po prostu wygląda. Jednolite stroje, równe rzędy i ściśle określony ceremoniał, to coś co się wprawdzie czasem spotyka, ale w gruncie rzeczy jest to wyjątek, nie reguła.

Przyzwyczajonym do treningów sztuk walki w Polsce, zajęcia w Chinach mogą się wydać nieco "niezorganizowane". Zamiast równych rzędów ludzi ubranych w jednolite stroje, tutaj każdy ubrany jest inaczej i często bywa tak, że i ćwiczy w danym momencie coś innego niż inni. Czasem nauczyciel demonstruje lub objaśnia coś wszystkim lub części uczniów, i wtedy widać grupę ćwiczących to samo, lub w grupie ćwiczących różne rzeczy pojawia się podgrupa ćwiczących to samo. Atmosfera bywa dość luźna. Rzadko zdarza się ćwiczenie na komendę. Narzucanie dyscypliny ćwiczeń niekoniecznie musi należeć do nauczyciela. Nauczyciel zwykle obserwuje uczniów, i traktuje ich w zależności od tego jak się przykładają do nauki i treningu. Jeśli ktoś się obija, to nauczyciel nie traktuje go poważnie, a więc ktoś taki wiele się nie nauczy.

Oczywiście proszę nie traktować tego co powiedziałem jako jakiegoś jedynego wzorca treningu w Chinach. Mówię tu tylko, o pewnym podejściu, z którym jednak najczęściej się spotykałem. Nie znaczy to, że nie istnieją inne. Zwracam też uwagę, że mówię o minjian wushu, czyli mówiąc inaczej: o autentycznym kung-fu, a nie o tym co się robi państwowych instytutach.

Podniosłem tutaj akurat te kwestie, ponieważ wiąże się to z pewnym problemem. Wiele osób próbuje oceniać wartość tego co jest w danej szkole nauczane na podstawie kryteriów zupełnie nieistotnych. Na przykład, czy szkoła ma własną salę - najlepiej z dużym szyldem, czy wszyscy mają jednolite mundurki i chodzą na komendę, czy reklamy szkoły są dostatecznie duże i kolorowe itp. Dzięki temu nastawieniu powstają szkoły, w których instruktor nie ma o kung-fu najmniejszego pojęcia, natomiast potrafi stwarzać pozory fałszywie pojmowanego profesjonalizmu.

Jeśli natomiast chodzi o samą istotę treningu w Chinach, to też może to wyglądać różnie. Zależy to od poziomu jaki prezentuje dany instruktor, ale także od tego, kogo uczy. Być może będzie to nadmierne generalizowanie, ale bardzo często jest tak, że ucznia którego nie traktuje się poważnie uczy się form, natomiast tego, którego nauczyciel naprawdę chce czegoś nauczyć uczy rzeczy, które laikowi mogą się wydać mniej atrakcyjne i mniej ważne, czyli ćwiczeń określanych jako jibengong (ćwiczenia podstawowe). Jednak to ci, w których treningu nacisk był kładziony na te mało efektowne ćwiczenia osiągają później znacznie wyższy poziom.

T.G. - Co to jest tradycyjna szkoła Kung Fu?

A.K. -Poglądy na temat tradycji w Kung-fu/wushu są różne. Jednak przytoczę tu najczęściej stosowaną obecnie w Chinach klasyfikację. Otóż mówi się zwykle o jingsai wushu (wushu sportowe) lub xiandai wushu (wushu nowoczesne) oraz o chuantong wushu (wushu tradycyjne) lub inaczej minjian wushu (wushu wśród ludu). Jingsai wushu to popularne konkurencje standaryzowanych form sportowych (taolu) i sanda. Chuantong wushu lub minjian wushu, to to co ćwiczą normalni ludzie, to czego nauczają mistrzowie spoza państwowych instytutów. Pojęcia chuantong wushu lub minjian wushu odpowiadają pojęciu kung-fu używanemu na Zachodzie. Pomińmy wushu sportowe. Gdy mówimy o tzw. wushu tradycyjnym, to w jego obrębie też można spotkać bardzo różne podejścia do tradycji. Jednak pogląd jakoby tradycja polegała na tym, że nic się nie zmienia i wszystko pozostaje tak, jak to 100, 200 czy 300 lat temu ustalił mistrz-założyciel jest zupełnie nieuzasadniony. To jest mit, traktowany przez wielu zachodnich adeptów kung-fu/wushu zbyt poważnie. Dokładniejsze zapoznanie się z historią jakiejkolwiek chińskiej sztuki walki pozwala uzmysłowić sobie, że jej rozwój był niezwykle burzliwy. Nieustannie następowały zmiany i każdy z uczniów danego mistrza rozwijał system w nieco innym kierunku i jego własny system zmieniał się z czasem. To samo można zaobserwować, gdy chodzi o nauki największych współcześnie żyjących mistrzów. Oni się po prostu wciąż rozwijają! Znajomość tak prostych faktów nie pozwala patrzeć na tradycję w kung-fu/wushu jako coś skostniałego.

Ja zajmuję się yiquan, systemem stosunkowo młodym, jako że pojawił się on pod tą nazwą niecałe 80 lat temu. Ideą jego twórcy i jego następców było wydobycie i zachowanie tego co wartościowe , a odrzucenie tego co bezużyteczne i błędne. Jak powiedział Wang Xiangzhai: "Nie ma granicy w rozwoju sztuki walki".

Dla mnie osobiście istotny jest rozwój, doskonalenie, bardzo dokładne poznanie tradycji, ale nie trzymanie się kurczowo przestarzałych wzorców. Dlatego m.in. tak odpowiada mi nauka yiquan.

Od lewej: Harry Prest (USA), Kubo Isato (Japonia),
mistrz Yao Chengguang, Andrzej Kalisz,
Karel Koskuba (Wielka Brytania)

T.G. - Co sądzisz o stopniach (kolorowych pasach) w Kung Fu? Czy starzy chińscy nauczyciele je stosują? Czy istnieją stopnie w Yiquan?

A.K. -Oczywiście system stopni, poza systemem stopni w hierarchii urzędniczo-wojskowej nie był w Chinach stosowany. Nie był on potrzebny, gdy ćwiczono w kręgu rodziny, lub gdy mistrz miał stosunkowo nieliczne grono uczniów. Dopóki jakaś sztuka walki ćwiczona jest w małych kręgach, wystarcza tradycyjny system oparty na hierarchii rodzinnej. Jednak nie sprawdza się on gdy przechodzi się do masowej popularyzacji standaryzowanej wersji jakiegoś systemu. Dopiero wówczas pojawia się potrzeba wykorzystania systemu stopni. Generalnie wydaje się, że chińscy mistrzowie są temu systemowi niezbyt przychylni. Jednak zaczęto go w Chinach wprowadzać odgórnie, i teraz jest już tylko kwestią czasu, kiedy zostanie powszechnie przyjęty.

Ponieważ u nas mało kto wie jeszcze o tym chińskim systemie stopni, przedstawię go pokrótce. W odróżnieniu od systemu japońskiego, nie ma podziału na stopnie kyu i dan. W sumie stopni jest 9, od 1 duan do 9 duan (duan zapisuje się tym samym znakiem, co japońskie dan). Oznaczane są okrągłymi naszywkami, kolejno: seledynowy, srebrny i złoty orzeł (1-3 duan), seledynowy, srebrny i złoty tygrys (4-6 duan) i seledynowy, srebrny i złoty smok (7-9 duan).

Ponieważ system ten ma stać się powszechnym w Chinach, również w kręgu yiquan od pewnego czasu prowadzone są dyskusje na temat określenia wymagań na poszczególne stopnie. Nie są to na pewno dyskusje łatwe. Zwłaszcza, że przyjęcie wspólnych zasad wymaga standaryzacji nauczania, a yiquan z założenia opiera się na indywidualnym rozwoju pod kierunkiem nauczyciela. Każdy z nauczycieli prezentuje nieco inne podejście.

T.G. - Co myślisz o zawodach w Nei Jia np.: Tai Chi Chuan ("pchających dłoniach")? Czy coś takiego występuje też w Yiquan?

A.K. -Generalnie nie jestem przeciwny zawodom. Jednak dla mnie współzawodnictwo sportowe powinno być co najwyżej pewnym elementem sztuki walki. Jeśli nacisk kładziony jest na współzawodnictwo sportowe, to utracone zostaje zbyt wiele z tego, co dla mnie w sztuce walki istotne. Dlatego tzw. jingsai wushu, które wkrótce zostanie dyscypliną olimpijską, nie jest dla mnie godne najmniejszej uwagi. Yiquan nie był nigdy traktowany jako sport. Jednak już od lat 20. XX wieku uczniowie Wang Xiangzhai'a startowali w zawodach chińskich sztuk walki, a także zachodniego boksu. Gdy w Chinach zaczęto organizować zawody sanda, startowali w nich też przedstawiciele yiquan. Jeden z nich - Peng Zhendi był mistrzem Chin. Mój nauczyciel Yao Chengguang został niestety dożywotnio zdyskwalifikowany, mimo że nie zrobił niczego, co nie było dozwolone regulaminem. Został uznany za zbyt niebezpiecznego, by startować w zawodach. Do regulaminu natomiast wprowadzono po tym wydarzeniu zakaz uderzania seriami na głowę. Od tamtej pory przedstawiciele yiquanu mniej chętnie brali udział w zawodach, ale się to zdarzało. W 1999 roku kilku zdobyło medale na Pierwszych Mistrzostwach Chin w Tradycyjnym Wushu, w konkurencji leitai, którą rozgrywano na platformie znajdującej się nad wodą.

W 1998 roku zorganizowano zawody yiquan w san shou, jednak zewnętrzny wpływ na kształt regulaminu był tak duży, że chwilowo organizowanie podobnych zawodów zawieszono. Natomiast obecnie pracuje się nad dopracowaniem regulaminu yiquan w tui shou. Pierwsze zawody odbyły się w 2000 roku, a kolejne prawdopodobnie odbędą się w marcu 2002.

T.G. - Co sądzisz o uczeniu się z książek lub kaset video?

A.K. -Nauka tylko z książek i video nie ma zbyt wiele sensu. Natomiast materiały takie mogą stanowić pewną pomoc, zwłaszcza w przypadku osób, które nie mają możliwości regularnego kontaktu z nauczycielem, uczestnicząc tylko np. w organizowanych co jakiś czas seminariach. Chociaż jest to o wiele trudniejsze, niż gdy ma się ciągły kontakt z nauczycielem, to przy pewnym zapale, zaangażowaniu i minimum zdolności możliwe są postępy. Książki i kasety video mogą się wówczas okazać bardzo przydatne.

Poza tym, style wewnętrzne to nie tylko trening, to także mnóstwo teorii. Lektura książek i studia teoretyczne są moim zdaniem niezbędne każdemu poważnemu adeptowi. Oczywiście nie należy teoretyzować zanadto. Po prostu teoria jest tu ściśle powiązana z praktyką. Bez praktyki pod kierunkiem mistrza, samo czytanie teorii prowadzić może do spekulacji i wyobrażeń niewiele mających wspólnego z tym o co w danym systemie chodzi.

T.G. - Jak jest z udziałem kobiet w poznawaniu Yiquan? Czy zauważyłeś aby nauczyciele stosowali jakiś specjalny rodzaj treningu dla nich? Na przykład inne rodzaje medytacji, ćwiczeń (wizualizacji) prowadzenia "Chi" itp.. Czy w czasie treningów rozróżnia się sposób wykonania jakiś "form" ze względu na płeć?

A.K. -Jeśli chodzi o podstawowe metody treningowe, to nie ma tu żadnych różnic. Natomiast kobiety często ograniczają się tylko do tych metod podstawowych, unikając bardziej zaawansowanego treningu "bojowego". Ale nie ma tu ścisłej granicy między kobietami, a mężczyznami. Po prostu wśród mężczyzn ćwiczących yiquan większy procent jest zainteresowanych nauką walki, w tym kontaktowymi sparingami, natomiast wśród kobiet mniejszy. Koncentrują się one częściej na treningu "zdrowotnym", czasem ćwicząc tui shou i inne mniej wymagające formy sparingu. Podobnie stosunkowo mało kobiet uprawia np. boks.

T.G. - Co sądzisz o nauce form z bronią (np. miecz, szabla czy halabarda) w dzisiejszych czasach? Przecież w realnym życiu, na współczesnych ulicach, nikt nie będzie ich używać. Czy warto poświęcać wiele lat, na opanowanie całego arsenału broni, wchodzącego w skład wielu tradycyjnych styli Kung Fu? Czy w Yiquan ćwiczy się z bronią?

A.K. -Samoobrona na ulicy to tylko jeden z elementów sztuki walki. Istotny moim zdaniem. Mówię istotny nie w tym sensie, że nie da się wyjść na ulicę, żeby nie zostać napadniętym i dlatego koniecznie trzeba uczyć się samoobrony. Chodzi mi o to, że sztuka walki, to sztuka walki. Jeśli zmienia się w balet, tracąc skuteczność, to przestaje być sztuką walki w moim rozumieniu. Jednak skuteczność to jeszcze nie wszystko. Gra na fortepianie też nie jest przydatna w samoobronie na ulicy. Ale czy to powód, żeby rezygnować z gry na fortepianie, gdy komuś to sprawia przyjemność?

Jeśli zaś chodzi o yiquan, to tu akurat do treningu z bronią nie przywiązuje się dużej wagi. Wang Xiangzhai mawiał: "Broń jest tylko przedłużeniem ciała". W zasadzie wykorzystuje się tylko kij. Przy czym istotniejsze jest wykorzystanie kija do doskonalenia sprężystego posługiwania się siłą (jin) niż nauka walki nim.

Ja osobiście nie widzę nic złego w tym, że ktoś ćwiczy z wieloma rodzajami mało dziś przydatnej broni, jeśli mu to sprawia przyjemność. Natomiast w yiquan, myślę że można tak powiedzieć, koncentrujemy się raczej na wyżynach jakości, niż na nauce wielu różnych rzeczy.

T.G. - Dla większości ludzi na zachodzie istnienie energii wewnętrznej "Chi" jest niemożliwe. Nawet ćwiczący przez wiele lat różne wewnętrzne style, mają wątpliwości czy to co czują to "Chi". Brak wykwalifikowanych nauczycieli, którzy mogliby to zweryfikować, sprawia, że uczeń bardzo wiele rzeczy musi przyjąć "na wiarę". Jak Ty przekonałeś się o istnieniu "Chi"?

A.K. -Qi to pojęcie z zupełnie odrębnego od naszego systemu nauki. To w gruncie rzeczy cały system teorii dotyczących dość różnych dziedzin. Pojęcie to ukształtowane zostało w określonym układzie, i tylko w tym układzie ma pewien sens. Traci ono ten sens poza właściwym kontekstem. Prosta próba przeniesienia pojęcia qi do nowego układu (system nauki zachodniej) jest skazana na porażkę. U nas po prostu znajomość zagadnienia jest nikła. Stąd mylenie kontekstów użycia pojęcia qi nawet wewnątrz układu klasycznej nauki chińskiej i stąd nieudolne próby włączenia we własny, wykształcony w tym miejscu i w tej epoce system pojęć, naiwnego wyobrażenia o qi.

Zastanówmy się przez chwilę na przykład nad pojęciem "energia". Co porusza samochód? Energia. Idziemy do galerii, oglądamy obraz i mówimy, że emanuje z niego pewna energia. Czy ta energia nadaje się do napędzania samochodu z silnikiem spalinowym?

Oczywiście qi to jest pewien problem. Niektórzy stwierdzają po prostu: "qi nie istnieje, qigong nie działa, w taijiquan też mówią o qi, a więc taijiquan nie ma wartości". Inni z kolei mówią: "Wierzę w qi. Starożytni Chińczycy byli największymi mędrcami wszechczasów, a nauka zachodnia jest bez sensu". Moim zdaniem, żadne z tych stanowisk nie jest rozsądne.

Yiquan powstał w Chinach, został stworzony przez Chińczyka na bazie klasycznego systemu wewnętrznego xingyiquan. Jednak niewątpliwie impulsem przyczyniającym się do powstania i rozwoju tego systemu był kontakt z kulturą i nauką zachodnią, czego efektem był pewien krytycyzm wobec tradycyjnej spuścizny. Yiquan powstał więc tam gdzie spotkał się Wschód i Zachód. Dokonano weryfikacji i udoskonalenia koncepcji i metod. I oczywiście cały czas się to odbywa, bo założeniem quanxue (nauka o sztuce walki - tak Wang Xiangzhai nazywał yiquan w późniejszych latach) jest, że "nie ma granicy w rozwoju sztuki walki". Sam Wang Xiangzhai pojęciem qi posługiwał się tylko we wczesnym okresie, gdy napisał "Właściwą ścieżkę Yiquan". Natomiast w późniejszej, reprezentatywnej dla dojrzałego yiquan/dachengquan "Centralnej osi drogi pięści" (znanej też jako "Teoria dachengquan") zupełnie nie używał tego pojęcia. Po prostu wytworzony został nowy system koncepcji i metod, łatwiej zrozumiałych i dających się interpretować z punktu widzenia zachodniej nauki. Założenie było takie, by nie utracić walorów tradycyjnych systemów, a osiągnąć te same, a nawet lepsze rezultaty. Innymi słowy, uważamy, że w pewnym zakresie, konkretnie chodzi tu o związek między umysłem i ciałem i to co stanowi motyw przewodni systemów wewnętrznych, czyli nei jin (siła wewnętrzna), nie ma potrzeby odwoływania się do pojęcia qi. Posługiwanie się tu pojęciem qi utrudnia bowiem zrozumienie sztuki walki i postępy w niej. Być może niektórzy uprawiający systemy wewnętrzne nie zgodzą się z tym, ale tak właśnie uważam, i takie jest stanowisko większości przedstawicieli yiquan. To właśnie był jeden z istotnych elementów, które przyciągnęły mnie do yiquan. W yiquan udaje się osiągnąć ten typ siły i jej świadomości - nei jin, jak w klasycznych systemach wewnętrznych, bez użycia sprowadzających wielu adeptów na manowce teorii, które uważamy za przestarzałe.

T.G. - A co sądzisz o próbach udowodnienia istnienia energii "chi" na gruncie zachodniej nauki?

A.K. -To jak niektórzy do tego podchodzą, to totalne nieporozumienie. To coś jakby próbować udowodnić, że energia istnieje. Pojęcie qi, w najbardziej ogólnym sensie jest równie, a może jeszcze bardziej ogólne od pojęcia energii. Po prostu jest to najbardziej podstawowe pojęcie w chińskiej wizji świata. To jest coś tego rzędu, jak "jednolita teoria wszystkiego", choć nie wiemy jak będzie ona wyglądała, jeśli w ogóle zostanie sformułowana. Natomiast my poza ogólnym pojęciem energii, mamy też pojęcia bardziej szczegółowe, pojęcia określonych rodzajów energii, nie tylko w znaczeniu fizycznym, ale np. energii czy siły oddziaływania artystycznego. Podobnie pojęciem qi posługują się Chińczycy, w różnych dziedzinach i aspektach nadając mu różny sens. Oczywiście w Chinach prowadzone są badania np. nad wai qi (zewnętrzne qi). Chodzi tu o tzw. emisję qi na zewnątrz, np. za pomocą rąk, czyli coś w rodzaju naszej rodzimej bioenergoterapii. I rzeczywiście okazuje się, że pewne rzeczy dają się zmierzyć: promieniowanie podczerwone, emisja elektronów itp. W oparciu o wyniki tych badań w Chinach nawet zbudowano urządzenia które naśladują określonych mistrzów qigong. Niektóre z tych urządzeń mają nawet przełączniki, pozwalające w zależności od potrzeb "przełączać się" między różnymi mistrzami, których oddziaływanie ma różne właściwości. No i mamy dowód. Już wiemy, że qi to po prostu promieniowanie podczerwone i emisja elektronów i budujemy aparat, który emituje qi. Tak, ale jest to tylko pewien aspekt pojęcia qi. Załóżmy, że podczas tych badań odkryto, że emitowany jest także jakiś inny, nowy rodzaj energii. Znów mamy dowód istnienia qi. No tak, to skoro ten nowy rodzaj energii to qi, to promieniowanie podczerwone i elektrony to nie było qi. Ale przecież badania wykazały, że urządzenia zbudowane w oparciu o poprzednią teorię działały, dając dokładnie takie same efekty terapeutyczne, jak mistrzowie qigong "emitujący qi". No to może jednak ta nowo odkryta energia, to nie qi, tylko jeszcze inna energia. A może qi to i to i to. A może coś jeszcze? A może ta inna energia jednak nie istnieje. A więc mamy promieniowanie podczerwone i elektrony.

No dobrze, a jak to się ma do takiego objaśnienia Yang Chengfu, który mówił że gdy ręka jest bardzo zgięta, to jest słabsza, bo qi gorzej przez nią płynie, a gdy jest mniej zgięta to jest silniejsza, bo qi może przepływać swobodnie. Co tu ma do rzeczy promieniowanie podczerwone?

Zróbmy taką próbę: staję, z ręką ugiętą w łokciu, łokieć znajduje się koło moich żeber, a dłoń na wysokości szyi. Ktoś naciska mój nadgarstek od przodu, nie pozwalając mi wyprostować ręki. Próbuję ją wyprostować, ale jest trudno tego dokonać. Teraz prostuję nieco łokieć, wysuwając łokieć i dłoń do przodu. Gdy teraz ktoś naciska mój nadgarstek od przodu, łatwiej mi się przeciwstawić. Dlaczego? Przeanalizowanie układów kości i stawów pozwoli stwierdzić, że zastosowanie tu znajduje znane z lekcji fizyki w szkole podstawowej zasady dźwigni i rozkładania sił. A qi? Dlaczego Yang Chengfu wyjaśniał to lepszym lub gorszym przepływem qi? No cóż, Yang Chengfu po prostu nie znał elementarnej fizyki, a więc musiał się odwoływać do pojęć które znał. Jednak proszę pomyśleć: Robimy taki eksperyment. Pada pytanie, jaki jest mechanizm zjawiska, które obserwujemy. Ja tłumaczę je zasadami mechaniki. Ktoś natomiast zaczyna opowiadać, że w pierwszym wypadku ugięcie łokcia nie pozwala swobodnie przepływać qi, a w drugim qi lepiej płynie. Którą odpowiedź jest wartościowsza? W yiquan uważamy, że pierwsza. Druga natomiast kieruje myślenie adepta stylu wewnętrznego na manowce. Jak ma się to do dowodu na istnienie qi? A może qi to zasada dźwigni i sił składowych? No ale w takim wypadku jak to się przekłada na leczenie? Widzimy, że są to jakby różne rzeczy. Innymi słowy, chciałem po prostu uzmysłowić Czytelnikom, że podejście typu: "czy qi istnieje" jest absurdalne. Podobnie wyobrażenie, że nagle pojawi się dowód na istnienie nowego rodzaju energii i wszystkie chińskie teorie zostaną od razu wyjaśnione. Tradycyjna nauka chińska nie jest czymś absolutnie doskonałym, tak jak i nauka zachodnia nie jest doskonała i skończona. Dla nas podstawowym punktem odniesienia jest nauka zachodnia. Dla współczesnych Chińczyków w gruncie rzeczy też. Połączenie różnych podejść daje nowe, ciekawe rezultaty. Ale obecnie jedyną, że tak powiem, platformą podstawową pozostaje nauka zachodnia. Raczej nie uda się nikomu pozbyć wiedzy, którą nabył w ciągu swojego życia i nagle przestawić się na widzenie świata Chińczyka sprzed wieków. Tak więc na klasyczną naukę chińską nie da się patrzeć inaczej niż z punktu widzenia współczesnej nauki. Zdając sobie sprawę z pewnej nieprzystawalności do siebie pojęć klasycznej nauki chińskiej i naszego systemu wiedzy, a także trochę lepiej orientując się w użyciu pojęcia qi przez Chińczyków, widzimy, że mówienie o udowodnieniu istnienia qi, jako jakiegoś ściśle określonego rodzaju energii w rozumieniu nauki zachodniej jest pozbawione większego sensu. To co możemy robić, to badać zjawiska, które Chińczycy odkryli i dawniej tłumaczyli korzystając z pojęcia qi, i na nowo je interpretować. W zakresie istotnym dla wewnętrznych sztuki walki, nową interpretację od kilkudziesięciu lat proponuje yiquan. Udoskonalona interpretacja teoretyczna zdążyła tu już znacznie wpłynąć na stosowane metody treningowe. Podobne próby powoli pojawiają się też w środowiskach innych systemów. Oczywiście nie ma to ścisłego związku z innymi dziedzinami, gdzie pojęcie qi używane jest w innych kontekstach.

T.G. - Czytając różne historie z życia mistrzów Nei Jia, nawet tych z początków naszego wieku, pełno jest w nich opisów o niesamowitych umiejętnościach wykorzystania "Chi". Wyższości w konfrontacji styli "miękkich" nad "twardymi". Dlaczego dzisiaj jest tak trudno spotkać kogoś o takich umiejętnościach?

A.K. -Przede wszystkim nie zauważyłem w oryginalnych wersjach takich opisów mowy o "wykorzystaniu qi". Myślę, że sformułowanie "wykorzystanie qi" pochodzi raczej od ludzi którzy nie znają dobrze systemów wewnętrznych i w związku z tym dopowiadają sobie, że pewne rzeczy możliwe są tylko dzięki "kosmicznej energii".

Natomiast dlaczego trudno spotkać dziś ludzi z systemów wewnętrznych, którzy prezentują podobne umiejętności?

Po pierwsze: gdzie chcielibyśmy ich spotkać? Do dziś pokutuje u nas śmieszny pogląd, że wielcy mistrzowie masowo emigrowali z Chin. Tymczasem pomówmy o faktach. Skąd i dokąd emigrowali? Dawna emigracja wywodziła się niemal wyłącznie z wybrzeża, i to tylko południowego. Praktycznie nie było emigracji z prowincji północnych i z wewnątrz lądu. Chińczycy w krajach Azji południowo-wchodniej pochodzą głównie z prowincji Guangdong i Fujian. W USA to już niemal wyłącznie prowincja Guangdong. To właśnie powód dlaczego niektóre style, stamtąd się wywodzące, stały się tak popularne na Zachodzie, podczas gdy inne są wciąż niemal nieznane. Akurat xingyiquan, baguazhang, czy taijiquan w tych południowych prowincjach do niedawna w zasadzie nie było.

Mit mówi, że wielcy mistrzowie uciekli przed komunistami do Hongkongu i na Tajwan. Ilu? Ilu w proporcji do ogółu ludzi którzy uciekli i do tych którzy zostali? Do Hongkongu? Stosunkowo łatwo było tam dotrzeć komuś z Guangzhou (Kanton) i okolic. Ale z innych części Chin? W dodatku po wpuszczeniu pewnej liczby ludzi bogatych, Brytyjczycy zaczęli dokładnie pilnować granicy i wszystkich uchodźców odsyłać z powrotem.

Na Tajwan? Fakt, uciekło tam o ile dobrze pamiętam około 2 milionów ludzi, związanych z nacjonalistyczną partią Guomindang (Kuomintang) i jej armią - urzędnicy, oficerowie, ich rodziny. No i grupka mistrzów sztuk walki, z Centralnego Instytutu Guoshu w Nankinie. Dlaczego mistrzowie chińskich sztuk walki z całych Chin mieliby masowo uciekać razem z Czang Kai-shekiem (Jiang Jieshi)? Wbrew wymuszonej przez układ sił w drugiej połowie XX wieku zachodniej mitologii, to nie był aniołek. To był człowiek, którego Hitler rozpatrywał jako głównego sojusznika w Azji, zanim zdecydował się jednak na Japończyków jako aktualnie silniejszych i lepiej zorganizowanych. Na Tajwanie do niedawna panował totalitarny reżim, a demokratyzacja to kwestia dopiero ostatnich lat. Ostatnio miałem okazję oglądać (i tłumaczyć) tajwańskie dokumenty dotyczące odszkodowań dla ofiar reżimu na Tajwanie w latach 70. Guomindang Jiang Jieshi wcale nie był szczególnie kochany przez Chińczyków. Dlaczego z nagła większość mistrzów miałaby go polubić i podążyć na Tajwan?

Mit mówi, że mistrzowie uciekali bo bali się komunistów. Dlaczego mieliby się bać? Bo komuniści odbierali fabryki i ziemię bogaczom? No cóż, wśród mistrzów sztuk walki raczej nie było wielu posiadaczy ziemskich i właścicieli fabryk. Zupełnie nie mieli więc powodów do obaw. Raczej oczekiwali poprawy. Zwłaszcza, że z odezw Mao Zedonga wynikało, że sztuki walki będą popierane. Dopiero później okazało się, że w praktyce wyglądało to trochę inaczej. Jednak wtedy było już zbyt późno na emigrację.

Systemy wewnętrzne - taijiquan, xingyiquan, baguazhang uprawiane były głównie w północnych Chinach. Taijiquan to jak wiadomo Chenjiagou i Zhaobao w prowincji Henan (ta w której leży klasztor Shaolin). Później Yang Luchan i Wu Yuxiang spopularyzowali go w prowincji Hebei (ta która otacza Pekin) i w Pekinie. Na południu zaczęto go nauczać później, a ponieważ była to już popularyzacja na bardzo szeroką skalę, wiązało się to z obniżeniem jakości przekazu. Xingyiquan to przede wszystkim trzy północne prowincje - Hebei i Henan, wspomniane przy okazji taijiquan oraz Shanxi (na zachód od dwóch poprzednich). Baguazhang to już niemal wyłącznie Pekin, bo tutaj nauczał Dong Haichuan. Nie było stąd większej emigracji, trudno więc się dziwić, że poza Chinami trudno spotkać przedstawicieli tych systemów prezentujących wysoki poziom.

Sytuacja zaczęła się zmieniać dopiero w latach 80. i 90., gdy coraz więcej cudzoziemców zaczęło jeździć do Chin, a mistrzowie z Chin zaczęli nauczać zagranicą. Nastąpiła też nowa emigracja, jednak dość ograniczona liczebnie. W większości przypadków emigracji np. do USA są to po prostu młodzi ludzie, którzy jadą na studia, a później zostają. Niektórzy przed wyjazdem z kraju zaczynają się w pośpiechu uczyć różnych form, by przed naiwnymi cudzoziemcami pozować na "wielkich mistrzów". Oczywiście są też nieliczni autentyczni mistrzowie, którzy wyemigrowali w ostatnich latach. Przykładem jest Chen Xiaowang.

Natomiast w Chinach przez lata popularyzowane były pewne warianty uproszczone, zdrowotne lub sportowe wushu. Uprawianie autentycznych sztuk walki nie było mile widziane, a w pewnych okresach tępione. W rezultacie wielu mistrzów zaprzestało nauczania, inni nauczali tylko nieliczne grupki zaufanych uczniów. Nie zawsze nauczali wszystkiego co znali. Dopiero w końcu lat 70. sztuki walki w Chinach zaczęły odżywać. Mimo że propagowano głównie zdrowotną wersję taijiquan i sportową wersję wushu, to jednak minjian wushu zyskało również możliwość rozwoju, a ostatnio wydaje się być coraz bardziej doceniane.

Mimo tych perturbacji rozwoju sztuk walki w Chinach, zwłaszcza w okresie "rewolucji kulturalnej" (1966-1976), to tam właśnie można spotkać ludzi prezentujących naprawdę wysokie umiejętności w stylach wewnętrznych. Potrzeba trochę wysiłku, by do nich trafić, ale oni tam są. To znaczy ludzie, którzy potrafią zademonstrować bardzo wyrafinowane i subtelne umiejętności. Tacy od których można się naprawdę wiele nauczyć. Natomiast niestety w wielu przypadkach, mimo posiadania takich umiejętności, obawiam się, że w realnej walce mistrzowie ci niewiele potrafiliby wykazać. Dlaczego? Otóż dawni mistrzowie byli po prostu fighterami. Odbywali wiele różnego rodzaju sparingów, pojedynków, czasem walk na śmierć i życie z przedstawicielami różnych systemów. Tak więc łączyli doskonałe opanowanie zasad systemów wewnętrznych z ich zastosowaniem w realnej walce. Tymczasem wielu dzisiejszych mistrzów systemów wewnętrznych koncentruje się na podstawach, na opanowaniu zasad i podstawowych umiejętności i zatrzymuje się na tui shou, nie dochodząc tak naprawdę do etapu san shou, czyli właściwej walki. Owszem podczas tui shou, w pewnej ograniczonej sytuacji, są w stanie zademonstrować umiejętności budzące podziw. Jednak nie mają zupełnie doświadczenia w san shou. Oczywiście są wyjątki. Stosunkowo niewiele ich można znaleźć w taijiquan, łatwiej o to w baguazhang i xingyiquan, no i oczywiście w yiquan.

T.G. - Po ostatnich przemianach w naszym kraju trochę łatwiej jest o kontakty z nauczycielami z zagranicy. Ponieważ miałeś kontakty z prawdziwymi mistrzami czy mógłbyś podać kilka wskazówek, jak odróżnić prawdziwego (wartościowego) nauczyciela, od zwykłego naciągacza (nawet ze skośnymi oczami)?

A.K. -Nie uważam, by istniała taka uniwersalna recepta. Mogę tylko przypomnieć jak ja sobie z tym radziłem i radzę. A więc: nauka języka chińskiego, współczesnego i klasycznego, studia nad kulturą Chin, nad sztukami walki, przede wszystkim systemami wewnętrznymi. Przygotowanie teoretyczne - poznanie klasycznych traktatów i współczesnych prac. Porównanie różnych źródeł. Poznanie różnych nauczycieli. Nauka, nauka, nauka. Myślenie, myślenie, myślenie. Trening, trening, trening. Stopniowo coraz większe rozeznanie. Myślę, że ktoś początkujący i słabo zapoznany z tematem jest niestety skazany na błądzenie i uleganie oszustom. Z doświadczenia wiem, że to iż wyrażę jakąś opinię nie ma większego znaczenia. Początkujący mają swoje wyobrażenia, często nie mające wiele wspólnego z dziedziną którą chcą poznać, ale oni raczej pójdą za swoim fałszywym wyobrażeniem, niż za radą, która temu wyobrażeniu nie odpowiada. Tak więc mogę tylko poradzić: pilnie się uczyć, starać się coraz więcej wiedzieć i rozumieć. No i trzymać się z daleka od tych nauczycieli którzy zabraniają swoim uczniom nauki u innych - zwykle jest to rezultatem tego, że zdają sobie sprawę, że niewiele wiedzą i potrafią, i boją, się że uczeń który zobaczy co robią inni, to dostrzeże. Warto, gdy jest okazja, zadawać pytania. Jeśli, jak to często niestety bywa, instruktor w odpowiedzi na proste pytanie rzuca: "Jak śmiesz podważać mój autorytet", to nie świadczy o nim zbyt dobrze.

T.G. - Czy zamierzasz spisać swoje doświadczenia w książce lub nagrać kasetę video?

A.K. -Tak, mam obecnie w planie przynajmniej kilka książek, prezentacji multimedialnych na CD oraz kaset video. Na początku 2002 roku powinna ukazać się prezentacja na CD - "Esencja qigong - metoda zhan zhuang", nieco później prezentacja "Yiquan - esencja wewnętrznego kung-fu". Prawdopodobnie pod koniec 2002 roku kaseta video o yiquan, z udziałem mistrza Yao Chengguang. Później kolejne książki, prezentacje, kasety video o yiquan, ale nie tylko. Od lat mam w planie książkę o wspomnianym wcześniej zagadnieniu qi - o historii tego pojęcia i jego wykorzystaniu oraz znaczeniu w różnych kontekstach i dziedzinach. Poza tym tłumaczenia. Obecnie tłumaczę na angielski zestaw materiałów szkoleniowych szkoły Zongxun Wuguan w Pekinie. Powstanie także polska wersja, dostępna bezpłatnie dla uczniów Akademii Yiquan. Tłumaczę też na angielski materiały video mistrza Yao Chengguang. Jest to 11 płyt VCD (w sumie 11 godzin). W wersji angielskiej będą one dostępne także w Polsce. Powstanie wersji polskiej uzależnione jest od liczby zainteresowanych yiquan w Polsce. W miarę możliwości czasowych będę też chciał przetłumaczyć zebrane teksty Wang Xiangzhai'a. W planie na najbliższe lata są także materiały do nauki chińskiego, dostosowane do potrzeb ćwiczących chińskie sztuki walki, a szczególnie systemy wewnętrzne.

T.G. - Żyjemy obecnie w XXI wieku, erze komputerów, multimedialnych przekazów informacji. Czy stare metody nauczania jeszcze się sprawdzą?

A.K. -To zależy, co rozumiemy przez stare metody. My w yiquan nie staramy się zbudować skansenu starych metod, lecz badać je i rozwijać. Oczywiście nowe media stwarzają nowe możliwości. Natomiast nie zastąpią one bezpośredniej relacji nauczyciel-uczeń. Nie mówiąc nawet o yiquan, ponieważ mniej osób ma tu osobiste doświadczenia, ale np. o stylu Chen taijiquan, który jest trochę bardziej popularny - ci którzy mieli okazję uczyć się od Chen Xiaowanga już wiedzą, że pewne rzeczy dają się przekazać tylko, gdy się samemu "pomaca" mistrza, lub gdy on lekko nas dotknie i wtedy uświadamiamy sobie co było nie tak.

T.G. - Czy Europejczyk, ze swoim zachodnim spojrzeniem na świat, może w pełni zrozumieć Kung Fu, zwłaszcza wewnętrzne style?

A.K. -Ktoś powiedział, że najbardziej wartościowe rzeczy powstają na styku różnych podejść. Jak już mówiłem, yiquan jest tego przykładem. Oczywiście zakłada to umiejętność spojrzenia trochę jakby z dwóch stron, a więc dobre poznanie kultury Chin, języka, sposobu myślenia. Oczywiście nie staniemy się tacy sami jak Chińczycy. Nie o to chodzi. Chodzi o głębokie poznanie i uczenie się nawzajem. I stworzenie czegoś jeszcze lepszego.

T.G. - Na początku XXI wieku daje się zauważyć duże przemiany we Wschodnich Sztukach Walki. Zewnętrzne tradycyjne style Kung Fu przeobraziły się w sportowe odmiany Wu Shu, gdzie ich adepci wykonują akrobatyczne układy "form" nie znając i nie potrafiąc wykonać ich zastosowań bojowych. Wewnętrzne style Kung Fu zaczynają przypominać balet, nie mając już prawie nic wspólnego ze sztuką walki. Na Zachodzie coraz bardziej popularne stają się bardzo powierzchowne przekazy, w których nauczyciele uczą tylko wykonywania sekwencji płynnych, powolnych ruchów ("tańca"), bez jakiejkolwiek świadomej pracy z "Chi". Co sądzisz o takim "płytkim" sposobie poznawania Nei Jia i jak zachęcił byś innych do głębszego poznania tych sztuk?

A.K. -To, co tak wiele osób dziś robi, jest dla mnie po prostu czymś płytkim i nie wartym uwagi. Natomiast widzę niestety, że takie są oczekiwania wielu ćwiczących. Cóż mogę powiedzieć? Mam tylko nadzieję, że liczba ludzi poważnie zainteresowanych systemami wewnętrznymi w Polsce wzrośnie, tak jak rośnie w innych krajach. Ci którzy zdecydują się w nie bardziej zagłębić, na pewno przeżyją niezwykłą przygodę. Przekonają się, że jest to znacznie ciekawsze i bogatsze od wersji sportowych i "baletowych". Z tym, że klasyczne teorie i koncepcje stanowią niewątpliwie duże wyzwanie. Wiele z nich czeka weryfikacja i reinterpretacja. Nie jest łatwo podejść do systemów wewnętrznych z punktu widzenia zachodniej nauki, a jednocześnie nie doprowadzić do ich spłycenia. Ja rozwiązanie znalazłem w yiquan.

T.G. - Ile czasu dziennie poświęcasz na trening yiquan?

A.K. -Minimum mojego własnego treningu to około 1 godzina dziennie. Natomiast staram się utrzymać normę 2 godzin. Czasem bywają 3-4 godziny. Przede wszystkim są to ćwiczenia zhan zhuang i shi li, czyli podstawa yiquan, i trochę fa li. Gdy mam z kim, ćwiczę tui shou i san shou. Poza samym treningiem sporo czasu poświęcam na teorię. Oprócz tego wiele zajęć związanych z yiquan: nauczanie, pisanie, tłumaczenie, korespondencja itp.

T.G. - Jak do tego odnosi się rodzina?

A.K. -No cóż, jestem wciąż kawalerem. Chyba dzięki temu stosunkowo łatwo mi poświęcić się temu co robię.

T.G. - Co ci dało wieloletnie uprawianie Kung Fu?

A.K. -Mówiąc krótko: po prostu to jest moje życie. Ja nie muszę się zastanawiać co mi to daje. Nie muszę szukać motywacji, by nie utracić zainteresowania. Po prostu to lubię. Natomiast korzyści można w tym znaleźć wiele. Wang Xiangzhai w skrócie mówił o trzech:
- zdrowie,
- samoobrona,
- przyjemność nauki.

To wszystko jest dla mnie istotne, ale chyba najważniejszy jest ten trzeci element. On zawiera najwięcej treści, bowiem chodzi tu o naukę bardzo szeroko rozumianą, o yiquan w kontekście zdrowia i w kontekście samoobrony, poznawanie przy tym różnych dziedzin nauki, poznawanie siebie i świata. Dla mnie jest to też poznawanie Chin, chińskiej kultury, klasycznej nauki i filozofii. Jest to realizowanie moich potrzeb intelektualnych i estetycznych. Jest to takie bogactwo, że po prostu trudno je oddać w kilku zdaniach. Natomiast inni mogą tu jeszcze odnajdować korzyści, których ja nie dostrzegam.

W USA prowadzono ostatnio badania nad zagadnieniem stania i utrzymania równowagi. Zwrócono uwagę, że dzięki większemu spopularyzowaniu np. taijiquan (prowadzący badania nie słyszeli prawdopodobnie jeszcze o yiquan), czy podobnych metod uczących wyczucia ciała i równowagi, możliwe byłoby zmniejszenie liczby przypadków upadków ludzi starszych, często powodujących złamania biodra, których leczenie powoduje potężne w skali kraju koszty.

W yiquan wykorzystujemy specyficzne metody treningowe, łączące intensywną pracę mentalną z relaksem. Ostatnio, znów w USA, przeprowadzono badania, które wykazały, że bez faktycznej pracy mięśnia, tylko dzięki wyobrażeniu sobie jego pracy (kontrolowano, czy mięsień się nie napina) następuje zwiększenie siły mięśnia. W yiquan podobna metoda jest jednym z podstawowych elementów treningu, służącym przede wszystkim rozwinięciu umiejętności specyficznego sposobu użycia siły - nei jin, czyli siły wewnętrznej. Prowadzący badania w USA zasugerowali, że ich wyniki będzie można wykorzystać w terapii osób po ciężkich urazach, które nie mogą się poruszać i wykonywać ćwiczeń fizycznych. Otóż w Chinach tę metodę, zaczerpniętą z yiquan wykorzystuje się z powodzeniem w szpitalach od niemal pięćdziesięciu lat.

Metody yiquan zostały też dostosowane w Chinach do potrzeb różnych dyscyplin sportu wyczynowego. A np. jeden z moich uczniów, saksofonista jazzowy. stwierdził, że od kiedy zaczął uczyć się yiquan, znacznie poprawiła się jego gra na saksofonie. Listę możliwych korzyści można mnożyć bez końca.

Międzynarodowe Seminarium Yiquan
w Jastrzębiej Górze, sierpień 2001.
Od lewej: Andrzej Kalisz, Wolfgang Zouaoui (Niemcy),
Juha Ojaluoma (Finlandia), Jorma Tuhkanen (Finlandia)

T.G. - Jakie są twoje plany na przyszłość?

A.K. -Popularyzować yiquan, rozwijać szkołę. Łączy się to z nadzieją, że style wewnętrzne i przede wszystkim yiquan staną się w końcu bardziej cenione w Polsce. Bowiem obecnie sytuacja jest taka, że to co robię spotyka się ze znacznie większym uznaniem cudzoziemców. Cieszę się, że mogę im coś przekazać, ucząc ich w Polsce i w ich krajach. Natomiast trochę smutno mi, że moi rodacy nie wykazują takiego zainteresowania nauką. Mimo to obecnie przede wszystkim staram się rozwinąć szkołę w Warszawie. Uczę też trochę osób spoza Warszawy. Być może niedługo uda się organizować regularne seminaria w Szczecinie. Zaplanowane są dłuższe seminaria w lutym w górach i latem nad morzem. Udział zapowiadają uczniowie z Czech, Węgier, Ukrainy, Finlandii, Niemiec, Holandii, Wielkiej Brytanii i USA. Oczywiście będzie też grupa Polaków. Niedawno rozpocząłem prowadzenie regularnych seminariów na Ukrainie, a wiosną poprowadzę seminarium na Węgrzech. Na lato oprócz seminariów w Polsce zaplanowane są także dwutygodniowe seminarium na Krymie i tygodniowe seminarium we Włoszech, w Toskanii. Poza tym wyjazdy szkoleniowe do mistrza Yao do Pekinu, do których zapraszam wszystkich chętnych. Mamy też nadzieję, że mistrz Yao będzie regularnie przyjeżdżał do Europy. To wszystko plany na najbliższe miesiące. W najbliższych latach chciałbym przede wszystkim wyszkolić grupę instruktorów w Polsce, tak by yiquan mógł się tu rozwijać, podczas gdy ja będę przebywał przez pewien czas w Chinach, kontynuując intensywną naukę yiquan i moje studia nad chińskimi sztukami walki.

T.G. - Co chciałbyś przekazać czytelnikom Internetowego Magazynu "Świat Nei Jia"?

A.K. -Mam nadzieję, że będziecie rozwijać i pogłębiać swoje zainteresowania. Pamiętajcie przy tym: "Ucząc się sztuki walki, przede wszystkim uczymy się jak być dobrym człowiekiem".

T.G. - Dziękuję za rozmowę i życzę sukcesów we własnej praktyce yiquan oraz propagowaniu tego stylu w naszym kraju i na całym świecie.

P.S.
Oto adres e-mail Andrzeja Kalisza:
yiquan@yiquan.com.pl

Powrót do spisu treści


WYWIAD Z DR YANG JWING-MING'IEM

Materiał udostępniony przez "YMAA Katowice" ©

Dr Yang Jwing Ming od wielu lat jest jednym z przodujących nauczycieli sztuk walki (Qigong, Taijiquan, Shaolin) na zachodzie. To, z czego jest najbardziej znany, to jego książki, które jako jedne z pierwszych traktowały o tych starożytnych umiejętnościach i były drukowane w języku angielskim. Pomimo, że na stałe mieszka w Bostonie w USA, dr Yang podróżował po całej Europie, aby nauczać i promować swoje umiejętności. We wrześniu 1996 roku "Qi Magazine" miał szanse z nim się spotkać.

Dr Yang Jwing Ming

QM: Czy możesz nam opowiedzieć jak zaczął Pan się interesować sztukami walki?

Yang Jwing Ming: Zacząłem w wieku piętnastu lat. Zacząłem, ponieważ lubiłem się bić! W mojej rodzinie było dziewięcioro dzieci i byliśmy dosyć biedni. Nie mieliśmy ładnych ubrań czy butów. Wszystko było połatane i ludzie śmiali się z nas. To mnie złościło i dlatego używałem pięści. Kiedy miałem piętnaście lat, jeden z moich kolegów zapytał, czy chcę się uczyć sztuk walki. W tamtych czasach nie było łatwo znaleźć mistrza, który by cię zaakceptował. Mistrzowie uczyli cię po prostu dlatego, że chcieli cię nauczyć. Albo cię lubili, albo nie. Jeśli cię nie lubili, nie uczyli cię w ogóle niczego. Poszedłem tam i on powiedział mi "Tak". Mistrz polubił mnie, więc zacząłem ćwiczyć. Po sześciu miesiącach nie miałem ochoty się już bić. Zanim nauczysz się jak się walczy, mówisz "Lubię walczyć". Ale kiedy się nauczysz, odkrywasz, że walka traci na znaczeniu. Więc po sześciu miesiącach mówiłem "Przepraszam, ja nie walczę". A potem zacząłem trenować dla siebie. Tak zacząłem. To był Biały Żuraw. Zacząłem Taiji ponieważ miałem wrzód od dziewiątego roku życia. Mój mistrz od Białego Żurawia powiedział, "Jeśli będziesz ćwiczył Taiji, pomoże ci to uspokoić twoje organy wewnętrzne". To dlatego zacząłem ćwiczyć Taiji. W końcu, po sześciu miesiącach, wrzód powoli zniknął. Potem kontynuowałem Taiji z powodu wrzodu, żeby zapobiec nawrotowi, nie dlatego, że lubiłem Taiji.

QM: Dlaczego kontynuujesz ćwiczenia od tak wielu lat?

Yang Jwing Ming: Właściwie dopiero w wieku 27 lat, kiedy przyjechałem do Stanów w 1974 roku zdałem sobie sprawę, że Taiji ma głębsze znaczenie. Szukałem nauczyciela w Ameryce, bo chciałem kontynuować naukę, ale nie mogłem go znaleźć. Szczególnie w 1974 roku nie było to takie proste, gdyż nie było wielu dobrych nauczycieli Taiji. Więc zacząłem szukać starych dokumentów. Zdecydowałem, że najlepszą rzeczą będzie nauczyć się samemu. Żeby to zrobić, musiałem odnaleźć wszystkie dokumenty na temat Taiji, przestudiować je i spróbować ich doświadczyć oraz je zrozumieć, a potem napisać o tym książkę. Myślałem, że jeśli będę mógł napisać dobrą książkę, pokaże ona, że zrozumiałem. Więc właściwie motywacją do pisania była chęć nauczenia samego siebie. Zbierałem informacje. Po moich książkach możesz zobaczyć, że każda nowa wchodzi bardziej w głąb, ponieważ się uczę. Jeśli napisałem książkę, która była płytka, nie nauczyłem się.

QM: A co z Długą Pięścią?

Yang Jwing Ming: Kiedy miałem osiemnaście lat, pojechałem do Tajpeji, do college"u. W college"u miałem kolegę, który teraz mieszka w Nowym Jorku. Kiedy się poznaliśmy, odkryłem, że on uczył się Długiej Pięści i powiedziałem mu, że ja przerobiłem Białego Żurawia. Następną rzeczą, jaka powiedział było, "Walczymy". Weszliśmy do klasy, zepchnęliśmy wszystkie krzesła do tyłu i zaczęliśmy, a po kilku próbach powiedziałem, "Hmm, twoje nogi są bardzo dobre" a on powiedział, "Nie, twoje ręce są bardzo dobre". Powiedziałem, że chcę się nauczyć jego "nóg". Odpowiedział, "Jeśli chcesz się uczyć, dlaczego nie sprowadzimy tu mojego mistrza?. Więc ściągnęliśmy Mistrza Li Mao Qinga do Tam Gan College. Żeby to zrobić zorganizowaliśmy Tam Gan College Koushu Club. Uczyłem się u Mistrza Li przez osiem lat dopóki nie wyjechałem do Stanów Zjednoczonych. Więc tak naprawdę miałem trzech nauczycieli: Taiji, Białego Żurawia i Długiej Pięści.

QM: Kiedy miałeś 27 lat, co sprawiło, ze uznałeś Taiji za bardziej interesujące?

Yang Jwing Ming: W wieku 27 lat, w 1974 roku, kiedy to pojechałem do Stanów Zjednoczonych, otrzymałem stypendium z Purdue University na studia doktoranckie. Najpierw pojechałem do Los Angeles w Kalifornii, potem do Nowego Jorku i próbowałem ocenić jak wyglądała tam jakość Sztuk Walki. Wtedy musiałeś zapłacić 1-2 $ tylko żeby popatrzeć na zajęcia, nie tak jak dzisiaj. Właśnie wtedy zmarł Bruce Lee i sztuki walki były w Ameryce bardzo popularne. Teraz to zaczęło spadać. Pomyślałem, "Nie znajdę tutaj nauczyciela, bo ich standard jest nie lepszy od mojego". Wyjechałem do Purdue, gdzie zacząłem uczyć. Założyłem Purdue Kung Fu Club, ponieważ niektórym ludziom się to spodobało i chcieli się tego nauczyć. Pomyślałem również, że mógłbym zarobić jakieś dodatkowe pieniądze, których naprawdę potrzebowałem, żeby wesprzeć moją rodzinę w Tajwanie. Byłem drugi (najstarszy) w rodzinie. Wszyscy moi bracia byli w wojsku, więc nie mieli zbyt wielkich pieniędzy. Wszystkie pieniądze musiały pochodzić ode mnie, bo mój ojciec już zmarł. To był pierwszy powód, dla którego zacząłem prowadzić zajęcia, a w tym samym czasie Purdue Theatre Department chciał, żebym nauczał Taiji. Z początku byłem bardzo ciekawy i zapytałem, "Dlaczego wasz departament chce Taiji?" Odpowiedzieli, że Taiji sprawia, że ludzie są spokojniejsi i lepiej się koncentrują, tak, że mogą grać bardziej naturalnie. Bazując na tym pomyśle, uczyłem tam przez 3-4 lata. Kiedy zacząłem nauczać zacząłem rozumieć, że muszę pojąć esencję Taiji. Im więcej nauczałem, tym bardziej to lubiłem. Zapytasz, "Jak to się stało, że bardziej polubiłem Taiji?" Właściwie poprzez nauczanie. I wtedy właśnie powiedziałem "OK, jeśli tak bardzo to lubię, spróbuję dowiedzieć się czym jest esencja".

QM: Czy było trudno uczyć samego siebie?

Yang Jwing Ming: Fizycznie, uczenie się jest ograniczone i kiedy dotrzesz do tego limitu, wszystko poza nim jest w twoim umyśle, w twoich myślach. Zazwyczaj zostaje się ze swoim mistrzem przez 8-10 lat, a wtedy znasz już wszystko od strony fizycznej. Twój Mistrz może nauczyć cię tylko tego. To, czego nie może cię nauczyć, to doświadczenie. Te doświadczenia trzeba zbierać na własną rękę. Musisz się zastanawiać, kontynuować szukanie esencji umiejętności. W tym czasie ćwiczyłem Taiji 12 lat zanim opuściłem Tajwan. Więc kiedy pojechałem do Stanów Zjednoczonych moje podstawy Taiji nie były takie złe. Tylko, że moja teoria nie była zbyt głęboka. Dlatego też zacząłem czytać stare klasyki. One zawierają esencję Taiji. Są akumulacją setek ekspertów Taiji i ich życiorysów. Zacząłem się w tym zagłębiać. Zacząłem tłumaczyć je na angielski i opracowywać. Kiedy skończyłem tę pracę pomyślałem, "To jest Taiji."

QM: Czy nadal poszukujesz i kontynuujesz proces?

Yang Jwing Ming: Ciągle szukam, ale teraz bardziej połączenia z duchową stroną, ponieważ taki jest końcowy cel Taiji. Taiji wywodzi się z Zakonu Taoistów. Głównym celem Taoistów jest oświecenie aby zostać Nieśmiertelnym. W klasycznym Taiji celem finalnym jest duchowe oświecenie. Osiągnąłem poziom, na którym formy nie znaczą już tak wiele. O wiele ważniejsze jest to, że przez te formy nabieramy samo zrozumienia i wiemy, jak możemy rozwinąć rozumienie połączenia z duchową stroną. Ponieważ mam teraz 50 lat myślę, "Czym jest naprawdę duch Taiji?". Kiedy masz dwadzieścia lat, naprawdę cię to nie obchodzi.

QM: Kiedy trenowałeś Białego Żurawia, czy był to trening tradycyjny?

Yang Jwing Ming: Czy był tradycyjny? Przez pierwsze sześć miesięcy jedyną rzeczą, jaką się robiło był trening Ma Bu - Pozycji Konia - nic więcej. Wszyscy mogli podchodzić i bić cię kiedy tak stałeś. Widzisz moje blizny. Pochodzą od moich kolegów. Mogli cię bić, robić cokolwiek, a Mistrz to po prostu ignorował. W Chinach było surowo. Mistrz był absolutnie najwyższym autorytetem, po nim był najstarszy z grupy i tak do najmłodszego. Niestety, byłem dziewiętnasty i zarazem najmłodszy. Więc wszyscy mogli mnie bić. Pierwsze sześć miesięcy spędziłem stojąc w Ma Bu, po czym musiałem czyścić ręczniki dla moich kolegów i przynosić im wodę jako służba. Po tych sześciu miesiącach ćwiczenia Ma Bu, jeśli cię polubili, przychodzili, kopali cię i mówili, "Hmm, nieźle." Po tym byłeś naprawdę szczęśliwy! Po tych sześciu miesiącach powoli zaczynałeś się wpasowywać. Przedtem nikt ci nie ufał i było to prawie jak jakiś test; jeśli nie mogłeś wytrzymać, odchodziłeś. Jest taka znana historia o dwóch uczniach, którzy przyszli zobaczyć się z Mistrzem Kung Fu, bo chcieli się uczyć. Mistrz nie był pewien, czy chce ich nauczać, więc powiedział, "Pokażcie mi jak silni jesteście; Ma Bu." Obydwoje zeszli w dół, a Mistrz odszedł. Jeden z nich, kiedy Mistrz nie patrzył, wstawał. Po dziesięciu minutach nogi obojga trzęsły się. Mistrz powiedział, "Wasze nogi są zbyt słabe, nie możecie ćwiczyć", i wysłał ich do domu. Ten sprytny zrezygnował. Drugi nie mógł w to uwierzyć. Powiedział, "Nie, muszę ćwiczyć; jeżeli to jest test, muszę go przejść." Każdego dnia trenował, aż w końcu mógł ustać przez pół godziny. Potem wrócił zobaczyć się z Mistrzem i tym razem stał przez dziesięć minut bez żadnego problemu. Mistrz powiedział, "Ten sam człowiek, co pół roku temu, ten sam test, ale tym razem zwyciężyłeś siebie. "Nie wiem, ile jest w tym prawdy, ale jest to jedna z historii, którą opowiedziano nam w Tajpei.

QM: Jak długo stałeś?

Yang Jwing Ming: Kiedy zaczynałem, na początku staliśmy po pięć minut, ponieważ nasz Mistrz był łagodny. Dbał, abyśmy nie doznali kontuzji i nie uszkodzili ścięgien, ale pół roku później - pół godziny. Pół godziny to było minimum, aby budować siłę.

QM: Czy Biały Żuraw pochodzi z północy?

Yang Jwing Ming: Nie, Biały Żuraw jest południowym stylem, z południa rzeki Jangcy. Na północ od rzeki jest więcej płaskich, szeroko otwartych równin. Na południu jest więcej rzek i jezior. Na północy jest sucho. Kiedy jest sucho, ludzie uprawiają zboże. Nie zajmują się ryżem, bo ryż potrzebuje wody aby rosnąć. Ludzie z Północnych Chin jedzą więcej zboża i mąki, więc są wyżsi, a ich zęby są mocniejsze. Ludzie z południa uprawiają i jedzą więcej ryżu, który zawiera więcej glukozy - cukru. Jedzą więcej cukru, więc mają więcej ubytków w zębach i są niżsi. Po tysiącach lat takiego życia ludzie na północy są wyżsi. Lubią jeździć konno i są bardziej dzicy. Na południu jest bardziej tłoczno i przez większość czasu ludzie walczyli na łodziach. Ludzie z północy lubili używać nóg, ponieważ walczyli na wielkich polach i dlatego woleli walkę w długim dystansie, ale na południu, gdzie jest tłoczno, szczególnie na łodzi, nie można kopać. Jeśli się kopie można łatwo wypaść. Tak więc południowe style wykorzystują więcej niskich kopnięć, jako że łatwiej po nich wrócić do stanu równowagi na łodzi. Południowe style wykształciły więc bardziej techniki ręczne, a północne - nożne. Biały Żuraw ma swoje początki w Świątyni Shaolin. Shaolin datuje się na 1300 lat wstecz. Shaolin miał coś, co nazywano Wu Xiang Quan - Styl Pięciu Zwierząt. Były to Żuraw, Wąż, Tygrys, Leopard i Smok. Tak więc Biały Żuraw może być wyśledzony na 1300 lat wstecz i przeszedł głównie na południe od Fukien, gdzie stał się popularny.

QM: Jakie są zasady Białego Żurawia?

Yang Jwing Ming: Biały Żuraw jest uznany za styl miękko-twardy. Tygrys, na przykład, jest stylem twardym, bo naśladuje siłę Tygrysa. Kiedy uderzasz, używasz mnóstwo siły mięsni do oddania ciosu, ale Biały Żuraw jest naprawdę miękki. Kiedy żurawie uderzają, nie mogą uderzyć mocno, więc ich ciosy są miękkie. Dopiero przy końcu spinają się i cios staje się twardy. Dlatego Biały Żuraw może być nazwany stylem miękko-twardym. Taiji jest ekstremalnie miękkie, jak bicz, ale Biały Żuraw jest gdzieś pośrodku. W ten sposób rozumiem twardą i miękką stronę. Moje podstawy z Białego Żurawia pomagają mi zrozumieć całość chińskich sztuk walki. Ponieważ nie popadam w skrajności i trzymam się środka, mogę zrozumieć obie strony. To specyficzna cecha Białego Żurawia. Miękka strona jest bardzo miękka, jak Taiji, ale twarda jest ekstremalnie twarda, jak Tygrysa Hun Gar.

OM: Czy możesz nam opowiedzieć coś o Taiji, które studiowałeś, o jego pochodzeniu?

Yang Jwing Ming: Moim pierwszym nauczycielem Taiji był nauczyciel ze szkoły średniej. Moja szkoła średnia, ta, do której uczęszczałem, była bardzo zła. Było tam mnóstwo gangów i oni lubili walczyć. Obok mojej szkoły znajdowała się szkoła żeńska, a dalej jeszcze jedna szkoła średnia. Ta ostatnia była bardzo dobrze znana i najlepsza. Mieli nauczyciela angielskiego pochodzącego z Chin. Ten nauczyciel przyłączył się do armii w wieku szesnastu lat, ale zaczął Taiji kiedy miał sześć lat i uczył się ze swoim ojcem. Dziesięć lat miało więc jedyne podłoże Taiji, jakie posiadał, ale kiedy wstąpił do wojska, kontynuował ćwiczenia. Potem podążył za Changkaishek'iem do Tajwanu. Kiedy miał dwadzieścia dziewięć lat został nauczycielem Taiji. Chciałem uczyć się Taiji, więc szukałem go, ponieważ w tamtych czasach, jeśli byłeś w stanie znaleźć kogoś, aby cię uczył, byłeś szczęśliwy. Z początku nie wiedziałem, jakim on był nauczycielem Taiji. Po prostu chciałem się zrelaksować; cokolwiek co mogłoby pomóc mi pozbyć się wrzodu, mogło być. Kiedy wszedłem, spojrzał na mnie i powiedział, "Chcesz się uczyć Taiji, tak?", powiedziałem, "Tak". Odpowiedział, "Dobrze, stój nieruchomo.". Więc stałem nieruchomo, a on położył obie swoje dłonie na mojej piersi, potem Bum! Odbił mnie przez pokój na drzwi. Całe moje ciało fruwało! Po tym powiedział, "Chodź tutaj. Teraz znasz siłę Taiji, teraz jesteś posłuszny". I to jest pierwsza rzecz, jakiej się nauczyłem - być posłusznym. Od tamtej pory obrywałem, dostawałem za każdym razem, kiedy ruch był zły. To był mój pierwszy nauczyciel Taiji. Przez dwa i pół roku budował moje podstawy i przez ten czas nauczyłem się wielu podstawowych rzeczy, które są niezbędne w treningu Taiji. Na przykład wiele prostych technik z pojedynczych i podwójnych pchających dłoni, których się nauczyłem, pochodzą od niego. Uczył nas również innych ważnych rzeczy, na przykład trening symbolu Tao, pochodzi od niego. Nigdy nie widziałem, żeby inni nauczyciele tego uczyli, ale to są podstawy i esencja Taiji. Wtedy naprawdę go nie doceniałem. W każdym ruchu, jaki robił, pokazywał nam Fajing. Był jedynym, który tego uczył, ale wtedy o tym nie wiedziałem. Dopiero kiedy pojechałem do Tajpeji powoli zacząłem sobie uświadamiać, że to, czego się nauczyłem, nie było tym samym stylem co popularny Yang Chengfu. Jednak ciągle nie wiedziałem, skąd pochodzi styl, którego się uczyłem. Zapytałem go, nie, właściwie bałem się go zapytać, więc zrobił to jeden z moich kolegów. Powiedział nam, że nie wie. Uczył się tego w Pekinie od swojego ojca. Cała jego rodzina ciągle mieszkała w Chinach. Ciągle nie wiedziałem skąd pochodził ten styl. Wtedy, pewnej nocy kiedy przebywałem w Ameryce w Los Angeles, nie mogłem spać. Była mniej więcej szósta rano, więc włączyłem telewizję. Tam zobaczyłem faceta z Pekinu pokazującego Taiji i była to dokładnie taka sama forma, jak moja. Wow! Byłem taki szczęśliwy. Ten facet powiedział, że to forma z Yang Banhou, ale ja ciągle jeszcze nie byłem pewien. Sześć czy siedem lat temu pojechałem do Włoch. We Włoszech mieszka znany mistrz z Nanjing, który ma prawie siedemdziesiąt lat i teraz uczy w Mediolanie. Mieli tam zawody, w których wykonałem formę Taiji. Kiedy zacząłem, ten Mistrz spojrzał na mnie dziwnie, a potem złapał aparat i zaczął fotografować. Kiedy było już po wszystkim, podszedł do mnie i powiedział, "Nie widziałem tej formy Taiji od długiego czasu". To oznaczało, że coś wiedział, więc zacząłem go wypytywać skąd pochodzi to Taiji. Powiedział, że to forma Yang Banhou. Wtedy zacząłem rozumieć, że cały ten fajing pochodził od Yang Banhou. Yang Banhou był bardzo dobrze znany ze swojego fajingu, manifestacji siły Taiji. Niedawno, mniej więcej pięć lat temu, w Stanach, ktoś opublikował książkę o znanych sztukach walki. Znajdowało się tam zdjęcie syna Yanga Banhou przedstawiającego tą samą formę. Więc teraz, z trzech różnych źródeł wiem, że moje Taiji pochodzi od Yang Banhou. Ciągle jest mi ciężko wyśledzić to u mojego nauczyciela. To właśnie wtedy zacząłem naprawdę doceniać mojego mistrza. W 1978 skończyłem studia i w 1979 powróciłem do Tajwanu. Mój Mistrz od Białego Żurawia zmarł w 1976, więc pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem, było pójście do jego domu i odwiedzenie jego grobu oraz złożenie uszanowania jego dwóm synom. Następną rzeczą były odwiedziny u mojego nauczyciela Taiji, ponieważ chciałem mu pokazać, jak bardzo go szanuję. Kiedy udałem się do szkoły, nie mogłem go znaleźć. Było lato, więc wszyscy nauczyciele byli na wakacjach. Spytałem woźnego, a on powiedział, "Słyszałem, że on wyjechał do Malezji dawno temu". Wyjechał, a ja do dzisiaj nie mogę go znaleźć. Gdziekolwiek jestem wspominam jego imię mając nadzieję, że ktoś wie gdzie on jest. Problem tkwi w tym, że on może wcale nie chce się ze mną kontaktować. Wielu mistrzów, jeśli nie kontaktowałeś się z nimi przez trzy czy cztery lata, nie chce kontaktować się z tobą.

QM: Jak twoje treningi Taiji dopasowywały się do Białego Żurawia?

Yang Jwing Ming: Wtedy na zajęciach z Taiji było tylko pięciu uczniów. Ćwiczyliśmy od 6.20 do 7.20 rano, potem musiałem wychodzić do szkoły. Kończyłem o 3.30 i wtedy udawałem się do domu aby odrobić lekcje. O 6.30 biegłem w góry, bo tam mieszkał mój Mistrz Białego Żurawia. Zajmowało mi to około czterdziestu minut. Wtedy zaczynałem trening. Kiedy wracałem do domu, była dziesiąta, a wtedy ćwiczyłem jeszcze godzinę. Chciałem zadowolić mojego Mistrza. Wtedy było o to trudno. Jeśli Mistrz nie był zadowolony, nie uczył cię, a było mnóstwo konkurencji. Trenowałem, aby następnego dnia pokazać mu najlepsze na co było mnie stać. Tak więc o jedenastej brałem prysznic i kładłem się spać. Rano zaczynałem od początku i szedłem na Taiji. To trwało aż poszedłem do college"u. Ludzie pytali kiedy śpię. To dlatego tak naprawdę poszedłem do szkoły średniej. Kładłem przed sobą książkę na biurku i zasypiałem. Mój przydomek w szkole średniej brzmiał "Śpiący Robak", ale nikt nie wiedział, dlaczego byłem zawsze taki zmęczony. Jeśli by pytali, odpowiedziałbym, "Nocami muszę pracować dla rodziny".

QM: Kiedy dokładnie zacząłeś pisać swoje książki?

Yang Jwing Ming: Po ukończeniu studiów zostałem w Purdue i przez następne dwa lata kontynuowałem badania po-doktoranckie, potem dostałem pracę. Pracowałem przez dwa lata, ale w tamtych czasach gospodarka była w złym stanie i z tego powodu kompania zwolniła 20 000 pracowników. Byłem młodszy, więc zostałem jednym z pierwszych, którzy musieli odejść. Potem pojechałem do Bostonu i znalazłem inna pracę dla mniejszej firmy. Mieliśmy dwadzieścia do dwudziestu pięciu projektów. To było zbyt wiele i nigdy nie mogłeś skończyć. Musiałeś pracować naprawdę ciężko cały dzień, a szef cały czas stał z tyłu i naciskał. To mnie złościło. Pierwszego stycznia 1984 roku poszedłem do jego biura i powiedziałem, że rezygnuję. Podskoczył i zapytał dlaczego, a ja powiedziałem, "To proste, nie lubię cię". Potem wyszedłem. Później zacząłem pisać książki, ponieważ musiałem znaleźć sposób na przetrwanie. Tak więc w 1984 roku zacząłem pisać pierwszą książkę, którą opublikowałem sam. Przedtem napisałem cztery książki, które zostały opublikowane dla mnie, ale te książki napisałem tylko dla zabawy, dla siebie. Miałem już wtedy czteroletnie doświadczenie w pisaniu książek, więc pomyślałem, "Może mogę przetrwać polegając tylko na sobie". Rzuciłem więc pracę i kontynuowałem pisanie i publikowanie na własną rękę. Od tamtej pory wszystko się rozrasta i rozrasta.

QM: Jak do tego wszystkiego wszedł Qigong?

Yang Jwing Ming: W Chinach, każdy styl sztuki walki trenuje Qigong, tak więc pierwszy Qigong, którego się uczyłem pochodził z Białego Żurawia. Wtedy byłeś zobligowany do nauki Qigongu; nie wiedziałeś nawet, że to był Qigong, jako że mistrz nigdy ci o tym nie mówił. W gruncie rzeczy wielu chińskich mistrzów nie wiedziało, czym był Qigong, ale go ćwiczyli. To było bardzo typowe. Kiedy uczył cię mistrz, po prostu za nim podążałeś, nie znałeś teorii, ale powoli uświadamiałeś sobie, że wszystkie te ruchy regulowały ciało, umysł i oddychanie, to był Qigong. Kiedy poszedłem na Taiji, znowu spotkałem się z Qigongiem, tyle że tym razem mistrz nam o tym powiedział. Kiedy poszedłem na Długą Pięść, mój mistrz nie uczył żadnego Qigongu. Tak więc moje podstawy w Qigong pochodzą z Białego Żurawia i Taiji. Bazując na tych podstawach ćwiczyłem, zbierałem informacje i badałem

QM: Więc przechodziłeś taki sam proces Qigong jak w Taiji?

Yang Jwing Ming: Tak, ten sam proces. Widzisz, było kilka rzeczy, na których się skupiłem; jedną było Taiji i drugą Qigong. Teraz są trzy rzeczy, z których jestem najbardziej znany bazując na moich publikacjach. Pierwszą jest Qigong, drugą jest Taiji i trzecią Qin Na. Z tym, że Qin Na pochodzą z Białego Żurawia, Długiej Pięści i tego, czego nauczyłem się samodzielnie.

QM: Jak zapatrujesz się na Stany Zjednoczone, czy zajęcia ciągle są popularne?

Yang Jwing Ming: W Stanach ludzie nie wykazują wystarczającego poświęcenia w porównaniu na przykład do uczniów w Polsce. Dziesięć lat temu pojechałem do Polski i znalazłem tam nauczyciela, który uczył się z mojej książki o Długiej Pięści przez pięć lat. Nie wiem, skąd ją miał, ale kiedy tam pojechałem, posiadał ją od pięciu lat i miał dwustu uczniów! Przetłumaczył każde słowo mojej książki na język polski, ale kiedy pokazał mi książkę wyglądała jak nowa! Powiedział, że był dotykana przez przynajmniej setkę ludzi. Później zobaczyłem, jak oni obchodzili się z książką, traktowali ją jak Biblię i otwierali ją ostrożnie i delikatnie. To mnie poruszyło i powiedziałem, "Wy naprawdę chcecie się uczyć; nie ma problemu. Wybierz dwunastu uczniów. W czasie, kiedy tu jestem, będę ich nauczał. "Podzieliłem ich na sześć grup i każdej parze pokazałem jedną rzecz. Zanim wyjechałem powiedziałem im, żeby wymienili między sobą to, czego się nauczyli i że w następnym roku przyślę tu instruktora, aby to sprawdził. Umiejętności zostały przekazane. Po dziesięciu latach mamy około jedenastu szkół i blisko tysiąc uczniów. Jeśli chodzi o jakość, są prawdopodobnie najlepsi, lepsi niż Amerykanie, ponieważ to doceniają. Ale teraz to wszystko staje się dla nich coraz prostsze, szczególnie, że nie ma już Partii Komunistycznej. Właściwie, kiedy po raz pierwszy tam pojechałem zaproszenie zostało wystosowane z Polskiej Partii Komunistycznej! Leciałem z Nowego Jorku i miałem trochę wolnego czasu, więc zaszedłem do nowojorskiego China Town. Kiedy przechadzałem się tam i z powrotem, kupiłem kilka pomarańczy i włożyłem je do mojej torby. Kiedy wylądowaliśmy w Polsce, czekał na mnie kierowca taksówki, który był właściwie jednym z uczniów. Podczas jazdy ciągle miałem jeszcze kilka pomarańczy, więc dałem mu jedną. To było naprawdę zabawne, ponieważ on tylko na nią patrzył i ją wąchał. Powiedziałem, "To jest pomarańcza." Odpowiedział, "Wiem, ale nigdy przedtem żadnej nie widziałem." Partia Komunistyczna była tak biedna, że nie stać ich było na żaden import. Ludzie widzieli zdjęcia pomarańczy, ale żadnej nie dotykali ani nie wąchali! Byli tacy biedni, ale dzisiaj, kiedy jedziesz do Polski, widzisz pomarańcze i banany na ulicach; wtedy to było niemożliwe. Wszystko zmieniło się tak bardzo; ich duch też spada. Teraz mają więcej luksusów, ale mniej ducha.

QM: Czy uważasz, że stosunek do treningów na Tajwanie zmienił się?

Yang Jwing Ming: Kiedy ćwiczyłem na Tajwanie, duch ludzi był wielki, ponieważ wszyscy byli biedni. Teraz pytam mojego Mistrza czy nadal uczy, a on mówi, "Nie". Kiedy zapytałem, dlaczego nie, powiedział, "Dzisiejszych uczniów trzeba zadowalać." W starożytnych czasach uczniowie błagali nauczyciela, żeby ich uczył, dzisiaj mistrz musi błagać uczniów, żeby ćwiczyli. Wszystko się zupełnie zmieniło. W przeszłości Mistrz bił cię kiedy popełniałeś błędy. Dzisiaj uczeń pozwałby cię do sądu.

QM: Czy podejście uczniów czyni cię konserwatywnym, kiedy nauczasz?

Yang Jwing Ming: Z początku takie sytuacje mnie złościły. Ale kiedy się nad tym zastanawiam - ludzie są ludźmi. Kłamią, oszukują i próbują uzyskać tyle udogodnień, ile się da. Kiedy znajduję kogoś, komu nie ufam, wtedy zwalniam tok nauczania i to sprawia, że bardziej doceniam ludzi, którym ufam. Kiedy im ufam, uczę ich wszystkiego. Tak więc teraz jestem bardziej ostrożny, bo zdałem sobie sprawę, że Ameryka jest zaskarżającym krajem. Ludzie oskarżają się o co tylko się da, nie ma takiej rzeczy, jak lojalność ponieważ oni nie są w tym kierunku wykształceni.

QM: Wspomniałeś wcześniej, że byłeś w Chinach. Czy po to, aby trenować?

Yang Jwing Ming: To było dwa lata temu. Pojechałem tam z moim przyjacielem Mistrzem Liangiem. Byliśmy współautorami książek o Hsingyi i Bagua. On jest trenerem z Sichuan, ma bardzo dużą wiedzę i obecnie mieszka w Kanadzie. Rozmawialiśmy i on powiedział, "No dobrze, to, czego uczymy naszych amerykańskich uczniów nie jest takie złe, ale kto to oceni? To nie my oceniamy, ale powinniśmy pozwolić chińskiemu sędziemu sprawdzić ich jakość. "Więc zdecydowaliśmy się skierować zespół do Chin turystycznie, a jednocześnie wystąpiliśmy w dziesięciu czy jedenastu dużych miastach. Potem pojechaliśmy do Szanghaju i wzięliśmy udział w dużym konkursie. Szanghaj organizuje duży międzynarodowy konkurs, w którym bierze udział trzydzieści osiem różnych krajów. Do zdobycia były pięćdziesiąt dwa medale i nasza amerykańsko - kanadyjska drużyna zdobyła czterdzieści dwa. Z dwunastu trofeów wywieźliśmy osiem. Zdobyliśmy trofeum Grand Champion, ale było tak ogromne, że nawet nie mogliśmy zabrać go do domu. Więc wszyscy się na nim podpisaliśmy i oddaliśmy drużynie Wushu z Sichuan na pamiątkę. Z Szanghaju pojechaliśmy do Sichuan, bo to jest rodzinne miasto Mistrza Lianga. Później podążyliśmy w dół rzeki Jangcy; spotkaliśmy również profesjonalnych artystów wojennych, więc porozmawialiśmy z nimi i mogliśmy zobaczyć postęp w Chinach oraz zobaczyć, jak dobrzy byli w tym, co robili.

QM: Jakie masz poglądy na temat nowoczesnego Wu Shu?

Yang Jwing Ming: Jedną rzeczą, która mnie smuci w stosunku do drużyn Wu Shu organizowanych przez rząd jest to, że oni nie potrafią walczyć. Jest też drużyna San Sau i oni nie wiedzą nic na temat Wu Shu. Dla mnie obie te rzeczy powinny istnieć razem, ale oni się odseparowali i został z tego tylko sport. Kiedy pojechałem na wieś zobaczyłem, że ostało się tam wiele tradycyjnych umiejętności i że ćwiczono tam naprawdę ciężko, ale za każdym razem kiedy idziesz na stronę rządową to jest zawsze nowoczesne Wu Shu. Oni również ciężko ćwiczą, ale po prostu nie tak, jak powinni. Wszystko co robią to kosmetyka.

QM: Czy możesz powiedzieć, że oni zgubili swoje korzenie?

Yang Jwing Ming: Tak, zgubili, chociaż korzenie są ciągle ukryte na wsi. Przez ostatnie kilka lat, co ciekawe, kontynent stara się je odzyskać. Teraz, za każdym razem, kiedy stajesz do zawodów, musisz zaprezentować jedną tradycyjną umiejętność. Rząd stara się odzyskać tradycyjne umiejętności... Wielu starych mistrzów, z którymi rozmawiałem mówiło, "Nie, nie możemy ufać rządowi.", ponieważ wcześniej byli przez niego niemile doświadczani. Podczas Rewolucji Kulturalnej tak wielu słynnych artystów wojennych zostało zachłostanych na śmierć przez Czerwoną Gwardię, więc dlaczego niby mieliby respektować rząd? Ojciec Mistrza Lianga był znanym biznesmenem i miał powiązania z Rządem Changkaishek'a, więc kiedy zaczął się czas Czerwonej Gwardii, chcieli zabić Mistrza Lianga. Mistrz musiał uciekać i ukrywać się w górach przez dziesięć lat, aż Rewolucja się skończyła; inaczej on też by zginął. To było szaleństwo.

QM: Na podstawie swoich podróży - czy są jacyś mistrzowie, którzy wyróżniają się spomiędzy innych?

Yang Jwing Ming: Ciężko powiedzieć. Każdy mistrz ma inny wpływ. Osobą, która naprawdę mi zaimponowała, był człowiek, którego spotkałem w Chinach. Miał dziewięćdziesiąt lat. Zanim dotarliśmy na miejsce on stał na lotnisku i czekał na nas przez dwie godziny. Kiedy zeszliśmy do niego, każdemu z nas się ukłonił i uściskał dłoń. On jest z pokolenia Mistrza mojego Mistrza. Kiedy wieczorem występowaliśmy podszedłem do niego i zacząłem błagać, żeby też wystąpił. Powiedział, "OK, żaden problem". Wstał i... wow! Wystąpił. Wszystkie ruchy i Fajing były takie czyste w wieku dziewięćdziesięciu lat! On nie chodził jak dziewięćdziesięciolatek, ale wyprostowany i silny, jak młodzik. Bardzo zaimponował mi swoim wiekiem, duchem i pokorą. Podczas naszego występu zdarzyła się jedna zabawna rzecz. Moja szkoła występowała w tradycyjnym stylu; kiedy on to zobaczył podszedł do nas i powiedział, "Jestem naprawdę szczęśliwy, że to nadal istnieje. Na w Chinach już się tego nie widzi, chociaż ciągle ćwiczymy w ten sposób na Tajwanie!". Mój Mistrz był z nami i wyglądał na bardzo zadowolonego! Jedno zdanie od przedstawiciela starszej generacji jest ważniejsze niż sto ze strony publiczności, ponieważ to on jest ekspertem; dla mnie samego była to wielka zachęta. Był wspaniały; teraz ma dziewięćdziesiąt dwa lata.

QM: Mówiłeś wcześniej, że style tradycyjne istnieją ciągle na wsi chińskiej. Czy mógłbyś powiedzieć, że jest wielu ukrywających się tam mistrzów tych styli?

Yang Jwing Ming: Oni się ukrywają, ale ciągle ćwiczą. Pytanie brzmi: jeśli ci mistrzowie są w wieku osiemdziesięciu lub dziewięćdziesięciu lat, ile mogą nauczyć? Rozmawiałem z wieloma mistrzami i oni mówili, że to dzisiejsze dzieciaki się zmieniły. Ich umysły były nastawione na rock'n'rolla i aerobik. Znalezienie kogoś, kto ćwiczyłby w tradycyjny sposób jest trudne i wielu starych mistrzów zniechęca się tym. Z tego powodu W Chinach powołano do życia Wushu Investigating Team. Oni jeździli do różnych zakątków Chin i rejestrowali na taśmie wideo wszystkich mistrzów, jakich tylko mogli znaleźć, aby wypróbować i zachować esencję tych umiejętności. Czy myślisz, że ci mistrzowie naprawdę pokazywali co umieli? Ale jedną dobrą rzeczą jest to, że wszystkie stare style i dokumenty są otwarte i odkryte. Z innej strony o wiele gorsi są ci starzy mistrzowie, którzy wszystko powstrzymują. Chińska filozofia jest dosyć prosta. Jeśli nie znajdziesz dobrego ucznia, po co marnować czas na nauczanie złych; przecież do nich i tak nie trafią żadne nauki. Wielu Amerykanów tego nie rozumie, mówią, "Ach, ci Chińczycy, swoje sekrety trzymają tylko dla siebie!". Problem tkwi w tym, że oni nie pytają się siebie czy są w stanie się ich nauczyć. W dawnych czasach ludzie trenowali po dwadzieścia albo trzydzieści lat. Dzisiaj ludzie ćwiczą przez pięć lat i nawet nie tak ciężko, jak dawniej. Trenują tylko po kilka godzin tygodniowo, może sześć. Jak to można porównać z sześcioma godzinami dziennie? Mówisz "zatrzymywać sekrety", ale nawet jeśli będę ich uczył, nie zrozumiałbyś. Tak więc umiejętności giną. Ilu uczniów może znaleźć mistrza, a ilu mistrzów może znaleźć ucznia, który zdecyduje się na dziesięć lat ciężkiej pracy? Kiedyś uczeń i mistrz mieszkali razem. Dzisiaj nie, więc esencja sztuki będzie ginąć z powodu innego stylu życia. Najważniejszą rzeczą dla mojego umysłu jest to, że ta sztuka musi się rozprzestrzeniać. Jeśli jest powstrzymywana, nie może zostać zachowana. Sztuki walki były praktykowane w Chinach przez tysiące lat, były tworzone przez setki tysięcy ludzkich umysłów, ludzi którzy spisali swoje doświadczenie w starych dokumentach; dlaczego więc trzymać to w sekrecie? Najlepszą drogą do podtrzymania tego jest dzielenie się tym tak, że każdy może się tego uczyć, ponieważ dzisiaj wiele rzeczy się zmieniło. Dlatego wszystko tłumaczę. Zbieram wszystko na temat Taiji, Qigongu i tłumaczę to. Z tego powodu wielu ludzi mnie nienawidzi. Uważają, że jestem zdrajcą i że sprzedaję chińskie sekrety ludziom z zewnątrz. Ale ja myślę, że mam słuszność. W celu podtrzymania chińskiej kultury to właśnie powinienem robić. Mój Mistrz Białego Żurawia, Mistrz Zeng Jin Zao, uczył się przez dwadzieścia trzy lata u swojego mistrza aż ten zmarł. Żyli razem przez dwadzieścia trzy lata i jego sztuka była wspaniała, a wiedza bardzo głęboka. Ja uczyłem się od niego przez trzynaście lat i nie osiągałem nawet połowy tego, co on. Nie dlatego, że nie chciał mnie uczyć. Nie osiągnąłem jeszcze poziomu, na którym on mógłby mnie uczyć. Co się stało? Umarł i zabrał to wszystko ze sobą. Niektórzy z moich kolegów poszli dalej niż ja, ale nad tym pozostawało jeszcze o wiele więcej. Kiedy rozmawiamy powyżej pewnego poziomu gubimy się. Nie rozumiemy. W 1979 roku, kiedy wróciłem do Tajwanu poszedłem na grób mojego Mistrza i po prostu siedziałem tam patrząc na niego przez dwie godziny. Nie wiedziałem co zrobić. Czułem się zagubiony. Zwyczajnie siedziałem tam i myślałem o przeszłości, kiedy miałem piętnaście lat. Byłem bardzo zasmucony; tam było pochowane wszystko. Kiedy siedziałem przed jego grobem powiedziałem sobie, że spiszę wszystko, czego mnie nauczył. Nie chciałem, aby to zginęło. Kiedy wróciłem, zacząłem pisać książkę o Qin Na, a teraz wychodzi książka o Białym Żurawiu. Zacząłem pisać o wszystkim, co wiedziałem.

QM: Więc śmierć twojego Mistrza była odpowiedzialna za twoje owocne pisarstwo?

Yang Jwing Ming: Tak, tak myślę; myślę, że jego śmierć otworzyła mi umysł. Nagle zdałem sobie sprawę, że to wszystko może nagle zginąć.

QM: Czy jest twoją ambicją przekazanie wszystkiego, co wiesz i pisanie o tym?

Yang Jwing Ming: Moją ambicją jest próbowanie zamienienia chińskiej kultury i filozofii dotyczącej sztuk walki czy Qigongu na język zachodni. To moje marzenie i wierzę, że jest to moja życiowa misja. Z tego powodu mam tak wielu przyjaciół. Ludzie z zachodu naprawdę doceniają chińskie sztuki bardziej niż Chińczycy. Trudno w to uwierzyć, ale to prawda. W dzisiejszych Chinach - popatrz, jak bardzo doceniają chińską kulturę - ignorują ją i jednocześnie chcą kultury zachodniej. Uczą się materialnej strony.

QM: Czy myślisz, że kiedy będą w pełni "uzachodnieni" wrócą do swojej kultury?

Yang Jwing Ming: Tak, myślę, że wrócą. Widzisz, to jest Yin i Yang.

QM: Jak daleko poszedłeś w swoich marzeniach?

Yang Jwing Ming: Nie wiem. Problem tkwi w tym, że im dalej pójdę, tym większe będzie marzenie. To właśnie jest bycie człowiekiem. Siedzę w błocie. Po prostu się zapadam, nie mogę wyjść. Pewnego dnia będę musiał wyjść i pójść w góry - pewnego dnia - ale teraz siedzę w błocie.

Wywiad przeprowadził Darryl Moy i Daniel Poon.
Tłumaczenie na język polski: Irmina Khan

Powrót do spisu treści


ROZMOWA Z WIELKIM MISTRZEM SHAOLIN QIGONG MNICHEM SHI SU GANG
Sławomir Pawłowski

luohan@poczta.wp.pl
Gdyńska Szkoła Shaolin Kung Fu

Wielki Mistrz Shaolin Qigong
- mnich Shi Su Gang

Wprowadzenie:

Wielki Mistrz Shaolin Qigong - mnich Shi Su Gang, ur.28.02.1955 roku, jest jedną z dwóch żyjących osób, należących do trzydziestej generacji (o nazwie "Su"), walczących mnichów klasztoru Shaolin.

Drugą z nich jest były przeor klasztoru Shaolin, Wielki Mistrz mnich Shi Su Xi. Z jego postacią czytelnicy mogą się zapoznać czytając artykuł p.t. "Galeria Legendarnych Mnichów XX Wieku - Część III" zamieszczony na stronie internetowej www.luohan.hg.pl. Obaj mistrzowie są moimi nauczycielami. Pierwszy z nich jest moim nauczycielem kung fu, a drugi buddyzmu. Na skutek akceptacji, zaufania i poręczenia obu mistrzów, podczas pobytu w 2000 roku w Shaolin, zostałem formalnym uczniem klasztoru Shaolin, nadano mi w nim również buddyjskie imię. (Patrz artykuł w dziale "Nowości", również na stronie www.luohan.hg.pl p.t. "Shaolińska Legitymacja Buddyjska"). Podobnie, jak były przeor Shi Su Xi, mnich Shi Su Gang jest człowiekiem będącym już obecnie żywą legendą Shaolin kung fu. Jego wielkość i renoma nie wynikają z nadanych mu tytułów, lecz z rzeczywistej wiedzy i umiejętności w zakresie kung fu oraz pozytywnych cech charakteru.

Wielki Mistrz mnich Shi Su Gang
prezentujący technikę z formy orła.

Pierwsze kontakty z mistrzem:

Mnicha Shi Su Gang poznałem w Shaolin w 1998 roku. Wówczas to po raz pierwszy uczyłem się od niego kung fu, a przed komisją pod jego przewodnictwem zdałem egzamin z poznanego materiału. Wówczas, opowiadając mi o sobie powiedział między innymi: Sądzę, że już jako dziecko posiadałem wrodzone zadatki by zostać mnichem, starając się zawsze czynić dobrze. Nosiłem wówczas świeckie nazwisko Yu Quanqui. Gdy jako kilkuletni chłopiec dowiedziałem się, że dobre uczynki są podstawą buddyzmu, zostałem żarliwym wyznawcą tej religii. Moje uczynki, przekonania i oczekiwania były tak dojrzałe, że w wieku dziesięciu lat zostałem przez rodzinę oddany do klasztoru Shaolin, zostając mnichem tej świątyni". Na moje pytanie, jakie trzy czynniki są dla niego, jako dla mnicha, najważniejsze w życiu - odparł: "Po pierwsze buddyzm, po drugie buddyzm, po trzecie buddyzm". Dziś po prawie czterdziestu latach pobytu w świątyni prezentuje on zachwycający poziom w Shaolin kung-fu i Qigong, bez specjalnego wysiłku i jakby od niechcenia przełamując jednym uderzeniem głowy grube granitowe płyty lub uderzeniem palców krusząc małe kamienie. Opowiadając o swojej drodze w Shaolin Oigong powiedział, że styl przez niego praktykowany łączy w sobie elementy miękkiego i twardego Qigong, a pierwsze próby łamania twardych przedmiotów podjął dopiero po ponad dwudziestu latach pilnej praktyki u swojego mistrza - shaolińskiego mnicha poprzedniej generacji." Od tamtego czasu minęły prawie trzy lata, i wiele się zdarzyło. W 2000 roku ponownie uczyłem się od niego kung fu w Shaolin w Chinach, a w dniach od 24 września do 29 października 2001 roku mistrz Shi Su Gang przebywał w Bielsku Białej, gdzie na zaproszenie vice przewodniczącego Polskiego Stowarzyszenia Shaolin Kung Fu - Stanisława Scieszki, poprowadził miesięczne seminarium treningowe Shaolin kung fu. Program nauczania obejmował ćwiczenia "Shaolin Ji Ben Gong", naukę tradycyjnych form orła, węża i modliszki wraz z praktycznym zastosowaniem zawartych w nich technik, naukę formy qigong "Da Mo Yi Gin Jing", oraz weekendowe seminarium na temat wolnej walki "San Shou". Podczas pobytu mistrz przyjął Stanisława Scieszkę na jego drugiego w Polsce wewnętrznego ucznia, w związku z czym, zarówno Staszek, jak i ja uczyliśmy się kung fu również poza treningami, indywidualnie i "ponadprogramowo". Tym sposobem Staszek opanował qigong Ośmiu Kawałków Brokatu "Shaolin Ba Duan Jin" oraz podstawy "Shii Soei Jing", obaj nauczyliśmy się formy Miecza Bodhidharmy - "Shaolin Da Mo Jien", a ja sprawdziłem pod okiem mistrza poprawność techniczną wykonania całego materiału, którego mnie dotąd nauczył. Właśnie podczas pobytu mistrza w Bielsku Białej przeprowadziłem z nim wywiad, który poniżej przedstawiam.

Shi fu Shi Su Gang prezentujący techniki stylu węża

Wywiad z Wielkim Mistrzem Shaolin Qigong - Mnichem Shi Su Gang:

Sławomir Pawłowski: Shi fu, dlaczego zostałeś shaolińskim mnichem?

Shi Su Gang: Pochodzę z bardzo ubogiej rodziny. Jako dziecko zamieszkiwałem wraz z rodzicami i pięcioma braćmi w domu rodzinnym we wsi Pu Yang, położonej niedaleko miasta Zhengzhou, stolicy prowincji Henan. Pomimo, że oboje moi rodzice przez całe życie ciężko pracowali na roli, nie starczało dla nas wszystkich żywności. Gdy więc ukończyłem dziesięć lat zostałem oddany na naukę do klasztoru Shaolin. Pełnoprawnym mnichem zostałem jednak dopiero w 1976 roku. Gdy, jako dziecko przybyłem do klasztoru, był on w opłakanym stanie, w dużej mierze zniszczony. Wiele pawilonów znajdowało się w ruinie. W czasie tzw. Rewolucji Kulturalnej zniszczono lub zdewastowano nie tylko budynki i rzeźby na terenie klasztoru, lecz nawet otaczające go mury. W tamtych trudnych czasach przeorem klasztoru był nieżyjący już mnich Shi De Chan. Zamieszkiwał on w Shaolinie jedynie z kilkoma mnichami, między innymi z Shi Su Xi i nieżyjącym już Shi Su Yun'em. Z powodu zniszczeń nie miałem gdzie w nim zamieszkać, więc przez pierwszych kilka lat codziennie rano przyjeżdżałem do klasztoru, a wieczorami wracałem na noc do domu. Pomagałem starszym mnichom w różnych pracach na terenie klasztoru i codziennie przez kilka godzin uczyłem się kung fu. To były naprawdę trudne czasy.

Shi fu Shi Su Gang oraz autor

S.P: Shi fu, od kogo uczyłeś się kung fu?

Shi Su Gang: W ciągu całego swojego życia miałem czterech nauczycieli kung fu: Pierwszym był mój starszy brat, drugim mistrz Liou Wen Fan, trzecim mistrz Hou Shu Yin a czwartym mój starszy buddyjski brat z klasztoru Shaolin, nieżyjący już wielki mistrz mnich Shi Su Yun. U mojego starszego brata, jeszcze, gdy zamieszkiwałem w domu rodzinnym, uczyłem się podstaw Shaolin kung fu. U mistrzów Liou Wen Fan oraz Hou Shu Yin uczyłem się "Yin Qigong", natomiast pod okiem mnicha Shi Su Yun uczyłem się całego, szeroko rozumianego Shaolin kung fu. Obaj mistrzowie nauczający mnie "Yin Qigong" pochodzili z Pekinu. Naukę "Yin Qigong" rozpocząłem u mistrza Hou Shu Yin w 1978 roku. Nauczycielem mistrza Hou Shu Yin był mnich żyjący niegdyś na górze Tai An Shan w prowincji Shandong. Z czasem mistrz Hou Shu Yin wyemigrował do U.S.A, a następnie Kanady. Nie wiem, czy jeszcze żyje.

Zdjęcie nie żyjącego już Wielkiego Mistrza Shi Su Yun'a
- starszego buddyjskiego brata oraz nauczyciela kung fu
mnich Shi Su Gang'a (fot. po lewej). Mnich Shi Su Yun
był tak wybitną postacią, że jego rzeźbę
umieszczono już za jego życia w galerii figur
na terenie klasztoru Shaolin (fot. po prawej).

S.P: Shi fu, kiedy zacząłeś nauczać kung fu?

Shi Su Gang: Od 1980 roku. Wtedy to, wspólnie z Chen Xiao Wang'iem (z Chenjiagou), Liang Yi Quan'em (z Dengfeng) oraz Ma Chuen Shan z Kaifeng), zaczęliśmy nauczać chińskich sztuk walki w klasztorze Tai Yuan Shi położonym u podnóża góry Shansi Shan. Obecnie wszystkie ww. osoby są uznanymi w świecie mistrzami sztuk walki, a ich uczniowie są nauczycielami nauczającymi na terenie całych Chin.

S.P. Shi Fu, powróćmy do osoby Twojego ostatniego nauczyciela, Wielkiego Mistrza mnicha Shi Su Yun. Czego się od niego nauczyłeś?

Shi Su Gang: Mnich Shi Su Yun, był moim starszym buddyjskim bratem w klasztorze Shaolin (tzw. "Lao Shi Xiong"), a zarazem moim nauczycielem (Shi fu). Był bardzo skromnym człowiekiem, o głębokiej wiedzy i umiejętnościach w zakresie sztuk walki. Codziennie dużo czasu poświęcał praktyce medytacji Ch'an i studiowaniu buddyjskich pism. Jego nauczycielem kung fu był shaoliński mnich Shi Zheng He (zwany też Shi Zheng Huo). Mnich Shi Su Yun nauczył mnie między innymi: form "18 Rąk Luohan", Małego Luohana, Dużego Luohana, Pięści Luohan, Małej i Dużej formy stylu Czerwonej Pięści, tj. "Hong Quan", formy orła, węża, smoczego kija, miecza Bodhidharmy oraz trzech układów qigong, tj: "Da Mo Yi Gin Jing", "Da Mo Shii Sui Jing" , "Shaolin Ba Buan Jin" oraz technik chwytów i dźwigni "chin- na". Najpierw nauczył mnie dwóch form stylu "Czerwonej Pięści", tj. Xiao Hong Quan" i "Da Hong Quan", a później całej reszty. Przez pewien czas uczniem Shi Su Yun'a był również mój młodszy buddyjski brat w kung fu - mnich Shi De Qiang.

Zdjęcie Wielkiego Mistrza mnicha Shi Su Yuna
wraz ze stojącym obok niego jednym z jego uczniów
(obecnie Wielkim Mistrzem) mnichem Shi De Yang
oraz stojącymi z tyłu mnichami i mistrzami kung fu.
Zdjęcie wykonano przed główną bramą klasztoru Shaolin.

S.P: Podczas mojego ostatniego pobytu w Shaolin uczyłem się kung fu również u mistrza mnicha Shi De Qi. Jego wykonanie formy Dużego Luohana technicznie różni się nieco od nauczanej przez ciebie Shi fu. Dlaczego?

Shi Su Gang: Mnich Shi De Qi uczył się kung fu od innych nauczycieli, niż ja. Właśnie z powodu innej linii przekazu występują drobne różnice techniczne. Styl Luohan nie jest technicznie skostniałym systemem kung fu, lecz jest nieustannie rozwijany. Na podstawie idei zawartej w starych, tradycyjnych formach tego stylu, tworzone i nauczane są również nowe techniki, ćwiczenia i formy, jak choćby forma "Xin Luohan", którą, jak pamiętam, również uczyłeś się od mnicha Shi De Qi w Shaolin. Termin "Xin Luohan" oznacza dosłownie "Nowa forma luohan", i zgodnie z nazwą, układ ten łączy w sobie techniki starych form stylu oraz zupełnie nowe techniki walki. Forma ta została stworzona stosunkowo niedawno w mieście Dengfeng przez grupę ekspertów, tzw: "Dengfeng Di Wei". Zresztą, pewną odmienność techniczną prezentują wszyscy ćwiczący ludzie na świecie Tak, jak nie ma dwóch identycznych istot, tak nie ma dwóch identycznych wykonań danego ruchu lub formy. Bazując na doświadczeniach poprzednich generacji mnichów, podążamy w oparciu o przekazany nam przez nich techniczny wzorzec stylowy, doskonaląc się jednak zgodnie z naszymi możliwościami i predyspozycjami. Różne linie przekazu zawierają w sobie osobiste doświadczenia i preferencje poszczególnych mistrzów. Cały świat ulega nieustannej przemianie, dotyczy to również kung fu.

S.P. Gdy pewnego dnia przed mnichami w Shaolin zaprezentowałem jedną z form stylu Luohan, których mnie nauczyłeś, od razu wiedzieli, że nauczyłem się jej od ciebie. Jak to możliwe?

Shi Su Gang: Shaolinscy mnisi doskonale wiedzą, kto i co w Shaolin potrafi. Wiedzą, że jestem jedynym człowiekiem, który nauczył się od Shi Su Yun'a pewnych starych shaolińskich form, jak np. formy Węża, Smoczego kija, Smoczej Szabli, 18 Rąk Luohan, czy Pięści Luohan. Jeśli zaprezentowałeś im którąkolwiek z nich, było oczywistym, od kogo się jej nauczyłeś.

S.P. Zaprezentowałem im formę Pieści Luohan. Czy możesz coś na jej temat powiedzieć?

Shi Su Gang: Jak powiedziałem wcześniej, nauczyłem się jej od mojego starszego buddyjskiego brata, mnicha Shi Su Yun'a. Jest to bardzo stara shaolińska forma, składająca się ze 108 akcji. To właśnie z jej pierwszej części stworzono 54 ruchową formę "Dużego Luohana". Obecnie w Shaolin ćwiczy się głównie formy Małego i Dużego Luohana. Formy " 18 Rąk Luohan" zna w Shaolin jedynie kilku mnichów, którzy wraz ze mną nauczyli się ich od mnicha Shi Su Yun'a, między innymi mnich Shi De Yang. Formę "Pięści Luohan" nauczyłem się jedynie ja, więc jeśli ją znasz, musisz być moim uczniem.

Shi Fu Shi Su Gang w technikach stylu Luohan

S.P. Shi Fu, czy praktykujesz buddyjską medytację Ch'an"?

Shi Su Gang: Oczywiście! Medytacja Ch'an stanowi naturalne zakończenie praktyki ćwiczeń qigong, np. Da Mo Yi Gin Jing, czy Da Mo Shii Sui Jing. Ponadto, (tu Shi fu chwycił w dłoń swoją buddyjską torbę, i wskazując na wyszyty na niej napis, przeczytał): "Ch'an Quan Kuei Yi", tzn: "Buddyzm Ch'an i Sztuka Walki są jednym". Te słowa wiele wyjaśniają.

S.P. Czy przeor klasztoru Shaolin praktykuje kung fu?

Shi Su Gang: Z całą pewnością tak. (Przeor) Fang Zhang Shi Yong Xin ćwiczył niegdyś z pewnością częściej i więcej, niż obecnie, lecz jako przeor ma on przecież sporo obowiązków. Poświęca on sporo uwagi promocji shaolińskiego kung fu, wydał nawet cykl książek o różnych stylach praktykowanych przez mnichów w klasztorze.

S.P. Czym jest "Shaolin kung fu", a czym "Shaolin wu shu"?

Shi Su Gang: "Wu shu" oznacza sztukę walki. Zgodnie z powyższym, do "Shaolin wushu" zaliczać się będą wszelkie ćwiczenia doskonalące w walce wręcz, lub z użyciem broni. Do "Shaolin wushu" należy więc zaliczyć wszystkie shaolińskie style walki "na pięści" - tzw. "Quan", jak np. Hong Quan, Luohan Quan, Tong Bi Quan, jak również techniki i formy wykonywane z bronią, jak np. z dao (szablą), jien (mieczem), gun (kijem) i innymi.
"Shaolin kung fu" to ćwiczenia ukierunkowane na rozwój wewnętrzny, a więc przede wszystkim cały shaoliński qigong. Wymienić tu mogę np. Yin Qigong, Da Mo Yi Gin Jing, Da Mo Shi Sui Jing, Shaolin Ba Duan Jin, Luohan Shi ba Shou, Luohan Zhuang Gong. Shaolin kung fu jest fundamentem Shaolin Wushu, i zawiera się w nim. Shaolińskie sztuki walki od stuleci używają energii wewnętrznej do generowania pełni siły w poszczególnych akcjach.

S.P. Czy zatem " Osiemnaście Rąk Luohan" to kung fu, czy wushu?

Shi Su Gang: I jedno i drugie. Stworzona przez Da Mo forma qigong "Osiemnastu Rąk Luohan" to zarówno kung fu, jak i wushu, z przewagą koncepcji qigong, czyli głównie kung fu. Powstałe w późniejszym czasie osiemnaście form "Osiemnastu Rąk Luohan", znane również, jako "Osiemnaście Metod Luohan", to głównie wushu, gdyż występuje w nich zaledwie kilka ruchów ukierunkowanych na qigong. Jak wspomniałem, istnieje osiemnaście form wushu "Osiemnastu Rąk Luohan". W każdej z siedemnastu z nich doskonali się inny aspekt sztuki walki, natomiast w osiemnastej z nich, o nazwie "Dan Lu I Lu Luohan Shi Ba Shou", zebrano najlepsze techniki z pozostałych siedemnastu, tworząc układ łączący koncepcje wszystkich pozostałych form.

Shi fu Shi Su Gang w technice z formy węża (fot po lewej)
oraz z formy "Pięści Luohan"( fot. po prawej).

S.P. Shi Fu, ile czasu dziennie poświęcasz na trening?

Shi Su Gang: Ćwiczę codziennie przez około sześć godzin, w tym przez dwie godziny qigong.

S.P. Jak ma się trening tradycyjnego kung fu/wushu do skuteczności adepta w rzeczywistej walce?

Shi Su Gang: Uważam, że ćwicząc systematycznie i poprawnie shaolińskie kung fu, staniesz się również dobry w walce.

S.P. Shi fu, niektórzy ludzie uważają, że praktyka tradycyjnego kung fu i walki to dwie różne sprawy. Czy mógłbyś to skomentować?

Shi Su Gang: Sercem shaolińskich sztuk walki zawsze była i jest nadal rzeczywista walka. W oparciu o doświadczenia w walce powstały i rozwinęły się poszczególne klasztorne style. W Shaolin od samego początku nauki kładzie się bardzo duży nacisk na praktykę san shou, czyli wolnej walki.

S.P. "San shou", to przecież walka sportowa według ściśle określonych reguł, w rękawicach bokserskich i ochraniaczach?

Shi Su Gang: Nieprawda! San Shou to walka bez żadnych ochraniaczy, na gołe pięści. Termin ten został stosunkowo niedawno zapożyczony i rozpowszechniony przez organizacje sportowe chińskiego wushu dla określenia walki sportowej. Podobny los podzielił termin wushu. Na świecie słowo "wushu" interpretowane bywa jako "nowoczesne, sportowe sztuki walki", a "kung fu" jako tradycyjne sztuki walki. W Chinach termin "wushu" oznacza po prostu sztukę walki. Dodam, że termin "san shou" (wolna walka) jest dużo starszy od terminu "san da". To właśnie termin i zasady "san da" można uważać za prekursora walki sportowej, gdyż przed wiekami walki "san da", często na śmierć i życie, odbywały się w ustalonych miejscach, tj. na platformach "lei tai", podobnie, jak walki bokserskie odbywają się na bokserskich ringach.
W Shaolin "san shou" ćwiczymy bez żadnych ochraniaczy, natomiast trening walki w rękawicach i ochraniaczach określamy, jako walkę "san da". W zależności od stopnia zaawansowania adeptów, istnieją różne rodzaje "san da".

Mnich Shi Su Gang prowadzący w październiku 2001 r.
seminarium "San Shou"w Bielsku - Białej.

S.P. Shi Fu, dlaczego nie mieszkasz w samym klasztorze, lecz na terenie pobliskiego "Shaolin Wushu Kwon" tzn. "Centrum Treningowego Sztuk Walki Klasztoru Shaolin"?

Shi Su Gang: Obecnie klasztor jest zbyt mały, aby pomieścić wszystkich jego mnichów. Na terenie klasztoru budowane są obecnie nowe pomieszczenia mieszkalne, więc być może za jakiś czas zamieszkam na jego terenie, jednak decyzja o tym zależeć będzie od przeora. Na terenie Centrum Treningowego zamieszkuję i nauczam kung fu wraz z czterema innymi mnichami z Shaolin, tj. mistrzami Shi De Qiang, Shi De Wei, Shi De Qi i Shi De Dong. Zamieszkuje tam także wielu mnichów z młodszych generacji, np. z "Xing". Poza klasztorem zamieszkuje obecnie wielu mnichów, np. Shi De Yang -w prowadzonej przez siebie przyklasztornej szkole kung fu, Shi De Chang -w prowadzonej przez siebie szkole kung fu w Dengfeng, Shi Yan Zi - w filii klasztoru Shaolin w Londynie, czy Shi Guo Lin -w filii klasztoru Shaolin w U.S.A.
Na terenie "Shaolin Wushu Kwon" posiadam, podobnie, jak inni zamieszkali tam mnisi, mały pokoik, w którym z pewnym trudem mieści się mój jednoosobowy tapczan, stół, krzesło i szafa. Jest też małe okno. Nie ma w nim żadnego ogrzewania, więc zimą zakładam na siebie do snu kurtkę. Uważam, że dla jednego człowieka takie warunki są w zupełności wystarczające.

S.P. Shi fu, co możesz powiedzieć o umiejętnościach pozostałych, zamieszkałych na terenie Shaolin "Wushu Guan" mnichach?

Shi Su Gang: Trzydziestoletni Shi De Qiang bardzo dobrze walczy, również dobrze wykonuje formy. Mnisi Shi De Wei i Shi De Dong (obaj mają po trzydzieści dwa lata) są ekspertami walki turniejowej "San Da", również dobrze wykonują formy. Trzydziesto trzy letni mnich Shi De Qi jest ekspertem w formach. Shi De Cheng, przebywający ostatnio we Włoszech, Francji i Austrii uczy dobrze form, lecz jeśli chodzi o naukę "Chin Na", chętnych do nauki odsyła do mnie, do Shaolin.

S.P. Shi fu, jesteś uznanym mistrzem "Shaolin chin-na". Czy techniki chin-na, tj. chwyty, dźwignie i uciski na punkty witalne są wykonalne w rzeczywistej walce?

Shi Su Gang: Oczywiście! Wszystko zależy wyłącznie od umiejętności człowieka. Techniki chin-na stosuje się w optymalnym dystansie walki, tj. średnim i krótkim. Z chińskiego "chin- na" wywodzi się przecież bardzo skuteczne w walce ju jutsu (a z niego tzw. "brazylijskie ju jutsu"). Z ju jutsu powstało judo, znaczne powiązania ma z nim także aikido. Uważam chin-na za niezwykle skuteczne w konfrontacji z przeciwnikiem. Przechodzę do chin-na w każdej wymianie technicznej z przeciwnikiem, lub nawet wyłącznie za pomocą chin-na zaczynam i kończę walkę.

Mnich Shi Su Gang prezentuje techniki chin-na w 2000 r.,
na swoim uczniu Grzegorzu Lipskim w sali treningowej
Centrum Treningowego Sztuk Walki Klasztoru Shaolin.

S.P. Shi fu, jesteś Wielkim Mistrzem Shaolin Qigong. Na publicznych pokazach uderzeniami głowy łamiesz kamienne płyty, pod ciosami twoich palców pękają kamienie, a kopnięciami łamiesz stalowe sztaby. Widziałem też, jak inni mnisi łamią grube drewniane drągi uderzając w twoją głowę. Bezsprzecznie są to niesamowite wyczyny, lecz czy nie mają one negatywnego wpływu na twoje zdrowie?

Shi Su Gang: Oczywiście, że nie. Takie i inne umiejętności nabyłem po wielu latach treningów. Powiem tylko, że w pierwszych publicznych prezentacjach tego typu wziąłem po raz pierwszy udział po blisko dwudziestu latach treningów "Yin Qigong", a więc stosunkowo niedawno.
Przychodzi do mnie wiele osób, prosząc: "Mistrzu, naucz mnie Yin Qigong, abym tak jak ty był w stanie kruszyć uderzeniami kamienne płyty". Pytam wtedy; "Ile czasu zamierzasz się uczyć?"
Zapytany odpowiada najczęściej: "miesiąc", "pół roku" lub np. "rok". Odpowiadam wówczas: "To stanowczo zbyt mało. Czy jesteś w stanie poświęcić na naukę i codzienną praktykę co najmniej dwadzieścia lat?" Jak dotąd, nikt nie udzielił mi twierdzącej odpowiedzi. Aby po mistrzowsku opanować Yin Qigong, musisz poświęcić praktyce wiele lat. Ćwiczenia Yin Qigong muszą przemienić twoje ciało fizyczne, energetyczne i umysł, a to, podobnie jak przemiana małego dziecka w dorosłego mężczyznę, trwa latami. Gdy mały synek pyta swego tatę: "Kiedy będę taki duży i silny, jak ty tato?", ten odpowiada: "Za kilka lat". Pewnych spraw nie da się przyspieszyć. Tak więc, z ww. powodów od kilku lat nauczam Yin Qigong zaledwie kilku mnichów z klasztoru Shaolin.

Shi Su Gang kruszący uderzeniami palców kamienie

Shi Su Gang łamiący uderzeniem głowy kamienne płyty

Moment, w którym kamienna płyta
uderzeniem głowy została złamana i upada

S.P. Czy praktyka Shaolin kung fu nie jest zbyt uciążliwa dla kobiet?

Shi Su Gang: Nie sądzę. W przyklasztornych szkołach, wspólnie z chłopcami ćwiczy przecież z powodzeniem wiele dziewcząt. Uważam, że Shaolin kung fu mogą ćwiczyć zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Zresztą, odkąd pamiętam, w położonym w pobliżu Shaolinu, żeńskim zakonie "Er Chu Tzu An - Ni Ku An" (tzn. Żeńskim Zakonie ku czci Drugiego Patriarchy) - buddyjskie mniszki zawsze ćwiczyły shaolińskie kung fu. O ile wiem, zamieszkuje w nim obecnie około dziesięciu mniszek, i wszystkie pilnie ćwiczą sztukę walki.

Gruby drewniany kij pęka, niczym zapałka,
na głowie mnicha Shi Su Gang'a

S.P. Shi fu, widziałem niegdyś dokumentalny film o shaolińskim mnichu Hai Deng. Czy możesz o nim powiedzieć?

Shi Su Gang: Mnich Hai Deng nie żyje od wielu lat. Przez kilka ostatnich lat swego życia zamieszkiwał on w klasztorze Shaolin i pełnił obowiązki jego przeora. Pomimo, że był on mistrzem wushu i qigong, nie był on ekspertem Shaolin kung fu/wushu, lecz sztuk walki powstałych i rozwiniętych w klasztorach położonych na stokach góry O Mei Shan. Był on mistrzem między innymi "Jednego Palca Ch'an".

Nie żyjący już mnich Hai Deng,
jako przeor klasztoru Shaolin (fot po lewej.)
oraz jego zdjęcie zamieszczone w chińskim
czasopiśmie w 1983 roku (fot. po prawej.)

S.P. Shi fu, czy w klasztorze Shaolin zamieszkują mnisi znający i praktykujący nie znane poza klasztorem style kung fu?

Shi Su Gang: Sądzę, że tak. Przykładowo: Istnieje obecnie w klasztorze pewien tajemniczy mnich, którego widziało naprawdę niewielu ludzi. Zamieszkuje on na stałe samotnie gdzieś w górach, a do klasztoru schodzi niezwykle rzadko, wyłącznie na noc. Jest on mistrzem mało znanego stylu shaolińskiego kung fu.

S.P. Shaolińscy mnisi praktykujący sztuki walki używają nie tylko tradycyjnych chińskich broni, lecz również różnych nietypowych przedmiotów, którymi doskonale się posługują, i walczą równie sprawnie, jak prawdziwym orężem. Skąd się one wzięły w arsenale przedmiotów uważanych za broń?

Mnich Shi Su Gang łamiący kopnięciem żelazną sztabę

Mnich Shi Su Gang
łamiący żelazną sztabę
uderzeniem podstawą dłoni

Shi Su Gang: Sztuki walki klasztoru Shaolin tworzyli i rozwijali nie tylko shaolińscy mnisi, lecz również okoliczni mieszkańcy. W związku z tym, shaolińskie sztuki walki objęły z czasem również metody walki narzędziami rolniczymi, jak np. motyką, jak też rozwinęły np. sztukę sprawnego i szybkiego wiązania powalonego przeciwnika sznurami służącymi na co dzień do wiązania snopków kukurydzy. Podobnych przykładów jest więcej.

S.P. Shi fu, zauważyłem, że nauczając shaolinskiej formy orła, używasz do akcji technicznych wszystkich palców dłoni, a nie, jak ogólnie przyjęto, jedynie trzech, symbolizujących szpony tego ptaka. Dlaczego?

Shi Su Gang: Popatrz na orła. Orzeł ma cztery, a nie trzy szpony. Trzy z nich są skierowane ku przodowi, a jeden ku tyłowi. Człowiek ma po pięć palców w każdej dłoni. Palce: wskazujący, środkowy i serdeczny imitują trzy przednie szpony orła, a kciuk imituje szpon tylni. Pozostaje jeszcze najmniejszy palec dłoni. Przecież nikt go sobie nie utnie! Najmniejszy palec pomaga więc pozostałym palcom w łapaniu, szarpnięciach i trzymaniu. Pamiętaj: ćwicząc jakikolwiek styl naśladujący jakieś zwierzę, przez cały czas pozostajesz człowiekiem!.

Mnich Shi Su Gang
w jednej z technik formy orła

S.P. Shi fu, ilu uczniów "wewnętrznych drzwi" posiadasz poza granicami Chin?

Shi Su Gang: Mam dwóch uczniów "wewnętrznych drzwi" w U.S.A, czterech w krajach Europy zachodniej oraz ciebie i Staszka Scieszkę w Polsce, czyli łącznie ośmiu.
(Na drugiego w Polsce formalnego ucznia mnicha Shi Su Gang'a został przyjęty w październiku 2001 roku w Bielsku- Białej Stanisław Scieszka.)

S.P. Shi Fu, bardzo dziękuję za rozmowę, O Mi To Fo! (buddyjskie pozdrowienie).

Shi Su Gang: O Mi To Fo! (buddyjskie pozdrowienie).


Aby jeszcze bardziej przybliżyć czytelnikom postać mojego Shi fu, na zakończenie przytoczę fragment relacji jednego z dwóch jego amerykańskich formalnych uczniów, który tak opisał swoją, bardzo nietypową "drogę" zostania jego uczniem:

"Po raz pierwszy spotkałem mnicha Shi Su Gang'a w 1995 roku, gdy przyjechałem trenować kung fu do Shaolin Wushu Gwon (Centrum Treningowego Sztuk Walki Klasztoru Shaolin). Nie wiedziałem wówczas, kim jest ten człowiek. Trenowałem wtedy z mnichem Shi De Cheng. W mojej pamięci z tamtego czasu utrwalił się obraz mnicha Shi Su Gang'a, jako zwykłego człowieka. chodzącego wśród grupy mnichów prezentujących przyjezdnym gościom Shaolin kung fu. Nie przypuszczałem nawet, że jest on mnichem. Był on drobnym, często uśmiechniętym mężczyzną, ważącym nie więcej niż sześćdziesiąt kilogramów. Przypuszczałem, że jest on kierownikiem grupy mnichów prezentującej kung fu. Gdy przebywałem ponownie w Shaolin w następnym roku ucząc się kung fu, mnich Shi Su Gang codziennie stał na uboczu, przyglądając mi się w milczeniu, gdy ćwiczyłem. Tak było dzień po dniu. Obserwował, jak trenowałem, wykonując techniki i formy, a ja kompletnie ignorowałem go. Dzień przed moim wyjazdem podszedł on do mnie, i łamaną angielszczyzną powiedział, że gdy przyjadę następnym razem do Shaolin, mógłby mnie uczyć "Chin- na". Całkowicie zignorowałem jego propozycję., przytakując mu grzecznościowo "na odczepne": " Tak, tak, oczywiście, czemu nie, O.K.", w duchu zaś pomyślałem sobie: " O.K., jak chcesz, możesz umyć okna w moim domu". Całkowicie zbagatelizowałem całe zdarzenie, myśląc sobie: "Ten mały facet miałby czegokolwiek mnie uczyć? To absurd!".

Po powrocie do swojego pokoju hotelowego, opowiedziałem o całym zdarzeniu mojej chińskiej siostrze - Chen Jing Jing, mówiąc jej, jak to ten mały człowiek rozbawił mnie, proponując nauczanie chin-na. Zapytałem ją wtedy, kim jest ten niepozorny człowiek chodzący w dresie grupy pokazowej shaolińskich mnichów. Odpowiedziała mi:

"Ten człowiek to mnich Shi Su Gang. Jest on największym ekspertem chin- na w całym klasztorze Shaolin. Jego kung fu jest tak doskonałe i subtelne, jak chińska porcelana. O ile wiem, nie przyjmuje on uczniów. On zawsze sam wybierał osobę, którą uczył, i bardzo rzadko przyjmował nowego ucznia."

Te słowa zdumiały mnie. Wszystko, o czym mogłem wówczas pomyśleć, to chyba tylko to, że większego osła ode mnie nie ma na całym świecie! Największy mistrz chin-na w Shaolin wybrał mnie na swojego ucznia, a ja potraktowałem go, jak natręta. Przypomniałem wtedy sobie słowa, które wypowiedział do mnie niegdyś inny shaoliński mnich:

"Ty nie widzisz tego, co widzisz.
To, na co patrzysz, nie jest takie, jak to postrzegasz".

Gdy przyjechałem do Shaolin ponownie w 1999 roku, rozpocząłem naukę u mnicha Shi Xing Mei. Jednak nie on i jego kung fu było celem mojej podróży. Marzyłem, aby móc uczyć się u mnicha Shi Su Gang'a. Liczyłem na ponowną szansę, i gdyby mi się udało, to nauka u niego byłaby, jak lukrowa polewa na słodkim ciastku. Bardzo się niepokoiłem, czy uda mi się zrealizować mój ukryty plan. Następnego dnia po moim przyjeździe do Shaolin, mnich Shi Su Gang odszukał mnie i ponownie zaproponował mi nauczanie chin-na. To było wręcz niespotykane, by mistrz po raz drugi komuś proponował nauczanie. Nie wiem, dlaczego tak uczynił. Mistrz chin- na zechciał przekazać mi swoją wiedzę, a ja miałem jedynie ją wziąć! Shi Su Gang postępował, jak starożytni chińscy mistrzowie: To on decydował, kto może zostać jego uczniem i czego będzie go uczył. Ponadto, nasze treningi miały odbywać się potajemnie. Żadnych zdjęć lub wychodzących na zewnątrz słownych informacji na temat tego, czego naucza, żadnego nauczania pośród podpatrujących oczu postronnych osób. Była to stara, tradycyjna droga nauczania w Shaolin. Tak nauczano tu od piętnastu stuleci.

(Autor artykułu po przyjęciu na wewnętrznego ucznia przez mnicha Shi Su Gang'a był nauczany w podobny sposób. Indywidualne treningi odbywały się na dziedzińcach klasztorze Shaolin, w pobliżu klasztoru bądź na korytarzach Centrum Treningowego, bez udziału innych osób.)

Inni mnisi zamieszkujący w Centrum Treningowym oddelegowani do nauczania cudzoziemców, robią to dla klasztoru Shaolin. Ich uczniowie uczeni są zazwyczaj jakiś podstawowych ruchów kung fu i kilku podstawowych form. Zastosowanie poszczególnych ruchów w walce w ogóle nie jest nauczane. Zasady te są ich "cichą tajemnicą". Mnich Shi Su Gang naucza nielicznych, lecz zupełnie inaczej. Przede wszystkim naucza na swoich warunkach. Przed rozpoczęciem nauki musiałem zobowiązać się, że wiedza, jaką mi przekaże nie wydostanie się "na zewnątrz". Musiałem ponadto zgodzić się trenować z dala od innych ludzi, poza zasięgiem ich wzroku, a przede wszystkim nie mogłem komukolwiek powiedzieć ani słowa, że uczę się u niego chin-na. Ta wiedza i umiejętności były przeznaczone wyłącznie dla mnie i dla mojej korzyści. Dla nikogo innego. Zgodziłem się na wszystko. Codziennie szliśmy trenować w góry, gdzie nie było nikogo ani z klasztoru, ani z Centrum Treningowego. Obowiązywała mnie pełna dyskrecja. Przestawaliśmy ćwiczyć zawsze, ilekroć w czasie treningu pojawiał się w zasięgu wzroku jakiś okoliczny rolnik, lub wędrowiec. Musieliśmy doprawdy zabawnie wyglądać: drobny shaoliński mnich stojący, niby bez celu, obok dużego, spoconego, białego mężczyzny. Staliśmy tak za każdym razem, nie mówiąc i nie robiąc nic, aż przechodzeń zniknął za górskim stokiem.

Gdy tylko człowiek znikał z pola widzenia, ćwiczyliśmy dalej a mnich na powrót unieruchamiał mnie najrozmaitszymi sposobami, rzucał mną, chwytał i szarpał tak mocno, iż miałem wrażenie, że rozrywa mi mięśnie.

I tak bez przerwy, ciągle od nowa i bez końca. Naprawdę dużo czasu spędziłem upadając, leżąc i wstając na ziemi. I wszystko w bólu, w ogromnym bólu. Pewnego dnia, gdy z za wzgórza niespodziewanie wyszła krowa, natychmiast instynktownie przestałem ćwiczyć i zatrzymałem się, czekając na pojawienie się pasterza. Przysięgałem przecież, że żadne przekazywane mi tajemnice chin -na wydostaną się "na zewnątrz". Shi Su Gang również zatrzymał się, i razem przez pewien czas czekaliśmy, aż ta przeklęta krowa sobie pójdzie. Gdy odchodziła, okazało się, że pasła się ona sama na górskim zboczu, bez pasterza. Gdy powróciliśmy do ćwiczenia, Shi Su Gang miał już całkiem inny humor. Coś do mnie mówił, wskazując na miejsce, w którym przed chwilą stała krowa i śmiał się do rozpuku. Mogę tylko przypuszczać, co do mnie wówczas mówił. Z czasem, ziemia w miejscu, w którym codziennie ćwiczyliśmy ubiła się pod niezliczonymi upadkami mojego ciała i wyschła. Zmieniła się w małe i twarde klepisko. Mnich, po nauczeniu mnie podstawowych elementów chin- na, przeszedł do trudniejszych technik, a ja coraz bardziej obawiałem się, że w następnej technice coś naprawdę mi pęknie, lub, że przy kolejnym upadku coś sobie złamię. Jednak szczęśliwie dotrwałem do końca okresu mojego pobytu w Shaolin.

W trakcie treningów mnich uczył mnie znacznie więcej, niż jedynie chin-na. Dużo więcej. Spostrzegłem nagle, że czas mojego pobytu minął błyskawicznie, jak mgnienie oka. Naprawdę żal mi było opuszczać jednego z największych artystów wojennych i wyjeżdżać z Shaolin. Po powrocie do swojego kraju długo wspominałem chwile, jak mój mistrz bez widocznego wysiłku zwinnie rzucał mną w powietrzu. Z tego, co wiem nie przegrał on nigdy żadnej walki, chociaż, jak sam mówi, nie raz znajdował się w trudnym położeniu. Wówczas zawsze używał chin-na, by najpierw unieruchomić i przygnieść swojego przeciwnika, a następnie zakończyć walkę uderzeniem kung fu. Zwyciężał on w wielu ogólnonarodowych mistrzostwach Chin, i wielokrotnie występował z pokazami kung fu i qigong. Jest on nauczycielem chin-na i qigong wielu shaolińskich mnichów. Doświadczyłem na sobie osobiście, jak ten mały i drobny mężczyzna, niezwykle sprawnie "zawiązuje" kończyny swoich przeciwników w najrozmaitsze węzły, nie dając im najmniejszych szans na zwycięstwo, rzuca ich na podłoże i dobija jednym ciosem. Każda akcja agresora zostaje bezpowrotnie zlikwidowana, a on sam po chwili "wyciera" swoim ciałem podłoże. Pomimo, że od wielu lat trenuję chińskie kung fu, nigdy przedtem nie miałem do czynienia z czymś takim, nigdy też nie widziałem czegoś podobnego. Jego siła, szybkość i dokładność techniczna były wprost niewiarygodne. W opinii innych mnichów, w całym klasztorze Shaolin był on największym mistrzem twardego qigong. Z pewnością zaś, miał on najtwardsze i najsilniejsze kończyny, jakie kiedykolwiek miałem nieszczęście poczuć na sobie. Mnich Shi Su Gang jest człowiekiem, który uderzeniem czoła łamał przy mnie kamienne płyty, a pod ciosami jego rąk pękały kamienie. Nie uwierzysz w to, dopóki chwycony przez niego w żelaznym uścisku nie poczujesz, jak twój mięsień odrywa się od kości, i jedynym marzeniem, jakie wtedy masz jest, aby Shi Su Gang natychmiast puścił lub dobił cię. Tych chwil nie zapomnę nigdy."

Mnich Shi Su Gang
na dziedzińcu klasztoru Shaolin,
w trakcie praktyki formy
"Osiemnastu Rąk Luohan"

Zdjęcia: Andrzej Rechenek, Krzysztof Brzozowski, Sławomir Pawłowski oraz z albumów wydanych przez klasztor Shaolin.

Gdynia 2001-11-08

Powrót do spisu treści


Tang Lang Men

MEI HUA TANG LANG QUAN
Sławomir Milczarek

mantis@firma.pl

Styl mei hua tang lang quan (nazywany także mei hua taiji tang lang quan, taiji tang lang quan) czyli Modliszka Kwiatu Śliwy jest jednym z najbardziej popularnych odłamów sytemu tang lang men. Styl ten jest bardzo popularny w prowincji Shandong. Główne ośrodki nauczania Modliszki Kwiatu Śliwy to Qingdao i Layang. Także w Yantai możemy spotkać ten styl.

Za założyciela stylu mei hua tang lang quan uważa się mistrza Jiang Hualong lub jego nauczyciela mistrza Liang Xuexiang. Liang Xuexiang, który żył około 150 lat temu. Jego najlepsi uczniowie to: Sun Yuan Chang, Tsue Chou San (uważany za założyciela mei hua taiji tang lang quan), Jiang Hualong, Huo Lin Jue.

Podstawowe formy Modliszki Kwiatu Śliwy to: beng bu, lan jie (luan jie), i fen shen ba zhou. Forma fen shen ba zhou czyli "osiem łokci rozdzielających ciało" składa się z czterech części, które możemy traktować jako odrębne formy. Chociaż w nazwie używamy pojęcia "osiem łokci" to forma ta oprócz 12 technik łokciem zawiera wiele technik w zwarciu (duan da) takich jak uderzenie głową, ramieniem, biodrem czy kopnięcia kolanami. Do czasów mistrza Liang Xuexiang ćwiczone były tylko formy lan jie i fen shen ba zhou oraz coś co nazywano "tajemne ciosy". "Tajemne ciosy" to pewna ilość technik połączonych ze sobą, było ich wiele rodzajów, ale nie były opracowane w postaci formy. "Tajemne ciosy" uprawiano w postaci treningu indywidualnych technik.

Tak jak w Siedmiogwiezdnej Modliszce sercem Modliszki Kwiatu Śliwy są formy zhai yao czyli wybierania najważniejszego. Jest tych form siedem, z czego siódma składa się wyłącznie z technik nożnych. Formę tę przejął od digong quan i opracował mistrz Song Zide. Zawiera ona 33 techniki nożne a wśród nich takie kopnięcia jak "kopnięcie ostrzem topora" czy "kopnięcie kaczki mandarynki".

Mei hua tang lang i qi xing tang lang są zasadniczo jednakowymi stylami, różnią się one ilością i treścią ćwiczonych form oraz sposobem użycia siły.

Charakterystyczną cechą stylu mei hua tang lang quan jest tak jak w Modliszce Sześciu Kombinacji (liu he tang lang quan), "ruch taiji", łuki kreślone są bardziej miękkie niż w Siedmiogwiezdnej Modliszce. Na przykład blokując rękę przeciwnika, ciągnie się nie w linii prostej i mocno, ale przejmuje się ją miękko, wykonując kolisty ruch. Siła opisująca łuk w tym kole odpowiada schematowi koła taiji. W mei hua używa się kombinowanych uderzeń, technika jest elastyczna, poruszanie zmienne i elastyczne. Podczas technik następują gwałtowne zmiany pozycji.

Formy Modliszki Kwiaty Śliwy to: beng bu, shi ba shou, cha chui, fen shen ba zhou (osiem łokci rozdzielających ciało), lan jie, cuo gang, bai yuan chu dong, bai yuan tou tao, dai fan che (duże wirujące koło), xiao fan che (małe wirujące koło), tang lang bu chan (modliszka chwyta cykadę), qi lu zhai yao (siedem form wybierania najważniejszego).

W skład form z bronią wchodzą podobnie jak w Siedmiogwiezdnej Modliszce formy z mieczem, także z mieczem oburęcznym (uważany za główną broń tego stylu) oraz mieczem podwójnym. Ponadto ćwiczone są formy z włócznią, kijem, włócznią o dwóch ostrzach, halabardą, szablą, szablą podwójną. Wiele technik z bronią przekazywanych jest, jako poszczególne ruchy, nie zgrupowane w formach.

Mei hua tang lang quan zawiera także wiele ćwiczeń pai da gong, czyli ćwiczeń utwardzających całe ciało. Jednym z mało znanych ćwiczeń jest "luo han gong trzech obrotów i dziewięciu upadków". Polega on na pewnego rodzaju "ataku przez twardy oddech". Inaczej mówiąc ciało zostaje tak przygotowane, że przy uderzeniu to przeciwnik ma sam sobie uszkodzić rękę a nam nic nie ma prawa się stać. "Atak uderzeniowy" to atak, w którym uderza się ciało za pomocą ręki lub specjalnego przyrządu, a poprzez odpowiedni oddech zmieniają się właściwości ciała, staje się ono odporne na uderzenia. Do uderzeń mistrz może wykorzystać kij (podobny do kija do baseball'a) lub worek zrobiony z wołowej skóry wypełniony grochem, a następnym etapie metalowymi kulkami. Ćwiczenie to mogą oczywiście wykonywać odpowiednio zaawansowani uczniowie. Nie można ćwiczyć go pod wpływem alkoholu, chorobie serca czy wrzodach żołądka.

Shifu Gerhard Milbrat,
Hao Jia Men,
Taiji Mei Hua Tang Lang Quan.

Od 1985 do 1993 roku ćwiczyłem za pośrednictwem mistrza Kai Uwe Pela z RFN tang lang quan wg mistrza Lee Kam Winga. Wówczas to miałem możliwość zapoznania się z wieloma formami stylu Modliszki Kwiatu Śliwy, gdyż mistrz Chiu Chi Man nauczyciel mistrza Lee Kam Winga oprócz Siedmiogwiezdnej Modliszki nauczał także technik mei hua tang lang quan, ba bu tang lang quan i guang bang tang lang quan.

Powrót do spisu treści


Choy Li Fut

KIJ STYLU CHOY LI FUT

Opracował Paweł Kijańczyk (tsailifo@wp.pl) na podstawie artykułu Wielkiego Mistrza Wong Doc-Fai zamieszczonego w "Inside Kung Fu".

Choy Li Fut kung-fu jest jednym z najbardziej popularnych systemów kung-fu na świecie. Mistrz Chan Heung, z Xin Hui, w prowincji Guang Dong, stworzył styl w 1836 roku. Połączył on techniki nożne pochodzące z Północnego Klasztoru Shaolin których nauczył się od Mnicha Choy Fook, z technikami pięści pochodzącymi od Mistrza Li Yau San z Południowego Klasztoru Shaolin. Techniki otwartej dłoni pochodzą zaś od jego wuja, Chan Yuen-Wu. Chan Heung nazwał system Choy Li Fut na cześć swoich nauczycieli.

Formy Choy Li Fut z kijem i z włócznią zawierają unikalne i skuteczne techniki zarówno z południa jak i północy Chin. Kiedy obie ręce trzymają jeden z końców długiego kija, techniki te są nazywane technikami pojedynczego kija, lub kija o jednym końcu. W takiej sytuacji walczący koncentruje się na używaniu przedniego końca kija do walki z przeciwnikiem. Jeżeli obie ręce trzymają kij w środku, z obydwoma kciukami w tym samym kierunku, to jest to technika "podwójnego kija" lub "kija o dwóch końcach". Przewagą "kija o dwóch końcach" jest to że techniki są dużo szybsze, jakkolwiek, długość kija jest dużo krótsza niż "kija o jednym końcu".

W Choy Li Fut jest dziesięć form z kijem i cztery formy z włócznią. Formy z kijem są podzielone na trzy kategorie:

Do form pojedynczego kija, których jest pięć zaliczana jest również forma z wielkim czerwonym sztandarem "Daaih Hung Kei Dahn Tau Gwun".

Forma "Chiao-Sot Dahn Tau Gwun" uwydatnia dwie potężne uderzające techniki: Chiao (wznoszące uderzenie od dołu) i Sot (rozbijające uderzenie z góry).
Forma przebijającego kija/włóczni Kwiatu Śliwy "Mui Fa Cheung Gwun" uczy używania któregokolwiek z końców pojedynczego kija albo włóczni w walce.

Forma z kijem Nurkującego Smoka "Chim Lung Dahn Tau Gwun" zawiera wiele zaawansowanych technik. W formie tej znajdujemy dużo unikalnych, lecz bardzo skutecznych ruchów do zastosowania w realnej walce.

Forma Paqua pięciu punktów Kwiatu Śliwy "Ng Dim Mui Fa Bot Gwa Gwun" jest podstawową formą Choy Li Fut z kijem. Ta forma zawiera najwięcej technik z pośród wszystkich form kija stylu Choy Li Fut, przez co staje się formą najbardziej kompletną.

Są cztery formy "kija o dwóch końcach".
Forma "Bin Gwai Seung Tau Gwun" zawiera najbardziej skuteczne techniki walki kijem. Ćwiczący mówią " jeżeli ty nie znasz tej formy, ty nie znasz systemu Choy Li Fut".
Forma kija wijącego się smoka "Poon Lung Seung Tau Gwun" jest podstawową formą "kija o dwóch końcach". Jest to prosta do nauczenia się forma dla początkujących, dobra dla ogólnorozwojowego treningu Choy Li Fut.
Forma kija Króla Małp "Hang Jyeh Gwun" Bardzo interesująca forma kija o dwóch końcach. Zawiera wiele akrobatycznych ruchów podobnych do ruchów sławnego Króla Małp z chińskiej opery.
Inny forma to kij bliźniaczych smoków "Seung Lung Kup Hei Gwun". Jest to zaawansowana forma podwójnego kija Choy Li Fut, co sprawia że większość szkół Choy Li Fut nie ma tej formy w programie nauczania. Forma kija Bliźniaczych Smoków zawiera bardzo dużo technik uderzeń we wrażliwe punkty na ciele człowieka.
Jest tylko jedna forma kija o jednym i dwóch końcach "Seung Gup Dahn Gwun". Ta forma jest najbardziej popularną formą z kijem w Choy Li Fut . Jest dużo szkół które uczą tylko tej jednej formy z kijem. Jest to bardzo ważna forma ponieważ zawiera techniki kija o jednym końcu jak i kija o dwóch końcach.

Powrót do spisu treści


Mi Zong Quan

PIĘŚĆ MISTRZA
Marek Flisikowski

Artykuł został udostępniony przez Tomasza Zawidzkiego (tomaszkf@poczta.onet.pl)

W dzisiejszym artykule chciałbym opisać sylwetkę, żyjącej "legendy" mistrza Huo Yuan Jia. Rodzina Huo tłumaczy Mi Tsung Yi jako Mao Tsung - głowa lub sztuka. Oryginalny styl z Hebei został stworzony przez Sun Dao (Sun Tong) z terytorium Cang Zhou.

Huo Yuan Jia

Jak pisałem wcześniej, Sun Tong uczył w różnych wioskach następujące rodziny: Li, Wang Yu, Lu oraz Sun. Sun Tong uczył Huo En Ti (pochodzący z Ching Hai) oraz Li Pao, Chen Shan, Yang Hu Ping, Wang Chi Wui, Ching Yen Chi. Huo En Ti nauczał Huo Yuan Jia, który był 4 dzieckiem spośród 10 braci i sióstr. Huo Yuan Jia uczył swego syna Hu Tung Ker (Huo Geng De). Rodzina Huo wsławiła się ochroną konwojów kupieckich.

Wersja Chen Shana zawiera formy od Sun Tong`a: Ćwiczenie Rąk, Pięść Lamparta, 5 Dużych i Małych Tygrysów. Chen Shan nauczał wielu studentów m.in. swego syna Kwang Chi oraz wnuków: Sun Yu Shan'a, Sun Feng Kuei, Sun Feng Chi i Sun Feng I.

Chang Rong Jiao uczył się u Chen Yu Shana i swego dziadka Ting Chu. W 1930 r. wydał ksiązkę "Mizong quan" - tą publikacją otworzył styl dla większej publiczności.

Mistrz Huo Yuan Chia zmarł 3 marca 1910. Jego młodszy brat Huo Yuan Siang i syn Huo Tong Ke kontynuowali nauczanie (uczyli Mizong Quan).
Liu Zhen Shang i Zhao Han Jie byli uczniami spoza rodziny. Liu Zhen Shang pracował jako ochrona karawan. Poznał i rzetelnie ćwiczył odmianę Huo.

Osoba Chen Zhan'a występująca w filmie "Wściekłe pięści" jest postacią apokryficzną.

Huo Yuan Jia

Artykuł ukazał się w magazynie "Samuraj" nr 9 (41)'01.

Powrót do spisu treści


Mi Zong Quan

ZASADY WALKI SYSTEMU MIZONG QUAN
Marek Flisikowski

Artykuł został udostępniony przez Tomasza Zawidzkiego (tomaszkf@poczta.onet.pl)

W skład każdego stylu "sztuki wojennej" wchodzą określone zasady walki obejmujące wszystkie systemy:

  1. Najpierw blok, potem atak.
  2. Jednoczesny blok z atakiem.
  3. Ta sama ręka blokuje i atakuje.
  4. Atak z unikiem.

Powyższe metody są ćwiczone w każdym stylu gong fu na różnych etapach szkolenia. W systemie Yanqingquan nie jest to tak oczywiste, ponieważ blok i atak następują wymiennie i zamiennie.

zdjęcie nr 1

zdjęcie nr 2

Podstawowe rozszerzone zasady to:

  1. Naturalna obrona (zdjęcie nr 1).
  2. Punktowa walka
    Blok (pak) - uderzenie. Powierzchnia blokująca to nie tylko dłoń, ale całe przedramię (zdjęcie nr 2). Walka punktowa występuje na zawodach i w systemach pokrewnych do gong fu.
  3. Walka liniowa
    Blok okrężny yaozhang, kontrola łokciem, uderzenie pięścią (zdjęcie nr 3, następna faza ruchu zdjęcie nr 4).
  4. Walka ciałem
    Prowadzenie uderzeń horyzontalnych (zdjęcie nr 5 - pigua).

zdjęcie nr 3

zdjęcie nr 4

Rozszerzone zasady to:

  1. Przeciwnik uderza, my uderzamy - zasada ślizgającej się ręki po ręce. Jest to także uderzenie punktowe (zdjęcie nr 6).
  2. Walka liniowa (patrz punkt 3) rozszerzona o uderzenia z różnych kierunków.
  3. Pchające dłonie - różne metody.
  4. Wykorzystanie chan si jing.

zdjęcie nr 5

zdjęcie nr 6

(Na zdjęciach Maciej Nienartowicz i autor Marek Flisikowski)

Artykuł ukazał się w magazynie "Samuraj" nr 10 (42)'01.

Powrót do spisu treści


Mi Zong Quan

MIZONG
Marek Flisikowski

Artykuł został udostępniony przez Tomasza Zawidzkiego (tomaszkf@poczta.onet.pl)

Prezentacja: Maciej Nienartowicz i Marek Flisikowski

1. Obaj w pozycji gardy - fot. 1

2. Atak zhuan quan (cios prosty), obrona yao zhang - fot. 2

3. Podcięcie, atak na plecy na 5 krąg szyjny - fot. 3 i 4

4. Zakończenie akcji - fot. 5

Artykuł ukazał się w magazynie "Samuraj" nr 11 (43)'01.

Powrót do spisu treści


Viet Vo Dao

INTERNATIONAL KEM VO COMBAT

logo Viet Vo Dao - 5 kB

V i e t V o
D a o

logo Vovinam - 4 kB

P O L S K A

International VVD

Viet Tai Chi

Vovinam Viet Vo Dao

Vo Co Truyen

00-683 Warszawa, ul. Marszałkowska 81 m. 12, tel. (0-22) 622-19-42
e-mail: rjozwiak@pgnig.com.pl

TECHNIKI VIET DAON CON
Ryszard Dung Tien Jóźwiak

Na łamach magazynów poświęconych MA kilkakrotnie przedstawione były techniki walki Viet Doan Con. Chciałbym czytelnikom przedstawić techniki walki tą bronią. Viet Doan Con (VDC) jest podobny do filipińskiej Escrimy (Arnis). Podobnie jak w Escrima do walki używa się jednej lub dwóch 60 cm pałek. Podobne są metody uderzeń. Rozwinięte są techniki, które można zaliczyć do zapaśniczych (duszenia, dzwignie, rzuty). Moim zdaniem w przeszłości musiały istnieć jakieś bliższe kontakty pomiędzy ekspertami filipińskimi i wietnamskimi. Widoczny jest wpływ pewnych elementów walki Arnis w technikach podstawowych. Nauka VDC odbywa się na kilku poziomach:

Ogólnie naukę Viet Doan Con /VDC/ wg. programu Dung Tien Duong - International VVD można podzielić na trzy etapy szkoleniowe (nie mylić ze stopniami szkoleniowymi):

I - KY THUAT CAN BAN - techniki podstawowe

Nhom mot - grupa pierwsza, obejmuje techniki TU VE /samoobrony/ przed atakiem kijem / proste ataki.

Nhom hai - techniki VDC wykonywane oburącz, podstawowe bloki i zbicia.

II - DON TRUNG CAP - techniki średniozaawansowane

Nhom ba - Ćwiczenia z partnerem w formie PHAN DON, jako interpretację QUYEN

zastosowanie podstawowych KHOA GO / dźwigni BOP CO (duszeń), QUANG (rzutów), DO (trzymań)

Nhom bon - ćwiczenia przygotowujące do technik walki np. VDC kontra nóż, pałka.

III - POZIOM MISTRZOWSKI

W poniższym artykule chciałbym pokazać czytelnikowi niektóre techniki VDC jak i ich zastosowanie. W pierwszej części przedstawiam samoobronę z zastosowaniem pałki jak również techniki obrony przed krótkim kijem.

Część pierwsza Tu Ve Viet Doan Con

A - obrona przed atakiem pałką

W momencie ataku pałką (czy innym przedmiotem) ważne jest zejście z linii ataku i skierowanie się w kierunku napastnika. Ma to na celu skrócenie dystansu i przechwycenie broni. Drugim etapem jest wykonanie skutecznego kontrataku na punkt witalny. W tym wypadku jest to atak na brodę przeciwnika otwartą dłonią - Chuong. Następnie kolejny kontratak za pomocą kolana - The goi. Po "zmiękczeniu" napastnika przystępujemy do wykonania rzutu lub obalenia. Całą obronę kończymy ciosem pięścią.

B - obrona za pomocą VDC przeciwko uchwytowi za ramię

Drugi przykład przedstawia zastosowanie VDC (Viet Doan Con) w momencie ataku napastnika za ubranie. VDC służy do odepchnięcia przeciwnika. Drugą, wolną ręką przechodzimy do założenia dzwigni na ramię (khoa go tay). Ważny jest moment ściągnięcia oponenta w dół poprzez duszenie VDC i naciskiem głową na głowę napastnika. Po pełnym obaleni przeciwnika zadajemy ciosy VDC w jego kończyny.

C - obrona za pomocą VDC przeciwko bocznemu atakowi pałką

Kolejny przykład użycia VDC dotyczy obrony za pomocą pałki przeciwko pałce. Przeciwnik atakuje VDC na zewnątrz. Nasza obrona polega na równoczesnym zejściu z linii ataku, zastopowania pałki naszym VDC i przechwyceniu wolną ręką atakującej dłoni. Po wyrwaniu broni zakładamy dzwignię na ramię i kończymy obronę duszeniem

D - obrona za pomocą VDC przeciwko pchnięciu w przód pałką

Podobnie jak w przykładzie C blokujemy za pomocą naszego VDC pchnięcie przeciwnika. Kontynujemy obronę poprzez wykonanie dzwigni, tym razem nadgarstkowej Khoa tay. Obronę kończymy poprzez wykonanie nacisku na głowę napastnika.

Wszystkie techniki należy wykonywać płynie pamiętając o tym, aby każdy ruch "wychodził" jeden z drugiego.

Powrót do spisu treści


INNE SYSTEMY TYPU COMBAT NA ŚWIECIE
Ryszard Jóźwiak

rjozwiak@pgnig.com.pl

Wykaz na pewno nie będzie kompletny z prostej przyczyny. Ja przedstawiam tylko te systemy, sztuki walki z którymi miałem bezpośredni lub pośredni kontakt. Trudno mi jest pisać o systemach, które są mi znane tylko z publikatorów. Te , które przedstawiam poniżej będą przedstawione bardzo skrótowo. Zależy mi na tym, aby czytelnik mógł zapoznać się z bogactwem sztuk walki i co mogą zyskać systemy typu combat w bliższym zapoznaniu się z nimi.

AZJATYCKIE SYSTEMY WALKI WRĘCZ

Szczerze mówiąc (pisząc) to temat rzeka. Cywilizacja Chin, Indii, Wietnamu, Korei, Tajlandii itd. jest bardzo stara. Kiedy w Europie Grecy tworzyli swoje państwa - miasta, w Azji w pełni rozkwitały cywilizacje. Obecnie tak popularne sztuki walki z tych rejonów przetrwały do dnia dzisiejszego dzięki temu, że stały się tradycją, elementem kultury powiązanym z prądami filozoficznymi i religijnymi. Oczywiście na przestrzeni wieków systemy te uległy zmianom, dopasowując się do wymagań danej epoki. Część z nich zaginęła bezpowrotnie. Te, które znamy obecnie przetrwały próbę czasu i większości z nich od sztuki wojennej (combat) stały się sztukami walki lub sportami walki. Część z nich po pewnej modernizacji stało się podstawą do opracowania nowych systemów typu combat. W pierwszej kolejności wymieniłbym Chiny, nie tylko ze względu na jedną z najstarszych kultur, ale również dlatego, że Kung Fu miało większy lub mniejszy wpływ na rozwój sztuk walki na terenie Azji. Trudno mi jednak coś więcej powiedzieć o systemach typu combat nauczanych w chińskiej armii. Z tego co wiem, w większości przypadków są to regionalne systemy dopracowane przez szkoleniowców do potrzeb danej jednostki. Jeżeli w okolicy znalazł się mistrz np. Choy Lee Fut, system szkolenia był dopasowany pod kątem tego systemu. Inaczej jest w Wietnamie, gdzie w wielu jednostkach milicji, wojska czy organizacji paramilitarnych nauczany jest system combat w oparciu o Viet Vo Dao. W niektórych rejonach podstawę stanowią regionalne systemy takie jak np. Vo Binh Dinh, Vo Dan Toc itd. W Kem Vo Combat nauczane są elementy strategii z Viet Vo Dao oraz elementy walki pałką (Viet Doan Con). Następnym obszar, który jest bardzo ciekawy ze względu na sztuki walki to Korea. Obecnie dwa istniejące państwa - Korea Południowa o prozachodniej orientacji, oraz Komunistyczna Korea Północna, istniały w przeszłości jako jeden organizm. Na tych terenach stworzono wiele ciekawych sztuk wojennych. Jednym z takich systemów był Hwarang Do. Po II wojnie światowej utworzono na bazie starych systemów koreańskich i sztuk walki z Japonii czy Chin wiele obecnie bardzo znanych kierunków. Tae Kwon Do, stworzone przez mistrza Choi Hong Hi, byłego gen. armii południowo koreańskiej to mix koreańskich systemów i karate. Moo Duk Kwan, Kuk Sul Won zawierają elementy rodzime i chińskie. Hapkido to również połączenie koreańskich sztuk walki z elementami japońskiego Daito Ryu (pierwowzoru Aikido).W armii północnokoreańskiej walkę wręcz oparto na ww. systemach. Również ciekawy system, (zresztą propagowany również w Polsce kilka lat temu przez północnokoreańskich instruktorów), powstał w Korei Północnej. Nosi on nazwę Kyok Sul. Do dzisiaj jest podstawą w szkoleniu combat w armii północnokoreańskiej.

Japońskie sztuki walki początkowo stały się znane w Stanach Zjednoczonych i Europie za sprawą pokazów ekspertów i mistrzów Judo i Jiu Jitsu. Jednak pierwsi eksperci sztuk walki na tych kontynentach pochodzili z Chin i Wietnamu. Ukrywali jednak znajomość posiadanych przez siebie umiejętności i nauczali jedynie swoich pobratymców. Tyle mojej dygresji. Wracając do japońskich sztuk walki, na pewno duży wpływ na systemy combat miały Jiu Jitsu i Ninjutsu. Jiu Jitsu w XIX wieku powoli traciło swoich zwolenników, przestał być systemem militarnym. Powolny upadek Jiu Jitsu zapoczątkowało Judo Kodokan - sztuka walki, którą stworzył mistrz Jigoro Kano. Judo powstało na bazie kilku szkól Jiu Jitsu. Zaletą judo był nowoczesny jak na owe czasy program szkolenia. Z czasem Judo stało się sportem i zatraciło swój militarny charakter. Opracowano co prawda w instytucie Kodokan system samoobrony pod nazwą Goshin jutsu no kata, ale nie stał się on systemem typowym dla combat. Lukę w kierunku combat zapełniły nowe kierunki, takie jak Karate czy zmodernizowane Jiu Jitsu i Aikido które były podstawą do stworzenia militarnych kierunków walki wręcz. W 1954 oficer piechoty Chiba Sanchu opracował system combat dla wojska o nazwie Toshu Kakuto. Obecnie nauczane są zmodernizowane wersje tego programu. Dla policji opracowany został system Taiho Jutsu - gdzie głównie naucza się chwytów transportowych , taktyki eskortowania, kajdankowania. Ninjitsu - System walki wręcz, który obecnie traktowany jest bardziej komercyjnie i przedstawiany w filmach o niezbyt wysokich lotach ma w zanadrzu bardzo skuteczne techniki. Od początku powstania , prawdopodobnie w XIII wieku, traktowany był jako typowy system bojowy, odarty z filozofii i przygotowujący adepta na wyrafinowanego zabójcę. Ninja do perfekcji miał opanowane techniki walki wręcz oraz wszystkie inne umiejętności, których nie powstydziłby się współczesny komandos. Inny ciekawy rejon Azji to Filipiny. Filipiny to archipelag wysp na południowo - wschodniej części Azji. W 1511 r, dla Hiszpanii te ziemię odkrył Magellan, który zginął z rąk tubylców. Legendy głoszą, że został zabity przez wodza tubylców Lapu Lapu, pałkami, które obecnie używa się we współczesnych sztukach walki z Filipin.

Escrima, Arnis, Kali to już nie obco brzmiące nazwy nie tylko dla praktyków sztuk walki. Do Polski ten rodzaj sztuki walki trafił dość późno, oficjalnie pod koniec lat 80 - tych. Najwcześniej trafił do Stanów Zjednoczonych (początek XX wieku). Escrima stała się znana szerszemu gronu adeptów sztuk walki za sprawą Filipińczyka - Dana Inosanto, przyjaciela Bruce Lee i jego partnera filmowego. Pokrótce wyjaśnię co to jest Escrima (używa się też nazwy Arnis lub Kali). W odróżnieniu od innych tradycyjnych sztuk walki z Azji filipińskie systemy charakteryzują się tym, że naukę walki wręcz rozpoczyna się od walki pałkami o długości 60 cm. Dopiero później poznaje się techniki walki bez broni. Poza pałkami w tych systemach naucza się również walki białą bronią. W systemach combat przede wszystkim przydatne są techniki walki pałką.

ROSYJSKIE SYSTEMY WALKI WRĘCZ

Do lat 80 - tych XX wieku - czyli ery Gorbaczowa (pierestrojki) było bardzo mało informacji na temat rodzimych rosyjskich systemów walki wręcz. Coś nie coś słyszeliśmy o bojowym Sambo i to byłoby na tyle. Rosjanie sami niechętnie udzielali wszelkich informacji o szkoleniu swoich jednostek specjalnych. Upadek ZSRR, powstanie Rosji i wielu niezależnych republik pozwoliło na odsłonięcie tajemnic. Wielu autentycznych ekspertów wyjechało do USA i zaczęło pokazywać swoje techniki. Techniki takich systemów jak np. ROSS, Combat Sambo, Rukopasznyj Boj, UNIBOS są najczęściej połączeniem narodowych systemów walki wręcz czy sportów (czidaoba, giulesz, guszti itp.) ze sztukami walki pochodzącymi z Chin czy Wietnamu. Dlaczego z tych rejonów ? Po prostu "przyjaźń". Eksperci radzieccy latami przebywali w Chinach, Wietnamie, Korei gdzie mogli spokojnie zapoznawać się z regionalnymi metodami walki wręcz. Ponadto wpletli do swoich systemów doświadczenia z licznych wojen, które prowadził ZSRR, lub wysyłał tam swoich "obserwatorów".

EUROPEJSKIE SYSTEMY WALKI WRĘCZ

Europa wbrew pozorom wcale nie jest w tyle za Ameryką czy Azją. W czasach antycznych znany był boks, zapasy oraz pancration, system walki gdzie w walce używano pięści, nóg i technik zapaśniczych. W średniowieczu na terenie Niemiec, Francji czy Włoch znane były szkoły szermierki gdzie nauczano nie tylko fechtunku, ale również technik zapaśniczych i walki nożem. W XVIII wieku w Marsylii otwarte zostały pierwsze szkoły boksu francuskiego Savate. Savate zanim stał się sportem podobnym do kick boxingu zawierał w programie nauczania walkę pałką i elementy zapasów. W Wielkiej Brytanii w XVIII wieku popularne były walki wręcz z użyciem pięści i technik zapaśniczych. Dopiero w XIX wieku stworzono przepisy na których opiera się dzisiejszy boks. Inną drogą poszły zapasy, które z czasem w połączeniu (to już początki XX wieku) z technikami japońskiego Jiu Jitsu dały początek angielskiemu kierunkowi Jiu Jitsu. Najbardziej jest to widoczne w programie World Jiu Jitsu Kobudo Federation. Kierunek ten nosi nazwę modern Jiu Jitsu. Nazwa ta przyjęła się dla większości szkół działających w Europie (vide systemy JJ w Niemczech, Francji, Holandii) Myślę że warto przy okazji wspomnieć o francuskim systemie Jiu Jutsu stworzonym przez japońskiego mistrza Minokosuke Kawaishi. Kierunek ten był opracowany z myślą o Europejczykach i dla Europejczyków. Kierunki modern Jiu Jitsu zdecydowanie różnią się programem, metodyką szkolenia czy samymi technikami od klasycznych japońskich szkół walki - Koryu Bujutsu. W tym miejscu warto zaznaczyć, że to Europejczycy stworzyli podwaliny pod utworzenie nowoczesnego, spójnego systemu walki wręcz dla wojska i policji. W latach 20-tych dwóch oficerów angielskich - stacjonujących w angielskiej strefie w Szanghaju - Eric Anthony Sykes i William Eward Fairbairn stworzyli na bazie technik judo, chińskiego kung fu oraz boksu i zapasów, system walki wręcz dla policji. Jako ciekawostkę można nadmienić, że W. E. Fairbairn posiadał 2 dan w Judo Kodokan oraz uczył się Pa Kua Chang u mistrzów tego stylu, którzy byli ochroniarzami królewskiej rodziny. Ich system zawierał też taktykę strzelecką, posługiwanie się różnymi broniami m.in. pałką i nożem. W czasie II wojny światowej opracowali wspólnie system walki wręcz dla angielskich komandosów o nazwie Defendo (defendu). W roku 1942 Eric Anthony Sykes wyjechał do Kanady, a później do USA, natomiast William Eward Fairbairn powrócił do Wielkiej Brytanii. Obaj wyszkolili wielu instruktorów i można powiedzieć, że byli prekursorami dzisiejszego combatu. Pisząc o europejskich kierunkach combat nie można pominąć Niemiec. Niemcy posiadają wiele elitarnych jednostek policji i w wojsku. Takie grupy jak np. GSG - 9 zdobyły swoją renomę w świecie. Jedną z odmian combatu - Musado, stworzył dla potrzeb Bundeswehry, Herbert Grudzieński. Jego system nauczany jest również w armii czeskiej. Dla potrzeb cywili, niemieccy instruktorzy sztuk walki stworzyli ciekawy i eklektyczny system walki wręcz o nazwie - Anti-Terror-Kampf-Selbstvertreidigung (ATKS), który oprócz nauki walki wręcz, instruuje jak zachować się w sytuacjach ekstremalnego zagrożenia (coś w rodzaju survivalu w mieście). Kierunek ten stworzyli Horst i Hanna Weiland, instruktorzy MA w roku 1963.

AMERYKAŃSKIE SYSTEMY SAMOOBRONY I WALKI WRĘCZ

Stany Zjednoczone są również bardzo bogate w nowe systemy walki wręcz czy sztuk walki. Na początku XX wieku Amerykanie zaczęli fascynować się judo. Po II wojnie światowej, dzięki wojskom stacjonującym m.in. na Okinawie i Japonii poznano Karate zarówno Okinawańskie jak i Japońskie. Swoisty fenomen stanowiły Hawaje. Te piękne wyspy na Pacyfiku przyciągały do siebie ludzi z różnych stron świata. Na wyspach tych łączyły się różne kultury azjatyckie, amerykańskie. Mieszka tam wielu Chińczyków, Japończyków, w tym ekspertów sztuk walki. W tym rejonie powstało kilka szkół sztuk walki, które z czasem miały duży wpływ na rozwój Jiu Jitsu czy pokrewnych systemów w USA. Do nich należą niewątpliwie Kempo Jiu Jitsu, stworzony przez Jamesa Mitose oraz Kajukenbo opracowane przez Adriano Emperado na bazie Jiu Jitsu, Tang Soo Do i Kung Fu. W latach 50 i 60 - tych XX wieku znany ekspert Karate, Ed Parker stworzył amerykańska szkołę walki wręcz - Kenpo Karate. Szkoła ta szybko zyskała popularność i jej instruktorzy nauczali samoobrony w policji i wojsku. Kenpo Karate jest mixem okinawańskiego karate, chińskiego Kung Fu oraz zawiera elementy Jiu Jitsu. Naucza się również walki przyrządami takimi jak tambo, bo, tanto. Obecnie ten system nauczany jest w dwóch kierunkach sportowym oraz jako samoobrona. Inny ekspert od walki wręcz, mistrz USA w Judo i mistrz Karate Shukohkai - Bruce Tegner, stworzył w latach 60-tych poprzedniego stulecia (XX wieku) Jukado - nowoczesny system walki wręcz. Zawiera on elementy Jiu Jitsu, Karate i Aikido. Jako przyrządów używa się yawarę i tambo. Bruce Tegner przez wiele lat nauczał swojego systemu agentów FBI i policji. Elementy Jukado sa nauczane w systemie Kem Vo Combat. W tym miejscu należy tez wspomnieć o ekspercie Bradley Steiner, który na doświadczeniach E. A. Sykesa (Defendo) opracował w latach 70 - tych system Combato. W Kanadzie w latach 70 - tych założono federację International Modern Defendo, która kontynuuje prace nad rozwojem tego kierunku zarówno dla służb mundurowych jak i dla cywili. Szefem i głównym szkoleniowcem jest Bill Wolfe. W latach 70 - tych na firmamencie sztuk walki pojawił się Bruce Lee, aktor, mistrz sztuk walki, wielki nowator. Dla wielu ekspertów sztuk walki postać kontrowersyjna. Na pewno jednego nie można odmówić Bruce Lee - potrafił pierwszy oficjalnie połączyć tradycyjne systemy (Kung Fu) z nowoczesnymi metodami nauczania wziętymi z boksu czy zapasów. Potrafił doskonale połączyć elementy różnych sztuk walki czasami bardzo różniących się od siebie. (escrima, kung fu ving tsun, boks, Jiu Jitsu). Obecnie instruktorzy Jeet Kune Do (systemu walki Bruce Lee) rozwinęli jego koncepcje. Ten system jest bardzo skuteczny i efektywny. Również opracowana jest wersja combat, dla służb mundurowych. Niezależnie od ww. kierunków, instruktorzy walki wręcz w jednostkach elitarnych amerykańskiej armii, takich jak Zielone Berety, NEVY SEALS, Rangers, Marines, Delta Force itp., opracowali systemy walki wręcz dopasowane do specyfiki danej formacji. Część instruktorów po odejściu do cywila rozpoczęła nauczanie walki wręcz w wersji nie militarnej. Takim przykładem może być szeroko reklamowany system SAFTA. Na zakończenie kilka słów o koreańskim systemie Hwarang Do, który stał się podstawą do utworzenia systemu walki wręcz dla grup specjalnych Rangersów i SEAL-2. Ekspert Michael D. Echanis był prywatnym uczniem koreańskiego mistrza i spadkobiercy szkoły Hwarang Do, Joo Bang Lee. Jego system jest uznawany jako jeden z najnowocześniejszych i bardzo praktycznych.

BLISKI WSCHÓD

Od wieków na tych terenach toczyły się wojny. Powstawały i upadały imperia, nieustannie toczyły się walki o panowanie na tym terenie lub walki wyzwoleńcze. Był to teren niemalże jak kalejdoskop. Rzymianie (prowincja rzymska za czasów Chrystusa), Arabowie, Wyprawy Krzyżowe, Turcy, Anglicy itd. W X w.n.e przywódca sekty perskich fanatyków muzułmańskich, Hassan ibn al Sabbah założył tajne stowarzyszenie, które miało na celu odebranie władzy tureckim najeźdźcom i kalifowi Egiptu. Następnie zwolennicy Hassana przeniknęli do Syrii, gdzie założyli swoją główną siedzibę. Stowarzyszenie przybrało nazwę od imienia swojego przywódca. Stali się sławni dzięki skrytobójczym mordom, które wykonywali za pomocą noża i garroty. Wkrótce sterroryzowali cały bliski wschód. Wtedy przyległa do nich nazwa Hashishi, nadanej im z powodu palenia haszyszu, który powodował u nich stan ekstazy mającej ułatwić wykonanie zabójstwa. Krzyżowcy, którzy mieli również styczność z zabójcami z tej sekty mylnie wymawiali ich nazwę, stąd też w Europie wzięła się nazwa tego ugrupowania jako assasyni. Ich działalność porównuje się do japońskich ninja. Byli oni również świetnie wyszkoleni i równie fanatyczni.

Po II wojnie światowej o maleńką Palestynę upomnieli się wypędzeni 2000 lat temu Żydzi. W latach 40 - tych powstała dla nich sprzyjająca sytuacja polityczna i militarna. Dzięki pomocy Wielkiej Brytanii, doskonałej organizacji i determinacji powstało państwo Izrael, które od początku było w opozycji do reszty krajów Arabskich w tym rejonie. Można śmiało stwierdzić, że w Izraelu wojna trwa bez przerwy. Skutkiem tego cały naród był i jest związany albo z wojskiem, albo ze służbami mundurowymi. Izraelczycy stworzyli też jeden z najefektywniejszych na świecie system szkolenia typu combat - Krav Maga. Jest on obecnie praktykowany również poza Izraelem. Niektóre jednostki elitarne Policji czy wojska na świecie przyjęły ten program jako podstawowy w swoim szkoleniu w ty m.in. francuska grupa komandosów, słynna GIGN. W Polsce również działa kilka sekcji tego typu w armii i policji.

Podstawy Kraw Magi zostały opracowane po II wojnie światowej przez eksperta Jiu Jitsu i boksu - Imi Lichtefielda. Opracowane zostały dwie wersje, tzw. wojskowa - z przeznaczeniem dla służb mundurowych i cywilna. Poza KM izraelscy eksperci opracowali systemy walki wręcz, głównie przeznaczone dla ludności cywilnej - Hisardut i Haganah w których naucza się nie tylko samoobrony ale również umiejętności przetrwania w ekstremalnych warunkach. W Jordanii na bazie sztuk walki stworzono w latach 70 - tych system Sijak, podobny w swoich założeniach do amerykańskich wzorów combat.

POLSKA

W Polsce sztuki walki są znane od ponad 80 lat. Pierwsze wzmianki na ten temat dotarły do naszego kraju wraz z przybyciem do kraju Błękitnej Dywizji gen. Hallera. Kilku oficerów tego korpusu zapoznało się z metodami japońskiego Jiu Jitsu we Francji i Austrii. Przed II wojną światową wydano kilka podręczników o Jiu Jitsu z przeznaczeniem dla Policji i Wojska. Po wojnie pierwsze na rynek weszło judo i przez wiele lat stanowiło podstawę w szkoleniu walki wręcz. Lata 70 - te to już poczatek rozwoju karate w Polsce. Kierunki Karate takie jak Shotokan, Kiokushin, Wado Ryu na stałe weszły do programu uczelni wojskowych i policyjnych. Z tym że czasem stały się dyscyplinami typowo sportowymi. W miejsce szkolenia walki wręcz weszły systemy typowo utylitarne jak np. Bass III, Combat 56, ESDS, Kem Vo Combat czy izraelska Krav Maga. Obecnie decydenci ze służb mundurowych coraz częściej dostrzegają walory combatu jako całościowego systemu szkoleniowego i zarazem rozróżnia się co to jest walka wręcz, sport i sztuka walki.

Systemy typu combat wykorzystywane są również przez agentów ochrony. Na tym polu powstało tez wiele systemów. Ze względu na swoją specyfikę różnią się systemem szkolenia od typowych wojskowych czy policyjnych kierunków. Na świecie istnieje kilka dużych organizacji skupiających i szkolących agentów ochrony. Popularny "bodyguard" to głównie ochrona VIP - ów. Trzeba też pamiętać, że "ochroniarze" spełniają rolę strażników bankowych, konwojują i ochraniają transporty, obiekty.

Najbardziej elitarną i prestiżową jest niewątpliwie International Bodyguard Association. Organizacja została założona w 1957 roku przez Luciena Victora Otta, szefa ochrony prezydenta de Gaulla. Po śmierci L.V. Otta szefem został jego najlepszy uczeń, były żołnierz SAS, irlandczyk James G Shortt. Jeżeli chodzi o szkolenie w walce wręcz, techniki w dużej mierze oparte są na modern jiu jitsu. W Stanach Zjednoczonych dużą renomą cieszy się Executive Security International, którą 1980 założył ekspert Hwarang Do - Bob Duggan. Ciekawa postać ze względu na swoją przeszłość. Przez wiele lat był partyzantem marksistowskich ugrupowań w Ameryce Południowej. Na pewno praktyka po drugiej stronie barykady przyniosła mu niezbędne doświadczenia w walce z terrorystami. Również w Polsce jest kilka organizacji zajmujących się szkoleniem ochraniarzy. Jedną z nich jest Polski Związek Instruktorów Formacji Ochronnych I.O.System, gdzie szkolenie walki wręcz opiera się na combat Jiu Jitsu.

Moim zdaniem bardzo istotne jest to, co jest przedmiotem w nauczaniu walki wręcz. Nie można po prostu przestawić sportowego karate na system combat. Owszem inteligentny instruktor będzie wiedział jakie elementy można nauczać ze swojej dyscypliny dla potrzeb danej służby mundurowej. Druga moja uwaga dotyczy miejsca nauki walki wręcz w ww. służbach. Boli mnie wręcz jak słyszę od niektórych nawiedzonych szkoleniowców i nie tylko, że do nauki służb mundurowych nadaje się tylko ich system bo ich "master" dokopał instruktorowi combat. I chwatit. Tylko, że w tym przypadku nie chodzi o super skuteczność, ale o całokształt wyszkolenia. Walka wręcz jako taka to jak już wspomniałem wąski wycinek szkolenia w służbach mundurowych. Do tego dochodzi umiejętność posługiwania się tonfą, kajdankowanie, działanie w patrolu, eskortowanie, wejście z bronią do pomieszczeń, strzelanie typu combat, znajomość przepisów prawa itp. Ponadto większość działań służb mundurowych opiera na pracy zespołowej. Do takiej nie nadaje się osiłek typu Taysona o sile byka a móżdżku kury. Warto o tym pamiętać.

Moim zdaniem system szkolenia typu combat powinien przebiegać następująco. Poziom podstawowy, który powinien trwać około roku, zawierałby naukę walki wręcz, ćwiczenia ogólnorozwojowe i niektóre zagadnienia z taktyki i strategii. Drugi poziom i trzeci, to powinny być programy specjalistyczne z nastawieniem na szkolenie danej służby mundurowej. Powinny być w miarę możliwości uzupełniane innymi dyscyplinami sportowymi, które rozwijałby wszystkie cechy motoryczne.

Jeżeli ćwiczący combat, uprawia inne dyscypliny sportów walki, jest to doskonałe połączenie. Judo, zapasy, boks, karate, Tae Kwon Do bardzo pomogą w lepszym poznaniu technik combat. Poza tym również doskonale pozwolą rozwinąć zdolności motoryczne oraz inne potrzebne w nauce combat cechy.

Powrót do spisu treści


Początek drogi

TAI CHI - FORMY RĘCZNE
Andrzej Kalisz

yiquan@yiquan.com.pl
http://www.yiquan.com.pl

Taijiquan (t'ai chi ch'uan) kojarzy się najczęściej z powolnym i płynnym wykonywaniem długich zestawów okrężnych ruchów. Jakkolwiek taijiquan obejmuje wiele różnych metod treningowych, to formy ręczne stanowią główną część ich repertuaru. Nie wszystkie z nich ćwiczy się jednak, jak niektórzy sądzą, w równym, wolnym tempie. W niniejszym artykule chciałbym przedstawić pokrótce zróżnicowanie from głównych szkół taijiquan. Skoncentruję się przy tym na trzech najpopularnieszych (Chen, Yang, Wu), jako najlepiej mi znanych. Nawet w obrębie tych trzech szkół istnieje tyle różnych odmian - z których jedne są bardziej popularne, inne zaś znane tylko nielicznym, że nie sposób opisać ich wszystkich. Czytelnik nie powinien być zdziwiony więc, jeżeli sam zetknie się z formami taijiquan i sposobami ćwiczenia nie opisanymi tutaj.

Styl Chen taijiquan

Najstarszą spośród głównych odmian taijiquan jest szkoła rodu Chen. W jej obrębie wykształciły się różne kierunki. Tutaj zajmiemy się wersją dajia (duża forma). Uprawiane obecnie odmiany dajia pochodzą od mistrza Chen Changxing (1771-1853).

Najbliższa pierwotnej wersji Chen Changxinga jest odmiana określana przez członków rodu Chen z Chenjiagou jako laojia (stara forma). Jej kontynuatorami są m.in. Chen Xiaowang i Chen Zhenglei, uczniowie mistrza Chen Zhaopi (1893-1972). Ćwiczy się dwie formy, z których pierwsza nazywana jest taijiquan, druga zaś - paochui (uderzenia armatnie). Pierwszą formę ćwiczy się generalnie w wolnym, równym tempie. Zawiera ona też jednak pewną liczbę dynamicznych uderzeń, kopnięć, podskoków i charakterystycznych tupnięć. Druga forma zawiera znacznie więcej dynamicznych, pełnych mocy akcji.

Najpopularniejszą wersją dajia jest jednak ta pochodząca z przekazu słynnego mistrza Chen Fake (1887-1957), który zasłynął z wielu zwycięskich pojedynków. Bywa ona niekiedy określana jako laojia, lecz w Chenjiagou (wioska rodu Chen) nazywa się ją xinjia (nowa forma), jako że została ona przez Chen Fake w znacznym stopniu zmodyfikowana. Nawiasem mówiąc terminologia takia jest bardzo myląca, ponieważ istnieje inna, starsza wersja stylu Chen, również zwana xinjia.

Chen Fake rozwinął i wzbogacił technicznie obydwie formy. Zmienił się też nieco sposób ćwiczenia, co szczególnie rzuca się w oczy w przypadku formy pierwszej. Podczas gdy w starszej wersji, w czasie wykonywania formy wysokość pozycji, poza nielicznymi wyjątkami, utrzymywana była na mniej więcej równym poziomie, dla sposobu ćwiczenia większości uczniów Chen Fake charakterystyczne są ciągłe zmiany wysokości pozycji. Ponadto fromę można ćwiczyć generalnie niżej lub wyżej (dipan - poziom niski, zhongpan - poziom średni, gaopan - poziom wysoki). W dipan ruchy są obszerne, w gaopan krótkie, bardziej subtelne. W klasycznej formie laojia tempo ruchów jest generalnie (poza nielicznymi technikami gwałtownymi fa jin) wolne i równomierne. W wersji Chen Fake tempo pulsuje - ruchy ciągle przyspieszają i zwalniają, chociaż zachowana zostaje względna powolność i płynność (z wyjątkiem oczywiście technik fa jin - wyzwalania energii). Spotyka się również sposoby wykonania bliższe wersji tradycyjnej.

Charakterystyczne jest, że każdy z uczniów Chen Fake, w odróżnieniu od adeptów tradycyjnej wersji z Chenjiagou, wykonuje formę nieco inaczej. Chen Fake wprowadzał bowiem do formy własne modyfikacje i pozwalał na to własnym uczniom. Gdy uczyłem się w Pekinie stylu Chen, wielokrotnie słyszałem od swoich nauczycieli ze Stowarzyszenia Badawczego Stylu Chen Taijiquan, że ważne jest nie ścisłe naśladownictwo ruchów, ale ich zgodność z podstawowymi zasadami tego stylu.

Odmiana Chen Fake najpopularniejsza jest w Pekinie, gdzie spędził on dużą część swego życia. Najsłynniejszym obecnie przedstawicielem jest Feng Zhiqiang. Wspomniani już wyżej Chen Xiaowang i Chen Zhenglei, poza klasyczną laojia, w końcu lat siedemdziesiątych studiowali też wersję Chen Fake pod kierunkiem jego syna Chen Zhaokui (1928-1981).

Styl Yang taijiquan

Yang Luchan (1799-1872), zwany często ze względu na niezwykłe umiejętności w walce Yang Wudi (Yang Bez Przeciwnika), twórca stylu Yang, był uczniem Chen Changxinga. Na bazie pierwszej formy stylu Chen powstała forma Yang. Porównanie tradycyjnej formy Chen (laojia z Chenjiagou) z formą Yang (choćby mistrza Yang Chengfu) wykazuje, że pomimo dużych różnic w wykonaniu technik i zmian ich nazewnictwa, generalna struktura obydwu form jest niemal identyczna.

Yang Luchan, dokonując modyfikacji ruchów, pozostawił w swojej formie dynamiczne techniki kopnięć i uderzeń. Wydaje się, że dopiero w drugim etapie modyfikacji wyeliminował on techniki dynamiczne. Uważa się zwykle, że wynikało to z konieczności dostosowania formy do możliwości uczniów Yang Luchana, którymi byli wydelikaceni arystokraci mandżurscy. Na modyfikację tę wpłynął też zapewne Wu Yuxiang (1812-1880), który był najpierw uczniem Yang Luchana, a następnie poznał wersję stylu Chen mistrza Chen Qingping (1795-1868). Już Chen Qingping stosował powolne ćwiczenie całej formy. Ten sposób ćwiczenia przejął Wu Yuxiang, tworząc swój styl Wu (nie należy mylić ze stylem Wu opisanym w dalszej części artykułu, zapisywanym innym znakiem pisma chińskiego). Yang Luchan i Wu Yuxiang utrzymywali przyjacielskie kontakty. Podstawą teoretyczną stylu Yang stały się teksty dostarczone Yang Luchanowi przez Wu Yuxianga (m.in. teoria Wang Zongyue). Niewykluczone więc, że właśnie pod wpływem Wu Yuxianga odbyła się eliminacja szybkich ruchów ze stylu Yang. Wiemy, że później członkowie rodu Yang ćwiczyli obydwie wersje. Forma w całości powolna nauczana była jednak na znacznie szerszą skalę.

Wnuk Yang Luchana, Yang Chengfu (1883-1936) w młodym wieku często demonstrował formę z dynamicznymi kopnięciami. Później ograniczał się do nauczania formy w całości powolnej, jako bardziej jednolitej. Jest ona znana z obszernych, "wygodnych" ruchów. Dzięki walorom zdrowotnym, a także intensywnej działalności popularyzatorskiej Yang Chengfu, jego wersja stała się najbardziej znaną odmianą taijiquan w Chinach i na całym świecie (biorąc pod uwagę kolejne modyfikacje wywodzące się z tej formy, jak np. powstałe w latach 50. uproszczone taijiquan w 24 sekwencjach). Jednym z najbardziej znanych kontynuatorów tej szkoły był Fu Zhongwen z Szanghaju.

Starszy brat Yang Chengfu, Yang Shaohou (1862-1930) prezentował bardziej dynamiczną, bojową wersję o krótszych ruchach, zwaną xiaojia (mała forma). Nie stała się ona jednak zbyt popularna, gdyż Yang Shaohou z powodu agresywności i stosowania brutalnych metod treningowych miał niewielu uczniów.

Twórcą stylu Wu był arystokrata mandżurski Quan You (1834-1902), którego ród przyjął później chińskie nazwisko Wu. Nauki pobierał on u Yang Luchana i jego syna Yang Banhou (1837-1892). Modyfikacje jakich dokonano w stylu Wu w stosunku do Yang są niewielkie. Forma jest niemal identyczna. W porównaniu z wersją Yang Chengfu, gdzie ruchy są obszerne, "zamaszyste", w stylu Wu są one bardziej zwarte, robiące wrażenie delikatnych. Następcą Quan You był jego syn Wu Jianquan (1870-1942), którego z kolei syn Wu Gongyi, dzięki pobieraniu nauk także u Yang Shaohou'a zasłynął z mistrzostwa w bojowym zastosowaniu taijiquan.

Obecnie kontynuatorami rodzinnej gałęzi stylu Wu są mieszkający w Szanghaju: córka Wu Jianquana - Wu Yinghua, zięć Ma Yueliang i wnuk Ma Jingbao. Oprócz formy powolnej nauczają oni także tzw. formy szybkiej, zawierającej dynamiczne kopnięcia i uderzenia.

W Pekinie najpopularniejsza jest wersja stylu Wu z linii przekazu Quan You - Wang Maozhai - Yang Yuting. Obecnie najsłynniejszym przedstawicielem jest uczeń Yang Yutinga - Wang Peisheng.

Uznanym mistrzem stylu Wu był też, zmarły w 1989 roku w wieku 104 lat Mongoł z pochodzenia, znany pod przybranym chińskim nazwiskiem Wu Tunan. Przez 8 lat pobierał on nauki u mistrza Wu Jianquan, a następnie przez 4 lata poznawał xiaojia mistrza Yang Shaohou. System Wu Tunana zawiera 3 formy. Pierwsza z nich - dingjia (ustalona forma) przeznaczona jest dla początkujących. Ćwiczy się z zatrzymaniami, stojąc przez pewien czas w określonej pozycji, korygując ją, doświadczając ukierunkowania energii i dopiero wtedy przechodzi się powoli do następnej pozycji. Taki sposób ćwiczenia bywa stosowany w innych szkołach taijiquan, tutaj jednak można mówić o odrębnej formie, gdyż jej ruchy zostały nieco zmodyfikowane (uproszczone). Lianjia (połączona forma), to zwykła powolna forma stylu Wu. Forma trzecia, przeznaczona dla zaawansowanych, to xiaojia. Jej ruchy są szybkie, krótkie, precyzyjne, wykonywane w błyskawicznych seriach. Uczniowie Wu Tunana cieszą się w pekińskim środowisku taijiquan sławą znakomitych w sparingu pchających rąk (tui shou).

W taijiquan, poza formami ręcznymi, wykorzystuje się wiele innych metod treningowych. Są wśród nich ćwiczenia z partnerem, formy z bronią, rozmaite ćwiczenia wprowadzające i uzupełniające. Są one zróżnicowane w zależności od stylu i odmiany. Ich opis przekracza jednak ramy artykułu poświęconego formom ręcznym.

Artykuł ukazał się w odcinkach w magazynie "Samuraj" 4/97, 5/97, 1/98.

Powrót do spisu treści


Początek drogi

ZDROWOTNE ASPEKTY ĆWICZENIA TAIJIQUAN
Konrad Dynarowicz

kdynarowicz@linart.pl
Krakowska Szkoła Nei Kung

(W poniższym artykule chciałbym omówić niektóre zdrowotne aspekty ćwiczenia Taijiquan w oparciu o zasady Taiji zawarte w "Klasyce Taiji" a także moje własne doświadczenia).

Istnieje stare powiedzenie mistrzów kung-fu:
"wzmacniaj siebie wewnętrznie ćwicząc kontrolę oddechu
i wzmacniaj zewnętrznie poprzez ćwiczenie mięśni i ścięgien".

Znaczenie jego jest w pełni doceniane przez wielu ćwiczących Taijiquan, gdyż dowiedziono, że nie można żyć długo w zdrowiu (a zdrowie jest naturalnym stanem naszego organizmu) bez wewnętrznego i zewnętrznego wzmocnienia ciała, rozwoju energii wewnętrznej qi, jak i nauki stosowania skoordynowanej siły całego ciała. Doświadczeni znawcy Taiji wiedzą, że ćwiczenie Taijiquan powinno być zarówno praktyką wewnętrzną jak i zewnętrzną. Zewnętrzna umiejętność dotyczy nauki postaw, ruchów, form i zastosowań bojowych. Wewnętrzna jest sposobem rozwoju shen (ducha), jin (esencji), qi (energii wewnętrznej) oraz yi (intencji). Istotnym jest fakt, że w Taiji zwraca się rówież uwagę na rozwój wewnętrznych umiejętności, nie tylko na ruch ciała i rąk. Zrozumiałym staje się więc fakt, że tych umiejętności nie można osiągnąć bez codziennego i wytrwałego treningu.

Taijiquan powstał na bazie bardzo głębokich przemyśleń. Podstawy tego systemu oparte są m.in. na trzech głównych zasadach chińskiej filozofii: zasadzie yin-yang, zasadzie przemiany ośmiu trygramów oraz koncepcji pięciu elementów. W Taiji musi być zachowana prawidłowa przemiana yin- yang, a udział ruchu oraz bezruchu zawsze obecny jest w każdym działaniu. System ten jest specyficzną techniką pozwalającą uzyskać pełen spokoju i łagodności stan umysłu, pozwala zintegrować ciało i umysł.

Ćwiczący Taiji powinien być zarówno "cichy" jak i "spokojny", ale jednocześnie całkowicie skoncentrowany. Wywiera to uspokajający efekt na umysł, co pozwala wzmacniać i poprawiać działanie wszystkich organów wewnętrznych. Dzięki umysłowi można kierować qi przemieszczając ją do kończyn. Ruch qi wspomaga krążenie krwi. W ten więc sposób ruch pomaga w funkcjonowaniu organów wewnętrznych człowieka, regulując metabolizm, przywracając naturalne mechanizmy obronne organizmu.

W ćwiczeniu systemu Taijiquan - zarówno jeśli chodzi o ćwiczenie ruchów formy jak i stojącej medytacji zhan zhuang - należy być spokojnym, rozluźnionym i w pełni skoncentrowanym. Stojąca medytacja uspokaja umysł, jest on skupiony i zjednoczony z ciałem. To działa hamująco na układ współczulny, który odpowiada za aktywność w walce, dzięki czemu następuje uspokojenie zarówno ciała jak i umysłu.

Zgodnie z zasadą jedności i całościowości ruchów należy dobrze kontrolować swoje ciało i zmysł równowagi, co można osiągnąć poprzez bycie "tu i teraz". Dzięki temu doświadcza się pełnego rozluźnienia, giętkości ciała i szybkiej reakcji na bodźce płynące z otoczenia. Są to oznaki pogody ducha. Pogoda ducha jest szczególnie ważna w przypadku ludzi cierpiących na przewlekłe choroby. Nie tylko wzmacnia wszystkie mechanizmy fizjologiczne, ale także dzięki temu, że zmianie ulega nastawienie psychiczne chorego - proces leczenia zachodzi o wiele szybciej.

Spokój, rozluźnienie i pełną koncentrację można zachować dzięki głębokiemu, spokojnemu oddechowi przeponowemu. Ten sposób oddychania podczas ćwiczenia Taiji nie tylko ułatwia rozluźnienie ciała i umysłu ale również otwarcie dwunastu głównych meridianów. Postępując w ten sposób można zachować zdrowe ciało i umysł. Jeśli oddycha się głęboko, używając dolnego dantien, ciało w naturalny sposób utrzymuje się wyprostowane. Co więcej, ruchy przepony powodując masaż narządów wewnętrznych, a w tym i wątroby, pomagają usunąć zastoje krwi w narządach a co za tym idzie poprawić ich funkcjonowanie.

Jeśli mamy rozluźnioną klatkę piersiową podczas wykonywania spokojnych i dostosowanych do tempa oddychania ruchów formy Taiji, ruchy te oddziaływują w całościowy sposób na ciało. W "Teorii Taijiquan", której autorstwo przypisywane jest Chan San Fengowi można przeczytać, iż "jeśli jesteś w ruchu całe ciało powinno być lekkie (ching) i zwinne (lin)". Często zdarza się u sportowców, że mięśnie ich klatki piersiowej, barków i ramion są napięte, przez co oddychanie jest dodatkowo wspomagane przez skurczoną klatkę piersiową. W przypadku ćwiczących Taijiquan taka sytuacja nie ma miejsca.

Właściwe oddychanie pomaga również we właściwym krążeniu krwi. Jak pisał Hua To, sławny chiński lekarz z okresu dynastii Han (25- 220 r.n.e.), żyjący w II stuleciu n.e. : "kiedy krąży krew, porusza się energia życia". Tak więc, kiedy wykonuje się ruch, wtedy energia życiowa zostaje wzmocniona. Efekt działania ćwiczeń Taiji na układ sercowo - naczyniowy jest uwarunkowany stanem układu nerwowego praktyka. Ruchy formy Taiji aktywują także mięśnie i stawy. Rytmiczne oddychanie w którym bierze udział przepona, przyspiesza krążenie krwi. Wiadomo, że regularne kurczenie i rozkurczanie się mięśni szkieletowych pomaga krążyć krwi poprzez żyły i uzyskać właściwe ciśnienie w prawym przedsionku serca. Właściwy stan umysłu wpływa uspokajająco na układ nerwowy, dzięki czemu w pewnym zakresie można pośrednio wpływać na ciśnienie krwi i jego regulację.

Rozwój qi, jing i shen - "trzech skarbów" - jest istotny dla właściwej praktyki Taiji i qigong. "Klasyce Taiji" autorstwa Wu Yu Hsianga można przeczytać: "We wszystkich ruchach w przód i w tył, qi przylega do pleców i gromadzi się w kręgosłupie. Wewnątrz skupiasz shen (ducha), na zewnątrz jesteś spokojny". Napisano więc tu, że jeśli kręgosłup jest ułożony prawidłowo i jest osią obrotu ciała, energia wewnętrzna qi podnosi się na szczyt głowy. Natomiast podczas ćwiczenia zhan zhuang - qi przechodzić może w shen ("duch") w momencie, w którym osiąga szczyt głowy. W ten sposób zachowana zostaje równowaga ciała i umysłu i dzięki temu można uniknąć bólów pleców oraz urazów kończyn. Należy w tym miejscu zauważyć, że kultywacja qi, jin, shen i yi jest procesem prowadzącym kultywacji tao a więc procesem o wiele subtelniejszym i donioślejszym aniżeli tylko utrzymanie ciała w zdrowiu.

Mięśnie, masa mięśni i ich działanie podlegają pod względem energetycznym śledzionie. Nadmierne napięcie mięśni, ich przeforsowanie, a to często zdarza się w przypadku młodych ludzi, a także wielu sportowców, prowadzi do osłabienia Qi Śledziony. Co więcej ćwiczenia fizyczne, które są wyczerpujące powodują osłabienie Qi. Na przykład podnoszenie ciężarów oddziaływuje na dolną część pleców i może nastąpić osłabienie Qi Nerek. Nadmierne napięcie mięśni może powodować urazy kończyn, uniemożliwia to również zachowanie równowagi.

Kiedy ludzie się starzeją ich kości stają się bardziej łamliwe, naczynia krwionośne ulegają zablokowaniu a ich mięśnie i ciała nie są tak mocne i giętkie jak dawniej. Z powodu złego krążenia krwi w kończynach starsze osoby mają często chłodne nogi. Ruchy Taijiquan powodują poprawę krążenia krwi i zapobiegają jej stagnacji. Dzięki ćwiczeniu Taiji krew zaczyna kierować się również do stóp, co powoduje ich rozgrzanie. Stojąca medytacja zhan zhuang wzmacnia w przypadku osób starszych zarówno mięśnie jak i ścięgna oraz pomaga przyjmować właściwą postawę ciała. Spokój medytacji stojącej zhan zhuang zwiększając ilość qi wpływa na regenerację szpiku kostnego oraz kości.

W "Huang Di Nei Jing" - "Kanonie Medycyny Żółtego Cesarza" można przeczytać: "ruch zwiększa ilość elementu ognia", ogień oznacza energię oraz "spokój zwiększa ilość elementu wody", woda oznacza tu szpik. Taijiquan jest ruchem i energią, medytacja jest cicha i zwiększać może ilość elementu wody, wpływając na szpik. Razem stanowią bardzo efektywne systemy profilaktyki zdrowotnej (na Wschodzie od dawna było wiadomo, że lepiej zapobiegać niż leczyć) i wspomagania leczenia chorób w każdym wieku.

Wu Yu Hsiang pisze o sposobie ćwiczenia Taijiquan: "Poruszaj się jak kot, mobilizuj energię w taki sposób jakbyś odwijał jedwabną nić z kokonu". Lekarze radzą pacjentom z artretyzmem aby poruszali aby poruszali się wolno i delikatnie. Jeśli poruszają się zbyt szybko, ich stan się pogarsza. Jeśli by w ogóle się nie poruszali, stan ich zdrowia również ulegałby pogorszeniu i mogliby całkowicie stracić ruchomość w stawach. Dlatego Taijiquan może być dla nich naprawdę wspaniałym ćwiczeniem.

Swobodny przepływ energii wewnętrznej w organiźmie człowieka warunkuje właściwy stan zdrowia psychofizycznego. Zablokowanie przepływu qi powoduje powstanie stanu nierównowagi pomiędzy yin i yang, potem zaburzeń somatycznych i psychicznych rozpatrywanych jako jedność, podobnie jak integrajną jedność stanowi człowiek. Dlatego też dotrzeć do nich można poprzez umysł jak i ciało, a służy temu uprawianie całościowego systemu, oddziaływującemu jednocześnie na umys i ciało, a takim jest Taijiquan. Jeśli zachowa się równowagę pomiędzy yin i yang można żyć długo ciesząc się dobrym zdrowiem.

Chiński poeta Lu You z dynastii Song opisał ten stan słowami:

"Szczęście jest zdrowiem i życiem bez pośpiechu.
Jako sześćdziesięciolatek wdrapuję się bez laski na góry.
Jako dziewięcdziesięciolatek jestem dzięki Qi krzepki i silny.
Przez tysiąc książek ślizga się jeszcze moje oko."

Powrót do spisu treści


POLSKA KOMISJA KENDO
Członek Międzynarodowej i Europejskiej Federacji Kendo

Siedziba: 94-316 Łódź, ul. Saperów 1A
tel./fax (0-42) 634-70-84, 634-01-38; e-mail: kendo@kendo.pl

Sekretarz: 02-776 Warszawa, ul. Dereniowa 9 m.21
tel. (0-22) 644 69 64; e-mail: witek@manga.com.pl

http:// www.kendo.pl
logo

KURS SĘDZIOWSKI W BRUKSELI (EKF/IKF)
Wykład szefa delegacji japońskiej, Goto-sensei

(Piątek 9 lutego - niedziela 11 lutego 2001 r.)

Wstęp

Dużym problemem ostatnich lat jest tzw. "nieporządne kendo" (kendo-no midare). Oznacza to, że najważniejszym celem kendo stało się "zwycięstwo". Faktycznie, zawodnicy powinni zwyciężać w turniejach. Powstaje jednak poważne pytanie: "jak prawidłowo zwyciężać".

Sprowadzając to do konkretów, są dwa zasadnicze pytania: jak się bronić i jak walczyć w tsuba-zeriai. Zachodzi podejrzenie, że wiele osób "odpuszcza" pierwszą kwestię i nie dba o prawidłową postawę. Wygląda na to, że zawodnicy zadają powyższe pytania, popychani wyłącznie chęcią zwycięstwa. Warto jednak pamiętać, że kendo to nie "technika" (jutsu), lecz "doktryna" (do/michi). Kendo należy więc "ćwiczyć całym sercem".

Słynny szermierz Toranosuke Shimada nauczał w latach pięćdziesiątych XIX wieku: "Miecz jest jak serce. Jeśli masz prawe serce, twój miecz też będzie prawy. Dlatego najpierw musisz poznać drogę serca, zanim wejdziesz na drogę miecza (Ken wa kokoro nari, kokoro tadashi karazareba ken mata tadashi karazu, ken wo manaban to hossuru monoha mazu kokoro wo manabubeshi)". Tak też wyglądają ideały kendo: prawidłowe serce, prawidłowa postawa moralna, prawidłowy wygląd, prawidłowe zachowanie. Wszystko to ma związek z kształtowaniem własnego charakteru (ningen kisei).

Gdy zaczynałem ćwiczyć kendo, uczono mnie, że moja lewa dłoń jest jak serce. Mój nauczyciel wyraźnie podkreślał, że wygram tylko wtedy, kiedy nauczę się panować nad lewą ręką. Są poza tym "cztery choroby" (shikai) serca: zaskoczenie, niepokój (strach), niepewność i wahanie. Jeśli ktoś jest dotknięty jedną z tych chorób, traci heijoshin (stabilność lub równowagę serca) i nie potrafi prawidłowo przemyśleć swojego zachowania. Moim zdaniem takie problemy spowodowane są niestabilnością lewej dłoni.

Wszyscy wiemy, że tsuba zeriai powinno być wyjątkiem w kendo, bowiem najważniejszy w walce jest odpowiedni dystans, w którym kensen porusza się po linii środka ciała, co z kolei umożliwia prawidłową technikę.

Niestety podczas walki sportowej, wielu zawodników zbyt długo walczy w tsuba-zeriai. Tsuba-zeriai stało się zjawiskiem powszechnym, chociaż jest zupełnie nieprawidłowe. Tsuba-zeriai powinno być chwilową szansą do następnego ataku, nie zaś odpoczynkiem czy zyskaniem na czasie.

Ostatecznym celem shiai (walki) wcale nie jest zwycięstwo. Shiai to po japońsku dosłownie: "próba sił". Prawdziwym celem shiai jest pobieranie nauki na przyszłość. Niestety, we współczesnym kendo łatwiej jest to powiedzieć niż zrozumieć.

Kendo nie może być postrzegane wyłącznie jako sport, zwłaszcza wówczas, kiedy traktujemy je jako wkład japońskiej tradycji w kulturę współczesnego świata. Choćby właśnie dlatego instruktorzy i sędziowie powinni pełnić ważniejszą rolę niż zawodnicy.

Raptowny rozwój chaotycznego kendo w dużej mierze jest skutkiem niewłaściwego sędziowania. Ludzie o płytkim umyśle nie są dobrymi sędziami. Każdy arbiter musi wyraźnie zdawać sobie sprawę, że jego decyzje kształtują wizerunek kendo. Brzmi to może przesadnie, ale taka jest prawda.

Obowiązki sędziego

Obowiązkiem sędziego jest prawidłowe wskazanie zwycięzcy. W tym aspekcie niezwykłej wagi nabiera kwestia prawidłowego określenia yuko datotsu (ciosu punktowanego), w sposób czytelny, zrozumiały i zgodny z przepisami.

Kwalifikacje sędziego

Strona mentalna:

  1. Uczciwość i brak partykularyzmu.
    Oznacza to, że nie wolno kierować się emocjami i upodobaniami. Nie wolno także sędziować według własnego widzimisię.
  2. Rzeczowość, stanowczość i szczerość.
    Praca sędziego wymaga szybkości w podejmowaniu decyzji. Niezbędna do tego jest chłodna rzeczowość i trzeźwość oceny sytuacji. Aby podjąć właściwą decyzję, sędzia musi być całkowicie pewny siebie.
  3. Konsekwencja.
    Konsekwentnie należy przestrzegać zasad sędziowania. Nie wolno sędziować "od przypadku do przypadku".

Strona techniczna:

  1. Szeroka wiedza o technicznych i logicznych aspektach kendo.
    Cios zaliczony to "punkt" a nie "trafienie". Dla dobrego sędziowania niezbędna jest szczegółowa znajomość zasad i przepisów kendo.
  2. Znajomość całego regulaminu walki.
    Zawody toczą się w myśl regulaminu. Sędzia musi znać regulamin tak dobrze, jak policjant zna kodeks drogowy. Policjant nie może kierować ruchem bez znajomości kodeksu drogowego. Jest to zbyt niebezpieczne. Znajomość regulaminu pozwala na szybkie podjęcie decyzji.
  3. Długoletnia praktyka i doświadczenie.
    Wiedza teoretyczna jest ciężko przekładalna na praktykę. Sędzia musi ciągle trenować, żeby zdobyć właściwe doświadczenie.

Strona zdrowotna:

  1. Zdrowie i siła fizyczna.
    Uważa się, że stres związany z sędziowaniem powoduje duże zmęczenie psychiczne. Sędzia musi być zdrowy i silny, żeby zapanować nad wspomnianym stresem. Ludzie słabego zdrowia lub słabej kondycji fizycznej sami powinni zrezygnować z sędziowania.
  2. Dobry wzrok i słuch.
    Sędzia przyznaje punkt, polegając na swoim wzroku, słuchu i "szóstym zmyśle", wyrobionym wskutek długoletniego doświadczenia. Ci, którzy nie posiadają w/w cech, sami powinni zrezygnować z sędziowania, bo nie są w stanie odpowiednio szybko reagować.
  3. Komunikatywność.
    Sędzia ogłasza decyzję nie tylko wizualnie - poprzez znak chorągiewką - ale także werbalnie. Komunikat słowny o przyznaniu punktu musi być wyraźnie słyszalny dla zawodników i dla publiczności.

To są minimalne kryteria dobrego sędziowania. Wiele jeszcze musicie się nauczyć. Mam nadzieję, że w dalszym ciągu będziecie pilnie ćwiczyć i studiować.

Najważniejsze zasady sędziowania

Do sędziowania niezbędna jest rzetelna i szczegółowa znajomość zasad i przepisów walki sportowej (punktowanej). To właśnie stanowi podstawę zawodów.

Cztery najważniejsze punkty:

  1. Sędzia powinien czuwać nad prawidłowym przebiegiem zawodów, co jest możliwe wtedy i tylko wtedy, kiedy walki przebiegają zgodnie z metodą nauczania i poszanowaniem dla zasad i reguł.
  2. Sędzia swoją postawą i znajomością rzeczy powinien pogłębiać swój autorytet i poszanowanie wobec siebie.
  3. Sędzia powinien z całkowitą pewnością siebie decydować o przyznaniu punktu.
  4. Sędzia powinien skrupulatnie wychwytywać wszelkie przewinienia i po pierwsze, właściwie interpretować tsuba-zeriai i wakare, po drugie, nie dopuszczać do nieuzasadnionych przerw w walce.

Wyjaśnienia najważniejszych kwestii w sposobie sędziowania

Chciałbym dzisiaj wyjaśnić kilka najważniejszych kwestii i odpowiedzieć na najczęściej powtarzające się pytania dotyczące regulaminu walki.
Obecnie obowiązujące przepisy walki weszły w życie sześć lat temu. Wszyscy jednak widzimy, że sam regulamin nie wystarcza, żeby być dobrym sędzią. Najważniejsze jest doświadczenie.
Słyszymy często: "Nie mogę ćwiczyć, ale mogę sędziować." To profanacja funkcji sędziego i wysiłku zawodników.
Zawodnicy dają z siebie wszystko. Ich "śmierć" lub "życie" zależy od decyzji sędziego, a więc sędzia obciążony jest ogromną odpowiedzialnością. Jeśli ktoś z was ma długą przerwę w ćwiczeniach, to nie powinien sędziować.
Japoński znak shimpan (sędzia) oznacza rzetelność decyzji. Sędziowanie opiera się na przepisach i podstawowych ideałach kendo. Niełatwo to wprowadzić w życie. Dlatego też należy pilnie studiować i analizować regulamin zawodów. Kwestie sporne trzeba rozwiązywać w oparciu o ideały kendo.
Teraz wyjaśnię wspomniane wyżej cztery podstawowe zasady. Podstawowe, to wcale nie znaczy, że jedyne. Słowo "podstawowe" podkreśla ich niezwykłą wagę w kwestii sędziowania.

1. Sędzia powinien czuwać nad prawidłowym przebiegiem zawodów, co jest możliwe wtedy i tylko wtedy, kiedy walki przebiegają zgodnie z metodą nauczania i poszanowaniem dla zasad i reguł.

Kendo wywodzi się z dawnej szermierki bojowej kenjutsu. W ciągu wielu lat zostało usystematyzowane i dopasowane do wymogów współczesnego społeczeństwa. Dawny aspekt bojowy we współczesnym kendo przekształcił się w wychowawczą funkcję "kształtowania charakteru".

Z tego też względu, sposób myślenia, techniki i metody treningu kendo są ściśle związane z metodą wychowawczą wspomnianego kształtowania charakteru. Oczywistą jest też dokładna znajomość wszystkich przepisów walki i sędziowania.

Niestety, obecne zawody nie pełnią funkcji wychowawczej. Obserwujemy zbyt wiele problemów. Prawdopodobnie znów zmienimy przepisy, żeby wyeliminować część nieporozumień. Z drugiej strony, zbyt wielka liczba zakazów sprawi, że zniknie prawdziwy duch kendo. Zwycięstwo w walce będzie uzależnione od zakazów i fauli.

Dla prawidłowego przebiegu zawodów niezbędna jest nauka prawidłowego kendo i Nihon Kendo Kata. Dlatego też sposób walki powinien być wynikiem odpowiedniej metody nauczania. Zawody będą prawidłowe, jeżeli będziesz prawidłowo uczył.

2. Sędzia swoją postawą i znajomością rzeczy powinien pogłębiać swój autorytet i poszanowanie wobec siebie.

Nie da się rzetelnie i autorytatywnie sędziować bez szczegółowej znajomości przepisów walki i zasad sędziowania. Niedouczony sędzia jest jak policjant nie znający kodeksu drogowego. Źle wykonuje swoją funkcję, wprowadza chaos i dopuszcza do niebezpiecznych sytuacji.

W kendo jest tak samo. Jeżeli nie znasz zasad, nie powinieneś być sędzią. Krótko mówiąc, bez znajomości regulaminu nie rozwiążesz żadnych problemów.

Podczas sędziowania trzeba dokładnie rozróżniać "uderzenie" i "cios prawidłowy". To zaś wymaga zrozumienie teorii i podstawowych zasad kendo. Nie wolno poddawać się uczuciom. Nie wolno myśleć o pokrewieństwie z zawodnikiem. Niezbędna jest uczciwość i żelazna konsekwencja.

Decyzje podejmowane są błyskawicznie. To wymaga niezachwianej wiary w siebie. Dzięki treningom i doświadczeniu można stać się dobrym i poważanym sędzią.

3. Sędzia powinien z całkowitą pewnością siebie decydować o przyznaniu punktu.

Ważny cios to cios zadany z zachowaniem ki ken tai itchi (por. art.12).

W innych dyscyplinach sportu liczy się przede wszystkim zwycięstwo. W kendo równie ważna jest siła ciosu, aspekty techniczne i sposób wykonania (cięcie lub pchnięcie).

Sędzia analizuje przebieg całego ataku, od momentu rozpoczęcia akcji do jej zakończenia postawą zanshin.

Ocena właściwego "ducha walki" i postawy zależy od osobistego doświadczenia i wiedzy sędziego, dlatego też konieczna jest ciągła praktyka.

To z winy sędziów kendo przekształciło się z "budo" w "sport", bo sędziowie przykładali zbyt wielką wagę do samego momentu ataku. Nie analizowali całej akcji.

Taki sposób postępowania może być powiązany z obecnością widzów. Z jednej strony jest to obawa przed krytyką, z drugiej - chęć popisania się przed publicznością.

W odróżnieniu od innych sportów, punkt w kendo jest wynikiem doskonałego ataku. Najważniejszy jest sposób wykonania akcji.

Chciałbym tutaj konkretnie wyjaśnić pojęcie "ważnego ciosu". Po pierwsze, istotna jest zależność pomiędzy ruchem ciała i shinai w chwili, kiedy przeciwnik stwarza okazję do ataku lub sam zamierza zaatakować.

Po drugie, cała akcja musi być zakończona przyjęciem naturalnej i stabilnej postawy. Tylko wtedy można sędziować od A do Z.

Nie jest to łatwe zadanie, ale z drugiej strony, te właśnie trudności stanowią o charakterze kendo. Dobry sędzia rozumie je i zna ideały kendo. Jego zadanie jest znacznie cięższe niż rola zawodników.

Decyzja o przyznaniu ważnego punktu stanowi esencję kendo. Chcę, żebyście o tym wyraźnie pamiętali.

4. Sędzia powinien skrupulatnie wychwytywać wszelkie przewinienia i po pierwsze, właściwie interpretować tsuba-zeriai i wakare, po drugie, nie dopuszczać do nieuzasadnionych przerw w walce.

Tu chciałbym szczegółowo omówić niepotrzebne tsuba-zeriai i nieuzasadnione przerwy w walce.

Podstawowe wyjaśnienie tsuba-zeriai jest opisane w skrypcie dla instruktorów grup młodzieżowych (wydanym przez ZNKR).

Zdarza się jednak podczas zawodów, że sędziowie nie umieją poprawnie zinterpretować tego przypadku.

Decyzja odnośnie przypadkowego lub zamierzonego tsuba-zeriai powinna opierać się na zasadach opisanych w skrypcie i na własnym doświadczeniu sędziego.

Głównym założeniem art. 29.4 jest przypisanie właściwej techniki do tsuba-zeriai i chęć wyeliminowania zamierzonego tsuba-zeriai. Akcja zawodników powinna sprowadzać się do hiki-waza lub "zamierzonego odejścia".

Niestety, najczęstszym widokiem jest pasywne tsuba-zeriai, nie zakończone żadną techniką. Skrzyżowane shinai uniemożliwiają zachowanie prawidłowej postawy, a co za tym idzie, zanika motywacja zawodników do zadania prawidłowego ciosu.

Wyjście z tsuba-zeriai musi być wykonane jednym płynnym ruchem, a nie stopniowo. Przewinieniem jest więc zarówno powolny ruch zawodników, jak i długotrwałe tsuba-zeriai, nie poparte staranną obserwacją przeciwnika. Brak chęci do ataku to zwykła strata czasu.

Prawidłowe tsuba-zeriai stanowi bardzo wygodny moment do ataku. Mobilizuje do walki. Zawodnicy powinni widzieć, czym naprawdę jest tsuba-zeriai i jak je wykorzystać. Znać i rozumieć - na tych kryteriach oparta jest komenda "wakare".

Na koniec chciałbym wspomnieć o nieuzasadnionych przerwach w walce.

Na turniejach często się zdarza, że jeden z zawodników prosi o przerwę w walce. Powoduje to niepotrzebne zatrzymanie pojedynku. Sędzia główny (shushin) beztrosko wstrzymuje walkę, nie pytając o zasadnicze przyczyny.

Zgodnie z art.11, zawodnik może poprosić o przerwę w walce tylko w razie wypadku lub kontuzji. Zgodnie z art. 29.5 sędzia decyduje, czy przerwa jest uzasadniona. Jeśli nie jest, traktuje to jako przewinienie.

Znam kilka sytuacji, sankcjonujących przerwę: zagrożenie, kontuzję, zgubienie shinai, pęknięcie shinai, itd. Nieco bardziej skomplikowany jest przypadek, w którym zawodnik nie ma możliwości, aby prawidłowo trzymać shiani. Nie wolno przerywać starcia, jeżeli "winowajca" nie robi nic, żeby znaleźć wyjście z niekorzystnej dla siebie sytuacji.

Sędzia musi dokładnie wiedzieć, kiedy interweniować, a zawodnicy nie mogą rządzić przebiegiem walki według własnych upodobań.

Przekład z angielskiego Witold Nowakowski
Oryginał na stronie: www.ekf-eu.com

Powrót do spisu treści


POLSKA KOMISJA KENDO
Członek Międzynarodowej i Europejskiej Federacji Kendo

Siedziba: 94-316 Łódź, ul. Saperów 1A
tel./fax (0-42) 634-70-84, 634-01-38; e-mail: kendo@kendo.pl

Sekretarz: 02-776 Warszawa, ul. Dereniowa 9 m.21
tel. (0-22) 644 69 64; e-mail: witek@manga.com.pl

http:// www.kendo.pl
logo

AKTUALNOŚCI ZE ŚWIATA KENDO

Przedruk "Internetowego Biuletynu Kendo" nr 7 (14)
listopad-grudzień 2001

Dzień dobry,
Dziś miałem przede wszystkim zająć się wizytą japońskich mistrzów, lecz wydarzenia ostatnich dni spowodowały, że to wydanie Biuletynu można bez przesady nazwać wydaniem nadzwyczajnym, bowiem po dwudziestu ośmiu latach od założenia pierwszej sekcji, powstał Polski Związek Kendo.

Polski Związek Kendo jest siedemdziesiątym pierwszym związkiem sportowym zarejestrowanym w Rzeczpospolitej Polskiej i został powołany na mocy decyzji Urzędu Kultury Fizycznej i Sportu z dnia 18 października br. Kongres założycielski Związku odbył się w Warszawie, w dn. 9 grudnia 2001 roku, z udziałem delegatów klubów i sekcji kendo z całej Polski, działających dotychczas pod egidą Polskiej Komisji Kendo. Obradom przewodniczył Adam Twardy z Kalisza, a sekretarzem kongresu wybrano Konrada Szczeparę z Łodzi. Na kongres zaproszono także dra Mieczysława Bigoszewskiego, przewodniczącego Komisji Międzynarodowej Polskiego Komitetu Olimpijskiego i zarazem przewodniczącego rządowej Rady do spraw Dalekowschodnich Sportów i Sztuk Walki.

Spotkanie otworzył członek Komitetu Założycielskiego Polskiego Związku Kendo, Włodzimierz Małecki, który przedstawił dotychczasowe dokonania Komitetu i ogólne informacje o działalności kendo w Polsce. Dalsze obrady trwały dosyć długo, lecz przebiegały w spokojnej i rzeczowej atmosferze. Jednogłośnie przyjęto uchwałę numer pięć, powołującą Polski Związek Kendo z siedzibą w Łodzi, działający w oparciu o statut Polskiego Związku Kendo.

Następnie, w tajnych głosowaniach, dokonano wyboru Prezesa, członków Zarządu Polskiego Związku Kendo oraz członków Komisji Rewizyjnej.
Prezesem Polskiego Związku Kendo został wybrany jednogłośnie Włodzimierz Małecki (3 dan) z Łodzi.

Skład Zarządu:

Skład Komisji Rewizyjnej:

Z dniem powołania, Polski Związek Kendo przejął od Polskiej Komisji Kendo obowiązki reprezentowania interesów polskich zawodników, instruktorów, sędziów, działaczy i miłośników kendo, iaido, jodo i naginata na forum krajowym i międzynarodowym. Polska Komisja Kendo weszła w skład Polskiego Związku, jako jednostka organizacyjna (osoba prawna) skupiająca grono osób ćwiczących w/w sztuki walki w sekcjach nie posiadających statusu klubu sportowego.

Oficjalny protokół Kongresu Założycielskiego Polskiego Związku Kendo zostanie rozesłany wszystkim kierownikom i szefom klubów i sekcji przez sekretarza Kongresu, Konrada Szczeparę. Mnie pozostaje jedynie złożyć gratulacje i podziękowania wszystkim, którzy choć trochę przyczynili się do tego, że kendo, iaido, jodo i naginata stały się dla Polaków czymś więcej niż egzotycznym słowem.

Los sprawił, że powołanie Polskiego Związku Kendo niemal zbiegło się w czasie z długo oczekiwaną przez nas wizytą sześciu japońskich mistrzów z Wszechjapońskiej Federacji Kendo (ZNKR). Delegacja przybyła w składzie:

Pierwsze treningi kendo i iaido odbyły się w niedzielę, 2 grudnia, w Warszawie w głównej hali Dzielnicowego Ośrodka Sportu i Rekreacji, przy Siennickiej 40. Ogromna sala ledwie pomieściła wszystkich zawodników, przybyłych niemal z każdego zakątka Polski, a nawet z Ukrainy. Trening popołudniowy, połączony z pokazem iaido i Nihon Kendo Kata, zgromadził także pokaźną liczbę widzów oraz dziennikarzy. Wieczorem, w gościnnym pubie "Relax - Złoty Król" odbyło się powitalne przyjęcie dla japońskich gości.

W poniedziałek, po spotkaniu z Ambasadorem Japonii w Polsce, delegacja przejechała na dalsze treningi do najstarszego ośrodka kendo w Polsce, czyli do Łodzi. Tam też, oprócz pokazów kendo, iaido, jodo i Nihon Kendo Kata, po raz kolejny odbyły się egzaminy na stopnie mistrzowskie dan (1-3). Poziom egzaminów, co podkreślali sędziowie i obserwatorzy, był niezwykle wysoki. Oto wyniki:

Na 1 dan (shodan) zdali:

2 dan (nidan): 3 dan (sandan)

Wizyta japońskich mistrzów trwała zaledwie trzy dni, ale na pewno pozostawiła trwały ślad w pamięci wszystkich tych, którzy mieli chęć i okazję do wzięcia udziału we wspólnych spotkaniach i treningach. Przy okazji, stała się dodatkowym akcentem, znaczącym przełomowy moment w historii kendo w Polsce. Warto tu bowiem wspomnieć, że pierwsze próby utworzenia Polskiego Związku Kendo podejmował już w latach siedemdziesiątych "ojciec" polskich sekcji, Takao Mizushima. Wprawdzie nie zdołał pokonać ówczesnych urzędników, ale swoim uczniom przekazał wolę walki. Dziękujemy, Takao!

Witold Nowakowski


Przedruk "Internetowego Biuletynu Kendo" nr 8 (15)
Grudzień 2001
Wydanie świąteczno-noworoczne

Dzień dobry,
Wszystkim zawodnikom, instruktorom, działaczom, miłośnikom i przyjaciołom kendo, iaido, jodo i naginata, w imieniu Polskiego Związku Kendo oraz własnym, składam najszczersze i najserdeczniejsze życzenia Wesołych Świąt i rzeczywiście udanego nadchodzącego roku 2002. Uporu w treningach i nigdy nie słabnącej miłości do miecza!

Witold Nowakowski
Sekretarz Polskiego Związku Kendo

A skoro już o mieczu mowa…
Kilka miesięcy temu, Hiroshi Sasada poprosił mnie o przetłumaczenie drobnego fragmentu książki napisanej przez jego trenera, pana Otsuka (7 dan). Ciekawy to fragment, choćby z tego względu, że pisany z punktu widzenia Japończyka. Postanowiłem zatem, przy okazji Świąt, udostępnić go wszystkim, z nadzieją, że pod choinką każdy z nas znajdzie wolną chwilę na pewne przemyślenia.


Kendo to w pewnym sensie zjawisko kulturowe, korzystające ze zbroi i bambusowego miecza (shinai). Powiada się, że bambusowy miecz musi być traktowany jak prawdziwy, rzecz jasna z uwzględnieniem istniejących warunków społecznych. W rezultacie dochodzi do tego, że niektórzy z nas traktują walkę bambusowym mieczem jako coś gorszego od "poważnej" drogi miecza.

Czy jednak "poważny" zawsze znaczy "prawdziwy"? Starcie na śmierć i życie rozgrywane jest raczej na ślepo. Co więcej, odpowiednią taktyką można zupełnie zmylić przeciwnika. Całe przygotowanie do walki prawdziwym mieczem jest w istocie rzeczy przygotowaniem do zabójstwa. Nie da się zatem na treningu w pełni osiągnąć wyznaczonego celu. Jeżeli zaś poprzestaniemy tylko na podstawach, cały cykl szkoleniowy ulega wypaczeniu.

Z drugiej strony, nikt nie ginie od uderzenia bambusowym mieczem, a zatem tu dopiero można mówić o prawdziwym treningu. Można powtarzać pewne elementy, wygrywać lub przegrywać - i w ten sposób przyswajać sobie odpowiednią wiedzę oraz doświadczenie, niedostępne podczas ćwiczeń wyłącznie prawdziwym mieczem.

Moim zdaniem, we współczesnym świecie konieczne jest ścisłe rozróżnienie pomiędzy walką mieczem i tak zwanym shinai-kendo.

  1. Dzisiejsze kendo polega wyłącznie na walce bambusowym mieczem.
  2. Zawodnicy nie są samurajami, a samuraje nie ćwiczyli kendo.

I to warto mieć na względzie, rozwiązując pozostałe problemy.

Tadayoshi Otsuka


A teraz mała noworoczna niespodzianka…

MINI-KONKURS NA NAJLEPSZĄ POLSKĄ STRONĘ INTERNETOWĄ POŚWIĘCONĄ KENDO!

Jaka to będzie strona, zadecydujecie sami. Liczy się przede wszystkim udział w dobrej zabawie. Można głosować zarówno na strony klubowe, jak i prywatne, poświęcone japońskiej szermierce (czytaj oczywiście: kendo, iaido, jodo lub naginata). Twórca (twórcy) tej strony, która zdobędzie najwięcej głosów, otrzymają shinai i książkę "Kendo" Hiroshiego Ozawy z autografami polskich yudansha! A wśród wszystkich uczestników konkursu zostaną rozlosowane drobne upominki, rzecz jasna związane z Japonią.

Na zgłoszenia czekam do 31 stycznia, lecz już w kolejnym biuletynie podam pierwszy ranking. Udanego surfowania!

Powrót do spisu treści


SPRZEDASZ DUSZĘ DIABŁU?
Robert Rosłoń

ronin@brebank.com.pl

Sprzedasz duszę diabłu? Ja pytam: po jakim kursie?
Mimo nadal istniejącego interwencjonizmu państwowego i zakusów organów w rodzaju Rady do Spraw Dalekowschodnich Sztuk Walki, kluby w których naucza się Sztuk Walki istnieją na wolnym rynku jako samo finansujące się instytucje sportowe. Tytułowe pytanie, dość swobodne przytoczenie tekstu reklamowego jednego z młodych banków usiłujących wejść na rynek jest kwestią, którą musi rozważyć każdy szef klubu. Istnieją oczywiście kluby, których kadra menedżerska w postaci, trenera, menedżera, dostawcy, itd., to jedna i ta sama osoba która nadal nie zauważa, że obecnie obowiązują inne zasady niż jeszcze kilkanaście, czy kilka lat temu i głośno domaga się dotacji na statutową działalność. Osoby te, trudno ich nazwać menedżerami, nadal uważają, że należy im się coś od innych. Nie przyjmują do wiadomości, że osiągnąć cokolwiek można tylko i wyłącznie ciężką pracą oraz dostosowanie produktu do wymagań klientów. Szef klubu czytający te słowa wykrzyknie: to już nie są Sztuki Walki, sprzedałeś duszę diabłu! Moja odpowiedź będzie prosta: tak sprzedałem, ale po korzystnym kursie.

Czy komercjalizacja ośrodków Sztuk Walki oznaczać musi komercjalizację samej Sztuki? Nie! Trzeba oddzielić profesjonalne prowadzenie klubu od profesjonalnego szkolenia. Tak jak zawodowy menedżer nie musi, ale może znać metodykę prowadzenia zajęć sportowych, tak profesjonalny instruktor czy trener może znać zasady zarządzania klubem, ale mogą to także być dwie różne osoby.

Właśnie, dwie różne osoby, to już podchodzi pod bunt! Szef klubu musiałby oddać część swej władzy delegując uprawnienia innej osobie. Czy jednak będzie to takie straszne? Jesteś trenerem, wyszkoliłeś studenta w duchu Bushido, a więc zna ona słowo lojalność i obowiązek, a więc wie jak postępować mimo posiadanej w twoim klubie władzy. Dzieląc się uprawnieniami pozyskałeś sobie pomocnika, który ten awans potraktował jako nagrodę za lojalność i oddanie. Nie przypomina ci to czegoś? A więc znów powróciliśmy do tradycyjnych zasad zależności wasalnej. Kurs po jakim sprzedaliśmy duszę był korzystny. Sport to wypaczenie Sztuki Walki! Trudno się nie zgodzić z tą kwestią widząc postępowanie zawodników, sędziów i trenerów na wszelkiego typu zawodach. Jednak pomimo, że przypadki nieetycznego zachowania występują, nie są tak częste jak nagłaśniają to media, w tym również branżowe. Weźmy pod uwagę, że większość nieetycznych zachowań to niestety działania instruktorów i trenerów, więc trudno się dziwić postępowaniu ich uczniów. Musimy zachowywać się tak abyśmy byli wzorem dla naszych studentów, a dla kolejnych pokoleń, które przychodzą do naszego klubu przykład powinni stanowić nasi starsi uczniowie. Jeśli już stanowimy przykład, możemy podejść do sportu jak do niezbędnego w Sztukach Walki elementu rywalizacji. Przecież nasz klub nie musi zajmować się sportem stawiając sobie za główny cel osiągnięcie mierzalnego wyniku sportowego. Może to być działalność dodatkowa, tylko dla chętnych, dla których prowadzimy dodatkowe zajęcia przygotowujące do rywalizacji sportowej. W momencie gdy mamy przygotowaną kadrę jedziemy na zawody i słyszy o nas ktoś więcej niż miejscowy wójt i pleban. Przy stosunkowo niskich kosztach robimy sobie doskonałą reklamę w środowisku Sztuk Walki oraz otoczeniu w którym działamy. Kurs naszej duszy idzie w górę.

Marketing, a po co to mi? Porozwieszam kilkadziesiąt plakatów na słupach i przy szkołach i będzie cool! Zastanów się jaką skuteczność mają plakaty wieszane na płotach. No jak? Dużo osób przyszło do twojej sekcji dzięki reklamie zewnętrznej (to właśnie plakaty)? I tutaj kłania się marketing. Pewnie dasz ogłoszenia w gazecie i teraz to będzie na pewno super... Jesteś tego pewien? Wiesz jaki krąg odbiorców czyta gazetę do której dajesz ogłoszenie? Czy czytelnicy mają coś wspólnego z odbiorcami oferowanego przez ciebie produktu? Jeśli tak to śmiało, jeśli tego nie wiesz to się zastanów jeszcze moment. Tak, zastanowiłeś się, dasz ogłoszenia do pisma branżowego. Ta gazetę czytają tylko ludzie zainteresowani Sztukami Walki. Brawo, coraz lepiej, ale czy osoby, które przeczytają twoje ogłoszenie będą chciały przyjeżdżać na drugi koniec Polski aby uczestniczyć w zajęciach? No to jeszcze ogłoszenie w gazecie lokalnej. Coraz lepiej, wydałeś sporo pieniędzy, które mogłeś sporzytkować na sprzęt a efektów nie znasz. Jak to nie znasz, przecież przyszło więcej młodzieży! Tak, ale czy na pewno przeczytali oni ogłoszenia w gazetach, a może to wynik zorganizowanego przez ciebie pokazu w domu kultury? Już wiesz do czego służy marketing? No niezupełnie, pamiętaj, reklama to nie wszystko, jeszcze musisz ułożyć sobie stosunki w mieście, gminie, powiecie. Nie zawsze w zamian za świąteczną kartkę od klubu uzyskasz wymierne korzyści w postaci dotacji na sprzęt lub wyjazdy. Ale może w zamian za pamięć urzędnik zaprosi twój klub na pokazy z okazji święta narodowego? Odmówić nie będziesz oczywiście mógł, ale w zamian dostaniesz bezpłatna reklamę i ktoś w lokalnych władzach będzie ci winien przysługę. To już jest public relations. Twoje akcje zwyżkują, to już prawdziwa hossa! Możesz sprzedać duszę diabłu po bardzo wysokim kursie, możesz skomercjalizować działalność klubu nie tracąc z pola widzenia najważniejszej z zasad: nie odstępować od zasad Sztuki Wojennej.

Powrót do spisu treści


Strona została przygotowana przez Tomasza Grycana.

Wszelkie pytania i uwagi dotyczące serwisu "Neijia" proszę przesyłać na adres:

Uwaga! Zanim wyślesz e-mail, przeczytaj dokładnie F.A.Q.

Powrót do strony głównej.