magazyn Świat Nei Jiamagazyn Świat Nei Jia

NR 50 (GRUDZIEŃ 2013)

Spis treści:

Powrót do strony głównej


WSTĘP

Rok 2013 był pechowy dla magazynu "Świat Nei Jia" i świętowanie 15 lat istnienia nie było radosne. Niestety z powodu ciągłego braku wolnego czasu nie mogłem aktywnie zająć się tworzeniem stron w serwisie "Neijia", przez co powstały gigantyczne opóźnienia, a także astronomiczne zaległości w odpowiadania na korespondencję. Przepraszam osoby, którym nie odpisałem na listy.

Przyznaję, że w polskim piekiełku coraz trudniej jest tworzyć cokolwiek. Kiedy wieczorem zmęczony po całym dniu siadam do komputera z zamiarem nadrobienia zaległości i czytam pełne jadu e-maile skierowane do mnie, to praca nad stronami i artykułami przestaje być przyjemna. Nieustanne ataki podcinają skrzydła i zwyczajnie po ludzku przestaje się chcieć. Nie rozumiem tego, co dzieje się w naszym kraju. Skąd w ludziach tyle nienawiści i negatywnej energii?

Oto mały przykład. W moim serwisie "Neijia" jest strona, w której umieszczam linki do ciekawych miejsc w internecie związanych z tematyką sztuk walki i orientalnych systemów prozdrowotnych. Na samym dole jest umieszczony taki komunikat:
(...)
Jeżeli znasz jakieś ciekawe miejsca w Internecie, przyślij ich adresy (z krótką charakterystyką).
Jeżeli, któreś połączenie nie działa, napisz do mnie.
(...)

Każdy może przysłać adres dowolnego serwisu, który uważa za interesujący, a ja najpóźniej w ciągu kilku dni (w zależności od tego, kiedy będę miał trochę wolnego czasu) bezpłatnie umieszczam go na swojej stronie. Sytuacja wydaje się banalnie prosta i niezbyt skomplikowana. Wystarczy skopiować link, wkleić go do e-maila i napisać coś o treści, a potem wysłać do mnie.

Niestety bardzo często dostaję listy, które zaczynają się od zarzutów, że wbrew temu co głoszę, blokuję informacje i nie ma u mnie linka jakiejś szkoły lub nauczyciela. Tworzone są jakieś teorie spiskowe o cenzurze i jestem obrzucany błotem. Padają wulgarne i pełne nienawiści słowa. Nie rozumiem, skąd bierze się pomysł, że jeśli czegoś nie ma na stronie, to jest to moje celowe działanie??? Ten serwis jest tworzony tylko przez jednego pasjonata, który robi to w swoim wolnym czasie. Staram się dzielić z Wami różnymi informacjami, ale nie przeczesuję ciągle internetu i na pewno nie wiem o wszystkim. Dlatego niezbędna jest Wasza pomoc, bo tylko w ten sposób mogę uzupełnić brakujące dane.

Jeśli w magazynie "Świat Nei Jia" nie ma artykułów o jakimś systemie, nauczycielu lub wydarzeniu, to nie znaczy, że coś ukrywam, tylko nie mam materiałów na ten temat. Jeśli chcecie czytać o tym, co ćwiczycie, to namówcie swoich instruktorów, aby szerzej zajęli się propagowaniem tego, co robią. Każdy może napisać tekst o czymś interesującym i podzielić się z innymi swoją wiedzą oraz doświadczeniem.

Ponieważ tym razem opóźnienie wydania tego magazynu jest bardzo duże, więc pojawiły się spore zaległości w publikowaniu artykułów. Przepraszam wszystkich autorów za tą sytuację. Mam nadzieję, że następny numer ukaże się już terminowo i "Świat Nei Jia" będzie znowu regularnie pojawiał się w internecie.

Zapraszam wszystkich do lektury nowych i starych tekstów.

Tomasz Grycan

Powrót do spisu treści


WIRTUALNA PUŁAPKA
Tomasz Grycan

Świat ciągle się zmienia, a my wraz z nim.

15 lat temu (wiosną 1998 r.), kiedy powstawał pierwszy numer tego magazynu, internet był całkiem inny. Polskich stron było mało i miały niewielką ilość informacji, a korzystanie z sieci było znacznie utrudnione. W tamtym okresie stałe łącze było jedynie marzeniem. W użyciu były tylko proste modemy podłączane do zwykłej linii telefonicznej, a każdy impuls słono kosztował, więc transmisji pilnował specjalny licznik w komputerze, który informował o upływie kolejnej minuty. Wtedy ludzie przebywali w internecie jak partyzant we wsi, czyli krótko i nerwowo. Każdy starał się jak najszybciej zapisać na swoim dysku jak najwięcej stron i szybko rozłączał się, zanim zaczął się kolejny impuls.

Paradoksalnie w takich trudnych warunkach internet najlepiej oddziaływał na praktykę. Po pierwsze nie odciągał od ćwiczenia, a po drugie małe dawki cennych informacji dawały czas na głębszą refleksję, więc były bardziej inspirujące.

Dzisiaj każdy codzienne zalewany jest olbrzymią ilością danych, których nie jest w stanie przeanalizować. Chociaż dostępnych jest tysiące filmików na "YouTube", najczęściej przelatuje się przez nie powierzchownie. Zaindeksowany link i krótka wizyta na stronie oddziałuje minimalnie, dając tylko iluzję wiedzy. Nie wprowadza to głębszej zmiany. Wiele osób ogląda filmy największych mistrzów i uważa siebie za ekspertów od tradycyjnego treningu. Prawdziwa praktyka to codzienne powtarzanie setki i tysiące razy prostych technik. Tylko dzięki temu połączenie ciało-umysł nabiera innej jakości i powstaje z tego coś wyjątkowego.

Kiedyś tworzenie stron było toporne i wymagało większej pracy, a to sprawiało, że tylko niewielka grupa mogła publikować coś w sieci. Każdy użytkownik internetu wiedział o tym, więc miał szacunek dla twórców serwisów. Informacje pojawiały się wolniej i były długo wyczekiwane, ale czytelnicy byli szczerze wdzięczni za to co dostają.

Dzisiaj dzięki nowym technologiom wszystko jest łatwiejsze i nawet osoba bez żadnej wiedzy technicznej może błyskawicznie tworzyć swoje blogi informacyjne. Internet rozrósł się gigantycznie. Obecnie każdy może pisać coś i efekt jest taki, że sieć jest zaśmiecona bezwartościowymi stronami, a wyszukiwarki wręcz utrudniają znalezienie czegoś sensownego, bo dzięki sztucznym mechanizmom promującym na pierwszym miejscu jest to, za co ktoś zapłacił, aby było w czołówce wyników.

Niestety łatwość korzystania ze "światowej pajęczyny" przyniosła też wiele negatywnych efektów.

Na przykład, zniknął szacunek dla pracy innych i poszanowanie praw autorskich. Ludzie przyzwyczaili się, że wszystko (książki, filmy, muzyka, programy, itp.) można nielegalnie ściągnąć bez płacenia. Obecnie postawa internautów jest mocno egoistyczna i roszczeniowa. Chcą nieustannie coś dostawać, w zamian nie dając nic. Obowiązuje prawo Kalego. "Jak Kali kraść komuś krowy, to dobrze. Jak ktoś kraść krowy Kalemu, to źle". Jest to dziwny i bardzo krótkowzroczny sposób myślenia. Ludzie nie chcą płacić za czyjąś pracę, ale chcą, aby inni zapłacili za ich własną pracę.

Z najnowszych światowych badań wynika, że "(...)kiedy tylko pojawiamy się online, stajemy się niecierpliwi, bezwzględni i samolubni". Wiele osób nieustannie wrzuca do internetu wszystkie swoje "toksyczne śmieci", które zatruwają życie innym. Niestety w polskim piekiełku skala tego zjawiska jest jeszcze większa. Naukowcy twierdzą, że krajowi internauci są wyjątkowo agresywni. "(...)Polacy nie krępują się wylewać swoich frustracji i żalów w postaci plugawych komentarzy. (...) Wszędzie przerzucają się złośliwościami, które dla niezorientowanych mogą brzmieć chamsko. To taka specyficzna konwencja.". Najbardziej aktywni są ci, którzy nie mają nic do powiedzenia i skupiają się tylko na tzw. "hejtowaniu" (od angielskiego słowa "hate" czyli nienawiść). Ludzie zapominają, że taka "wirtualna nienawiść" to bardzo silna emocja, która zawsze ma negatywne konsekwencje. Na przykład przez "internetowych kiboli" kilku świetnych sportowców (także reprezentantów kraju) wycofało się z dalszej kariery sportowej. Niestety doszło też do wielu dramatycznych wydarzeń. Dzieci popełniały samobójstwo, bo zostały zaszczute przez swoich kolegów i koleżanki na różnych forach dyskusyjnych.

Chcesz dowiedzieć się czegoś o sobie samym, to sprawdź, co zostawiasz w internecie? Czy Twoje słowa (komentarze na forach, e-maile, itp.) mają pozytywny ładunek i działają inspirująco na innych, czy jest odwrotnie i Twoja negatywna energia zatruwa życie innym?

Czy można zaufać serwisom internetowym? Niestety nie. Bardzo często przypomina to zabawę w "głuchy telefon". Ktoś znajdzie gdzieś jakiś tekst, skopiuje go na swojej stronie, czasami źle przetłumaczy lub niechcący coś zmieni, a ktoś inny to znowu skopiuje, często nie podając źródła i wszystko zaczyna dynamicznie krążyć po wirtualnym świecie, dając coraz bardziej zniekształconą wiadomość.

Czy fora dyskusyjne mogą być wiarogodnym źródłem pozyskania wiedzy? Niestety nie. W internecie nigdy nie wiadomo, kto naprawdę jest po drugiej stronie. Często osoby udzielające rad są całkowicie niekompetentne lub z premedytacją podają fałszywe albo przekręcone informacje, bo na przykład ktoś zapłacił im za to. W sieci najczęściej każdy wychwala tylko to, czym sam się zajmuje, a dyskredytuje wszystko inne. Nieustająco wykpiwani są wszyscy mistrzowie i wszelkie systemy. W takich warunkach laikowi jest bardzo trudno rozróżnić, kto ma rację, a kto nie. Także zanurzenie się w odmętach wirtualnych pogaduszek często przynosi dużo negatywnych emocji.

Internet jest jak czarna dziura i wciąga z wielką siłą. Wiele osób jest uzależniona od niego. Sieć zamiast pomagać, zaczęła więzić ludzi. Sprawdź, jak jest z Tobą. Czy potrafisz wytrzymać cały dzień offline? Ile czasu spędzasz przy komputerze, laptopie, tablecie lub smartfonie? Jeśli wirtualny świat zajmuje tylko 10%, a realny trening to 90%, to znaczy, że dobrze korzystasz z tego medium. Jeśli jednak przeglądanie stron, czytanie e-maili i oglądanie "YouTube" pochłania większość Twojego czasu, a na rzeczywistą praktykę pozostaje niewiele, to znaczy, że zagubiłeś się i stałeś się niewolnikiem światowej pajęczyny.

Podłączenie własnego komputera do sieci zmienia każdego. Izolacja od nowej technologii w XXI wieku nie jest możliwa. Trudno być pustelnikiem, ale czasami warto wyłączyć wtyczkę, aby poczuć realny świat na nowo i uśmiechnąć się do kogoś w pobliżu....

Powrót do spisu treści


Taijiquan

TRENUJĄC TAIJIQUAN U ŹRÓDŁA
Dominik Klaus


www.chenjiagou.szczecin.pl
tel. 663 130 584

Wiele osób, których nigdy w Chinach nie było, lubi opowiadać o tym jak wyglądają te niby prawdziwe treningi chińskich sztuk walki. No właśnie - właściwie jak one wyglądają? Jak ćwiczą ludzie w Chinach? Jak ćwiczą praktycy Taijiquan w Chenjiagou? Otóż w Chenjiagou ludzie uprawiają całą gamę ćwiczeń fizycznych - typowe ćwiczenia ogólnorozwojowe, rozciągające, kondycyjne, siłowe, etc.... Uprawiają też rozmaite formy walki sportowej takie jak odmiany "Shuaijiao", czy "Sanda". Wiele osób, zwłaszcza przyjeżdżających z daleka uczy się wielu nowych ruchów, wkomponowanych w długie i skomplikowane układy - formy ręczne i formy z bronią, dzięki czemu zdobywają oni materiał, który można łatwo sprzedać dalej. Część praktyków wykonuje np. kilka powtórzeń dziennie tej samej formy (niekoniecznie formy Taijiquan, bo nie tylko Taijiquan jest praktykowane w Chenjiagou) chcąc po prostu utrzymać swoje zdrowie i kondycję na zadowalającym poziomie. Niektórzy zostają w czasie swoich ćwiczeń skorygowani, co buduje wrażenie zwiększenia wartości owych ćwiczeń. Są też osoby uparcie starające się nauczyć dogłębnie motoryki Taijiquan - tego co jest podstawą systemu, tego co jest jego silnikiem i największą siłą.

"Kto choć raz napił się wody ze źródła w Chenjiagou,
u tego nogi już zawsze będą się trzęsły"
- miejscowe powiedzenie

Niniejszy artykuł nie ma bynajmniej charakteru szkoleniowego. Nie chcę, aby cała rzesza pseudo-instruktorów zaczęła sprzedawać kolejne elementy techniczne, których nie rozumie. Moim zamierzeniem jest jedynie uzmysłowienie czytelnikom ogólnego charakteru metodyki treningowej systemu Taijiquan. Uznałem, iż najlepiej w tym celu posłuży krótki opis przykładowych treningów.

Trening z grupą Chen Xiaoxinga na placu treningowym

Chyba każdy kto przyleciał do Chin w okresie letnim, od razu po wyjściu z samolotu odczuł dyskomfort związany z tutejszym powietrzem, a w zasadzie z odczuciem jego braku - jego wysoką wilgotnością, całą masą zanieczyszczeń weń zawartych, jego nieprzyjemnym zapachem...

Kolejny upalny dzień. Wychodzę z pokoju... Gdy tylko otwieram drzwi uderza we mnie żar gorącego powietrza. Jest piekielnie gorąco. Mam na sobie tylko szmaciane, lekkie buty i cienkie długie spodnie. Na miejsce ćwiczeń idę jedynie dwie minuty, ale to wystarcza aby zacząć się intensywnie pocić. Po krótkiej rozgrzewce staję wraz z innymi uczniami w pozycji "Zhan Zhuang". Ćwiczenie to praktykuje się na każdym treningu od 40 do 60 minut. Powoli mija pierwsze 10 minut... Głośno i charakterystycznie skrzypią drzwi mieszkania Chen Xiaoxinga, po chwili nasz nauczyciel podchodzi do nas spokojnym krokiem i zaczyna poprawiać każdego ćwiczącego. Ja tymczasem czuje jak palą mnie stopy oraz jak gorące powietrze wypełnia moje płuca mimo że stoję w cieniu... Czuję już dotyk dłoni Chen Xiaoxinga... nauczyciel obniża moje biodra i koryguje ich ustawienie. Krew zaczyna płynąć jeszcze szybciej i robi się jeszcze bardziej gorąco pod wpływem wysiłku... Bardzo powoli mijają kolejne minuty, a my stoimy dalej. Pod wpływem zmęczenia uczniowie powoli uciekają z ustawionej pozycji. Co jakiś czas Chen Xiaoxing podchodzi do swoich wychowanków i koryguje każdego ćwiczącego. W końcu klaszcze w dłonie - to oznacza zakończenie ćwiczenia. Uczniowie powoli się podnoszą, choć nogi jakby nie chcą się wyprostować...


Mistrz Chen Xiaoxing koryguje jednego ze swoich uczniów

Następuje kilkuminutowa przerwa, ludzie pół żartem, pół serio patrzą pod kim znajduje się większa kałuża potu... Następnie uczniowie przechodzą do treningu "Chansigong". Chen Xiaoxing znów udziela instrukcji co do poprawnego wykonywania ćwiczenia. Poprawnego, czyli jakiego? Czyli takiego które ma sens - które nie przynosi ćwiczącemu szkody, a które przynosi najwięcej korzyści. Kilka powolnych, możliwie poprawnych powtórzeń i ma się dość, poziom odczuwanego wysiłku jest wysoki... chwila przerwy i kolejna seria... Po kilkudziesięciu minutach kolejne ćwiczenie - trening formy. Każdy ćwiczy indywidualnie, najpopularniejszą praktykowaną formą jest "Laojia Yilu", czyli pierwsza forma tzw. starego stylu. Bez względu na to którą formę praktykują adepci, większość stara się wykonywać ją dobrze... tyle tylko, że w ten sposób często nie jest się w stanie zrobić jej na raz w jednym ciągu. Ćwiczący zwykle dzielą ją na fragmenty robiąc sobie krótkie przerwy na odpoczynek. Znowu pojawiają się trzęsące się nogi, strugi potu ściekające z całego ciała... Tak mija kolejny trening...

Niekiedy Chen Xiaoxing daje swoim uczniom wyjaśnienia ustne, lub opowiada różne historie związane z jego życiem i doświadczeniem. Najczęstsze terminy których używa to "Zhong Xin", czyli odpowiednik naszego "środka ciężkości", a także "Ping Heng" czyli "równowaga", "balans". Bardzo dużo mówi też o wytrącaniu z równowagi i rozluźnianiu kolejnych partii ciała.

Tymczasem wokół biegają dzieci. Bawią się, rzucają butelkami z wodą, jeżdżą rowerami, skuterami... Raz nawet jeden chłopaczek stracił panowanie nad maszyną i wjechał wprost na mnie. Poza tym, często wokół włóczą się grupy rozradowanych, najczęściej ubranych w kolorowe chińskie stroje, turystów, robiąc nam, niczym zwierzętom w klatce setki zdjęć i filmów...

Trening u Chen Ziqianga

Opiszę najpierw jedno ze swych wspomnień, nie związanych z treningami. Pamiętam zabieg chirurgiczno-stomatologiczny, wyrwanie zęba - ósemki. Ząb ten był mocno zakorzeniony w mojej szczęce. Jego korzenie zbiegały się ku sobie niczym kleszcze. Trzeba go było kroić na kilka części... szarpać... wyrywać kawałek po kawałku... Brrrrr... Moje ciało wyginało się wtedy i podskakiwało w spazmach bólu w niekontrolowany sposób... Były to dla mnie istne tortury trwające wieczność. Takie ekstremum dla układu nerwowego przeżyłem dwa razy - wtedy na fotelu stomatologicznym i na treningach u Chen Ziqianga.

Każdy taki trening rozpoczyna się oczywiście ćwiczeniem "Zhan Zhuang". Najpierw stoję przez kilkanaście minut sam. Potem podchodzi Chen Ziqiang i zaczyna mnie mozolnie korygować, niczym rzeźbiarz swoje dzieło. Najpierw skupia się na rękach i tułowiu skrupulatnie korygując kolejne partie ciała. Kość za kością, wręcz centymetr po centymetrze prostuje i rozluźnia sylwetkę. Przesuwa mnie we wszystkich płaszczyznach, to odrobinę w lewo, to odrobinę w prawo... Następnie wypina moje biodra bardzo mocno do tyłu i wciska swoje silne palce głęboko w moje ciało. Stopniowo obniża też moją pozycję i przenosi ciężar ciała na mięśnie ud. Układ wydolnościowy pracuje coraz intensywniej, zaczynam się czuć jakbym się gotował niczym woda nad paleniskiem znajdującym się w nogach. Pojawia się też specyficzny ból gdzieś głęboko w udach. Ciało mimowolnie próbuje uciec od tego bólu. Tymczasem Chen Ziqiang trzyma mnie mocno, na jego twarzy widać grymas wysiłku. Moje ciało się trzęsie, nogi się palą... Staram się za jego namowami rozluźnić, wówczas krew spływa do nóg, na moment czuje się lepiej i czuję więcej siły w pozycji, lecz po chwili ból i zmęczenie wracają i ciało znów zaczyna wykonywać niekontrolowane skurcze mięśni w różnych partiach ciała... Tak mijają powolnie kolejne minuty walki z samym sobą, Ziqiang powoli, stopniowo obniża pozycję wciąż mnie mocno trzymając...


Mistrz Chen Ziqiang uczący jednego z uczniów poprawnego ćwiczenia "Zhan Zhuang"

Krótka przerwa na odpoczynek. Po niej kolejna seria tego samego ćwiczenia. Znów przez kilka, kilkanaście minut stoję sam, po czym zjawia się Chen Ziqiang i cała zabawa zaczyna się od nowa... Tak mija pierwsze półtorej godziny treningu porannego. Dalszą część treningu wypełnia ćwiczenie "Chansigong" oraz korygowanie formy "Laojia Yilu", wyglądające w zasadzie identycznie jak trening "Zhan Zhuang". Po obiedzie trening popołudniowy - powtórka z rozrywki...

Trening "Shuaijiao" z Chen Ziqiangiem

Treningi wszelkiego typu "Tui Shou", czyli tzw. "pchających dłoni", aż po "wolne pchające dłonie" ("wolne" w znaczeniu "swobodne, nieschematyczne"), czyli rywalizację zwaną w Chinach jako "Shuaijiao" - chińskie zapasy funkcjonujące w kilku odmianach, są pod wieloma względami esencją i odzwierciedleniem własnej praktyki Taijiquan. Dzięki nim możemy poddać testowi swoje ciało i swoje umiejętności, które staramy się rozwijać poprzez samodzielny trening. Możemy bez trudu sprawdzić czy łatwo wytrącić nas z równowagi i w których częściach ciała się blokujemy. Możemy odpowiedzieć sobie na pytanie chyba najważniejsze - czy w ogóle to co ćwiczyliśmy w ostatnim czasie przyniosło jakieś efekty...


Trening "Shuaijiao" z mistrzem Chen Ziqiangiem
(Warszawa, 2011 rok)
(zdjęcie: Mirosław Chińcza, umieszczone za jego zgodą)

Rywalizacja w formule "Shuaijiao" jest w Chenjiagou bardzo popularna. Chen Ziqiang w trakcie takiego treningu zachowuje się jak tygrys odbijający rzucane w niego piłki. Po prostu staje przed przeciwnikiem niczym worek treningowy pozwalając na szukanie sposobu przewrócenia go na ziemię. Chen Ziqiang jest niski, nawet jak na chińczyka, waży również niewiele, mimo to próby obalenia go kończą się fiaskiem. Jego postura i siła są bardzo solidnie osadzone. Świetnie sobie radzi z siłą przeciwników większych od siebie, co jakiś czas przewracając ich na ziemię niby przypadkiem, pod wpływem użycia ich własnej siły. Gdy natomiast jego twarz zmieni wyraz na skupioną i zaciekłą, a w oczach pojawi się błysk, to znak, że zabawa się skończyła. Wówczas to on zaczyna atakować. W mgnieniu oka pozbawia swoich przeciwników równowagi, a gdy się przewracają, lub gdy już wylądowali na ziemi, zaznacza możliwość wykonania uderzenia, kopnięcia, lub tupnięcia... Ot, taka zabawa w kotka i myszkę, zabawa która jest względnie bezpieczna i bardzo rozwojowa. Chen Ziqiang stosuje całą gamę wyciągnięć z równowagi, pchnięć wszelkimi częściami ciała uzupełnionych o rozmaite podhaczenia nogami. Jego pchnięcia sprawiają, iż przeciwnik błyskawicznie ląduje na ziemi. Są silne i szybkie, ale nie powodują bólu i kontuzji. Nie powodują, choć mogłyby połamać kości nie jednemu zawodnikowi. Po kilku poważnych złamaniach jakich doznali ćwiczący z nim Europejczycy kilka lat temu, Chen Ziqiang raczej się broni aniżeli atakuje. Podczas treningów z uczniami unika wykorzystywania uderzeń i dźwigni, niekiedy demonstruje je jedynie w celach instruktażowych, lub wykonuje je z użyciem niewielkiej siły. Oczywiście, planując pełnowymiarowe treningi "Shuaijiao" w Chenjiagou należy zaopatrzyć się w środki farmakologiczne stosowane w przypadku stłuczeń, naciągnięć mięśni czy skręceń stawów. Podobnie jak w każdej innej dyscyplinie sportu, bezwzględnie należy też, zgłosić wszelkie kontuzje, z którym przyszło się nam borykać.

Trening w mieszkaniu Chen Xiaoxinga

Jeden z uczniów zabiera mnie do mieszkania Chen Xiaoxinga. Mam usiąść na kanapie, obok niego i mistrza. Rozmawiają... Opowiadają chyba jakieś stare dzieje i wspólne przygody, w każdym razie dobrze się bawią... Mija kilkanaście minut mojej konsternacji i gapienia się w podłogę z płyt lastryko... W końcu uczeń wychodzi, a ja zostaję sam na sam z nauczycielem. Staję na środku dużej przestrzeni do ćwiczeń w głównym pokoju. Dobrze, że działa klimatyzator, nie jest za gorąco.


Zdjęcie z mistrzem Chen Xiaoxingiem przy okazji pokazu dla lokalnej telewizji
(Chenjiagou, 2011 rok)

Zaczynamy od ćwiczenia "Zhan Zhuang". Chen Xiaoxing, w czasie tego treningu skupia się na kilku wybranych aspektach, poprawiając co kilka minut te same elementy. W międzyczasie często spogląda ukradkiem przez okno, podpatrując swoich uczniów trenujących na placu pod jego mieszkaniem. Co jakiś czas popija on swoją herbatę, lub zapala swojego papierosa... Tymczasem ja ciągle stoję, a strugi potu ściekają po mnie niczym po stromym dachu w czasie deszczu... W końcu Chen Xiaoxing oznajmia koniec ćwiczenia "Zhan Zhuang". Spoglądam na zegar wiszący na ścianie - nie było długo, jedyne 40 minut. Mam chwilę przerwy na rozruszanie ciała i odpoczynek. Następnie wykonuję jeszcze ćwiczenia "Chansigong" przez około pół godziny. Znów pracujemy nad kilkoma, wybranymi aspektami danego ćwiczenia. Chen Xiaoxing co kilka minut poprawia mnie prowadząc ruch i ustawiając moje ciało. Poprzez jego dotyk jestem w stanie odczuć ogromny spokój tego człowieka oraz jego ogromną siłę, człowieka o głębokim i ciepłym sercu, prowadzącego proste, nieskomplikowane życie.

Ubiór treningowy

Chciałbym napisać też kilka słów o ubiorze treningowym. W Chenjiagou nie spotkamy się z żadnymi wymogami dotyczącymi odzieży treningowej. Latem najczęściej stosowanym ubiorem górnej części ciała jest koszulka bez ramiączek (taka jak do koszykówki), koszulka z krótkim rękawem (często z nadrukowanym jakimś zachodnim motywem, np. napisem "Italia"), lub po prostu brak koszulki. Jeśli chodzi o spodnie to dominują krótkie spodenki (najczęściej takie jak do koszykówki). Widziałem także ludzi ćwiczących w sztywnych jeansach, oraz takich których ubranie treningowe było podarte, czy też wielokrotnie cerowane, więc nie należy się przejmować tym, co się włoży na siebie idąc na trening. Co do butów, to najczęściej nosi się lekkie, szmaciane trampki, lub klapki. Zdarza się spotkać ćwiczących bez obuwia. W okresie letnim odradzałbym zabierania ze sobą obuwia treningowego z Polski - najprawdopodobniej okaże się za ciepłe. Najlepiej kupić sobie jakieś najtańsze, lekkie trampki w jednym z miejscowych sklepów za równowartość 15-20 złotych. Podobnie, można tu kupić całą odzież treningową. Dodam, że w Chenjiagou nawet w październiku potrafi być upalnie, średnia roczna temperatura otaczającej prowincji wynosi prawie 15 stopni, czyli trochę więcej niż w Polsce. W okresach chłodniejszych stosowana odzież jest naturalnie grubsza i cieplejsza.

Podsumowanie

Metodyka treningowa systemu Taijiquan i jego koncepcje są dla mnie po prostu sensowne, jasno sprecyzowane, praktyczne, dające widoczny, praktyczny rozwój z tygodnia na tydzień. Poza tym, w dzisiejszych czasach mamy dostęp do nauk dawanych przez przedstawicieli systemu Taijiquan, których praktyczne umiejętności są bardzo wysokie, czego przykładem są Chen Ziqiang oraz Chen Bing prezentowani na filmach zamieszczonych poniżej:

http://www.youtube.com/watch?v=rAicu-IPjMw

http://www.youtube.com/watch?v=eIc5NIfrnJs

Ponadto, gdy widzę osoby starsze, które przekroczyły np. pięćdziesiąty rok życia, będące w wyśmienitej kondycji psychofizycznej, których ciała, w przeciwieństwie do przedstawicieli innych styli, nie zostały przeorane licznymi kontuzjami, a mimo to potrafiące ze swobodą wręcz wystrzeliwać szybkie i potężne uderzenia rozmaitymi częściami ciała, a także swobodnie zwyciężać rywalizację z innymi osobami, wówczas myślę sobie że, to jest coś wartościowego, że to jest sztuka którą chcę uprawiać.

Chenjiagou, 26.08.2012

Powrót do spisu treści


Taijiquan

W POSZUKIWANIU ENERGII QI
Dariusz Muraszko


www.wutaichi.republika.pl

    

"Tajemnica energii działania polega na tchnieniu nauki"
Ludwik Hirszfeld (1884 - 1954)

Dziękuję Annie Malinowskiej ze Słupska - pasjonatce Wu Taijiquan oraz Robertowi Kopeć z Koszalina - mistrzowi Taekwondo, za gorące zachęty do napisania tego artykułu.

"Rok 2010. Sala treningowa w Słupsku. Instruktor prowadzący zajęcia z zakresu Wu Taijiquan poleca wybranemu losowo uczniowi podniesienie rąk. W której kończynie odczuwasz mrowienie - pyta prowadzący. Kursanci zamierają w bezruchu. W lewej - odpowiada młody uczeń. Hmm, właśnie chciałem, aby tak było - zatriumfował głos instruktora".

Po zakończeniu eksperymentu uczestnikom zajęć wyjaśniono, iż prowadzący zaprezentował jedną ze sztuczek jakimi, niekiedy posługują się nauczyciele Taijiquan/Qigong.

Cuda, cuda ogłaszają

Gdy w roku 1986 rozpocząłem nauczanie stylu Wu Taijiquan, nie sądziłem, że z upływem czasu pionierska organizacja zainicjuje pozytywne doświadczenia u setek trenujących u nas osób. Ich szczere relacje o korzystnym wpływie chińskich ćwiczeń zdrowotnych na dobre psychofizyczne samopoczucie inspirowały mnie do podnoszenia jakości zajęć, a także poszukiwania nowych dróg rozwoju. Jednak gdy opowieści uczniów przybrały na sile i w późniejszym czasie stanowiły jakby "świadectwo cudownych uzdrowień" - odczułem przemożną potrzebę "ubrania" tegoż w racjonalny język. Sytuacja osiągnęła apogeum, gdy stosunkowo niedawno część uczniów zachęcała mnie do popełnienia książki lub pracy doktorskiej na temat Qigong. Oczywiście na tak miłą prośbę zareagowałem grzecznie odmową. Jako instruktor uważam, że przestrzeń na zasobniejsze w treści publikacje (tego typu) powinienem pozostawić mistrzom. Moje doświadczenia w Taijiquan/Qigong pozwalają zaledwie na próbę cząstkowego wyjaśnienia "zjawisk" goszczących na naszych salach treningowych.

Pierwsza inspiracja

Pod koniec lat 80 tych miałem sposobność zapoznać się z wywiadem, którego udzielił mistrz Wu Tunan (uczeń Wu Jian Quan`a) na łamach pisma "China Daily" (1981 r.). Był on dla mnie bodźcem do dość wnikliwych studiów różnych teorii związanych z tym, czym się na co dzień zajmowałem - czyli stylem Wu. Oto fragment wywiadu:

"Ostatnie odkrycia w fizjologii, nauki zajmującej się mózgiem dowiodły, że pod kontrolą naszego umysłu znajdują się nie tylko mięśnie wprawiające ciało w ruch. Poprzez skupienie uwagi na określonych częściach ciała i myślenie o tym w odpowiedni sposób już dzięki krótkiemu okresowi treningowemu - przy wykorzystaniu biologicznego sprzężenia zwrotnego - określone wewnętrzne działania mogą podlegać naszej kontroli, a także mogą być one wywoływane. Zjawisko to zostało zaobserwowane już dużo wcześniej i było wykorzystywane przez mistrzów Taijiquan setki lat temu. Jednym z eksperymentów przeprowadzonych w ostatnich latach na zachodzie było zwiększanie i zmniejszanie temperatury koniuszka palca samą siłą umysłu. Jest to rezultat zamykania i otwierania naczyń włoskowatych tylko przy pomocy samego myślenia o tym. Jest to naukowe wyjaśnienie lekkiego rozszerzania i mrowienia często odczuwanego przez praktyków Taijiquan, kiedy ich umysły są skupione na dłoniach lub koniuszkach palców. Czasami, można odczuć także strumień ciepła przebiegający przez określone partie ciała w czasie wykonywania pewnych ruchów. Jest to spowodowane rozszerzeniem większych naczyń krwionośnych, co umożliwia przepływanie przez nie większej ilości krwi. Chociaż szerokie zrozumienie Qi dalej jest tematem naukowych spekulacji i nie wiadomo, co powoduje ciepło i mrowienie (swobodny przepływ krwi, Qi, czy też te dwa czynniki razem), to jednak najważniejszą rzeczą jest to, że praktykowanie Taijiquan w oparciu o zasadę kierowania Qi poprzez umysł i doprowadzenie do swobodnej cyrkulacji tej energii w ciele wspaniale oddziałuje na nasze zdrowie i długowieczność".

Jesteśmy różni

To co nas otacza istnieje jako doświadczenie indywidualne, jakby subiektywne lustro rzeczywistości. Z tego powodu osobisty punkt widzenia jednostki na zagadnienie X czy Y może mieć mało wspólnego z "kadrami" utrwalonymi w głowach innych ludzi.

Pedagogika czy psychologia śmiało głoszą, iż kształtują nas doświadczenia przeszłości, ale też nadzieje związane z tym, co przyniosą kolejne miesiące lub lata.

Szablony myślowe, jak się okazuje, są dość mocno zakotwiczone w naszych umysłach. Trudno jest rezygnować z nawyków / przyzwyczajeń, choćby doradzał to tak zwany zdrowy rozsądek.

Modyfikowanie wyobrażeń okazuje się wyzwaniem skomplikowanym, gdyż warunkuje je konieczność uwolnienia od swoistych schematów. Wzorce funkcjonujące w głowach - które powinny nas zabezpieczać przed sytuacjami trudnymi - niekiedy blokują otwarcie się na nowe doświadczenia. Warto też pamiętać, iż myśli mają moc dostarczania siły (energii), ale potrafią również działać odwrotnie.

Konsekwentnie powtarzam swoim uczniom Taijiquan/Qigong, że z punktu widzenia neurologii schematy myślowe stanowią sploty połączeń neuronowych, które odznaczają się (jednak) sporą "plastycznością". Między innymi za ich przyczyną mamy sposobność interpretować zjawiska zachodzące we wszechświecie tak a nie inaczej. Znamienne jest jednak to, że nie koniecznie robimy to identycznie jak inni ludzie. Fakt, iż jedni są bardziej np. religijni, a inni skłaniają ku ateizmowi można dziś dość klarownie tłumaczyć posiłkując się np. neurologią. Zatem warto zaznaczyć, że w szeroko rozumianej społeczności znajdziemy osoby głęboko wierzące w energię Qi oraz takie, które będą jej istnienie negować.

Szczypta neurologii

Jak wiadomo dotkniecie skóry wywołuje impulsy nerwowe. Zmierzają one przez grzbietowe kolumny rdzenia kręgowego oraz przekaźnik sympatyczny do kory mózgowej. Interesujące jest to, że na tych etapach wędrówki impulsy mogą zostać wyhamowane na rzecz bodźców o większej intensywności. Dzięki temu do kory dociera sygnał "mocniej zdefiniowany" a wrażenia dotykowe są precyzyjniej lokalizowane. Proszę sobie przypomnieć "dziecięcy" sposób na uśmierzanie bólu: "Skoro Cię boli ząb to uderz się mocno w nogę - wówczas nie będziesz odczuwał cierpienia z powodu zęba". Wrodzona możliwość osłabienia określonych bodźców neuronalnych może nas chronić od zajmowania się impulsami, które odwodzą od działań "ważnych". W środowisku osób uprawiających Gongfu znane są przypadki gdy walczący ignoruje ból czy nawet zranienia. W tej sytuacji wzmocniona koncentracja na przebiegu walki stanowi bodziec opozycyjny do wymienionego wcześniej. Dzięki opisanemu wyżej procesowi łagodzone są nieprzyjemne doznania, np. zranienia. Na podanym przykładzie dość łatwo jest zrozumieć w jaki sposób doświadczamy blokowania wrażenia bólowego w mózgu. Warto podkreślić, iż zasadne wydaje się tu stwierdzenie: techniki Taijiquan, Qigong czy akupunktury są w stanie wywołać pewną anestezję dzięki hamowaniu "kanału" czucia przez drogi korowe (lub inne). Osoby systematycznie praktykujące Taijiquan legitymują się wyćwiczoną wzmożoną koncentracją uwagi. Głębokie skupienie na ruchu, oddechu lub też określonej wizualizacji towarzyszącej ćwiczeniu stanowią skuteczny antybodziec (bodziec opozycyjny) odciągający uwagę od dolegliwości sprawiającej dyskomfort. Jest to zjawisko ze wszech miar pożądane. Intensywny ból hamuje skutecznie chęć do walki o wyleczenie. Dlatego uśmierzanie cierpienia stanowi poważny element terapii pośród tych osób, które odznaczają się szczególnie wysoką wrażliwością na intensywne impulsy nerwowe.

Reguły Taijiquan pozostają w zgodzie z procesami opisanymi wyżej. Dla przykładu, w fizjologii znana jest zasada, że poprawne funkcjonowanie systemu nerwowego warunkuje prawidłową pracę wielu części ludzkiego ciała. Wspomniana zasada koresponduje z naczelną regułą Taijiquan, w myśl której sztuka ta opiera się głównie na sile spokojnego umysłu, a nie na mięśniach. Dlatego umysł (Yi) powinien kierować ciałem w taki sposób, aby napięcie mięśni w trakcie ćwiczeń ograniczone było do niezbędnego minimum. Tak wykonane ruchy pozwalają na zachowanie zrównoważonego, wolnego od wszelkich zakłóceń stanu psychofizycznego, a to sprzyja regulacji systemu nerwowego.

Zatem jeszcze raz - praktykowane w ten sposób Taijiquan zwiększa stymulację określonej partii kory mózgowej, ograniczając stymulowanie innych rejonów mózgu. W rezultacie redukowane są bodźce odpowiedzialne za chroniczne dolegliwości czy stresy, a to daje szansę na powrót do harmonii i zdrowia.

Siła myśli i sugestii

W roku 2005 świat obiegła szokująca informacja. W wagonie - chłodni znaleziono zwłoki kalifornijskiego kolejarza. Kiedy wszedł do lodowni w celu skontrolowania znajdującego się tam ładunku, zatrzasnęły się drzwi. Po jakimś czasie martwego kolejarza znalazł inny pracownik. Na ścianie wagonu widniał napis: "Nikt nie usłyszał mojego wołania o pomoc. Czuję jak zamarzają mi nogi i ręce. Nie wiem jak długo jeszcze wytrzymam". Obok napisu znajdowała się data. Istotne w tej historii jest to, że agregat chłodni był uszkodzony, a temperatura pomieszczenia nie odbiegała od tej na zewnątrz. Czyli wyziębienie nie było przyczyną zgonu. Nie stwierdzono też niedoboru tlenu w pomieszczeniu.

W XXI wieku nie ma już najmniejszych wątpliwości, że myśli w sposób realny wpływają na nasze życie, samopoczucie itd.. Dlatego proszę pamiętać o tym, iż mają one moc dostarczania siły (energii), ale potrafią również działać odwrotnie.

Wiara w lecznicze właściwości określonych zabiegów znana jest od zarania dziejów. Już w starożytności zaobserwowano, że pacjenci szybciej odzyskują zdrowie, jeśli ufają swemu lekarzowi. Wkraczamy tu w zagadnienie tak zwanego efektu placebo, który nie powinien być pochopnie określany "pseudo leczeniem". Uczeni stwierdzili, że chorzy cierpiący np. na niewydolność krążenia rzadziej trafiają do szpitala, gdy systematycznie zażywają pigułki bez leku (czyli placebo). Oczywiście pacjenci nie są informowani o tym, co w rzeczywistości łykają. Zatem kolejny raz nasuwa się wniosek, że świadomie lub podświadomie możemy wpływać na określone procesy samoregulacji organizmu. Badania uczonych z University of Michigan wykazały zwiększenie aktywności lewej kory przedczołowej u osób, które spożyły placebo. Kora ta hamowała odczuwanie bólu w podwzgórzu oraz korze czuciowej.

Warto dodać, iż w innym uniwersytecie odnotowano długotrwałą poprawę zdrowia u osób chorych na Parkinsona. Warunek dobrego samopoczucia stanowiło przeświadczenie pacjentów co do skuteczności operacji, która tak naprawdę była fikcją. Czyli skutki takich terapii warto poddać szczególnej rozwadze.

Jaki jest zatem związek powyższego z "gimnastyką" o chińskim rodowodzie? Uważam , iż dość wyraźny. W mojej ocenie skuteczność Taijiquan/Qigong, z uwagi na specyfikę ich struktury ruchu, przewyższa działania typu placebo, jak np. fikcyjne operacje czy oddziaływanie "uzdrowicieli". Po pierwsze - poprawne wykonywanie wymienionych ćwiczeń w sposób bezpośredni oddziałuje zdrowotnie na cały aparat ruchu. Po drugie - techniki typu "medytacyjnego", do których zalicza się np. Jogę czy tradycyjne Taijiquan zwiększają aktywność lewej kory przedczołowej. To z kolei wpływa "kojąco" na podwzgórze oraz korę czuciową, która odpowiedzialna jest za "wrażenie" bólu. Jak już wcześniej wspomniałem eliminacja cierpienia sprzyja szybszemu powrotowi do zdrowia. Jednak nie tylko na ten fakt zwracam uwagę czytelników. Stymulacja kory przedczołowej wyraźnie zwiększa aktywność układu odpornościowego! Zatem osoby praktykujące Taijiquan, przy okazji zdrowej "gimnastyki", realnie wpływają na to, co dzieje się w głębi nich samych.

Co ma mniejsze znaczenie

Pośród ludzi parających się Taijiquan/Qigong prawie zawsze wyłania się grupa "widzących" inaczej. Mam na uwadze osoby, które podczas ćwiczeń doświadczają specyficznych zjawisk takich jak: widzenie kolorów, słyszenie dźwięków, odczuwanie wibracji itp..

Jako że tematy te były często poruszane w bardziej klasycznych tekstach dotyczących Qigong, pozwolę sobie tylko na krótką refleksję.

Według mojej, i nie tylko mojej oceny doświadczanie wspomnianych wyżej zjawisk nie ma istotnego wpływu na rozwój w praktykach wewnętrznych (Neijia). W Buddyzmie Zen znany jest termin Makyo - czyli iluzja. Jest to coś, co należy odrzucić aby pójść krok dalej. Generalna zasada dotycząca "wizji" objawiających się podczas ćwiczeń Taijiquan/Qigong jest taka, aby się im zbytnio nie przyglądać. Dość często uczestnikami wspomnianych "halucynacji" są synestycy. Synestezja jest zdolnością odczuwania przez jeden ze zmysłów wrażeń "zarezerwowanych" dla zmysłu innego. Pisząc inaczej, cyfra np. 8 z jakiegoś powodu budzi u takiej osoby skojarzenia z określonym dźwiękiem. Synestezja występuje częściej u kobiet niż u mężczyzn. Wrażenia smakowania kształtów, słyszenia kolorów czy obserwacji dźwięków są u ludzi w ten sposób usposobionych dość częste. Ostatnie badania wykazały, iż synestezja przypomina padaczkę skroniową. Stąd pojawiają się opisane wcześniej doznania. Warto jednak z całą mocą podkreślić, że o ile typowa padaczka jest chorobą, to synestezji nie powodują patologiczne zaburzenia mózgu.

Nieco o małych cząstkach

Nie jest łatwo pisać o sprawach złożonych w sposób przystępny. Wierzę jednak, iż ten wątek nie znuży zanadto moich uczniów, tym bardziej, że w artykule prezentuję jedynie niewielki wycinek zagadnień będących w kręgu moich analiz.

Tematem, który może zainteresować praktyków Taijiquan jest tak zwany eksperyment kopenhaski. Pisząc krótko i nie wdając się w zawiłości z zakresu fizyki, wspomnę o badaniach przeprowadzonych w latach dwudziestych ubiegłego wieku w stolicy Danii1.. Tamtejsi naukowcy zauważyli, że znany powszechnie elektron nie musi być konkretnym obiektem, lecz może istnieć jako pewna "możliwość" do momentu zwrócenia na niego uwagi. Pisząc jeszcze inaczej - elektron przybiera określoną postać wówczas, kiedy poddawany jest obserwacji. Gdy doświadczenie, czyli przyglądanie się wspomnianemu obiektowi dobiega końca, ten jakby rozpływa się w "przestrzeni innych sposobności". Zatem wniosek jest zaskakujący - materia przybiera określony kształt, ponieważ na nią patrzymy. Tu wypada zakończyć wywód, który stanowi zaledwie wprowadzenie do fizyki kwantowej. Nie każda osoba trenująca Taijiquan będzie chciała dostrzegać związki tego co robi na sali treningowej z nauką będącą w powijakach. Jednak o badaniu kopenhaskim wspomniałem rozmyślnie. Mowa w nim była o akcie woli świadomego umysłu, czyli w przypadku wspomnianego eksperymentu - o obserwacji. Nie mam najmniejszej wątpliwości, iż myśl czy chęć zamiaru sterują działaniem człowieka. Dość trudno jednoznacznie objaśnić, w jaki sposób się to dzieje, lecz wpływ intencji na nasze poczynania jest bezdyskusyjny. Niekiedy w ramach zajęć uczących sztuki kontroli nad ciałem oraz umysłem proszę uczniów o zginanie i prostowanie palca. Co się wówczas dzieje? Myślenie (akt woli) stymuluje aktywność neuronalną w mózgu. Czyli zachodzą w nas procesy będące przyczynkiem wyładowań impulsów z piramidalnych komórek kory ruchowej, co skutkuje skurczami mięśni. Zatem posiadamy określoną władzę nad procesami zachodzącymi w naszych organizmach! Mam nadzieję, że wobec powyższego interesująco zabrzmi klasyczny tekst cytowany w niektórych w szkołach Wu Taijiquan: "Kiedy umysł kieruje Qi, to musi ono opadać jak najgłębiej, tak aby mogło przenikać przez kości. Gdy Qi porusza ciałem, ciało musi poddawać się temu, tak aby umysł mógł łatwo i skutecznie nim kierować".

Istotne z punktu widzenia zdrowia jest posiadanie odpowiedniej liczby zdrowych komórek. W każdym organizmie odbywa się ich nieustanna wymiana, stare zastępowane są nowymi. Zdrowa i silna "celulla" stanowi fundament sprawnego funkcjonowania ustroju. Skutecznym nośnikiem wartości odżywczych dla komórek jest krew (utożsamiana często z Qi). Komórki pobierają z niej potrzebne składniki, dzielą się i tworzą nowe. Warto dodać, że komórka krwi stanowi jakby akumulator zdolny do gromadzenia i wydalania potencjału elektrycznego! Pożądane jest utrzymanie jego wartości na określonym poziomie.

Wymiana komórek przebiega sprawniej u człowieka zrelaksowanego. Jak sugerował to mistrz Wu Tunan (patrz rozdział "Pierwsza inspiracja"), wspomnianym procesem można też kierować bardziej świadomie. Zatem nie ulega wątpliwości, że określone ćwiczenia Qigong oraz Taijiquan wspomagają powyższe i nie bez kozery "Boks Wielkiego Szczytu" nazywano "eliksirem młodości".

Qi to Yi?

Mózg człowieka, postrzegany obecnie jako "pole elektryczne", jest na tyle skomplikowaną maszynerią, iż poszukiwanie Qi poza jego obszarem - gdzieś w niebiosach - wydaje się działaniem na wyrost. Umysł ludzki nadal stanowi zagadkę, a jego kreatywne możliwości zdają się nie mieć ograniczeń. Jeśli ktoś powiedziałby, że Qi to Yi (energia jest myślą / umysłem) trudno by mu odmówić rozsądku. W niniejszym artykule skrótowo wykazałem, iż wpływ Yi na mechanizmy zachodzące w organizmie człowieka jest większy, niż w przeszłości sądzono. A może współczesne definiowanie "energii Qi" mogłoby podążać w kierunku postrzegania jej jako zbioru praw / zasad, dzięki którym na skutek aktu woli dokonywane są określone przemiany chemiczne czy bioelektryczne?

Z filozoficznego punktu widzenia nie oddzielałbym ostrą linią Qi od Yi. Zatem czy mogą one stanowić "przejaw jednego" (jak Yin i Yang w symbolu Taiji)? Temat ten wykracza poza ramy niniejszej pracy.

Post scriptum

W książce Stephena Levine pt. "Kto umiera. Sztuka świadomego życia i świadomego umierania" opisany został przypadek młodej kobiety umierającej na guza kręgosłupa. Ból w plecach stał się tak dotkliwy, że odczuwany był przez nią jak palący ogień. Chora znała techniki medytacyjne wywodzące się między innymi ze Wschodu. Stosowała też metodę wizualizacji polegającą na "przenoszeniu świadomości" poza bolesne miejsca. Poruszające doświadczenie kobiety, która w cierpieniu otwierała się na ból i poddawała go obserwacji, wyraża poniższy fragment książki:

"Otwierając się i wnikając w to odczucie, spostrzegła, że ból nie pozostawał w jednym miejscu ani nie zachowywał jednego kształtu. Przypominał amebę: wibrował i stale się zmieniał. Wcale nie był podobny do gorącego płomienia laserowego. Nie był napiętym węzłem, lecz masą różnorodnych doznań. Czasami odczuwała go jako gorąco, czasami jako lekkie pulsowanie lub ucisk. Kiedy odrzuciła opór, większa część niepokoju i napięcia wydawała się rozpływać w umyśle. Koncentracja na zmieniających się doznaniach pozwoliła jej zjednoczyć się z tym, czego doświadczała. A ponieważ ból stał się tak wyraźnie zdefiniowany przedmiotem badania, zjednoczenie z nim wprowadziło spokój do jej umysłu. Odczuła to tak, jakby wpatrywała się w jasno świecące słońce: początkowo chciała się wycofać, lecz oczy przywykły do blasku i niemal widziała cząsteczki tworzące promienistą kulę" 2..

kwiecień 2013 r.

Artykuł ten poświęcam pamięci mojej mamy - cichego bohatera wieloletniej walki z podstępną i wyniszczającą chorobą nowotworową.

Przypisy:

1./ Autor posiada w swojej biblioteczce różne wersje opisu tak zwanego eksperymentu kopenhaskiego. W niniejszym artykule przytoczono interpretację, która wydaje się dość bliska "klimatowi" tamtych wydarzeń i jednocześnie nie jest trudna w zrozumieniu.

2./ Stephen Levine: Kto umiera. Sztuka świadomego życia i świadomego umierania. Warszawa 1999.

Powrót do spisu treści


Taijiquan

DARY TAI CHI CHUAN (TAIJIQUAN) DLA CZŁOWIEKA
Danuta Czarska

taiji.org.pl
tel. 505 678 595

Pewien mój znajomy chirurg ortopeda wybrał się z synem na pokaz taijiquan. Gdy później spotkaliśmy się, był niezwykle poruszony tym, co zobaczył. Zdumiony odkrył, że ćwiczący ludzie, będący w różnym wieku (zwłaszcza starsi) mają giętkie, elastyczne ciała. Stwierdził, że zgodnie z jego wiedzą lekarską oraz doświadczeniem, kręgosłup z biegiem lat traci swoją elastyczność, więc ci ludzie nie powinni się poruszać z taką dziecinną łatwością, jaką spostrzegł. My, chirurdzy, znamy jedynie skalpel, powiedział. I dodał, że o tej metodzie, która przywraca sprawność ciału, powinni dowiedzieć się lekarze, by móc zaproponować swoim pacjentom dodatkową możliwość wspomagania ich zdrowia.

Na studiach medycznych nie uczy się metod jak kultywować jakość życia. Współczesna medycyna opiera się na procesach biochemii komórkowej, leczy skutki dolegliwości, często nie znając przyczyn ich pojawienia się i bywa bezradna wobec niektórych chorób.

Taijiquan jest zgodny z tradycyjną medycyną chińską, którą cechuje głębokie rozumienie człowieka, stąd procedury lecznicze są całościowe.

Zdrowotny aspekt taijiquan polega na rozluźnieniu i odciążeniu ciała i umysłu. Znosi blokady fizyczne, energetyczne, duchowe. W takim stanie nie tracimy energii, lecz gromadzimy ją. Skutecznie przeciwdziała to powstawaniu chorób jak oraz leczeniu niektórych z nich. Gdy zniesiona przyczyna choroba znika sama. Taijiquan przywraca połączenie ze swoim ciałem, utracone przez wygodę cywilizacyjną (siedzący tryb życia, gadżety elektroniczne itp.). Gdy to połączenie jest nawiązane, możemy używać umysłu w kreatywny, świeży sposób. Wielki Mistrz Chen Xiaowang mówi, że na zachodzie ludzie mają więcej problemów ze swoim umysłem niż z ciałem. Dzięki treningowi możemy uświadomić sobie wymiar siebie, który nie jest tylko strumieniem myśli i koncepcji. Człowiek, nie wiedząc, kim jest naprawdę - będąc kierowanym przez ego - staje się niespokojny, wewnętrznie skrępowany, chcąc na siłę być wyjątkowym, ma tendencje do wątpienia w siebie. Taijiquan przywraca stan naturalnej równowagi, eliminuje natłok myśli. Sprawia, że wszystko, na co zwrócimy uwagę, jest żywsze, intensywniejsze (kolor, smak). Gdy wcześniej często traciliśmy naturalną równowagę, powstawał niedosyt, który domagał się natychmiastowego zaspokojenia np. w formie używek.

W taijiquan spotykamy się z możliwością i zdolnością przebywania w ciszy, odchodzi ból, zmartwienia. Ta chwila ciszy jest błogosławieństwem dla naszej psychiki, oczyszcza nasz umysł. Jest on czujny, nie naprężony, a także wzmacnia siłę wewnętrzną i ciało, które może stawić czoła różnym wyzwaniom.

Duchowość taijiquan nie jest związana z jakimś systemem wierzeń. Trening cielesno-umysłowy pozwala na odkrywanie wewnętrznego wymiaru siebie, który istnieje głębiej niż ruch myśli. Dotykamy prawdziwej Inteligencji, źródła kreatywności, o czym często ludzie nie zdają sobie sprawy, że to istnieje wewnątrz nich.

Taijiquan wzbogaca nasze życie. Budzi świadomość, że nie jest się małym, wystraszonym, zestresowanym człowieczkiem. Człowiek to dużo więcej.

Z uwagi na wyżej wymienione wartości, jakie wnosi taijiquan w życie człowieka, warto trening tej sztuki włączyć w codzienną troskę o zdrowie umysłowe, fizyczne, duchowe.

Powrót do spisu treści


Taijiquan

TAIJI W PEKINIE
Joanna Molenda-Żakowicz

Dla wielu osób choć trochę interesujących się kulturą dalekowschodnią i sztukami walki, Pekin i jego parki zapełnione ludźmi praktykującymi taiji jest jednym z miejsc, które koniecznie trzeba zobaczyć. Stąd przecież wzięły się 24 formy pekińskie i stąd promieniuje na świat wizja społeczeństwa, które potrafi znaleźć spokój w najbardziej burzliwych czasach, a pomaga mu w tym wykonywanie w skupieniu tanecznych ruchów przedstawiających kolejne obrazy tradycyjnej sekwencji. Niezliczone fotografie pokazują grupy i pojedynczych ludzi ubranych w zwiewne stroje, zajętych praktyką na skwerach, w parkach i wszędzie, gdzie można znaleźć trochę wolnego miejsca i ewentualnie, ale niekoniecznie, co nieco spokoju. Jest to tak ujmujący obraz, że każdy, kto w swojej drodze zatrzyma się na chwilę w Pekinie, chciałby zobaczyć to zjawisko na własne oczy, nawet jeśli miało by ono dla niego być niczym więcej, jak tylko atrakcją turystyczną i elementem miejscowego folkloru.

Rzeczywistość odbiega od tych wyobrażeń. Przede wszystkim, wcale nie jest łatwo zobaczyć kogoś ćwiczącego taiji i to niezależnie od pory dnia. Czy to wczesnym rankiem, w środku dnia, czy wieczorem, parki i skwery Pekinu udzielają cienia i miejsca wszystkim potrzebującym, lecz większość z nich gra w karty, plotkuje, śpi, albo bawi się puszczaniem latawców. Nawet na tak dużym terenie jaki otacza Centrum Olimpijskie, jedną i jedyną osobę oddającą się aktywności fizycznej zobaczyłam ostatniego dnia, tuż przed porannym otwarciem metra, a i to nie było taiji, lecz coś na kształt europejskiej gimnastyki. Wcześniej zasłyszana pogłoska o "babciach ćwiczących z rana na trawniku" pozostała niepotwierdzona. Nawet jeśli na prawdę one tam były i to, czym się zajmowały, było taiji, ich pojawienie było najlepszym wypadku przypadkowe.

W drugim tygodniu mojego pobytu w Pekinie, gdy po intensywnym rozglądaniu się wokoło, jedynym elementem związanym z kung fu, jaki udało mi się dostrzec był plakat Bruce Lee wiszący na głównej handlowej ulicy, postanowiłam zabrać się do poszukiwania osób ćwiczących taiji nowocześnie i naukowo, czyli za pomocą internetu. Mizerność wyników zaskoczyła mnie nawet po wzięciu poprawki na ograniczenia, jakim chiński internet podlega. W tej sytuacji, nie pozostało mi nic innego, jak wrócić do źródła, co w jednym z zaprzyjaźnionych języków odkreślane jest akronimem RTFM, i przestudiowanie przywiezionego z Polski przewodnika po Chinach. Tam zaś było napisane wprost, że ulubionym miejscem spotkań osób ćwiczących taiji jest park na terenie Świątyni Nieba.

Świątynia Nieba jest kompleksem sakralnych budowli taoistycznych, położonym w południowo-wschodniej części Pekinu, daleko od Centrum Olimpijskiego, w okolicach którego mieszkałam. Wyprawa do Świątyni zabrała sporo czasu (jak każda wyprawa w Pekinie). Sama podróż metrem trwała ponad 40-tu minut, choć metro jest tam doskonale zorganizowane i skomunikowane pomiędzy liniami. Po przyjeździe na miejsce, moim oczom ukazał się olbrzymi kompleks parkowy, pełen wysypanych piaskiem albo wyłożonych płytkami chodnikowymi i otoczonych drzewami placyków, długich alejek, kwartałów wysadzanych sosnami i różnymi rodzajami ozdobnych drzew i krzewów, rozległych trawników, "placów zabaw", na których kłębili się ludzie gimnastykujący się, ćwiczący na rozmaitych przyrządach i z różnymi akcesoriami, tańczący w parach i indywidualnie, grający gry planszowe, oferujących różnorakie usługi z dziedziny medycyny naturalnej, albo handlujących ziołami i różnego rodzaju miksturami. Odnosiło się wrażenie, że w miejscu tym można było znaleźć wszystko, poza... osobami praktykującymi taiji.

Przechodziłam wśród tego tłumu nie mogąc się napatrzeć i nadziwić aktywności, otwartości i tolerancyjności tego społeczeństwa, dla którego aktywność fizyczna połączona z prezentacjami artystycznymi, tanecznymi albo czy wokalnymi, jest naturalna jak otwieranie oczu po przebudzeniu. Każda kolejna chwila wśród tych ludzi była ekscytującym a zarazem niezmiernie relaksującym doświadczeniem poczucia akceptacji innych ludzi i braku nieustannego porównywania się ze wszystkimi, połączonego ze wścibskim zainteresowaniem rzeczami, które robią inni. Śpiewy, podskoki, hałasy i całe zamieszanie powstające przy okazji praktykowania różnych hobby nikomu tam nie przeszkadzają - nikogo nawet nie obchodzą. Kto szuka ciszy, spokoju i samotności, zamiast awanturować się i narzekać, po prostu pójdzie w inne miejsce. Tam, gdzie będzie więcej osób tego rodzaju doświadczeń potrzebujących. No tak, ale gdzie są ci, którzy rzekomo przychodzą tutaj ćwiczyć taiji? Czy nawet tu, w tej mekce fanatyków kultury fizycznej nie uda mi się ich znaleźć?

Pierwsze postaci robiące "coś innego" dostrzegłam między drzewami dopiero gdy opuściłam "plac zabaw". Gęste zarośla dobrze skrywały pojedyncze osoby stojące nieruchomo przy drzewach - medytujące, a może ćwiczące Qi Gong. Czasem ktoś z nich nieznacznie zmieniał pozycję: przesuwał ręce, umieszczając je nad różnymi rejonami ciała, albo nieznacznie je od siebie oddalał i przybliżał. W głębi, za drzewami dostrzegłam trzy postaci: dwóch mężczyzn i kobietę. Znajdowali się na na małej, dość odległej polance w samym środku dużego obszaru gęsto obsadzonego drzewami. Dwoje z nich słuchało instrukcji trzeciej osoby, a następnie starało się wykonać jakieś ćwiczenie w parach. Trudno było zobaczyć szczegóły nawet przez teleobiektyw, a na dodatek przeszkadzały mi drzewa i krzaki, ale niezręcznie było podchodzić bliżej. Szkoda.

Zostawiłam ich i pospacerowałam dalej. Rozglądając się, minęłam lasek i zbliżyłam się do małego placyku, na którym rzesza ludzi ćwiczyła... każdy coś innego. Wśród nich dało się zauważyć dwie osoby praktykujące taiji: młodego mężczyznę ćwiczącego formę ręczną i starszą kobietę ćwiczącą formę z mieczem. Każde z nich zajmowało inny narożnik placu, a między nimi kłębili się ludzie ćwiczący jakąś taneczną formę z paletkami i piłeczką. Obserwowanie ich było dość niewygodne. Siedziałam na ławce dokładnie po środku i co chwila musiałam się odwracać w przeciwną stronę, pilnując zarazem, czy patrząc na pierwszą z osób, nie przegapiam czegoś ciekawego, co w tym czasie robi druga. Po kilkunastu minutach uznałam, że zobaczyłam wszystko, co było do zobaczenia, szczególnie, że kobieta z mieczem najwyraźniej skończyła ćwiczyć, albo zrobiła sobie przerwę.

Zawróciłam więc i ponownie zbliżyłam się do lasku, zastanawiając się, czy spotkam w nim jeszcze kogoś interesującego. Szłam tak, niezbyt szybko, popatrując między drzewa, aż wreszcie udało mi się dostrzec między drzewami, z dala od alejek i spojrzeń przechodniów, młodą kobietę i starszego mężczyznę, ćwiczących taiji. Każde z nich robiło coś całkiem odmiennego i żadne nie zwracało uwagi na otoczenie, od którego starali się w miarę możliwości odizolować. Nieopodal, również dobrze ukryte między drzewami, znajdowały się inne osoby zajęte praktykami, które przypominały różnego rodzaju ćwiczenia Qi Gong. Każdy wygospodarował sobie miejsce pośród drzew, które było posadzone w równych szpalerach, i zajmował się sobą, nie zwracając uwagi na otoczenie i turystów z aparatami fotograficznymi, a przynajmniej starając się to robić.

Cały ten sielski pejzaż znajdował się kilkadziesiąt metrów od wejścia na teren Świątyni Nieba. Odchodząc stamtąd i kierując się ku otwartej przestrzeni, zastanawiałam się, czy uda mi się zobaczyć kogoś jeszcze, kto ćwiczył by taiji, poza tymi pojedynczymi osobami. Zbliżając się do Świątyni Nieba słyszałam coraz większy harmider, a wraz ze wzrostem jego natężenia malała moja nadzieja na zobaczenie czegokolwiek związanego z praktyką.

I tak, idąc w stronę rozbrzmiewającej wszystkimi tonami i stylami muzyki, w pewnej chwili znalazłam się na głównej alei spacerowej parku. Cała jej przestrzeń była zajęta do ostatniego metra kwadratowego przez grupy tańczące tango, mieszankę tańców dyskotekowych, i kto wie co jeszcze. Inne grupy, wpasowani w niewielką, prostokątną przestrzeń, ćwiczyli do muzyki coś, co przypominało skrzyżowanie taiji z gimnastyką szwedzką. Między nimi snuli się spacerowicze, czasem można było dostrzec pojedyncze osoby zajęte ćwiczeniem lub tańczeniem indywidualnym. Pomyślałam, że tam to ja na pewno nikogo ćwiczącego taiji nie znajdę, a tymczasem okazało się odwrotnie: jeśli ktoś wybierał by się do Pekinu w celach fotograficznych, ta główna aleja jest punktem obowiązkowym, bo tu właśnie przychodzą osoby, które chcą, żeby ich zobaczyć. O ile pomiędzy drzewami schronienia szukają osoby pracujące nad własną praktyką i często łypiące złym okiem na tych, którzy natrętnie im się przyglądają albo robią zdjęcia, to główna aleja spacerowa jest aleją mistrzów. Przychodzą oni tutaj, żeby zareklamować swoje szkoły, pokazać, czego i jak uczą, co potrafią, a także dawać przykładowe lekcje. Okazywanie im zainteresowania jest dokładnie tym, czego oczekują. Aż szkoda, że (najprawdopodobniej) nie ma co marzyć o nawiązaniu bliższego kontaktu i zagadnięcia ich o coś, jeśli nie zna się języka chińskiego...

Podobnie to tematyki ćwiczonej w lasku, i na głównej alei można było zobaczyć osoby ćwiczące i nauczające form ręcznych, oraz miecza. Nie było nikogo z żadnym innym rodzajem broni, ani osób ćwiczących tui shou. Wygląda na to, że te aspekty taiji nie są tak rozwijane, jak dwa poprzednie, albo że należy ich szukać w jeszcze innym miejscu, niekoniecznie w parku koło Świątyni. Gdzie? Tego niestety nie udało mi się dowiedzieć. Pojedyncze rozmowy ze znajomymi Chińczykami nie pozostawiły wrażenia, że taiji jest czymś, co przenika całą kulturę i świadomość tego społeczeństwa. Raczej, że jest to po prostu coś, co jedni robią, a inni nie i że wiedza tych drugich na temat taiji jest bardzo ograniczona. Niedostatek informacji i bariera językowa nie pozwalały jednak na wyciąganie daleko idących wniosków.

Zapewne gdybym została w Pekinie dłużej, mój obraz aktualnego statusu taiji byłby pełniejszy, oraz udało by mi się znaleźć odpowiedzi na różne pytania, które w związku z tym miałam. Z drugiej strony, obraz jaki mam, również niesie ze sobą pewną informację. Pokazuje, jak prezentuje się tradycja taiji w oczach gościa, który wpadł na chwilę i nie ma czasu ani możliwości, aby zgłębiać ten temat. Na pewno więc nie można się poczuć otoczonym tą sztuką i nie będzie się mieć wrażenia, że jest to coś tworzącego zasadniczy nurt w dziedzinie aktywności fizycznej. To ostatnie przypisane zostanie raczej tańcom towarzyskim i różnym grom zespołowym, którym Chińczycy oddają się z dużym zapałem. Trochę szkoda, ale przecież nikt nie mówił, że będzie łatwo...

Powrót do spisu treści


Taijiquan

SIEDEM DNI W ANTONIOWIE
Joanna Molenda-Żakowicz

Z góry wszystko widać lepiej i lepiej się myśli, będąc wysoko - im wyżej, tym lepiej. Równie dobrze myśli się w podróży, podczas biernego przemieszczania się z miejsca na miejsce, kiedy pozostaje się w stanie zawieszenia między "przed" i "po", w sytuacji, w której nie ma się niczego pod kontrolą i nic od nas nie zależy. Cokolwiek się stanie i tak nie będziemy mieć wpływu na przebieg wydarzeń (ale przecież co ma się stać?), można więc (a nawet trzeba) poddać się upływowi czasu i przebiegowi wydarzeń, akceptując wszystko, co się dzieje, starając się przy tym mieć z tego trochę przyjemności, takich jak podziwianie widoków albo rozmyślanie o różnych miłych rzeczach (bo o niemiłych nie warto - po co?).

Przelatując nad pustynią Gobi, co jakiś czas pokazującą się spod chmur, które dość uparcie starały się ją zasłonić, starałam się nie myśleć, że z każdą godziną zbliżam się do momentu, w którym czeka mnie powrót do pracy i że mogę ją sobie odwlekać, jak długo zechcę, a konkretnie do następnego dnia... Zamiast tego myślałam, że wracam do miejsca, które kojarzy mi się ze wspaniałymi wakacjami i relaksem porównywalnym z tym, który można odczuć lecąc 11 km nad Ziemią ze świadomością, że nic od nas nie zależy, i że jak będzie, tak będzie, a przecież będzie dobrze - czyli z niedawnym wyjazdem na obóz taiji w Antoniowie.

Wyjazd, podczas którego można całkowicie oderwać się od codziennego życia, zająć czymś, czego się zwykle nie robi, odnaleźć się w zupełnie innym świecie i innym rytmie życia, to coś, co przydarza się dzieciom i studentom. Dorośli spędzają swoje urlopy na czynnościach zbliżonych do życia codziennego, z tą różnicą, że nie wychodzą do pracy, ewentualnie wyjeżdżają do kurortów, w których zawisają na brzegu basenu, w połowie drogi między leżakiem i barem, nie robiąc zupełnie nic. Przeznaczenie cennego czasu urlopowego na wyjazd, podczas którego trzeba wstawać z łóżka o szóstej rano, intensywnie ćwiczyć przez kilkanaście godzin, a kłaść się spać około jedenastej wieczorem, nie jest marzeniem zwykłego zjadacza chleba. Co innego, gdy zbierze się kilku niezwykłych zjadaczy. Wtedy nawet najbardziej utopijne pomysły zaczynają nabierać cech rzeczywistości, aż w końcu się nią stają.

Taka sztuka udała się nam całkiem niedawno, gdy na początku sierpnia 2012 postanowiliśmy odłożyć zwykłe życie na później i na tydzień zanurzyć się w intensywnej praktyce taiji. W tym celu wyjechaliśmy do przepięknie położonego Antoniowa w Górach Izerskich i zatrzymaliśmy się w Białym Domu. Odcięcie od normalnego życia przyszło łatwiej, niż mógł się wydawać na początku: W Białym Domu nie ma telewizji, aby zadzwonić telefonem komórkowym, trzeba się przespacerować w poszukiwaniu zasięgu, sklepów w najbliższej okolicy nie ma, a autobusy jeżdżą tylko w dni nauki szkolnej. Brzmi to może onieśmielająco, ale działa zbawiennie. Tak szybko wskoczyliśmy w ten niespieszny rytm życia, że nawet możliwość korzystania z internetu, który jest w Białym Domu dostępny, nieszczególnie kogokolwiek interesowała. Świat zewnętrzny, ten, z którego przyjechaliśmy, nagle stał się abstrakcją. Czymś, co być może istnieje gdzieś tam daleko za górami, ale nie ma co do tego pewności - wiadomo: nie takie rzeczy ludzie gadają.

Tę niezwykłą atmosferę zawdzięczaliśmy nie tylko przepięknemu miejscu i odcięciu od mediów i informacji. Podstawą był program praktyki, który angażował nas od pobudki (o szóstej rano) do zaśnięcia (wedle preferencji, niemniej zwykle o 23-ciej było już cicho, jak makiem zasiał). Poranek zaczynaliśmy od półgodzinnego zhan zhuang. Każdy radził sobie z tym wyzwaniem w inny sposób. Jedni podchodzili do praktyki z zacięciem, choć bez entuzjazmu - wiadomo, że o 6-tej rano o wiele milej jest przewracać się na drugi bok niż przygotowywać się do półgodzinnego postania na parkiecie. Inni kontynuowali spanie na stojąco albo wygrzewali się w promieniach wschodzącego słońca, które o tej porze właśnie zaglądało nam w okna. Pomimo wczesnej pory, nigdy nikogo na zajęciach nie zabrakło, a nawet polubiliśmy je. Każdy dzień okazywał się być inny: raz stało się wygodnie, innym razem bardzo źle, czasem było nudno, a zdarzało się i tak, że mieliśmy wrażenie, że praktykujemy od paru minut, podczas gdy właśnie przychodził koniec zajęć. Po takiej "rozgrzewce" przechodziliśmy do praktyki chan si gong, która rozbudzała tych, co przysnęli podczas stania i była ostatnim, co dzieliło nas od pierwszego, codziennego gwoździa programu, czyli śniadania.

Śniadania, podobnie jak obiadokolacje, były feerią smaków. Przyrządzane przez panią Maritę według własnych i niepowtarzalnych przepisów, utrzymywały nas w stanie ciągłej niepewności. Zastanawialiśmy się nie tylko nad tym, co dostaniemy na następny dzień, ale też, z czego powstała a wspaniała potrawa, którą właśnie jemy, oraz co by tu zrobić, żeby zachować na później chociaż trochę tego czegoś. To ostatnie nie było takie trudne, bo zwykle udawało się wyprosić kilka kawałków ciasta ekstra, albo większy słoik rewelacyjnego domowego dżemu. Ze zgadywaniem, co jemy, było gorzej. O japońskiej kuchni można powiedzieć, że to, co jest na talerzu, to najprawdopodobniej ryba, która umarła chwilę temu. O chińskiej, że "to coś" na talerzu nie żyje na pewno, ale nie da się stwierdzić, od jakiego czasu ani czym było za życia. O potrawach pani Marity wiedzieliśmy tylko tyle, że na pewno nie były zrobione z mięsa, a za to z czegoś niezwykle smacznego. Każdy z nas, oczywiście, upodobał sobie coś innego. Były frakcje pożeraczy dżemów, połykaczy zup, miłośników ciast i koneserów kozich serów. W sumie nie było rzeczy, której byśmy nie zjedli, wychwalając ją i nie mogąc się nadziwić jej wspaniałości. Nic dziwnego więc, że gdy przyszło do wyjazdu, każdy z nas coś dźwigał: a to miód zebrany przez miejscowe pszczoły, a to parę porcji kozich serów w kilku smakach do wyboru, czasem kurze jaja kurze z zaprzyjaźnionego z Białym Domem ekologicznego gospodarstwa... Jednym słowem wykupiliśmy wszystko, co się dało.

Po śniadaniu i niedługiej przerwie wracaliśmy do zajęć, które trwały do obiadokolacji, a potem kontynuowały wieczorem. Głównym tematem obozu była długa forma Laoijia Yi Lu i to jej poświęcaliśmy najwięcej czasu, przeplatając ją innymi zajęciami. Dla większości z nas była to gruntowna powtórka materiału poznanego wcześniej i dopracowanie słabszych fragmentów (czyli de facto dużo pracy). Byli jednak i tacy, którzy uczyli się tej formy od początku. Gdy przypominaliśmy sobie jak długo (czyli cały rok szkolny), staraliśmy się zapamiętać formę, ucząc się jej pierwszy raz, nie mogliśmy wyjść z podziwu nad tymi z nas, którzy zapamiętali wszystkie obrazy już po tygodniu!

Po całodziennych ćwiczeniach, ostatnim treningiem, który na nas czekał, było wieczorne zhan zhuang. Tak samo, jak poranne, te zajęcia budziły najwięcej emocji. Dyskutowaliśmy, czy lepiej stoi się rano, czy wieczorem, przy muzyce, czy bez niej, z korektami postawy, czy tak, jak komu wygodnie, i czy czujemy się lepiej po takiej praktyce, czy wręcz przeciwnie - ledwo się zbieramy, gdy dobiega końca. Szybko zauważyliśmy, że każdy dzień przynosi inne wrażenia i że nie można o tej praktyce powiedzieć niczego ogólnego - jest taka, jak samo życie. Raz idzie lepiej, raz gorzej, czasem nie wiadomo, czemu następuje postęp, a potem mimo najlepszych wysiłków bywa gorzej niż gdyby w ogóle się nie starać. To, co zauważaliśmy najczęściej, to obecność siatki napięć, które oplatają ciało i utrzymują je zesztywniałe, jakbyśmy byli uwięzieni w zbroi. Dopiero po tygodniu praktyki stało się jasne, ile trzeba pracy, aby te napięcia zauważyć i jak trudno się ich pozbyć, pomimo zdawania sobie sprawy z ich obecności Dostrzeżone, na chwilę znikają, aby pojawić się na nowo, jak tylko uwaga skupi się na innym rejonie ciała. Wykręcają strukturę do doprawdy niemożliwych pozycji, które wydają się naturalne, dopóki nie zauważy się, jak bardzo są powyginane i sztuczne. Utrwalone przez lata, przyciągają ciało do swojej formy tak, że walka z nimi wydaje się daremna. To byłą najbardziej wyrazista i też najbardziej frustrująca część naszych ćwiczeń. Trzeba dużego samozaparcia, aby uwierzyć, że nawet jeśli coś wydaje się niemożliwe do osiągnięcia, wytrwanie w praktyce kiedyś pozwoli się zbliżyć do celu. Niestety, łatwo jest zrezygnować z czegoś, co nie przynosi efektów szybko i likwiduje problemy raz na zawsze. Tak naprawdę, to nie ma metod, które usuwają zło w czarodziejski sposób tak, że ono już nie wraca, ale to temat na osobne rozważania. Jeśli chodzi o praktykę stania, jej skutki można docenić dopiero po intensywniejszym praktykowaniu i ten wyjazd dla wielu z nas był właśnie taką okazją.

Ten tydzień pokazał nam jeszcze jedną ciekawą rzecz. Mianowicie, skoro wrażenia z każdego kolejnego dnia mogą być tak odmienne od poprzednich, że nie ma ich nawet co porównywać ze sobą, to może w ogóle nie warto tego robić. Dlatego, zamiast podążać za ulotnymi wrażeniami, lepiej skupić się na tym, co jest pewne. A pewne jest to, że aby osiągnąć postęp, trzeba ćwiczyć i że ten, kto nie ćwiczy, postępu nie osiągnie nigdy.

Tym merytorycznym, kulinarnym i wizualnym wspaniałościom towarzyszyły drobniejsze elementy, które dopełniały klimat panujący na obozie. Wśród nich była krótka próba akustycznych własności naszej sali do ćwiczeń, która na parę minut stała się salą koncertową wypełnioną muzyką po sam sufit. Dźwięki, które usłyszeliśmy, trafiły nie tylko do naszych uszu, ale wypełniały wibracjami powietrze i wprawiły w drżenie podłogę, (na wprawienie w drżenie kamiennych ścian jakoś się nie zdecydowaliśmy), i oddziaływały na nas jeszcze długo po tym, jak umilkły. Wspaniale w tym miejscu musiałby brzmieć koncert na gongi! Mieliśmy pomysł dodania tego elementu do naszego napiętego planu zajęć, ale pokonały nas trudności obiektywne. Może uda się następnym razem...

Udało się za to postawić namiot i trochę w nim pomieszkać. Nie wszystkim, oczywiście, zwłaszcza że był to namiot dwuosobowy. Mimo to, doświadczalnie sprawdziliśmy, że w takim namiocie swobodnie mieści się pięć osób i zostaje jeszcze sporo miejsca. Z całą pewnością, gdybyśmy przyłożyli się bardziej, zmieściłby się tam nasz cały skład.

Inną rzeczą, która nas urzekła, były kwitnące łąki. Tyle polnych kwiatów na raz trudno jest zobaczyć w dzisiejszych czasach. Na polach, które zwykle widzimy, są tylko zboża skrzętnie oczyszczone z chabrów i maków. Na łąkach rośnie głównie trawa, a na nieużytkach - nieużytki... Tutaj rodzajów kwiatów nie sposób było zliczyć. Z tym obrazkiem wspaniale komponowały się gnieżdżące się pod dachem rodziny jerzyków z pisklętami, które w czasie naszego pobytu zaczęły wylatywać z gniazd. Jakie było nasze zdziwienie, gdy któregoś dnia okazało się, że w gniazdach nie ma już nikogo i że od tej pory ten, kto chce podejrzeć ptaki przy ich codziennych czynnościach, musi się za to zabrać o wschodzie Słońca. Można wtedy było podziwiać, ile ptaków zmieści się na jednym, niedługim kawałku drutu wystającego ze ściany - sprawiały wrażenie, że najchętniej usiadłyby tam wszystkie naraz - albo jak ciekawie wyglądają, czepiając się muru i siedząc na nim jakby nigdy nic. Byle gołąb tego nie potrafi!

Trzeba też wspomnieć o codziennych spacerkach, które były nieodłączną częścią dnia, a czasem i nocy w Antoniowie. Na pierwszy taki spacer wybraliśmy się zaraz po zakończeniu zajęć pierwszego wieczora. Była już noc, ale jasno świecący Księżyc dawał dość światła, by swobodnie się przemieszczać po okolicy. Na taką nocną wycieczkę wybieraliśmy się potem jeszcze nie raz, ale tak klimatycznej kombinacji mgieł, oparów, chmur podświetlonych Księżycem i tajemniczych oczu błyskających na nas z lasu nie udało się powtórzyć. Chmury urządziły nam jeszcze jeden osobny spektakl w postaci burzy kłębiącej się nad Górami Izerskimi i formującej kształty, które przywoływały skojarzenia z Armageddonem. Innego wieczora zaś oszaleliśmy na punkcie Księżyca, który wschodził na wprost naszych okien, wyglądając jak wielka czerwona kula wisząca nad ciemnymi, zamglonymi szczytami okolicznych pagórków. Zamiast grzecznie ćwiczyć, wszyscy pobiegli albo do okien, albo najpierw po aparaty a potem do okien. Dobrze, że takie zjawiska nie powtarzały się co godzinę, bo nie byłoby komu ćwiczyć!

Tyle o nocy. Dni za to pozwalały podziwiać przecudnej urody domki pobudowane na Bożej Górze, oddalonej o dziesięć minut od Białego Domu. Zbudowane w tradycyjnym stylu, otoczone pięknymi podwórkami, zadbane i "wypięknione" do granic możliwości, ani na moment przy tym nie popadając w kicz czy przesadę, sprawiały, że w ich otoczeniu czuliśmy się, jakbyśmy znaleźli się w środku sielskiego obrazka z innej epoki. Do tych niezwykłych obrazków dochodziliśmy leśnymi ścieżkami, na zachwycaliśmy się refleksami w kroplach rosy i ciepłymi plamami słonecznego światła rozlanego na pniach drzew - prawdziwe mieszczuchy, co deszczu w lesie nie widziały...

Na te przyjemności mieliśmy czas tylko w niedługich przerwach między posiłkami i zajęciami, ewentualnie nocą, po całym dniu. Okazja, aby pochodzić trochę więcej, pojawiła się po oficjalnym zakończeniu obozu, kiedy piękna pogoda odwiodła część z nas od pomysłu natychmiastowego powrotu do dotychczasowego życia i do wygospodarowania chwili czasu na krótką wycieczkę w pobliskie góry. Wyprawą trudno to było nazwać - pochodziliśmy niewiele dłużej niż godzinę. Chodziło bardziej o świadomość, że w ten sposób choć trochę przedłużamy trwanie naszego wspaniałego wyjazdu i oddalamy chwilę, kiedy ta sielanka naprawdę, ale to naprawdę będzie musiała się skończyć, bo, niestety, w nieskończoność trwać nie mogła.

Rozjeżdżaliśmy się z żalem, ale i z wielką motywacją do dalszej pracy, i z mocnym postanowieniem, że tę imprezę trzeba koniecznie powtórzyć i to jak najszybciej. Kiedy? To pytanie, na które w dzisiejszych czasach trudno odpowiedzieć. Tak się jakoś porobiło, że w naszym wreszcie wolnym i szczęśliwym społeczeństwie, skoordynowanie czasu wolnego każdego z osobna z możliwościami innych osób zainteresowanymi wspólnym wyjazdem, graniczy z cudem i zapewne nim jest. Bardzo byśmy chcieli różnych rzeczy, ale wtedy pojawiają się trudności i komplikacje... Jest jednak nadzieja, bo zrealizowanych(!) pomysłów na kolejne wyjazdy i specjalne spotkania mieliśmy w tym roku już kilka, a rok się jeszcze nie skończył! Pozwala to patrzeć z optymizmem na perspektywę kolejnych wspólnych wyjazdów, szczególnie że termin na kolejny obóz Taiji w Antoniowie mamy zaklepany!


Boża Góra...


...i jak okiem sięgnąć...


Jak ptak(i) na drucie...


Burza nad Izerami.

Powrót do spisu treści


Qigong

JADEITOWA KSIĘŻNICZKA
Christoph Faber


www.goldener-drache.com


Kaligrafia "Jadeitowa Księżniczka" - Dong Zhang

Jak Magazyn "Neijia" wpłynął na moje życie

Zanim opowiem moją krótką historię, chciałbym serdecznie podziękować Redaktorowi Tomkowi Grycanowi za jego pracę jaką przez ostatnie 15 lat włożył w redagowanie tego Magazynu; za jego zaangażowanie i cenny czas, który nam, czytelnikom, poświęcił.
Dzięki "Neijia" tysiące osób mogło poznać świat wewnętrznych sztuk walki, świat Qigong i medytacji; czytelnicy mogli wymieniać się swymi doświadczeniami lub znaleźć odpowiednią dla siebie sztukę walki, nauczyciela lub też szkołę. Przypuszczam, że zawiązywały się poprzez ten magazyn także interesujące znajomości i przyjaźnie, a niektórzy mogli nawet odkryć Drogę swego życia.
Tak przynajmniej stało się w moim przypadku.

Dlatego też z całego serca dziękuję Ci Tomku za wszystko i gratuluję tej "Piętnastki"!

*     *     *

Nim po raz pierwszy poleciałem do Chin, praktykowałem od wielu już lat Taijiquan i Qigong i byłem przekonany, że jestem dobry w tym co robię. Odkryłem w tamtym okresie również ten magazyn internetowy i dzięki pomocy Tomka Grycana nawiązałem kontakt z mieszkającym w Beijing (Pekinie) Tomkiem Twardowskim. Wprowadził mnie on w swój "Świat", a dokładnie, to wprowadził mnie do parku Świątyni Nieba i tam zapoznał z swoim nauczycielem Li Zhanhua, u którego ćwiczył Bai Yuan Tongbei. Pamiętam, że zaistniała wtedy zabawna sytuacja: w czasie treningu pan Li Zhanhua poprosił mnie, abym pokazał co ja potrafię. No cóż, pomyślałem sobie, po to tu przyjechałem. Zrobiłem krok w stronę mistrza i... nagle wylądowałem parę metrów dalej na ziemi. Tomek chciał zamortyzować mój upadek, ale niestety nie zdążył dolecieć :-) Mój nowiutki płaszcz był w ruinie, ale za to poprawił mi się humor. Następne dwie godziny spędziliśmy na ćwiczeniu "Pchających dłoni". Dobrze, że był Tomek, który tłumaczył, gdyż pan Li Zhanhua poza chińskim nie znał żadnego innego języka.
Z Tomkiem umówiliśmy się znowu następnego dnia. Coś mu jednak wyskoczyło i nie mógł przybyć. I to chyba było zaplanowane przez niebiosa, bo wybrałem się wtedy do parku sam i "wkręciłem" w pewną chińską grupę ćwiczącą Taijiquan. Na początku patrzyli na mnie jak na jakiegoś ufoludka, ale po jakimś czasie w pełni zaakceptowali. Pogadaliśmy nawet sobie na migi, a po kilku dniach nawet zaprzyjaźniliśmy się.

Pewnego dnia ćwicząc z tą grupą, zauważyłem, że bacznie przygląda mi się pewna starsza pani siedząca nieopodal na ławce. Kiedy skończyliśmy ćwiczyć, ta podeszła bliżej i pięknie po niemiecku powiedziała:
- Moje gratulacje, pięknie się poruszasz, ale tak bardzo jesteś zajęty techniczną, zewnętrzną stroną tej formy, że zapominasz o swoim wnętrzu. Twoje ciało porusza się, owszem, ale nie twój Duch. Spróbuj skoncentrować się na wnętrzu, zapomnij o świecie zewnętrznym, a wtedy energia uniesie cię w przestworza. Zwyciężysz samego siebie. Zobaczysz ...

Stałem tak chwilę patrząc na kobietę i chyba miałem cholernie głupią gębę, bo ta widząc, że jestem zmieszany, dodała:
- Zacznij praktykować Qigong, znajdź sobie dobrych nauczycieli, a wtedy sztuka Taijiquan w twoim wykonaniu będzie osiągała szczyty - uśmiechnęła się i ruszyła w stronę bramy parku.
- Chwileczkę! - zawołałem za oddalającą się Chinką. - Ja ćwiczę... Ja ćwiczę Qigong już od paru lat...
Zatrzymała się i odwróciła.
- To widocznie nie za bardzo rozumiesz o co w tym wszystkim chodzi - uśmiechnęła się przymrużając oko.
- To może pani mogłaby mi to wytłumaczyć?
Bardzo długo patrzyła mi się prosto w oczy po czym wyciągnęła dłoń i powiedziała:
- Nazywam się Mei Chen. Przyjdź tu jutro o ósmej rano. Wytłumaczę ci.

Następnego dnia, tz. 13 grudnia 2005 roku zacząłem poznawać nieznaną, przepiękną formę Qigong, stworzoną przez dziadka mojej nowej mistrzyni. "Jadeitowa Księżniczka" to forma, połączenie elementów Taijiquan i Qigong, która oparta jest na prastarej legendzie:
"Przed wieloma, wieloma eonami, kiedy na ziemi panował jeszcze ogromny chaos - nie było ani dnia ani nocy, ani góry ani dołu, ani dobra ani zła, bogowie i boginie postanowili stworzyć istotę, z którą mogliby się podzielić swą miłością. W tym celu poprosili Jadeitową Księżniczkę, aby ta zstąpiła na Ziemię właśnie i uczyniła ją rajem, w którym mógłby zamieszkać człowiek. Jadeitowa Księżniczka natychmiast przystąpiła do dzieła: chaos podzieliła na Yin i Yang. Światło i ciemność. Nastała równowaga. A kiedy "Plus" i "Minus" były już zrównoważone, wtedy piękna księżniczka stanęła przy swym krośnie tkackim i zaczęła tkać przepiękne krajobrazy, którymi przystroiła wszystkie strony świata. Bogowie i boginie zachwyceni dziełem Jadeitowej Księżniczki, otulili Ziemię, niczym kokonem, energią miłości, a w niej umieścili Ją i Jego - kobietę i mężczyznę".

"Jadeitowa Księżniczka" niczym rytualny taniec,w którym poprzez ruch opowiada się powyższą legendę, łączy w sobie Dao z Dharmą. A ponieważ opiera się na filozofii taoistycznej i buddyjskiej jednocześnie, nie tylko oczyszcza ciało ćwiczącego z jego chorób, ale także umysł z jego negatywnych emocji i myśli.

Oj, wiele by tu mówić o tej niebiańskiej formie - formie, która całkowicie zmieniła moje życie.

Od 13 grudnia 2005 roku krok po kroku; ruch po ruchu "Jadeitową Księżniczkę" Pani Mei Chen przekazywała najpierw mnie, a później także mojej żonie, z którą odwiedzałem ją w Chinach.
Nasza nauczycielka jest nie tylko mistrzynią Qigong, ale także kobietą o nadprzyrodzonych zdolnościach. Potrafi spojrzeć do wnętrza człowieka i opowiedzieć mu wszystko o jego przeszłości i przyszłości. Potrafi zobaczyć jego choroby. Na początku przerażało nas to, ale z biegiem czasu przyzwyczailiśmy się do tego, że wie o nas wszystko - może i dobrze. Nie mamy nic do ukrycia, a przez to jesteśmy bardziej otwarci na "Nowe" (tak nam przynajmniej się wydaje?).

Przez siedem lat nie mogliśmy się z nikim dzielić "Jadeitową Księżniczką" - takie było życzenie Pani Chen. Naszym zadaniem, w przeciągu tych siedmiu lat, było zgłębianie, nieustanne ćwiczenie i doskonalenie naszych umiejętności pod okiem innych nauczycieli i mistrzów Qigong.

Od tamtego roku z błogosławieństwem naszej Mistrzyni i za jej pozwoleniem, możemy dzielić się "Jadeitową Księżniczką" z innymi. I bardzo chcemy to czynić, gdyż wiemy jakie ciężkie choroby można poprzez tą formę Qigong zwalczyć i na powrót cieszyć się krystalicznym zdrowiem. Wiemy też, że zdrowym osobom około 40 minutowe "pływanie w przestrzeni", które funduje "Jadeitowa Księżniczka" przynosi tyle samo odprężenia i relaksu co dwutygodniowy urlop ;-).
"Jadeitowa Księżniczka" napełnia ćwiczącego życiodajną energią zaczerpniętą z "Dziesięciu Kierunków Świata". Napełnia go ochotą do życia. Napełnia go Życiem!

Gdy zademonstrowaliśmy naszą formę pewnej wybitnej matematyczce, a jednocześnie entuzjastce Qigong z Moskwy, ta powiedziała, że widziała już wiele różnych form, ale "Jadeitowa Księżniczka" to dla niej prawdziwa poezja. My też tak uważamy i ślemy głębokie pokłony i podziękowania naszej nauczycielce Pani Mei Chen.

Tak więc po nitce do kłębka... Dzięki magazynowi "Neijia" poznałem Tomka Twardowskiego; dzięki niemu poznałem miejsce w parku, w którym później poznałem panię Chen, a dzięki niej poznałem przepiękną Jadeitową Księżniczkę :-). Czyż nie piękna to historia...?


Autor z grupą ćwiczących Taijiquan (Grudzień 2005)


Pan Li Zhanhua i Tomek Twardowski podczas treningu w parku (Grudzień 2005)

***
**********
***

Warsztaty Qigong "Jadeitowa Księżniczka" prowadzone przez Bronię oraz Christopha Faber odbyły się w Polsce w dwóch miastach:
- we Wrocławiu 15 - 16 czerwiec 2013 r.
- w Katowicach 22 - 23 czerwiec 2013 r.

Powrót do spisu treści


Qigong

QIGONG A CHOROBY NOWOTWOROWE
Czy można wygrać z rakiem poprzez praktykowanie Qigong?
Christoph Faber


www.goldener-drache.com

Wystąpienie Pani Dr. Li Qi Duan na Kongresie Qigong w Vöhringen

Może i nietypowy to temat dla magazynu "Neijia", ale postanowiłem go poruszyć. Kto bowiem wie, co nas jeszcze czeka na naszej drodze życia? Być może ktoś kiedyś wróci pamięcią do tego tekstu, kiedy lekarze bezradnie rozłożą przed nim ręce? Być może ktoś nam bliski, jakiś znajomy, lub też sąsiad jest właśnie w takiej podbramkowej sytuacji i ten tekst stanie się dla tej osoby światłem nadzieji? Kto wie...?

Będąc kiedyś z żoną w Chinach mieliśmy okazję spotkać się z pewną grupą osób i ćwiczyć z nimi w parku Guolin Qigong. Byłem pod wrażeniem! Oni spotykają się każdego dnia i wspólnie pod okiem instruktora ćwiczą parę godzin. Nie ważne jaka jest pogoda: mróz czy upał. Nic ich nie jest w stanie odstraszyć, bo... te wspólne praktykowanie Qigong jest dla nich ostatnią deską ratunku - oni wszyscy są chorzy na raka!
Chciałem o tych ludziach i Qigong już wcześniej napisać, ale jakoś zawsze brakowało mi czasu. Aż przypadkiem rok temu, przygotowywując się do mej pracy dyplomowej, natknąłem się na tekst Pani Dr. Li Qi Duan. Natychmiast skontaktowałem się z nią i poprosiłem o zgodę na przetłumaczenie tego tekstu dla magazynu Neijia. Pani Li się zgodziła!
Ucieszyłem się bardzo, bo Pani Li, jeśli chodzi o Guolin Qigong, jest wielkim autorytetem, i to nie tylko w Chinach, ale także w Europie. A jednocześnie jest także znaną i cenioną lekarką (dziś już emerytowaną) specjalizującą się w walce z nowotworami. Urodziła się w 1950 roku w Beijing (Pekin). Studiowała nie tylko Medycynę Konwencjonalną (Zachodnią), ale także Tradycyjną Medycynę Chińską (TCM). Zanim w 1990 roku przeprowadziła się do Niemiec pracowała jako lekarz ordynator w kilku chińskich szpitalach. W Berlinie aż do emerytury prowadziła placówkę specjalizującą się w walce z chorobami nowotworowymi. Niestrudzenie też (do dziś) przemierza świat propagując Guolin Qigong i ucząc tej wspaniałej sztuki.

Przetłumaczony przeze mnie tekst to wystąpienie Pani Dr. Li Qi Duan na Kongresie Qigong w Vöhringen (Niemcy) w 1994 roku. Uważam, że pomimo upływu prawie 20 lat temat jest wciąż niezwykle ciekawy i aktualny. Chwilami w tekście tym pewne zwroty się powtarzają i można zauważyć też pewne niedomówienia, ale proszę wziąć pod uwagę, że było to wystąpienie na żywo i w tamtym czasie Pani Li nie władała jeszcze biegle językiem niemieckim. Od tamtego czasu także medycyna bardzo się rozwinęła, więc i sposoby leczenia nowotworów są z pewnością o wiele bardziej skuteczne. Ale ... No, właśnie. Nie jestem lekarzem, więc oddaję głos Pani Dr. Li Qi Duan.

..........................................................................

Jestem lekarką, która chciałaby powiedzieć prawdę: wprawdzie wiele nauczyłam się podczas studiów od moich profesorów i nauczycieli, ale Guolin Qi Gong nikt na uniwersytecie nie nauczał. Tego nauczyłam się od Pani Guolin i jej pacjentów.

Pani Guolin była malarką, którą sześć razy operowano z powodu raka macicy. Po ostatniej operacji poinformowano ją, że niestety nic więcej dla niej nie można zrobić. Kiedy zapytała lekarzy, ile jej jeszcze pozostało życia, usłyszała, że około trzech miesięcy. Pomyślała sobie wtedy, że albo będzie biernie czekała na śmierć, albo też spróbuje na własną rękę ratować swe życie. Pani Guolin przeczytała bardzo dużo książek na temat chińskiej medycyny, z których wybrała różne ćwiczenia Qi Gong i sama je na sobie wypróbowała. Jedna z wybranych przez nią technik - zwaną "Wietrznym Oddechem" - jest w Chinach znana już od dawna. W każdym jednak podręczniku można przeczytać, że nie powinno się samemu, bez pomocy kompetentnego nauczyciela, praktykować tego ćwiczenia, gdyż jeśli pacjent będzie źle wykonywał ową technikę oddechową, może doprowadzić do pogorszenia stanu swojej choroby.

Metoda ta polega na specjalnej technice oddechowej: wdech - wdech - wydech. Przy czym oddycha się tu bardzo gwałtownie i często, Cwiczenie te można wykonywać tylko w ruchu - chodząc. W żadnym wypadku siedząc lub stojąc.
Pani Guolin wybrała odpowiednią technikę chodzenia (marszu), połączyła z wyżej wspomnianą techniką oddechową i ... odniosła sukces: przeżyła jeszcze trzydzieści lat . Zmarła przed dziesięciomy laty na zawał serca. Pani Guolin pomogła bardzo wielu chorym na raka. Wiele też osób nauczyła odkrytej przez siebie techniki.

Historia Qi Gong liczy sobie około 4000 lat. Qi Gong (w wolnym tłumaczeniu: "Praca z Energię") nie jest metodą skierowaną tylko i wyłącznie do osób chorych na raka.
W Chinach choruje rocznie na różne nowotwory około 1,6 miliona osób. Większość z nich szuka na własną rękę jakiejś dobrej metody, która mogłaby im pomóc w walce z chorobą.
Już wcześniej ćwiczono z chorymi na raka różne formy Qi Gong, ale po tym, jak pani Guolin odkryła swą nową formę, uznano, że ta właśnie jest najskuteczniejsza i dzięki niej rak zostaje pokonany w bardzo krótkim czasie. A poza tym forma ta jest bardzo łatwa do nauczenia się i praktykowania. Pani Guolin stworzyła tę formę Qi Gong na podstawie wiedzy, którą czerpała z fachowej literatury. Nie miała jednak pojęcia co powoduje tak szybkie uzdrowienie chorego. Na początku nikt z nas tego nie wiedział. Po wielu latach obserwacji musieliśmy (lekarze przp. tłum.) jednak przyznać, że Guolin Qi Gong faktycznie pomaga chorym na raka pacjentom.

Kiedy w szpitalu w Pekinie leczyłam chorych na raka pacjentów, musiałam z przykrością często ich informować o tym, że nie jestem w stanie im więcej pomóc. Ale oni przychodzili do mnie po paru latach i mówili: "Pani Li, ja jeszcze żyję!". I opowiadali mi, że nauczyli się Guolin Qi Gong.
Po dłuższej obserwacji w parku tych wszystkich ćwiczących i po rozmowie z panią Guolin, zapragnęłam także nauczyć się tej formy. Ale to nie było proste, ponieważ pani Guolin nie chciała nauczać lekarzy. Ona, mając niemiłe doświadczenia z medycyną konwencjonalną, lekarzy poprostu nie darzyła sympatią.
Poraz pierwszy włączyłam się do ponad stuosobowej grupy ćwiczących, kłamiąc, że jestem także chora na raka.

Ponieważ studiowałam także medycynę zachodnią (akademicką), chciałabym tu wyjaśnić jak Guolin Qi Gong wpływa na organizm z punktu widzenia tej medycyny i jednocześnie z punktu widzenia tradycyjnej medycyny chińskiej. Zdaję sobie sprawę, że dla niektórych osób pewne zwroty związane z medycyną chińską (np.Yin i Yang, meridiany itp) mogą być niezrozumiałe, dlatego też postaram się wyjaśnić to w jak najprostszy i zrozumiały dla każdego sposób.

Na początku nikt w całych Chinach nie potrafił wyjaśnić dlaczego właśnie poprzez tą formę Qi Gong, chorzy na raka zostają skutecznie wyleczeni ze swej choroby. Wspólne badania przeprowadzone na pacjentach w różnych szpitalach i w Centrum Badań Qi Gong, nie przyniosły żadnych rezultatów. Różne były opinie i przypuszczenia, lecz żadnej konkretnej i jednoznacznej odpowiedzi.
Chciałabym tu powiedzieć coś od siebie: Na świecie jest dziś jeszcze tak wiele rzeczy i zjawisk, których nie potrafimy w żaden sposób wyjaśnić. Ale jeśli nie potrafimy ich wyjaśnić, nie znaczy wcale, że musimy je odrzucić i w nie nie wierzyć. Moim pacjentom zawsze mówię: wypróbujcie Qi Gong. Jeśli pomoże, to wasze życie jest uratowane.

Teraz chciałabym powiedzieć o tym, dlaczego Guolin Qi Gong pomaga pacjentom z chorobą nowotworową.
Już przed przeszło 15 laty medycyna zachodnia potwierdziła powiązania pomiędzy intensywnymi zaburzeniami emocjonalnymi i psychicznymi, a powstawaniem choroby nowotworowej. W medycynie chińskiej posunięto się jeszcze dalej: udowodniono, że różne emocje powodują uszkodzenia różnych, konkretnych organów wewnętrznych. Na przykład smutek lub żal negatywnie wpływa na płuca i jelito grube. Strach, depresja, stres szkodzą nerkom i pęcherzowi moczowemu. Nadmierne troszczenie się i zamartwianie źle wpływają na śledzionę i żołądek, a złość i niecierpliwość mają niekorzystny wpływ na wątrobę i woreczek żółciowy.
Tak to właśnie postrzega medycyna chińska. Medycyna zachodnia także zgadza się z tymi powiązaniami, ale nie próbuje ich w tak szczegółowy sposób jak medycyna chińska wyjaśnić. Jest jednak zgodna co do tego, że długotrwałe negatywne emocje mogą być przyczyną rozwoju choroby nowotworowej w organizmie człowieka.

Medycyna zachodnia wyjaśnia to tak: kiedy człowiek żyje przez dłuższy czas pod wpływem negatywnych emocji lub też zmaga się z psychicznymi problemami, osłabia się jego system odpornościowy. Odporność takiego człowieka obniża się gwałtownie, powodując spadek bio-elektrycznej oporności skóry, a to powoduje niedobór tlenu w organizmie. Tak więc na powstanie choroby nowotworowej wpływa wiele czynników jednocześnie.

Chińska medycyna, choć z nieco innego punktu widzenia, wyjaśnia to podobnie: różne emocje szkodzą różnym organom. Dłuższy czas trwające negatywne emocje powodują powstawanie złośliwych chorób. Jeśli znacie kogoś chorego na raka, albo sami zmagacie się z chorobą nowotworową, to być może przypomnicie sobie o przeżywanych kiedyś, mniej więcej przed dwoma laty, problemach psychicznych.
Zamknięte w sobie osoby znacznie częściej zachorują na raka jelita grubego lub płuc niż inni. Przed innymi ludźmi starają się one pokazać, że wszystko jest w idealnym porządku; że wszystko jest Okey, a w rzeczywistości są smutni i ten swój smutek tłumią w sobie stwarzając tym samym możliwość powstania raka jelita grubego lub płuc.

Medycyna zachodnia zna trzy metody leczenia raka: operacja, radioterapia i chemoterapia.
Zawsze mówię moim pacjentom, że lekarz może chorej osobie na przykład amputować pierś, albo wyciąć przerzuty raka, ale nie może wyciąć jej duszy - obciąć głowy. I dobrze, bo dusza jest potrzebna żeby wygrać, żeby przeżyć.
Dlatego też Qi Gong jako aktywna terapia (w Europie nazwano by to psychoterapią) ma przewagę nad innymi metodami leczenia raka. Kocham Qi Gong, ponieważ jest właśnie aktywną terapią. Zabieg akupunktury czy akupresury polega na tym, że my stosujemy naciski lub nakłuwamy igłami pacjenta, a ten poprostu tylko leży. To proste. On nie musi z nami lekarzami współpracować - jest do końca zabiegu pasywny.
Nasze igły niestety nie mogą pomóc duszy pacjenta.

Kiedy rozmawiam z jakimś pacjentem, mówię mu zawsze: "Ty jesteś najlepszym lekarzem dla samego siebie, a nie ja. Ty sam musisz sobie pomóc!" Jeśli mówi mi wtedy, że bardzo by chciał sobie pomóc, wtedy rozpoczynam z nim ćwiczyć Qi Gong.

Po pierwsze, pacjenta trzeba psychicznie wesprzeć, pomóc mu. Po drugie trzeba poprzez ćwiczenie wzmocnić jego ciało. Po chemoterapii, radioterapii lub operacji dochodzi często do blokad w układzie limfatycznym, występują bóle, a razem z nimi przychodzi zamartwianie się. Zycie gwałtownie traci na jakości, a chory traci nadzieję. Jest on też wtedy uzależniony od lekarza. Pyta go, co można by jeszcze zrobić, a lekarz odpowiada, że można jeszcze raz spróbować chemoterapii. A po jej zakończeniu mówi, że trzeba teraz poczekać, co oznacza, że trzeba czekać na śmierć. Kiedy pacjent ponownie zapyta co jeszcze można zrobić, wtedy lekarz nic już nie ma do zaproponowania.

Ale jeśli lekarz choremu na raka pacjentowi powie, że jest jeszcze jedna możliwość i że chory może sobie sam pomóc, wtedy staje się on znowu aktywny, bo wstępuje w niego nadzieja.
Poprzez ćwiczenia Qi Gong, poprzez ruch, pacjentowi powraca radość życia, napływają pozytywne emocje, a tym samy automatycznie wzmacnia się jego układ odpornościowy.

To pierwsza sprawa. A drugą istotną tu sprawą jest tlen. Otóż medycyna zachodnia także stwierdziła, że główną przyczyną powstawania nowotworu jest niedobór tlenu w organizmie.
Człowiek w dzisiejszych czasach jest stale narażony na stres, co stwarza wiele problemów zdrowotnych. My nie możemy jednak powiedzieć pacjentowi, by o problemach swych zwyczajnie zapomniał.
Człowiek, który jest często narażony na stres, zatroskany lub zamartwia się stale, zaczyna niewłaściwie oddychać. Bardzo dużo kobiet pracujących na siedząco przez wiele godzin w biurze, wzdycha czasami głęboko - to symptom niedoboru tlenu w organizmie.
Jeśli przez dłuższy czas organizm jest niedotleniony, normalne komórki przekształcają się w komórki rakowe, co można labolatoryjnie stwierdzić. W pewnym amerykańskim instytucie badawczym stwierdzono podczas prób ze zwierzętami, że u tych, które cierpiały na niedobór tlenu, zaczynał rozwijać się rak wątroby lub jelit. Można było jednak zatrzymać rozwój tej choroby poprzez podawanie tym zwierzętom zwiększonej ilości tlenu.
Istnieje metoda, dzięki której człowiek także może, w celach leczniczych, pobierać większe ilości tlenu - jest nią tlenoterapia.
Wielu dziś wie, że i terapia oddechowa może być bardzo skuteczna w walce z chorobą.

Człowiek potrzebuje osiem razy więcej tlenu, by być zdrowy. Teoretycznie powinien 18 razy na minutę robić głęboki wdech i wydech. Jeśli jednak długo przebywa w pozycji siedzącej to może sam sobie policzyć ile w ciągu jednej minuty robi głębokich oddechów: od dwóch do trzech! A gdy w dodatku żyje w stanie ciągłego stresu, to jego organizm otrzymuje jeszcze mniej tlenu. Dodajmy do tego wysokie zanieczyszczenie powietrza i pogarszającą sie jakość życia.
Zasadniczym pytaniem jest więc, w jaki sposób zapewnić naszemu organizmowi odpowiednią dawkę tlenu? Jaka metoda może nam pomóc?
W Europie dostępne są dwa rodzaje tlenoterapii. W pierwszej podawany jest sztucznie wytworzony tlen. Taka 10 minutowa terapia kosztuje (w Niemczech przyp. tłum.) od 100 do 150 DM (marek zachodnich) i koszty te nie są zwracane przez kasy chorych. Któż więc może sobie pozwolić na codzienne wdychanie przez godzinę sztucznie wytworzonego tlenu? Pamiętajmy, że jest to rodzaj sztucznego tlenu! Przedawkowanie może doprowadzić do zatrucia. W przypadku zwierząt nie jest to problemem, ale dla człowieka tak.

Druga tlenoterapia polega na wstrzykiwaniu tlenu. Ta metoda jest jeszcze droższa. W Berlinie, w Centrum Terapii Tlenowej jeden zabieg kosztuje 1400 DM. Kasy chorych i w tym wypadku nie zwracają kosztów terapii. Pacjenci opowiadali mi, że pomimo zastosowania tej terapii przerzuty nowotworowe tworzyły się u nich nadal. Teorii, na której oparta jest ta terapia, nie można nic zarzucić, ale sama metoda nie należy do najprzyjemniejszych.

Pani Guolin przypadkowo odkryła naturalną tlenoterapię. Poprzez "Wietrzny Oddech" pomogła najpierw sama sobie, a później także innym chorym na raka, nie zdając sobie przy tym sprawy, że to właśnie jest rodzaj terapii tlenowej. Codziennie przez parę godzin ćwiczyła w parku. Poprzez oddech w marszu człowiek pobiera 20 razy więcej tlenu. W dodatku naturalnego i śweżego. Za darmo!

Szacuje się, że w Chinach z chrobą nowotworową zmaga się rocznie około 1,6 miliona osób. Nieznana jest tam tlenoterapia. Jednak prawie każdy chory zna ową naturalną metodę. Gdy ktoś dowiaduje się, że jest chory na raka, natychmiast kontaktuje się z jedną z grup Guolin Qi Gong. Niezależnie od tego, gdzie mieszka się w Chinach, zawsze znajdzie się takie grupy, które praktykują albo w parkach, albo w szkołach, albo też w szpitalach. Można je spotkać dosłownie wszędzie. Metoda ta jest od pewnego czasu również bardzo rozpowszechniona w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. Pewna moja pacjentka nie wierzyła w skuteczność tej metody, ale gdy z Ameryki powróciła jej córka i opowiedziała o tym, że tam właściwie wszędzie można spotkać chorych na raka ćwiczących Guolin Qi Gong, ta dała się przekonać i sama zaczęła ćwiczyć.
Również w Niemczech od kilku lat ta forma Qi Gong jest znana. Praktykuje ją coraz więcej osób i powoli staje się coraz bardziej popularna.

Jeśli będzie się codziennie ćwiczyć, zapewni się swemu organizmowi dwudziestokrotnie większą dawkę tlenu.
To naturalna i wartościowa metoda. Poprzez badania stwierdziliśmy, że nasi pacjenci, którzy regularnie ćwiczą, pobierają dwadzieścia razy więcej tlenu, co bardzo korzystnie wpływa na stan ich zdrowia. W Chinach stwierdzono, że poprzez tą metodę 65% pacjentów zostaje całkowicie wyleczonych ze swej choroby.
Otrzymałam w tym roku wykaz z Chin z którego wynika, że ilość całkowitych wyzdrowień poprzez Guolin Qi Gong podniosła się do 82%. To przecież bardzo dużo!

W Chinach praktykuje się wiele różnych form Qi Gong i niektórzy pacjenci mówią, że całkowicie wyleczyli się z choroby nowotworowej poprzez ćwiczenie innych form, w co głęboko wierzę. Nie mówię, że Guolin Qi Gong jest najdoskonalszy, ale stwierdzam, że jeżeli chodzi o walkę z chorobami nowotworowymi, to jest skuteczniejszy od innych form.
Guolin Qi Gong jest najczęściej praktykowaną formą Qi Gong w Chinach.

Dlaczego ta właśnie forma jest tak skuteczna walce z rakiem?
Poniewaś stwierdzono, że metoda ta wspomaga układ immunologiczny.
Podczas innych wygłoszonych tu odczytów (podczas kongresu w Vöhringen przyp. tłum) słyszałam, że inne formy są również skuteczne. Niewątpliwie jest to prawda.
Qi Gong reguluje pracę całego organizmu, a nie tylko poszczególnych organów wewnętrznych. Pacjent chory na przykład na raka płuc, podczas ćwiczeń nie wykonuje tylko jednego ćwiczenia uzdrawiającego wyłącznie płuca.

Pacjenci chorzy na raka, którzy ćwiczyli Guolin Qi Gong byli poddani w szpitalach różnym badaniom. Na przykład podczas badań układu immunologicznego, chorych podzielono na dwie grupy. Podczas, gdy pacjenci z pierwszej grupy leczeni byli poprzez chemoterapię i naświetlania, chorzy z drugiej grupy ćwiczyli wyłącznie Qi Gong.

Po trzech miesiącach padań stwierdzono, że w pierwszej grupie, w której stosowano chemo i radioterapię, funkcjonalność układu odpornościowego uległa dalszemu pogorszeniu. W drugiej grupie, która praktykowała wyłącznie Qi Gong, funkcjonalność tego układu poprawiła się o 88%, co było ogromnym zaskoczeniem wśród badających.
Nie wiem dlaczego tak się dzieje! Ani medycyna chińska, ani też medycyna zachodnia nie potrafią tego wyjaśnić!

Wszyscy doskonale wiemy, że pigułki i zastrzyki nie są żadną przyjemnością.
Gdy układ odpornościowy jest wzmocniony, nawet chorzy na AIDS bardzo szybko potrafią powrócić do zdrowia. Dlaczego więc nie stosować tej przyjemniejszej metody, jaką jest Qi Gong. Metody, dzięki której pacjent staje się aktywny i sam sobie potrafi pomóc? Ta metoda to wspaniały sposób, by chorych podbudować psychicznie, aby wzmocnić odporność organizmu i poprzez naturalną terapię tlenową zwalczyć komórki rakowe. Takie jest moje zdanie na ten temat.
Muszę jednak tu jeszcze powiedzieć, że skuteczność tej metody zależy tylko i wyłącznie od samego chorego. Uzależnione jest to od ilości energii, którą posiada rozpoczynając ćwiczenia - czy stać go jeszcze na działanie? Aktywna Terapia polega na tym, że ja pokazuję tylko pacjentowi na czym polega ćwiczenie, a ćwiczyć już musi on sam. Jeśli jest bardzo aktywny, będzie mógł sobie szybko i skutecznie pomóc.

Jeśli ktoś dowiaduje się o tym, że jest chory na raka, automatycznie myśli o śmierci - jest przerażony. Po paru latach jednak, z przerażeniem myśli o dalszym swym życiu, które staje się tragedią. Poprzez chemoterapię cierpi się na brak apetytu, słabości, bóle, przerażają wyniki badań krwi itp... Życie staje się wielką katastrofą.
I w tym przypadku Guolin Qi Gong może tą sytuację zmienić i jakość życia chorego może się znacznie poprawić. Chory może na przykład dużo lepiej znosić naświatlania i chemoterapię. Normalnie po tych terapiach jest słaby i musi przynajmniej parę dni leżeć w łóżku, ale jeśli praktykuje Qi Gong, nie ma takiej potrzeby, bo ma więcej energii. Pacjenci mówią mi często: "Pani Li, czy może Pani to zrozumieć? Mam raka i poddawany jestem chemoterapii, a moi znajomi i krewni pytają mnie ciągle: ty wyzdrowiałeś?"

Po operacji, naświetlaniu lub chemoterapii zadanie lekarza jest skończone. Skutki i następstwa tych działań musi pacjent sam dźwigać na swych barkach aż do końca. Przeważnie do samej śmierci. Wielu chorych na raka nie umiera bezpośrednio z powodu tej choroby, lecz z powodu związanych z nią powikłań. Na przykład po naświetlaniach mogą nastąpić stany zapalne w organizmie. Po chemoterapii pogarszają się wyniki morfologii krwi, następuje ogólne, gwałtowne osłabienie organizmu, co prowadzi do utraty życia. Spotykałam się z takimi przypadkami dość często.
Aktywna Metoda pomaga chorym i poprawia jakość ich życia. Dzięki niej pacjenci potrafią o wiele lepiej znieść chemoterapię czy też naświetlania. Nie możemy jednak powiedzieć, że metoda ta zawsze w 100% uzdrawia chorego.

Jako lekarze zdajemy sobie sprawę, że pomimo zastosowania chemoterapii, czy też radioterapii u chorego mogą pojawić się przerzuty. Wiemy też,że chemoterapia i naświetlania mogą w organizmie chorego wyrządzić nawet 100% szkody. Skutki tych terapii zna każdy. Jednakże jeśli chory ma dwie nogi - i jedną z tych nóg jest chemoterapia czy też naświetlania, a drugą nogą są ćwiczenia Qi Gong, to pewne jest, że mocno stoi na ziemi. Taki pacjent z świadomością i odwagą spogląda w przyszłość, a to jest bardzo dla niego ważne.
Poprzez poprawne ćwiczenie Qi Gong można sobie naprawdę przedłużyć życie - życie, którego jakość nie będzie wcale zła.

Są na przykład chorzy, którzy muszą leżeć w łóżkach, odżywiani są kroplówkami, mają podłączone cewniki... Ich życie jest bardzo ciężkie. Tacy pacjenci cierpią, mają bóle i na dodatek nie mogą się poruszać. Kiedy jednak pacjent poprzez ćwiczenie Qi Gong wzmocni się, może znacznie poprawić jakość swojego życia. Znam to z życia. Jeśli chory poprawnie i intensywnie ćwiczy może odnieść wielki sukces - nowotwór zniknie.

Tu na tej sali znajduje się także paru moich pacejntów. Oni nie przyszli tu z powodu mojego wystąpienia, gdyż bardzo dobrze są już w tym temacie zorientowani. Oni ćwiczą ze mną już od dwóch, trzech lat i są wyleczeni! Ci ludzie chcą pomagać teraz innym chorym na raka i to jest powodem dla którego tu przybyli. Odnieśli sukces, gdyż bardzo intensywnie ćwiczyli.
Siedzi tu na przykład pewien młodzieniec, który miał raka moszny. Przed jakimś czasem przyszedł do mnie na kurs Taiji i powiedział, że bardzo chętnie chciałby uczyć się tej sztuki. Kiedy zapytałam dlaczego chciałby się tego uczyć, powiedział, że ma raka.
Taiji nie jest najlepszą metodą walki z rakiem!
Powiedziałam mu, że powinien ćwiczyć coś innego.
Powiedział mi wtedy, że jego rak moszny został z jednej strony właśnie usunięty, ale na drugiej stronie odkryto przerzuty. Lekarz zaproponował mu naświetlania, ale ponieważ jest on jeszcze bardzo młody i chciałby w przyszłości mieć dzieci, zapytał lekarza, czy po naświetlaniach będzie jeszcze miał zdolność zapłodnienia. Odpowiedź była przecząca.
Ten młody człowiek zapytał mnie wtedy, czy powinien zgodzić się na te naświetlania, a ja odpowiedziałam mu, że to on sam musi zadecydować.
Po dwóch tygodniach zadzwonił do mnie i powiedział, że podjął decyzję: chce ćwiczyć Qi Gong.
Chory w takim przypadku potrzebuje bardzo dużo odwagi.
Ten młody człowiek ćwiczył następnie całymi dniami w parku.
Kocham takich ludzi, ponieważ oni działają.
Kiedy osiem miesięcy później przeszedł badania tomografii komputerowej, lekarz stwierdził, że przerzuty zniknęły. Nasz młodzieniec nie mógł w to uwierzyć i drżąc z podniecenia powiedział do mnie: "Pani Li, niech Pani przeczyta sama.", ale ponieważ nie potrafię dobrze czytać po niemiecku podał kartkę innej pacjentce. Ta przeczytała i powiedziała: "Gratuluję! Już nie masz żadnych przerzutów!". On jednak wciąż nie mógł w to uwierzyć. Wziął wyniki badań i udał się z nimi do swojego urologa. Po tych odwiedzinach zadzwonił do mnie i powiedział: "Pani Li, teraz naprawdę mogę się cieszyć! Przerzuty naprawdę zniknęły!".
Ten młodzieniec po prostu pomógł sam sobie! Mieliśmy więc okazję świętować jego nowe narodziny. Cwiczy on nadal Qi Gong i chce w przyszłości pomagać innym chorym na raka.

Kiedy uzdrowiona jest dusza pacjenta i nie jest on już owładnięty strachem, stresem i nie zamartwia się, wtedy może sam sobie doskonale pomóc. Czasami nawet psychoterapeuta nie byłby w stanie tak dobrze tego zrobić.
Czasami opowiadają mi pacjenci, że psychoterapeuta radzi im zapomnieć o przeszłości i skoncentrować swe myśli na przyszłości. Oni bardzo chętnie by to uczynili, jednak tego nie potrafią.
Ja wiem doskonale, że jeśli chory codziennie intensywnie ćwiczy, automatycznie rośnie w nim nadzieja. A kiedy stan zdrowia nieco się poprawi powraca radość życia i wtedy chory się cieszy - chciałby tańczyć i śmiać się.

Pewna pacjentka z Berlina była bardzo ciężko chora na raka. Po sześciu miesiącach jednak zniknęły u niej wszystkie przerzuty. Kto jej pomógł? Nie, nie jej lekarze, bo oni nie mogli nic więcej dla niej zrobić. Ona sama sobie pomogła! Tak, ona sama poprzez ćwiczenia to uczyniła!
Dlatego też celem moim jest, wzbudzić tu w Niemczech jak największe zainteresowanie sztuką Qi Gong. Stale powtarzam moim pacjentom: "Ty sam dla siebie jesteś najlepszym lekarzem. To ty musisz wziąć swoje życie w swoje ręce, a nie oddawać w moje!".
Zajmuję się tym wszystkim już od 22 lat. Wcześniej mówiłam moim pacejntom, że nie powinni się martwić - ja im pomogę. Ale kłamałam. Nie jestem w stanie wejść w pacjenta.

Dziś każdy wyleczony, stojący przede mną pacjent mówi: " Pani Li, jestem znów zdrowy! Sam sobie pomogłem!".

Dlatego dziś tu mówię, że Qi Gong pomaga chorym na raka osobom. I to wszystko co mogę powiedzieć. Każdy musi sam spróbować, a ćwicząc, będzie mniej więcej po sześciu miesiącach mile zaskoczony. Po roku ćwiczeń jego miłe zaskoczenie przeobrazi się w ogromną radosną niespodziankę!

Jeśli ktoś ma jeszcze pytania, proszę pytać. Dziękuję.

.............................................................................................

Grupa Guolin Qigong w parku Yuyuantan ( Beijing 2008)

Foto. Barbara Szyszko / Christoph Faber

.............................................................................................

www.youtube.com/watch?v=JXOa4gnGNuQ&feature=youtu.be

.............................................................................................

Powrót do spisu treści


Qigong

AUTOMASAŻ JAKO ĆWICZENIA WSTĘPNE W PRAKTYCE SHAOLIN XI SUI XING WEDŁUG MISTRZA SHI DE HONG
Sławomir Pawłowski


tel.: 0-602-848-338
Rafał Becker
tel. 0-792 197 374

Korekta merytoryczna: Grażyna Wawiórko.


Fot.1.

fot.1: Shi De Hong.

Kilka słów o mistrzu Shi De Hong:

Mistrz Shi De Hong urodził się 11 sierpnia 1968 roku w mieście Denfeng. Jako sześcio lub ośmioletni chłopiec (w roku 1974 lub 1976) został oddany przez rodzinę do położonego w odległości trzynastu kilometrów od miasta klasztoru Shaolin, gdzie został uczniem głównego mnicha Shi Su Xi. Nosił wówczas świeckie nazwisko i imię "Jiao Hong Min". To właśnie mnich Shi Su Xi nadał mu klasztorne imię "Shi De Hong", przypisując go do 31 generacji mnichów klasztoru Shaolin oznaczonej zwrotem "De". Shi De Hong zamieszkiwał w klasztorze Shaolin przez ponad pięć lat ucząc się w tym czasie takich rodzajów Shaolin kung fu, jak: Da Hong Quan, Xiao Hongquan, Luohan Quan, Zhaoyang Quan, Meihua Quan, Pao Quan oraz różnych rodzajów shaolińskiego qigong’u, tj: Ba Duan Jin, Luohan Gong, Yi Jin Jing oraz Luohan Zhuang Kung. W tym czasie nauczył się od lokalnego mistrza o nazwisku Zheng osiemnastu shaolińskich ćwiczeń automasażu "Xi Sui Jing" wchodzących w skład systemu "Shaolin Luohan Yang Sheng". (1). Po opuszczeniu klasztoru i rozpoczęciu świeckiego życia, mistrz Shi De Hong przez szereg lat jako świecki uczeń kontynuował edukację pod kierunkiem mnichów Shi Su Xi i Shi Su Yun. Obecnie propaguje on tradycyjne Shaolin kung fu oraz shaoliński qigong wnosząc wielki wkład w rozwój shaolińskiego Ch’anu (tj. buddyzmu Chan), shaolińskiej kultury i medycyny. Jest on szeroko znany z leczenia pacjentów za pomocą qigongu oraz akupunktury.

AUTOMASAŻ
JAKO ĆWICZENIA WSTĘPNE W PRAKTYCE "Xi SUI JING"
według mistrza Shi De Hong:

Trening techniczny "Xi Sui Jing" według mistrza Shi De Hong składa się z trzech etapów:

  1. Automasażu.
  2. Treningu ciała.
  3. Kontrolowanych wdechów i wydechów.

Etap pierwszy - "Automasaż’ składa się z osiemnastu ćwiczeń. Najlepiej wykonywać je wszystkie, jedno po drugim w ciągu jednej sesji treningowej, gdyż wówczas efekt ich wykonania będzie najsilniejszy i obejmie swym oddziaływaniem cały organizm. Jeśli ćwiczący nie zna wszystkich ćwiczeń, lub nie posiada warunków, aby je wszystkie wykonać, może je ćwiczyć wybiórczo, lecz wówczas efekty praktyki będą słabsze i oddziaływać jedynie na rejony ciała objęte automasażem.

Etap Pierwszy: Automasaż.

Ćwiczenie Pierwsze:

Stań swobodnie w naturalnej i zrelaksowanej postawie ciała ze złączonymi stopami. Powoli i delikatnie odstaw lewą stopę w lewo na szerokość bioder. Pozostając w tej postawie przez chwilkę rozluźnij całe ciało rozpoczynając od szyi, a skończywszy na stopach. Wraz z wdechem unieś ręce przed sobą na szerokość ramion i wysokość twarzy, z wewnętrznymi stronami dłoni skierowanymi ku sobie. Obróć ręce tak, by dłonie skierowane były wewnętrznymi stronami ku podłożu, po czym z wydechem rozpostrzyj ręce na boki ciała na wysokości ramion, a następnie opuść w dół kładąc dłonie na plecach na wysokości nerek. Palce dłoni skierowane są ku podłożu. Energia Qi promieniuje z punktów Lao Gong w dłoniach do nerek. Naprzemiennymi ruchami dłoni w górę i w dół w koordynacji z oddechem rozpocznij masaż nerek, oddziałując jednocześnie na wątrobę i śledzionę. Z wdechem (Yang) dynamicznie przesuń dłonie w dół pleców uginając kolana, opuszczając biodra, masując dłońmi plecy. Połącz ruch z uwypukleniem brzucha oraz mięśni grzbietu w rejonie lędźwiowym kręgosłupa oraz szerokim otwarciem oczu. Ze spokojnym wydechem (Yin) przesuń delikatnie dłonie w górę pleców kierując ich wewnętrzne strony ku górze. W czasie przesuwania dłoni w górę pleców dotykają jedynie place wskazujące oraz kciuki. Skoordynuj ruchy z oddechem wdychając powietrze nosem a wydychając dźwięcznie ustami. W trakcie wykonywania ćwiczenia serce odpowiedzialne jest za jego emocjonalną sferę harmonizując przepływ Qi, opuszczając w dół ciała "Qi ognia" i unosząc w górę "Qi wody" oraz proporcjonalnie je z sobą mieszając. Wraz z wdechem mężczyźni kierują strumień wodnej Qi z nerek do dolnego Dan Dian, natomiast kobiety do jajników. W czasie unoszenia dłoni za plecami z wydechem oddziałujemy pozytywnie poprzez Qi nerek na szpik kostny. Powtórz powyższy ruch masażu dwadzieścia razy. Jeśli nie masz wystarczająco dużo czasu, powtórz je minimum pięciokrotnie. Opuść dłonie swobodnie z boków ciała, a następnie ponownie połóż na plecach na wysokości nerek. Stój nieruchomo pięć minut harmonizując w swoim wnętrzu Yin z Yang. Unieś ręce na boki do poziomu ramion, następnie przenieś je nieco w tył uwypuklając klatkę piersiową, po czym unieś je ponad głowę, umieszczając lewą dłoń punktem Lao Gong na punkcie Bai Hui na szczycie głowy i kładąc prawą dłoń na lewej. Kobiety kładą na głowie prawą dłoń, a lewą na niej (odwrotnie, niż mężczyźni). Masuj okrężnymi ruchami punkt Bai Hui pięciokrotnie w prawo, a następnie pięciokrotnie w lewo. Z wdechem dłonie masują półkoliście rejon głowy wokół punktu Bai Hui w prawo i w tył, a z wydechem półkoliście z tyłu w lewo i w przód. W trakcie wdechu napręż brzuch, a przy wydechu rozluźnij go i skieruj Qi w dół. Po wykonaniu tego ćwiczenia umieść obie dłonie (nadal jedna spoczywa na drugiej) na głowie nad punktem Bai Hui i dziesięciokrotnie naciśnij na niego, oddziałując naciskiem, jak "energetyczną pompką". W trakcie wdechu wraz z naciskiem dłoni przesuń nieznacznie skórę głowy, a z wydechem rozluźnij nacisk, nie tracąc jednak styczności dłoni z głową . Gdy to uczynisz, rozłóż ręce na boki i opuść, umieszczając dłonie z boków ud z palcami środkowym spoczywającymi na punktach Feng Shi. Powoli dostaw lewą stopę do prawej i przyjmij w pełni zrelaksowaną postawę zasadniczą.


Fot.2.

fot 2: Mistrz Shi De Hong praktykujący pierwsze ćwiczenie automasażu "Xi Sui Jing."

Efekty wykonywania pierwszego ćwiczenia:

Ćwiczenie to rozwija moc duchową a także reguluje właściwe działanie organów wewnętrznych. Pocieranie i energetyzowanie pleców w okolicy nerek wpływa aktywizująco na cyrkulację Yuan Qi (wodnej Qi), która "po podgrzaniu" masażem unosi się płynąc w górę ciała. Równoważy to korzystnie ilość Qi ognia w organizmie i przeciwdziała powstaniu energetycznego pożaru serca "Xin Huo", a tym samym chroni i wzmacnia serce. Wykonywanie powyższego ćwiczenia oddziałuje terapeutycznie w przypadku zawrotów i bólów głowy (gdy np. gwałtownie wstajemy po dłuższym okresie siedzenia lub leżenia), poprawia pamięć, usuwa zmęczenie, leczy bezsenność, reguluje właściwe ciśnienie krwi w organizmie i poprawia jej krążenie w obrębie brzucha i podbrzusza, wzmaga witalność w mężczyzn . Nacisk na punkt Bai Hui wpływa regulująco na narządy wewnętrzne i poprawia ogólny stan zdrowia.

Ćwiczenie Drugie: "Mu Chan Zhou Zhuan"
tzn.: "Rozmasuj dokładnie oczy"

Rozpocznij wykonanie drugiego ćwiczenia od ostawienia lewej stopy w lewo na szerokość bioder, a następnie tak, jak w ćwiczeniu pierwszym unieś przed sobą ręce, rozsuń na boki i opuść kładąc dłonie na plecach oraz rozmasuj obszar nerek energetyzując je tak, jak poprzednio. Ruchy masowania powtórz dwadzieścia razy koordynując je z oddechem. Następnie połóż dłonie na twarzy zakrywając nimi oczodoły. Palce dłoni skierowane są w górę, a wewnętrznymi strony dłoni w kierunku twarzy. W trakcie wykonywania drugiego ćwiczenia oczy pozostają otwarte (dłonie nie dotykają gałek ocznych), lecz jeśli dłonie są czymkolwiek zabrudzone - oczy są w trakcie ćwiczenia zamknięte. Wykonaj dziesięciokrotnie masujące okrężne ruchy dłońmi wokół oczodołów: Rozpocznij masaż oczodołów od ich dolnej części na zewnątrz, następnie z boków w górę, po czym górną częścią oczodołów ku środkowi twarzy, i następnie po obu stronach nosa w dół. Skoordynuj ruch z oddechem: Przy ruchu dłoni na boki i w górę - wdech, natomiast w trakcie ruchu dłoni ku środkowi twarzy i ku dołowi - wydech. Masuj twarz przesuwając dłońmi po kościach policzkowych, skroniach, brwiach i bokach nosa. Po zakończeniu masażu okolic oczu rozmasuj dziesięciokrotnie brwi dwoma palcami dłoni (wskazującym i środkowym). Przesuń masującymi ruchami dwoma palcami po skórze wzdłuż brwi (palec wskazujący ponad, a palec środkowy pod brwiami). Rozpocznij ćwiczenie od złączenia palców środkowych tuż pod brwiami nad nosem, a następnie przesuń po skórze dwa palce (nad i pod brwiami), delikatnie je w trakcie ruchu masując. Zakończ ruch na kościach policzkowych na wysokości oczu.

Zakończ ćwiczenie łącząc palce dłoni na wysokości górnego Dan Dian i sunąc nimi w dół ciała wzdłuż meridianu Du Mai do nasady nosa, następnie masującym ruchem palców serdecznych po obu stronach nosa, punktach "Yin Shan" znajdujących się przy małżowinie nosa, w dół wzdłuż meridianu "Ren Mai" i osi centralnej ciała do wysokości dolnego Dan Dian. Na wysokości brzucha skieruj palce dłoni w dół, i przesuń wzdłuż ciała umieszczając je po bokach ud. Przenieś powoli ciężar ciała na prawą nogę i spokojnie dostaw do niej lewą stopę przyjmując naturalną i zrelaksowaną postawę, od której rozpocząłeś wykonywanie ćwiczenia.

Efekty wykonywania drugiego ćwiczenia:

Ruchy drugiego ćwiczenia oddziałują na nerki rozwijając Yuan Qi oraz na wątrobę, śledzionę i oczy. Kierując Qi z dłoni do oczu sprawiamy, że promieniująca z dłoni do oczu bioenergia energetyzuje krew przepływającą przez oczy, "odżywiając" za jej pomocą energetycznie komórki oczu oraz przeciwdziałając ich przemęczeniu. Oddziałując na oczy wywieramy wpływ na jakość krwi i funkcjonalność wątroby oraz na procesy wytwarzania białka w organizmie. Ćwiczenie to oddziałuje również pozytywnie na skórę twarzy.


rys. 1: Oko jako źródło informacji na temat zdrowia ciała i ducha.

Masaż punktów dookoła oczu działa relaksująco na oczy, mięśnie oczu, pozostałe mięśnie twarzy, szyi, ramion i pleców. Relaksacja mięsni oczu bezpośrednio przechodzi na relaksacje mięśni szyi. Relaksacja szyi polepsza krążenie krwi i limfy, dotlenienie, odżywienie, ruch energii qi i sygnałów nerwowych do mózgu, oczu i uszu. Kiedy ciało, szyja i mięśnie oczu są zrelaksowane umysł też jest zrelaksowany. Relaksacja umysłu zwiększa z kolei relaksacje mięśni oczu, szyi i wszystkie pozostałe mięśnie ciała i poprawia funkcje systemu mózg/widzenie dając efekt poprawnego, wyraźnego widzenia. Dzięki relaksacji mięśni oczu oczy poruszają się swobodnie, wszystkie nawyki widzenia i akomodacja są prawidłowe, oczy są normalnego kształtu z prawidłową ostrością widzenia. Masaż okolic oczu daje ulgę w niektórych bólach głowy (bóle głowy dają często efekt nieostrego widzenia), zatkaniu nosa, zawrotach głowy, rozmytym widzeniu, bólu oraz przekrwieniu oczu. Poprawia też pracę, ukrwienie i relaksuje powieki. Masując okolice oczu działamy m.in. na punkty: sizhukong (meridian potrójnego ogrzewacza nr 23), jingming (meridian pęcherza moczowego nr 1), zanzhu (meridian pęcherza moczowego nr 2), yuyao (extra punkt), tongziliao (meridiany pęcherzyka żółciowego nr 1), qiuhou (extra punkt) i chengqi (meridian żołądka nr 1).

Ćwiczenie Trzecie: "Min Tang Zuo Yi"
tzn.: "Rozmasuj twarz, policzki i nos".

Rozpocznij wykonanie trzeciego ćwiczenia od rozmasowania okolicy nerek, sposobem opisanym w dwóch poprzednich ćwiczeniach. Wykonaj pięciokrotnie ruchy masujące plecy w rejonie nerek, synchronizując je z wdechami i wydechami oraz uginaniem nóg w kolanach i opuszczaniem oraz unoszeniem tułowia. Zamknij oczy i umieść dłonie na skroniach. Z zamkniętymi oczami wykonaj palcami dłoni dwadzieścia razy okrężny masaż skroni. Przesuń z wdechem masującym ruchem palce dłoni wzdłuż "dolnej" części skroni w kierunku tyłu głowy, a następnie w górę. Z wydechem przesuń je wzdłuż górnej części skroni a następnie w dół do punktu rozpoczęcia ruchu. Masując okolice skroni naciskaj palcami skórę lekko ją w trakcie ruchu naciągając. Pomimo, że masaż skroni jest wizualnie okrężny, składa się sumarycznie z trzech ruchów:

  1. Począwszy od punktów na twarzy tuż za oczami, łukiem ukośnie w górę w kierunku tyłu głowy.
  2. Łukiem wzdłuż górnej krawędzi skroni w kierunku czoła.
  3. Łukiem w dół za brwiami do punktu rozpoczęcia ruchu tuż za oczami.

Z wydechem energia Qi spływa do dolnego Dan Dian. Po zakończeniu masażu okrężnego skroni naciśnij trzykrotnie masująco palcami: wskazującym i środkowym na punkty akupunkturowe znajdujące się przy skroniach. Przesuń palcami wzdłuż skroni, lekko naciągając skórę; najpierw w kierunku tyłu głowy, a następnie od tyłu w kierunku twarzy. Jeśli któreś z twoich oczu jest zmęczone lub obolałe, masuj jedynie okolice bolącego oka. Jeśli wolisz, możesz wykonać to ćwiczenie rozmasowując najpierw okolice jednego, a następnie drugiego oka. Po zakończeniu masażu okolic oczu zakończ ćwiczenie tak jak poprzednie, tj. przesuwając dłonie w dół wzdłuż twarzy wraz z masującym ruchem palców dłoni obu stron nosa, następnie w dół ciała wzdłuż centralnej osi i meridianu "Ren Mai" do dolnego Dan Dian, w końcowej fazie ruchu umieszczając dłonie z boków ciała z dłońmi po obu stronach ud.

Wykonując trzecie ćwiczenie stosuj się do zawartych w nim kluczowych zwrotów:

  1. "Mei Long Yan Ye" - Wykonaj ćwiczenie dla piękna twarzy i ciała.
  2. "Tiao Yang Qi" - Wyreguluj Yang Qi.
  3. "Dong Zi Liao" - Rozmasuj punkty akupunkturowe na skroniach.
  4. "Dan Jing Zy Zhou" - Wykonując masaż oddziałuj poprzez meridian "Dan Jing" (biegnący od skroni do stopy) na woreczek żółciowy.

Efekty wykonywania trzeciego ćwiczenia:

Usuwa zmęczenie, oddziałuje profilaktycznie przy bólach głowy, poprawia wzrok, uelastycznia skórę w okolicy oczu, pobudza witalność.

Ćwiczenie czwarte: "Yin Xian Xue"
tzn. "Rozmasuj punkty akupunkturowe".

Rozpocznij wykonanie czwartego ćwiczenia od masażu okolic nerek, tak, jak w poprzednich trzech ćwiczeniach, wykonując pięciokrotnie ruchy pocierania pleców dłońmi. Połóż palec środkowy na palcu wskazującym, i w takim ich ułożeniu masuj obie strony nosa aż do kącików oczu. Mężczyźni wykonują ruchy masażu dwadzieścia razy, a kobiety dziesięć razy. Z dynamicznym wdechem wykonaj pół okrężny masujący ruch, sunąc palcami w górę twarzy po obu stronach nosa, natomiast ze spokojnym wydechem przesuń dłonie w dół twarzy, masując ww. palcami twarz wzdłuż krawędzi nosa. Ćwiczenie to możesz wykonać z zamkniętymi lub z otwartymi oczami. W trakcie wdechu uwypuklij brzuch napinając przeponę brzuszną, natomiast przy wydechu rozluźnij brzuch, stosując dynamicznie tzw. "buddyjski oddech". Wdechy wykonuj nosem, a wydechy ustami. Zakończ ćwiczenie tak, jak poprzednio przesuwając dłonie w dół ciała wzdłuż jego centralnej osi, a następnie umieść je po bokach ciała wzdłuż ud. Dostaw lewą stopę do prawej przyjmując zrelaksowaną postawę zasadniczą.

Efekty wykonywania czwartego ćwiczenia:

W trakcie wykonywania czwartego ćwiczenia energia Qi płynie meridianem od kciuka i palca wskazującego prawej dłoni do jelita grubego. Dzięki temu ćwiczący oddziałuje na jelito grube, poprawiając jego perystaltykę, przeciwdziałając wzdęciom, zaparciom i bólom brzucha. Masaż punktu akupunkturowego "Ying Shang (lub inaczej "Ying Xiang") w miejscu, gdzie płatki nosa łączą się z twarzą, wpływa na poprawę węchu. Masaż nosa oddziałuje korzystnie na "Fei", czyli płuca oraz na przepływ Qi meridianami płuc i jelita grubego.

Ćwiczenie Piąte: "Tzy Chan Guo Ji"
tzn."Zastukaj zębami".

Rozpocznij ćwiczenie tak, jak poprzednio, tj: od powolnego i delikatnego odstawienia lewej stopy w lewo na szerokość bioder. Połóż dłonie na plecach w okolicy nerek i wykonaj pięciokrotnie pocierające ruchy dłońmi rozmasowując rejon nerek sposobem opisanym w poprzednich ćwiczeniach. Oddychaj wyłącznie przez nos. Mając złączone wargi ust zastukaj delikatnie czterdzieści osiem razy zębami o siebie, tak, jakbyś rozdrabniał w ustach zębami fragmenty małych orzeszków. Co dziesięć stuknięć zębami weź wdech i licząc w myślach na bezdechu do dziesięciu skieruj Qi do dolnego Dan Dian, po czym zrób wydech. Przy wdechu otwórz szeroko oczy, w trakcie wydechu rozluźnij i zrelaksuj je. Wykonując serię 48 stuknięć zębami o siebie zgodnie z powyższym zaleceniem, podziel ją na cztery części po 10 stuknięć i jedną 8 stuknięć zębami o siebie. Ćwiczenie stukania zębami po 48 razy powtórz czterokrotnie, po każdym zastukaniu zębami 48 razy zakończ ćwiczenie przez "Tuo Ye", tzn. po wydechu zbierając w ustach i połykając ślinę.

Efekty wykonywania piątego ćwiczenia:

Wykonywanie tego ćwiczenia działa korzystnie na żołądek i trawienie (ślina), wzmacnia "Yuan Qi". Zgodnie z tradycyjną chińską medycyną, język stanowi krańcowe zakończenie kości, przez co wykonujący powyższe ćwiczenie wzmacnia i ożywia Yuan Qi. Delikatne stuknięcia zębów o siebie wytwarzają drgania przenoszone przez żuchwę do mózgu i witalizujące go.

Ćwiczenie szóste: "Sy Qian Feng Mi Duo Yi"
tzn. "Wielka ochrona organizmu poprzez aktywizację ślinianek przyusznych".

Rozpocznij szóste ćwiczenie tak, jak poprzednie, tj. od odstawienia lewej stopy w bok na szerokoś bioder i wykonania pięciu ruchów rozmasowania dłońmi pleców na wysokości nerek. Masując rejon nerek w trakcie wdechu otwieraj szeroko oczy, natomiast w trakcie wydechu i rozluźnienia twoje oczy powinny powrócić do "zwykłego" rozmiaru. Istnieje powiedzenie, że "oczy są oknami duszy", gdy więc w trakcie tego ćwiczenia otwierasz nagle szeroko oczy, jakby na skutek wielkiego i nagłego zdziwienia, oddziałujesz witalizująco na swojego ducha "Shen". Wykonanie powyższego ćwiczenia poprawia ukrwienie oczu oraz ich nawilżenie zewnętrzne z woreczka łzowego. Ruchy tego ćwiczenia oddziałują na źrenice wpływając na zasób Yuan Qi w organizmie. Ze złączonymi wargami ust wykonaj cztery serie po trzydzieści sześ okrężnych ruchów językiem we wnętrzu jamy ustnej, w tym: dwa cykle wykonując koliste ruchy językiem przed zębami (po 36 razy w każdą stronę) i dwa cykle wewnątrz jamy ustnej również po 36 razy na każdą stronę). Wykonuj dziesięć ruchów okrężnych językiem w trakcie każdego wdechu, po czym otwierając szeroko oczy zrób spokojny długi wydech, przełknij ślinę i skieruj strumień Qi do dolnego Dan Dian. Jak zaznaczono powyżej, w chwili relaksu oczy powracają do "zwykłych" rozmiarów. Po każdych 36 obrotach języka zrób wydech. Po wykonaniu całego cyklu przełknij ślinę.


Rys.

Rys. Język człowieka.
Poszczególne obszary języka powiązane są z konkretnymi organami.

Ćwiczenia "towarzyszące" wykonaniu szóstego ćwiczenia:

Efekty wykonywania szóstego ćwiczenia:

Zgodnie z T.C.M. ślina jest "powiązana" z korzeniem języka, a język powiązany z wątrobą i nerkami. Ruch okrężny języka we wnętrzu jamy ustnej oddziałuje na nerki. Język jest uważany również za odgałęzienie serca oraz regulator sprawnego funkcjonowania płuc. Język połączony jest meridianem biegnącym od niego aż do palucha lewej stopy. Zwiększone wydzielanie śliny w trakcie wykonywania powyższego ćwiczenia likwiduje w organizmie substancje kancerogenne (rakotwórcze). Nagłe i szerokie otwieranie oczu poprawia ich ukrwienie oraz powoduje wydzielanie się łez nawilżających i działających oczyszczająco na powierzchnię oka, ponadto działa korzystnie na Yuan Qi. W "T.C.M" powiada się, że "serce jest drzewem, a język jego gałęziami". Wykonując to ćwiczenie spowodujesz, że twoje słowa będą wypływać "prosto z serca". Dzięki temu, że będą one połączone z sercem, twoje słownictwo będzie zgodne z twoimi uczuciami i w harmonii z sercem. Będziesz szczery i prawdomówny. Ćwiczenie to oddziałuje leczniczo na śledzionę oraz grasicę oraz jak wspomniano powyżej - likwiduje w organizmie substancje rakotwórcze.

Chiński zwrot: "Xiao Zhu Zhy Ai Wu Tu Xin" oznacza, że wykonując to ćwiczenie uaktywniasz trzy funkcje odpornościowe organizmu rozpraszając w nim substancje rakotwórcze.

Ćwiczenie siódme: "Er Chan Tsi La"
"Otwórz uszy" lub "Otwórz bramy uszu".

Rozpocznij wykonanie siódmego ćwiczenia tak, jak poprzednich, tj. od masażu okolic nerek. Wykonaj pięć ruchów pocierających dłońmi skórę pleców i masujących okolice nerek. Unieś dłonie z boków ciała i włóż delikatnie końce palców wskazujących do uszu. W trakcie dziesięciu oddechów z każdym wdechem nieznacznie unoś przylegające do uszu dłonie nieznacznie "pociągając" dłońmi uszy do góry i unosząc delikatnie głowę, a z wydechem rozluźniaj i na powrót umieszczaj na wysokości uszu. Wdechy wykonuj nosem, a wydechy ustami. Gdy w trakcie wdechu unosimy dłonie, palce wskazujące zatykają uszy, gdy dłonie opuszczamy i rozluźniamy, otwory uszne zostają otwarte. W trakcie masażu uszu utrzymuj kciuki pod żuchwą, a pozostałe trzy "wolne" palce dłoni oparte na głowie w okolicy skroni. Dzięki temu "podciągamy" i pocieramy palcami punkty akupunkturowe na twarzy i na głowie w obrębie skroni i przy żuchwie.

Wykonaj siódme ćwiczenie zwracając uwagę na:

  1. "Er Gong Shan Ti Xi Qi" - tzn. "Naciśnij z wdechem palcami w górę".
  2. "Er Nei Wu Zuo Xian" - tzn. " Naciskając na uszy usłyszysz wewnętrzny dźwięk".
  3. "Zhong Er Gong Goe Tsian Dong Er Mo Zen Chan Di Kan Li" - tzn. "Naciskając na uszy usuniesz z ich wnętrza zatory".
  4. "Zong Tsie Yi Xiong Hua" - tzn. "Uruchom krążenie krwi w obrębie głowy i całego organizmu."

Efekty wykonywania siódmego ćwiczenia:

Ruchy tego ćwiczenie oddziałują korzystnie na nerki i Yuan Qi; likwidują bóle głowy, uporczywe migreny, usprawniają krążenie krwi w obrębie głowy oraz w całym organizmie.

Ćwiczenie ósme: "Wu Chan Ming Ti"
tzn.: "Uderz w bęben".

Słowa kluczowe dla ćwiczenia: "Min Tien Gu Shy" - tzn: "Ostukiwanie bębna wytwarza dźwięk wewnątrz czaszki odbierany przez uszy". Rozpocznij ćwiczenie tak, jak poprzednie, od rozmasowania rejonu nerek pocierając ich rejon dłońmi pięciokrotnie. Unieś ręce i połóż dłonie na bokach głowy, kładąc palce dłoni na potylicy, zginając dłońmi małżowiny uszne od tyłu czaszki ku jej przodowi oraz szczelnie zasłaniając nimi oraz spoczywającymi na nich dłońmi otwory uszu. Umieść palce wskazujące dłoni na trzecich (środkowych) palcach, i dziesięć razy zastukaj palcami wskazującymi w tył czaszki (palce wskazujące dynamicznie ześlizgują się z "trzecich" palców dłoni uderzając w tył czaszki). Dźwięk ten budzi i wyzwala "ogień" ducha (ożywia psychikę) . W trakcie wykonywania ćwiczenia oddech jest naturalny.

Po zakończeniu ostukiwania palcami dłoni czaszki wykonaj "obmywanie" głowy energią Qi promieniującą z dłoni. Umieść dłonie przed twarzą, nie dotykając jej powierzchni i odczuwając na skórze twarzy Qi promieniującą z dłoni. Rozpocznij mycie głowy energią Qi przesuwając dłonie przed twarzą w górę, unosząc dłonie przed czołem, nad sklepieniem czaszki, aż za potylicę. Następnie przenieś delikatnie dłonie po obu stronach żuchwy w przód, i ponownie przed twarz. Wykonaj to ćwiczenie dwadzieścia razy. Zwróć uwagę, aby wykonywać je w stanie relaksu, w przeciwnym wypadku energia Qi nie popłynie w oczekiwany sposób.

Efekty wykonywanie ósmego ćwiczenia:

Wykonywanie ósmego ćwiczenia zapobiega głuchocie, zmniejsza lub likwiduje migrenowe bóle połowiczne głowy, usprawnia funkcjonowanie i cyrkulację Qi w płynie mózgowo-rdzeniowym.

Ćwiczenie dziewiąte: "Jin Chan Zhua Rou"
tzn.: "Masaż karku".

Rozpocznij wykonanie ćwiczenie dziewiątego podobnie jak poprzednich ćwiczeń, tj. od masażu nerek, pięciokrotnie pocierając dłońmi plecy w rejonie nerek. Chwyć prawą dłonią mocno, lecz z wyczuciem, swój kark, kładąc lewą dłoń na kręgosłupie w obszarze "Bramy Życia" - "Ming Men". Dziesięciokrotnie z wdechem ściśnij prawą dłonią kark (wszystkimi palcami dłoni, w tym kciukiem), a z wydechem całkowicie rozluźnij ścisk dłoni. Zmień położenie rąk chwytając lewą ręką kark, i kładąc prawą na odcinku lędźwiowym kręgosłupa. Wykonaj ponownie dziesięć razy powyższe ćwiczenie , ściskając z wdechem kark lewą dłonią i z wydechem rozluźniać ucisk. W trakcie ściskania dłonią karku energia Qi spływa w dół ciała do dolnego Dan Dian. Każdy ścisk i rozluźnienie ścisku koordynujemy z wdechem i wydechem. Ręka znajdująca się na plecach w rejonie Ming Men w trakcie wdechu (i ściśnięcia przez drugą rękę karku) naciska na odcinek lędźwiowy kręgosłupa wspomagając transfer Yuan Qi. Nacisk na plecy "wypycha" Qi z Ming Men w przód ciała przez dolny Dan Dian do powłok miękkich brzucha, energetyzując je. W trakcie wydechu i rozluźnienia Qi wraca w poziomie "korzystając" z meridianu opasającego talię "Dai Mai" wpływając ponownie do "Ming Men". W trakcie tego ćwiczenia następuje pozioma energetyczna komunikacja pomiędzy punktami "Ming Men’ i dolnym Dan Dian".

Efekty wykonywania dziewiątego ćwiczenia:

  1. "Jia Chan Zhua Rou" - tj. "Masując kark uelastyczniasz naczynia krwionośne",
  2. "Qi Shen Yang Qi Dan Ji Feng Kan" - tj. " Masując kark uwalniasz ochronną Qi. Przeziębienie nie będzie miało do ciebie dostępu".
  3. "Yi Jan Chen Kuan Bi Jiao Nan Dong" - tj. "Masując kark oddziałujesz na punkt akupunkturowy "Yi Jan" i cyrkulację Qi.
  4. "Shi Qi Gu Fu" - tzn. "Robiąc wdech i napinając brzuch kompresujesz w nim Qi".
  5. "Qi Chu Yi Men" - "W trakcie tego ćwiczenia rozpraszasz wewnętrzny mrok".
  6. "Wei Xin Tuei" - "Wykonując powyższe ćwiczenie uleczysz dysfunkcje żołądka". (Chodzi tu o schorzenia żołądka w postaci nadkwasoty, opadania dna żołądka oraz braku fizjologicznego zamknięcia mięśnia odźwiernika żołądka łączącego go z dwunastnicą. Stan chorobowy wynika między innymi ze stagnacji Qi w wątrobie i objawia się zaburzeniami emocjonalnymi, jak np. nie kontrolowanym gniewem lub depresją oraz fizjologicznymi, jak: ogólnym osłabieniem, brakiem apetytu, odruchami wymiotnymi i czkawką. Leczenie polega na masażu wielu obszarów ciała , w tym karku i stóp.)

Poprzez uelastycznienie masażem karku naczyń krwionośnych poprawie ulega ukrwienie w mózgu, poszerza się przepustowość naczyń krwionośnych prowadzących krew do mózgu. Uelastyczniają sie kręgi szyjne, następuje lepsze dokrwienie mięśni szyi. Krew szybciej i sprawnie dociera do mózgu optymalnie go odżywiając. Masaż karku uruchamia tzw. energetyczną "pompę szyjną", dzięki której sprawniej następuje "odżywianie" mózg energią Yuan Qi. Ćwiczenie to prowadzi do lepszego ukrwienia krążków międzykręgowych odcinku szyjnego kręgosłupa, zwiększając jego elastyczność i zmniejszając ewentualne bóle. Dotyczy to również mięśni karku. Rozluźnione i rozmasowane mięśnie karku nie bolą. Masażu karku doprowadza do relaksu tkanek miękkich w jego obszarze oraz kręgów szyjnych, stwarzając optymalne warunki do przepływu energii Qi w górę ciała oraz w dół od czaszki przez ramiona i wnętrze kręgosłupa.

Ćwiczenie dziesiąte: Shiung Chan Guo Dan"
"Poszerz z wdechem klatkę piersiową."


Fot: 3.

Fot: 3: mistrz Shi De Hong wykonujący dziesiąte ćwiczenie automasażu "X.S.J.".

Rozpocznij ćwiczenie od ruchów rozmasowujących nerki, pięciokrotnie pocierając plecy w okolicy nerek sposobem opisanym w ćwiczeniu pierwszym. Umieść dłonie skierowane wewnętrznymi stronami w kierunku tułowia przy talii, a następnie z wdechem wysuń w przód prostując w łokciach i unosząc przed sobą na wysokość piersi. Skieruj palce dłoni ku sobie, a następnie z wydechem rozsuń ręce na boki ciała na wysokości ramion wysuwając jednocześnie klatkę piersiową w przód i zbliżając do siebie łopatki. W trakcie ruchu nie napinamy mięśni. Ruch ten w pewnym stopniu przypomina ruch rąk w trakcie płynięcia stylem klasycznym, czyli popularną "żabką". Powtórz ruch dziesięć razy. Za każdym razem wysuwamy ręce z wdechem, a rozsuwamy i umieszczamy przy tułowiu na wysokości żeber z wydechem. Gdy wysuwamy dłonie od żeber w przód i w górę na wysokość piersi, są zwrócone wewnętrznymi stronami ku sobie. Uginając ręce w łokciach i kierując palce dłoni ku sobie, obracamy jednocześnie przedramiona tak, by dłonie skierowane palcami ku sobie były zwrócone wewnętrznymi stronami w kierunku podłoża. W tym położeniu rozsuwamy ręce na boki ciała na wysokości ramion. Gdy opuszczamy dłonie do żeber, obracamy ręce wokół osi tak, aby dłonie w chwili dotarcia do żeber skierowane były wewnętrznymi stronami w górę. (Tylko w trakcie pierwszego ruchu, gdy dłonie przenosimy z okolicy nerek do żeber, mijając talię, są skierowane wewnętrznymi stronami do siebie). Z wdechem energia Qi płynie do dolnego Dan Dian, a z wydechem i rozluźnieniem wypływa z niego energetyzując całe ciało.

Efekty wykonywania dziesiątego ćwiczenia:

W trakcie wykonywania powyższego ćwiczenia ulega pobudzeniu i wzmocnieniu ochronna "Wei Qi".

Ćwiczenie jedenaste: "Wo Zhy Chan Gua"
tzn. "Krążenie głową"

Rozpocznij wykonanie tego ćwiczenie tak, jak poprzednich, tj. od masażu pleców w rejonie nerek, wykonując pięciokrotnie dłońmi ruchy masujące. Pozostaw dłonie oparte na plecach w rejonie nerek wewnętrznymi stronami kierunku ciała. Wraz z delikatnym naciskiem uwypuklaj lędźwie kierując strumień Qi i wyobrażeniowo oddech w kierunku dolnego Dan Dian. Wykonaj dziesięć razy w każdą stronę krążenie głową. Gdy unosisz głowę od piersi łukiem w górę - weź wdech, gdy opuszczasz głowę łukiem w kierunku piersi - zrób wydech. Wdech następuje nosem, a wydech ustami.

Działanie ćwiczenia:

Lepsze ukrwienie (tj. odżywienie oraz dotlenienie) oraz naenergetyzowanie bioenergią Qi mózgu.

Ćwiczenie dwunaste: "Zhao Mu Chou Wo"
tzn. " Masaż okrężny brzucha".

Rozpocznij ćwiczenie dwunaste od masażu nerek, pięciokrotnie pocierając dłońmi obszar pleców w rejonie nerek sposobem opisanym w ćwiczeniu nr 1. Po rozmasowaniu nerek rozpocznij masaż brzucha: Mężczyźni kładą lewą dłoń na brzuchu, a na niej prawą dłoń, kobiety natomiast odwrotnie. Masaż brzucha rozpocznij od ruchów dłońmi zataczając najpierw na brzuchu okrężnymi ruchami małe "kółka", przechodząc z czasem do większych, zataczając okręgi pomiędzy podbrzuszem a mostkiem, by na koniec ćwiczenia ponownie przejść do małych "kółek". Wykonaj po dziesięć okrężnych ruchów dłońmi, masując brzuch koliście z umiarkowanym naciskiem, rozpoczynając pierwsze dziesięć ruchów w lewą stronę (zgodną z kierunkiem ruchu wskazówek zegara), a kolejnych dziesięć w przeciwnym kierunku. Jeśli wolisz, możesz wykonać po pięć okrężnych ruchów masujących w każdym kierunku dwukrotnie, tj.5 i 5 + 5 i 5, co sumarycznie da tę samą ilość ruchów. W trakcie masażu brzucha wdychaj powietrze nosem, a wydychaj ustami. Masując brzuch połącz szybki wdech z półkolistym dynamicznym ruchem dłoni, masując brzuch w górę. Następnie wraz ze spokojnym wydechem wykonaj półkolisty okrężny ruch dłoni w dół brzucha, rozluźniając się w tym czasie. Ruch masażu brzucha wykonywany w powyższy sposób równoważy elementy Yin-Yang.

Po zakończeniu masażu unieś ręce z boków ciała na wysokość ramion, a następnie połóż na piersiach na wysokości mostka z palcami dłoni skierowanymi ku sobie, po czym opuść je w dół przesuwając wzdłuż centralnej osi ciała, tak, jak w poprzednich ćwiczeniach. Dostaw lewą stopę do prawej, stań w postawie zasadniczej i zrelaksuj się całościowo psycho-fizycznie.


Fot: 4.

fot. 4: Mistrz Shi De Hong wykonujący dwunaste ćwiczenie automasażu "X.S.J.".

Efekty wykonywania dwunastego ćwiczenia:

W trakcie tego ćwiczenia ruchami masującymi pobudzone zostają punkty "Tian Shu" oraz Shen Qiue (punkty po obu stronach pępka). Ćwiczenie to oddziałuje profilaktycznie oraz terapeutycznie w przypadku chorób pęcherzyka żółciowego, poprawie ulega perystaltyka jelit oraz wchłanianie jelitowe a także zostaje optymalnie wyregulowanie działanie narządów przewodu pokarmowego. Ćwiczenie to wpływa korzystnie na funkcjonowanie wątroby, żołądka oraz większości narządów wewnętrznych. W trakcie wykonywania tego ćwiczenia "Qi wody" miesza się z "Qi ognia" tworząc proporcjonalną i harmonijną strukturę energetyczną organizmu ćwiczącego.

Ćwiczenie trzynaste - "Krążenie bioder"

Rozpocznij wykonanie tego ćwiczenia, tak jak poprzedniego, tj. od masażu obszaru nerek, pięciokrotnie pocierając dłońmi nerki sposobem opisanym w pierwszym ćwiczeniu. Po zakończeniu pozostaw dłonie oparte na plecach na obszarze, który masowałeś. Wykonaj ruchy krążenia bioder rozpoczynając z wdechem od szybkiego ruchu bioder w lewo i w przód gromadząc i prowadząc Qi do dolnego Dan Dian, a następnie ze spokojnym wydechem wraz z łagodnym i zrelaksowanym okrężnym ruchem bioder w prawo i w tył powróć do postawy od której rozpocząłeś ruch "krążenia bioder". W trakcie wydechu rozprowadź Qi na całe ciało. Wykonaj po dziesięć ruchów krążenia bioder rozpoczynając ruch w lewą, a następnie dziesięć razy rozpoczynając go w prawą stronę. Wdech następuje nosem aż do całkowitego subiektywnego wypełnienia brzucha powietrzem (przepona brzuszna się rozciąga, a brzuch jest twardy i napięty), wydech zaś następuje ustami w połączeniu z rozluźnieniem przepony brzusznej. W trakcie powyższego ćwiczenia gromadzimy Qi w dolnym Dan Dian, a następnie rozprowadzamy i napełniamy nią całe ciało nie tracąc jej.

   
fot. 5.      fot. 6.

fot. 5, 6: Shi De Hong praktykujący trzynaste ćwiczenie automasażu "X.S.J.".

Efekty wykonywania trzynastego ćwiczenia:

Ćwiczenie to leczy bóle krzyża, wzmacnia nerki. Okrężne ruchy bioder "napełniają" stawy biodrowe energią Qi.

Istnieje powiedzenie:

"Gua Hu Chou Zhuang" - tzn. "Utrzymując dłonie na plecach na wysokości nerek wykorzystaj wodną Qi nerek do naenergetyzowania stawów biodrowych".

Ćwiczenie towarzyszące: Wykonaj dziesięć naprzemiennych skrętów tułowia w prawo i w lewo, za każdym razem z wdechem rozkładając ręce na boki na wysokości ramion, a z wydechem kładąc je raz z jednej, a raz z drugiej strony tułowia.

Masaż kciukiem punktu znajdującego się po środku bocznej wewnętrznej strony stopy-działa na bóle przy rwie kulszowej. Masujemy wykonując 10 kółek w jedną a potem drugą stronę mocno uciskając.

Masaż punktu shuiquan (poniżej kostki po wewnętrznej stronie stopy-meridian nerek).

Masaż pierwszego paliczka drugiego i trzeciego palca stopy - działa leczniczo na zatoki.


Fot: 7.

Fot. 7: Mistrz Shi De Hong w trakcie praktyki ćwiczenia "towarzyszącego" trzynastemu ćwiczeniu automasażu "X.S.J.".

Ćwiczenie czternaste "Yao Chan Niu Zhuang"

"Da Mo Chu Sy I Wei Du Jia" - tzn. "Bodhidharma balansuje ciałem stojąc na liściu trzciny i przekraczając Żółtą Rzekę".

Rozpocznij wykonanie tego ćwiczenia, tak jak poprzedniego, tj. od masażu obszaru nerek, pięciokrotnie pocierając dłońmi nerki sposobem opisanym w pierwszym ćwiczeniu. Po zakończeniu masażu nerek pozostaw dłonie oparte na plecach na obszarze, który masowałeś. Wykonaj ruchy krążenia bioder przekazując energię qi z jednego biodra do drugiego. Wykonaj po dziesięć ruchów krążenia bioder rozpoczynając ruch w lewą i dziesięć razy rozpoczynając go w prawą stronę.

Efekty wykonywania czternastego ćwiczenia:

Ćwiczenie to wzmacnia funkcjonalność śledziony. Okrężne ruchy bioder wraz z świadomym przekazywaniem energii qi "napełniają" stawy biodrowe tą energią.

Istnieje powiedzenie:

"Bi Zhu Zhang Hua" - tzn. " Masując śledzionę połączoną meridianowo ze stawami biodrowymi prześlesz do nich Qi.

Ćwiczenia towarzyszące: Wykonaj dziesięć naprzemiennych skrętów tułowia w prawo i w lewo, za każdym razem z wdechem rozkładając ręce na boki na wysokości ramion, a z wydechem kładąc je raz z jednej, a raz z drugiej strony tułowia.

Wykonaj masaż punktów akupunkturowych znajdujących się na wewnętrznej stronie stopy poniżej kostki ale bardziej ku przodowi (w kierunku palców stopy) - działa on na bół bioder. Masujemy te punkty na obu stopach.

Ćwiczenie piętnaste: "Chien Chan Yao Do"

Rozpocznij ćwiczenie od powolnego odstawienia lewej stopy na szerokość bioder i rozmasowania dłońmi pleców w rejonie nerek, tak, jak opisano w ćwiczeniu pierwszym. Wykonaj pięć ruchów masujących plecy w rejonie nerek. Unieś z wdechem barki unosząc jednocześnie dłonie przed sobą na wysokość piersi.

(Ruch dłoni przypomina uniesienie dłoni w drugim ćwiczeniu systemu shaolińskiego qigong "Shaolin Luohan Zhuang Kung" o nazwie "Luohan nabiera wodę ze studni".)

W trakcie tego ruchu Qi płynie w górę kręgosłupa meridianem Du Mai do punktu akupunkturowego położonego na najbardziej wystającym kręgu kręgosłupa pomiędzy łopatkami. Palce dłoni skierowane są ku podłożu. Z wydechem unieś dłonie ponad głowę prostując ręce w łokciach (lecz nie napinając ich). Podążając wzrokiem za unoszonymi dłońmi nieznacznie odchyl głowę w tył. Energia Qi płynie wówczas dwutorowo z punku pomiędzy łopatkami, meridianami biegnącymi po wewnętrznych stronach rąk do punktów Lao Gong w "sercach dłoni". Obszernie rozsuń ręce na boki na wysokość ramion z palcami dłoni skierowanymi w górę prowadząc Qi z punków Lao Gong zewnętrznymi meridianami rąk ponownie do punktu między łopatkami. Opuść ręce w dół prowadząc Qi meridianami Du Mai i Ren Mai do dolnego Dan Dian. Powtórz ćwiczenie dziesięć razy biorąc wdech nosem, a wydychając powietrze ustami.

Efekty wykonania piętnastego ćwiczenia:

Wykonywanie tego ćwiczenia leczy schorzenia barków, produkuje i "przebudowuje" nowe warstwy kości i chrząstek w stawach barkowych. Masaż punktu Datsui (punkt zbierający energię Yang Qi z całego organizmu) aktywizuje proces przesyłania Yang Qi do tzw. "energetycznej pompy szyjnej".

Ćwiczenie szesnaste: "Xi Chan Duei Ji"

Odstaw powoli lewą stopę na szerokość bioder i podobnie, jak w poprzednim ćwiczeniu. Pocierając pięciokrotnie dłońmi plecy rozmasuj obszar nerek. Pozostaw dłonie oparte na plecach w rejonie nerek. Z wdechem lekko przysiądź uginając kolana, opuszczając biodra i naciskając dłońmi na nerki. Wykonaj ruch nacisku dłońmi na nerki bez przesuwania dłoni po plecach. W czasie przysiadu tułów pozostaje prosty, a mięśnie czworogłowe ud napięte. Z łagodnym wydechem wyprostuj nogi powracając do postawy początkowej. Powtórz ćwiczenie pięć razy.

Ćwiczenia towarzyszące szesnastemu ćwiczeniu:
  1. Usiądź swobodnie na podłożu i rozmasuj palcami dłoni łąkotki, następnie akupunkturowy punkt powiązany z kolanem w dołku pod zewnętrzną kostką stopy.
  2. Rozmasuj kciukiem na łydce punkt "Yi Li Quan" położony po wewnętrznej stronie kolana.
  3. Rozmasuj położony po wewnętrznej stronie łydki punkt "Yin Li Quan" - oddziałujący na biodro, a następnie położony na zewnętrznej stronie łydki punkt "Yang Li Quan" i "Zusanli" oddziałujące na kolano.

Efekty wykonania szesnastego ćwiczenia:

Ćwiczenie wzmacnia, napełnia energią Qi i rozgrzewa kolana.

Ćwiczenie siedemnaste: "Jiao Chan Jiao Dong"

Odstaw powoli lewą stopę na szerokość bioder i podobnie, jak w poprzednim ćwiczeniu. Pocierając pięciokrotnie dłońmi plecy rozmasuj obszar nerek. Stojąc naturalnie odstaw spokojnie lewą stopę w bok na szerokość bioder i pięciokrotnie, tak, jak w poprzednich ćwiczeniach rozmasuj dłońmi obszar nerek. Pozostaw dłonie oparte na placach w obszarze nerek. Przenieś ciężar ciała na lewą nogę, i unieś przed sobą prawą, unosząc stopę około dziesięć centymetrów nad podłożem. Wykonaj dziesięć okrężnych ruchów prawą stopą w prawo, a następnie dziesięć w lewo, po czym stan na prawej nodze i wykonaj to ćwiczenie tak samo i tyle samo razy lewą nogą. Weź wdech w czasie ruchu stopy "na zewnątrz" ciała, i zrób wydech podczas ruchu stopy w kierunku ciała.


Fot: 8.

Fot. 8: Mistrz Shi De Hong praktykujący siedemnaste ćwiczenie automasażu "X.S.J."

Efekty wykonywania siedemnastego ćwiczenia:

Wykonywanie tego ćwiczenia wpływa korzystnie na narządy wewnętrzne, w tym na nerki, śledzionę, woreczek żółciowy, pęcherz moczowy i żołądek.

Ćwiczenie osiemnaste: "Chao Zhou Feng Shy"

Rozpocznij wykonanie osiemnastego ćwiczenia od masażu pleców, tak jak w poprzednim ćwiczeniu, pięciokrotnie masując dłońmi plecy w obszarze nerek. Połóż dłonie na czaszce opierając palce dłoni na tylnej jej części w obszarze guzowatości potylicznych. Wykonaj dziesięć razy ruchy masażu tylnej części czaszki kolistymi ruchami, używając do tego dwóch palców każdej dłoni. Poprowadź masaż sunąc i naciskając najpierw palcami od strony uszu w kierunku środka potylicy (palce przesuwają się po czaszce poziomo ku sobie),a następnie przesuń czterema palcami (palce złączone opuszkami) obu dłoni w górę czaszki, po czym przesuń ukośnie palce dłoni (dwoma palcami każdej dłoni) ukośnie na boki w dół czaszki, do punktu rozpoczęcia ruchu, na wysokości dolnej krawędzi małżowin uszu. Przesuwamy palce po czaszce ku sobie i w górę z wdechem, natomiast ukośnie w dół z wydechem. Masując kark oddziałujemy na punkty "Feng Shi" i "Fengfu".

Efekty wykonywania osiemnastego ćwiczenia:

Ćwiczenie to jest pomocne w przypadku przeziębienia, popularnego "przewiania".

Zakończenie:


Fot: 9.

Fot. 9: Nasza grupa z mistrzem Shi De Hong w jego szkole Shaolin kung fu/qigong w pobliżu klasztoru Shaolin - sierpień 2012.


Przypisy:

1./
Nazwa "Yang Sheng" składa się z dwóch słów:
A - słowa "Yang" - oznaczającego pielęgnację, dbałość i odżywianie.
B - wyrazu "Sheng" - oznaczającego życie, narodziny oraz witalność.

Oba te terminy połączone z sobą oznaczają podejmowanie przez człowieka działań zmierzających do pielęgnacji i wspierania własnego życia, zdrowia oraz dobrego samopoczucia poprzez dbałość o swoje ciało, zasób i cyrkulację bioenergii, rozwój świadomości i duchowości w harmonii z otoczeniem. Zwrot tez oznacza zatem szeroko rozumianą filozofię i metodę ochrony życia oraz pielęgnacji zdrowia. Zawiera się w nim więc między innymi shaoliński qigong, tradycyjna chińska medycyna, rozmaite metody masażu fizycznego oraz energetycznego, a także praktyka buddyzmu Ch’an. Koncepcja Yang Sheng przekracza obszar pojedynczego nurtu filozoficznego lub religijnego, zawierając się zarówno w doktrynie taoizmu, buddyzmu, konfucjanizmu oraz w T.C.M. Przenikając każdy z nich obejmuje wszelkie prozdrowotne działaniach człowieka. Osoba realizująca Yang Sheng w oparciu o buddyzm lub taoizm będzie wykonywała rozmaite ćwiczenia wzmacniające organizm, opanowywać świadomą cyrkulację Qi, kontrolować swoje libido oraz aktywność seksualną. W efekcie przedłuży to jej życie i pozwoli osiągnąć w dobrym zdrowiu długowieczność. Ćwiczący shaoliński qigong , jako części Yang Sheng, spaja wszystkie elementy swojej praktyki w jeden nurt działań zmierzających do jego fizycznego, intelektualnego oraz duchowego rozwoju. Łączy on medytację, ćwiczenia fizyczne oraz qigong ze studiowaniem buddyjskich pism oraz tradycyjnej medycyny chińskiej. Obowiązuje go zasada praktycznego realizowania zasad obowiązujących w Yang Sheng "każdego dnia życia, w każdej chwili, każdym działaniem". Postępowanie takie prowadzi go do głębokiego logicznego i intuicyjnego zrozumienia natury życia i praw harmonijnego funkcjonowania w otoczeniu. Yang Sheng jest sposobem życia prowadzącym człowieka do zdrowia, zrozumienia jedności i współzależności jego ciała ,bioenergii, świadomości oraz ducha. Umożliwia mu to podejmowanie właściwych decyzji życiowych, a przez to działań o charakterze głownie profilaktycznym, nie zaś leczniczym lub naprawczym. Zamiast leczyć schorzenia i opanowywać bałagan życiowy, lepiej im przeciwdziałać podejmując kroki mające na celu wszechstronne wzmocnienie się i nie dopuszczenie do ich wystąpienia.

Zgodnie z buddyzmem, całkowita integracja ciała, bioenergii, świadomości i duchowości człowieka opiera się na "trzech filarach". Są nimi:

  1. Właściwe odżywianie. (zalecany jest wegetarianizm).
  2. Prawidłowa cyrkulacja energii Qi w organizmie. (zalecana jest praktyka qigong)
  3. Kontrola libido oraz aktywności seksualnej. (istnieją zalecenia w jaki sposób oraz kiedy być aktywnym seksualnie, by było to z pożytkiem dla zdrowia fizycznego i psychicznego (emocjonalnego)).

Uważa się, że praktyk Yang Sheng kontrolujący i dbający o powyższe sfery swojego życia praktycznie realizuje jedną z najbardziej humanitarnych koncepcji filozoficznych w szerokim zakresie panując nad swoją egzystencją.

listopad 2012.

Powrót do spisu treści


Qigong

I WIZYTA MISTRZA SHI DE HONG Z KLASZTORU SHAOLIN W POLSCE
Rafał Becker

tel. 0-792 197 374

shaolinqigong.pl

W dniach 26.04-9.05 przebywał po raz pierwszy na zaproszenie Warszawskiej Grupy Shaolińskiego Qigong Mistrz Shi De Hong z Klasztoru Shaolin. Jest on jednym z nielicznych mistrzów, którzy posiadają pełny przekaz shaolińskiej wiedzy i wciąż przebywają na terenie należącym do Klasztoru Shaolin. Jest on praktykiem qigongu, kung fu, buddyzmu Chan oraz TCM (Tradycyjnej Medycyny Chińskiej). Jego szkoła jest jedną z dwóch znajdujących się na terenie należącym do Klasztoru Shaolin.

Do Klasztoru trafił w latach 70-ych XX wieku i był jednym z siedmiu przebywających wtedy mnichów. Jego głównym nauczycielem był nieżyjący już wielki Mistrz Shi Su Xi - pełniący obowiązki przeora Shaolinu. To właśnie on nadał wtedy chłopcu imię "Shi De Hong" przypisując go tym samym do 31-ej generacji shaolińskich mnichów noszących zwrot "De". Już jako dorosły mężczyzna Mistrz Shi De Hong zrezygnował z bycia mnichem, nadal jednak wciąż pobierał nauki od swoich głównych mistrzów mnichów Shi Su Yun i Shi Su Xi.

Jest on znany nie tylko ze swojej ogromnej wiedzy z zakresu qigongu, kung fu, ale także ze swoich zdolności leczniczych stosując np. lecznicze masaże oparte na akupresurze i refleksologii. Uczniami Mistrza Shi De Honga są zarówno "przeciętni zjadacze chleba" jak i prezydent Singapuru. Wszystkich jednak traktuje jednakowo.

W ramach pierwszej wizyty w Polsce Mistrz wygłosił 27-go kwietnia wykład w Muzeum Azji i Pacyfiku pt "Shaolin jakiego nie znacie". Sala była wypełniona po brzegi. Nasz prelegent na początku podzielił się z obecnymi historią oraz podstawami teoretycznymi buddyzmu Chan oraz qigongu. Będąc jednak przede wszystkim praktykiem zaczął pokazywać proste ćwiczenia z zakresu qigongu oraz punkty akupunkturowe na popularne dolegliwości, co wzbudziło duże zainteresowanie publiczności.


Mistrz w ramach spaceru po Warszawie postanowił wesprzeć Syrenkę w jej ochronie stolicy :-)

Od 29-go kwietnia do 8-go maja Mistrz Shi De Hong poprowadził pierwsze seminarium z zakresu Shaolińskiego qigongu, a wieczorami dodatkowo leczył pacjentów za pomocą akupresury, refleksologii i masaży, doradzając przy okazji odpowiednie ćwiczenia qigong jako kontynuację leczenia.

Seminarium było podzielone na 2 równe części (każda część po 5 dni). W ramach pierwszej części poznawaliśmy shaoliński qigong Yi Jin Jing (stojący) oraz Shi Duan Jin (10 Kawałków Brokatu) w wersji siedzącej. Oba systemu bardzo dobrze komponowały się ze sobą, ponieważ pierwszy Yi Jin Jing jest systemem silnie działającym na mięśnie i ścięgna oraz wzmacniającym energetykę, podczas gdy drugi Shi Duan Jin jest bardzo spokojnym systemem wykonywanym w relaksie.

Pod koniec pierwszej części seminarium odbył się egzamin. Wiele osób było zestresowanych i próbowali się różnie przygotować do zdania egzaminu.


Uczestniczki ze "ściągą" na dłoni :-)

W skład komisji egzaminacyjnej weszli oprócz Mistrza Shi De Honga, Sławomir Pawłowski z Gdyńskiej Szkoły Shaolin Kung fu oraz Rafał Becker z Warszawskiej Grupy Shaolińskiego Qigong - zostali oni wyznaczeni do tej roli przez Mistrza.

Podczas drugiej części seminarium poznaliśmy 2 systemy, które do niedawna były przekazywane tylko sekretnie w tradycji Klasztoru Shaolin. Mowa o systemie Shaolin Luohan Kung oraz Xi Sui Jing. Xi Sui Jing to zestaw ćwiczeń opracowanych przez hinduskiego mnicha buddyjskiego Bodhidharmę w VI wieku jako trzeci i najgłębiej działający system dla ówczesnych mnichów Klasztoru Shaolin. System Luohan Kung został stworzony przez mnichów shaolińskich i daje on efekt długiego życia, wzmacnia oraz reguluje przepływ naszej życiowej energii qi oraz uczy emisji tej energii poza nasze ciało w tym do ciała innych ludzi, aby ich leczyć. Także pod koniec drugiej części seminarium Mistrz przeegzaminował uczestników, na ile udało im się opanować te systemy.

Poza nauką systemów qigong uczyliśmy się wyczuwać naszą energię qi oraz jak wykonywać emisję energii qi (przekazywania naszej energii życiowej) do ciała drugiej osoby w celach leczniczych.

Mistrz Shi De Hong oraz towarzyszący mu Pan Guo Yin He (manager Centrum Treningowego Shaolin - przybył do Polski w podwójnej roli tłumacza z chińskiego na angielski oraz obserwatora z ramienia Centrum Treningowego Shaolin) najwyraźniej byli zadowoleni z organizacji i przebiegu seminarium, ponieważ zaproponowali utworzenie pierwszej w Europie Szkoły Mistrza. Nosić będzie ona nazwać "Chan Gong Yang Sheng Polska" (czytaj "Czan Kung Jang Szeng Polska"). Nazwa ta oznacza praktyki z buddyjskiej tradycji Chan służące poprawie szeroko rozumianego zdrowia w tym ćwiczenia qigong, zdrowe odżywianie, masaż i wiele innych. Na czele tej Szkoły w Polsce ma stanąć moja skromna osoba. Dodam tylko, że człon buddyjski w nazwie naszej szkoły nie oznacza, że osoby chcące uczyć się shaolińskiego qigongu muszą być buddystami, tak jak nie trzeba być chrześcijaninem, aby spożywać nalewki sporządzane przez chrześcijańskich zakonników. Ten człon wskazuje na linię przekazu w której powstały te ćwiczenia. Jedną z podstawowych wartości moralnych, którą się kierują wszyscy buddyści jest pomaganie innym. Shaoliński qigong oraz pozostałe elementy ich systemu zdrowia, zwanego Yang Sheng, zostały stworzone, aby właśnie pomagać innym ludziom wspierać ich zdrowie.


Na zdjęciu od lewej: pan Guo Yin He, Rafał Becker i Mistrz Shi De Hong

Organizując to wydarzenie, miałem nie tylko mnóstwo obowiązków, ale też możliwość częstych prywatnych rozmów z Mistrzem, które były dla mnie niezwykle cenne. Chcąc poznawać wiedzę z zakresu uzdrawiania, uczestniczyłem w wieczornych zabiegach leczniczych, gdzie nasiąkałem wiedzą z zakresu akupresury, refleksologii oraz masażu. W trakcie tych sesji leczniczych Mistrz Shi De Hong prawie każdej osobie zalecał brzuszne oddychanie, które jest podstawą w każdym z nauczanych przez niego systemów qigong. Okazało się, że ten rodzaj oddychania jest też sam w sobie potężną praktyką leczniczą przy wielu dolegliwościach.

Mistrz w swojej dobroci przyjął mnie na swojego osobistego ucznia, co jest dla mnie ogromnym wyróżnieniem, ale też zobowiązaniem do jeszcze cięższej pracy nad propagowaniem przekazu wiedzy, którą reprezentuje ta szlachetna postać. Jak wielu uczestników się przekonało, Mistrz jest bardzo bezpośrednią osobą ucieleśniającą buddyjski przekaz tradycji Czan/Zen (jest zrelaksowany a zarazem w pełni obecny w danej chwili i potrafi się w dowolnej chwili w pełni skupić na przekazywaniu swojej wiedzy czy rozmowie z drugą osobą). Jego śmiech jak wielu się przekonało jest bardzo zaraźliwy :-)


Od lewej Rafał Becker i Mistrz Shi De Hong

Mistrz jako tradycjonalista zwrócił mi jednak uwagę, że jego polscy uczniowie (myślę, że to też wynika w ogóle z zachodniej mentalności) za bardzo zwracają uwagę na część intelektualną wiedzy, którą on przekazuje, a za mało na część praktyczną. Tradycyjny przekaz tego typu wiedzy w Chinach odbywa się na zasadzie wpierw opanowania ruchów i skupieniu się zarazem na doznaniach ciała. Z czasem dochodzi wiedza intelektualna jako uzupełnienie. Pocieszyłem Mistrza, że być może tego typu reakcja polskich uczniów wynikła z tego, że póki co w Polsce qigong jest wciąż mało znany, a przez to też ludzie poznający go, nie do końca jeszcze wiedzą, na którym aspekcie się skupić, ucząc się go. Żywię więc nadzieję, że podczas następnej wizyty uczestnicy kolejnego seminarium będą już potrafili skupić się na tym, co najważniejsze w qigongu, czyli na praktyce.

Osoby zainteresowane praktykowaniem shaolińskiego qigongu z terenu całej Polski zapraszam do kontaktu.

Powrót do spisu treści


Qigong

ŻYCIE TO JEST TEATR
Joanna Molenda-Żakowicz

Centauro-cyklopy spoglądają na nas groźnie, ale zardzewiała tabliczka wisząca na drzewie razem z równie zardzewiałą podkową nie pozostawia wątpliwości. Nowina 5. Jesteśmy na miejscu. Zblazowana pani modelka przygląda się, jak drepczemy środkiem mokrego, czerwonego jęzora, który, oblizując dom i ganek, po chwili łączy się z głębią podwórza i przez moment wygląda jak zwykła wysypana cegłą ścieżka. Pnącza i pajęczyny oplatają dom tak dokładnie, że tylko uważne spojrzenie pozwala zobaczyć wplątane w nie sanki, dynie i koty. Wszystko wydaje się spać lub pozostawać w sennym zawieszeniu. Mijane przez nas jabłka i "pokoje" są ciche i puste. Autobus właśnie zajechał na przystanek. Przystanek "Krzaki i zarośla - legowisko". Trzeba się spieszyć, żeby zdążyć przed odjazdem. Następnego kursu nawet nie ma w planie! Drzewa nie chcą rozstać się z autobusem.
- Zostań z nami. Co będziesz jeździł. My tu mamy tyle historii do opowiedzenia...
Wygniecione siedzenia, odłożone na bok książki i puste szklanki pokazują, że jeszcze niedawno miejsca te były pełne życia i że wkrótce wrócą do tego stanu, lecz teraz jest trwa przerwa. Antrakt. Przemykające postacie patrzą na nas obojętnie, póki nie zakłócamy ich spokoju, a w końcu kierują nas do miejsca, w którym dom budzi się ze snu.
- Dlaczego jesteście tak wcześnie? Spać nie możecie?
Do przedstawienia jeszcze kilkanaście godzin. Jeszcze nie wiemy, kto dziś wystąpi, w którym momencie zaczniemy, chociaż coś zagramy na pewno! Ale my nie po to. Oczywiście, że nie po to. Nic nie szkodzi.

Jesteśmy w kuchni. Centrum lokalnego Wszechświata. Kuchnia to siedlisko Bruna. Zawiera w sobie wszystko, czyli dużo. Są w niej splecione w warkocze kaukaskie trawy, jest brykający konik, są ogromne okna zajmujące prawie całą ścianę i farbujące poranne światło na łagodny, miodowy kolor... Wokół stołu stoją krzesła, a każde inne. Belki pełnią rolę przezroczystego sufitu, a ulepiona ręcznie ziemia - tynku. Na kuchence robi się zupa dyniowa, a w kolejce czeka już bakłażan w sosie orzechowym, mchali ze szpinaku, mchali z buraków, smażony aweluk, ciasto z manny kokosowej i ciastka francuskie ze śliwkami... i już jesteśmy na dworze, na ścieżce, a tam drzewo - śliwa węgierka. Pod nią dywan fioletowy cały, a na nim my - jakże te śliwki pyszne!

Miejscem przedstawień jest folwark. Prawdziwa współczesna ruina. Słońce szpera między resztkami belkowania jego dachu, a fragmenty drzwi nawet nie starają się niczego zamykać. Wylegują się na rozgrzanej słomie, śledzą umykające plamy ciepła i spoglądają na mury, pokryte dwuwymiarowymi refleksami życia, czekając na wieczór. Imprezy, śluby, spotkania, praca - cała droga życia zmieszczona na jednej ścianie. Z wieczorem przychodzi noc, a z nią pan Marianek. Pan Marianek ma koszulę w różowe prążki.

Występy odbywają się nieregularnie. Gdy przedstawienie jest gotowe, zaczyna się pojawiać, a razem z nim zjawiają się kolejni goście. Na brzegach występ bywa niewyraźny i poszarpany. Trudno odróżnić go od rzeczywistości, a w każdym razie przyjezdni często się mylą. Miejscowi są częścią przedstawień typowo w 18-34%. Odśpiewanie piosenki przez gospodynie wiejskie może podnieść ich udział 74%. Drama odegrana przez pana Marianka - do 143%. Wymiarowość dramy, gdy dodać do niej nieskończoność fantazji, sięga kontinuum.

Teraz jednak jest wczesne popołudnie, a my zbieramy śliwki. Ciasto francuskie jest przepyszne, a robi się bardzo prosto: należy kupić je w sklepie. Można też zrobić samemu. Zajmie to dwanaście godzin, więc najlepiej zacząć skoro świt. Teraz jednak, trzeba rozpleść trawy, posiekać cebulę, pokroić pomidory, obrać ziemniaki, zamieszać, rozgnieść, doprawić... Wesoły mnich spaceruje po kuchni... Pochyla się nad cebulą, aż go oczy szczypią. Kiedyś to była cebula! Łzy leciały jak grochy. A dziś? Tyle że w nosie zakręci. Spaceruje pomału, nie spieszy się, krok za krokiem stawia, jak najwolniej. Umysł pusty ma jak kartka, a na niej szpinak. Jak wszystko - z orzechami. W kaukaskiej kuchni wszystko jest orzechowe. Zwariować można. Mięso, ciasto, bakłażan, szpinak... W takim razie szpinak bez orzechów będzie, a ciasto bez syropu, żeby nie było za słodkie.

Wspaniale jest ćwiczyć na dworze. Dlatego szkoda, że pierwszego dnia leje. Pada rano, potem mży, potem chwila przerwy i znowu deszcz. Po południu przerwa w padaniu - jest nadzieja na poprawę pogody na następny dzień. Wszyscy na to liczą, zwłaszcza, że świetlica nie chce dać się polubić. Jest w niej chłodno, a na nieotwierająco-niezamykające się okna symbolicznie tylko są przesłonięte pozostałościami firanek, które zwisają smętnie, jak resztki zmęczonego i zakurzonego czasu przeszłego. Czasu lepiej nie tykać. To czas dawno miniony. Można sobie nieźle pobrudzić ręce. Albo może się on rozpaść na chwile i kłopot gotowy. W świetlicy jest jasne światło i cekiny na podłodze, ale nikt nie śpiewa ani nie tańczy, tylko stoi w zastygłej pozie, jakby obejmował kogoś. Brakuje muzyki! Można się było domyślić... Orkiestra ma dziś wolne, albo grają gdzieś obok. Chałturzą, zarazy jedne. Płaci się na nich podatki, życie całe im się poświęca, a od nich ani odrobiny wdzięczności. Ani krzty. Dobrze. W takim razie poczekamy w ciszy ale i w pełnej gotowości: zna się tych drani. W każdej chwili mogą się zjawić i od progu zacząć, że niby zawsze tu byli, u siebie są, to ich miejsce...

Każdy tancerz musi mieć postawę. Bez tego nie jest taniec, tylko wygibasy jakieś są. Plecy muszą być proste. Pozycja to początkowo niewygodna, nienaturalna w odbiorze, ale można się do niej przyzwyczaić. Gwarantuje optymalne wykorzystanie ciała w ruchu i zabezpiecza kręgosłup przed przeciążeniami. Słyszał o tym każdy, kto próbował lekcji tańca prowadzonych przez poważnego instruktora. Wie to każdy aktor i chórzysta. Nie da się odśpiewać partii chórowej ani trzymać halabardy ani okiem nie mrugnąc podczas trzygodzinnego przedstawienia operowego bez umiejętności stania. Nie nauczy się tańczyć, kto nie umie stać, i żadne łzy i krzyki nic tu nie pomogą.

Z wieczorem przychodzi noc, a z nią ciemność. Krew żyrafy jest ciemna. Gnije od trucizny. Żyrafa jest piękna i duża, ma grubą skórę i mocne kości, jest wysoka i silna. Wegetarianie patrzą na śmierć. Przyglądają się uważnie, gdzie należy wbijać dzidę: najlepiej celować obok mostka. Raz, drugi, kolejny... aż osunie się na ziemię. Nieprawdopodobne ileż można przejść ze śmiercią krążącą w żyłach! Żyrafę niełatwo zabić. Ledwo przytomna, wciąż będzie się trzymać na nogach, dlatego trzeba ją zamęczyć, aż zacznie się chwiać i upadnie. Nogi złożą się jej jak patyczki, straci równowagę i już leży na ziemi. Piękna śmierć - wspaniale wygląda na zdjęciach. Co innego mysz. Mruga oczami jakby na coś patrzyła. Patrzy? Kto to może wiedzieć. Może i patrzy - nic jej ani z niej więcej nie zostało, jak tylko głowa i oczy. Brzuszek, łapki, ogon nawet - wszystko przeżute i wyplute, ale w nadal w całości. Mysz jest płaska. Daleko jej do żyrafy. Leży tuż pod nogami, a nikt jej zdjęcia nie robi. Dlaczego?

Konik jest duży. Jego kopyto jest większe od myszy. Mógłby ją rozgnieść, ale nie robi tego, tylko jeszcze przypłaszcza do ziemi. Mysz znowu mruga. Konik ma sierść gładką, a boczki tłuściutkie. Aż się prosi, by go pogłaskać albo usadowić się na nim. Przed chwilą wyspacerował się po lesie.
- Jakie piękne drzewa. Idę, a one głaszczą mnie gałęziami. Liście są miękkie i delikatne. Miękki i sypki jest piasek. Lubię, jak moje kopyta zagłębiają się w piasku, gdy chodzę leśnymi alejkami. Obok stoją ludzie. Dotykają drzew i schylają się przed nimi. Nie widzą, że w jednym z drzew mieszka wróżka?
- Podejdź tutaj. Mieszkam w tym drzewie i nie oddalam się od niego, ale ciebie chętnie poznam. We wnętrzu jest mój pałac. Zbliż się, to zobaczysz, jak wygląda. Podejdź, to coś ci powiem.
Wróżka-kłamczuszka nie ma nic do powiedzenia. Nudzi się jej. Nie podzieli się wiedzą ani doświadczeniem. Jest kapryśna i grymaśna. Jeśli zechce, spełnia życzenia, pod warunkiem, że życzenie jest wróżkowate: kapryśne, egoistyczne, płoche. Szlachetne i poważne prośby wyśmieje, aż liście zaszeleszczą, albo rzuci w głowę szyszką.

Następny dzień przybiega szybko. Tup tup tup po dachu, w tę i z powrotem zanim Słońce wstanie, aż jabłka spadają. Rosa jeszcze zalega w trawach, ale już wiadomo, że będzie pięknie. Wolność jak okiem sięgnąć. Łąki i góry na horyzoncie. Pagórek jest łagodny a widok z niego wspaniały. Zwłaszcza z tego miejsca, gdzie rośnie najsmaczniejsza trawa. Niebo jest nieskończenie niebieskie, na nim białe jak śnieg chmury, wśród nich wiatr, a na horyzoncie góry. Smutki i radości rozwiewają się w tym wietrze. Znika pamięć i jutro. Pozostaje obecność. Słońce wygląda zza chmur i traw, i udaje, że wcale nie chce nam dopiec, ale przygląda się uważnie. Przekłada cienie chmur na polach i odwraca naszą uwagę. Łatwo dać się zawrócić, a potem już tylko okłady z cienia i miękkiej poduszki. Teraz jednak jesteśmy przezroczyści. Słońce szuka nas, ale zastaje tylko trawę. Pod trawą jest Ziemia.
- Widziałaś ich? Byli na tym pagórku.
- Nie wiem. Przychodzą i odchodzą. Wcześniej były tu kozy. I konie.
- ...
- Podaj mi rękę, pobawimy się. Ja będę Cię ciągnąć, z Ty próbuj uciekać. Kto wygra? Twoje ręce są zimne, a moje gorące. Gdy się połączą, obudzi się życie.

Słońce ma pstro w głowie. Nieustannie kręci się po niebie i pewnie od tego wszystko mu się pokręciło. Ziemia też się kręci. Leżymy na pagórku. Światło przenika nas na wskroś, a świat wiruje nam przed oczami. Konie, żyrafy, drzewa, chmury, deszcze, mgły, poranki...

*****

Weekend 8-9 września 2012 spędziliśmy w Nowinie na warsztacie Qigong. Nauczyliśmy się tam, jak czerpać radość ze Słońca i gwiazd, jak odpoczywać i jak być gotowym. Otaczały nas żyrafy, konie, źle pozszywane koty i płaskie gryzonie. Przyjechaliśmy prywatnym transportem, bo autobus pozwolił się zarosnąć drzewom i nie odpowiadał na wołania. Wielu z nas chce do tego wrócić...

**************

Wrocław.

Od redaktora magazynu:
Czasami dzieje się tak dużo i tak wielowymiarowo, że słowa nie są w stanie opisać tego wszystkiego. Serdecznie dziękuję Joannie za ciekawy i bardzo oryginalny sposób przekazania innym naszego niesamowitego seminarium Qigong :-). Kolejne planowane jest w tym roku. Więcej informacji na stronie www.wudang.pl

Powrót do spisu treści


Kung Fu

KLASZTOR SHAOLIN 2012
Sławomir Pawłowski


tel.: 0-602-848-338

Zdjęcia zamieszczone w niniejszym artykule zostały wykonane z sierpniu 2012 roku przez: Anitę Waber, Grażynę Wawiórko, Arnolda Szybkowskiego, Michała Szwarca Rafała Beckera oraz Sławomira Pawłowskiego.


Fot. 1: Nasza grupa przed główną bramą klasztoru Shaolin

Buddyjski klasztor Shaolin położony jest w północnych Chinach, w prowincji Henan, w odległości13 kilometrów od miasta Dengfeng będącego stolicą okręgu, u podnóża gór Song Shan. Uważa się go za kolebkę buddyzmu Chan (jap. Zen) oraz chińskiej sztuki walki Shaolin kung fu. Od prawie półtora tysiąca lat istnienia klasztoru w obrębie jego murów mnisi nieprzerwanie doskonalą się w sztuce walki traktując to jako praktyczną realizację podstawowego religijnego przykazania "Nie zabijaj", rozwiniętego w ich rozumieniu do zasady: "Nie tylko nie zabijaj, lecz chroń wszelkie życie - swoje oraz innych istot". Zgodnie z nią wszyscy mnisi są wegetarianami, a poprzez treningi wzmacniają swoje ciała i psychikę oraz nabywają umiejętność samoobrony, by w razie konieczności móc ochronić siebie lub inne osoby będące w niebezpieczeństwie. Klasztorne kung-fu w ich rozumieniu jest sztuką ochrony życia, nie zaś agresji. Warto zaznaczyć, że wraz z działalnością religijną stanowiącą podstawę działalności klasztoru oraz sławą, jaką mnisi zyskali dzięki swej biegłości w kung-fu, wielu z nich z pokolenia na pokolenie na przestrzeni stuleci zajmowało się ziołolecznictwem w oparciu o tradycyjną chińską medycynę (T.C.M.), metodami ochrony i wzmacniania zdrowia, malarstwem, kaligrafią czy tłumaczeniami buddyjskich sutr na język chiński. Obecnie mnisi w świątyni Shaolin nadal rygorystycznie doskonalą się w kung fu opartym na specjalizacji w tradycyjnych 72 umiejętnościach (w tym 36 tzw. "zewnętrznych" i 36 tzw. "wewnętrznych"), a także codziennie praktykują medytację Chan, W klasztorze wytwarzane są lekarstwa oparte o receptury wypracowane przez mnichów na przestrzeni wieków. W ciągu ostatniej dekady w bezpośrednim otoczeniu klasztoru za sprawą przeora Shi Yong Xina zaszły spore zmiany architektoniczne, tj. w promieniu pięciuset metrów od klasztoru usunięte zostały wszelkie budynki, dzięki czemu poza godzinami udostępnienia świątyni Shaolin dla turystów, funkcjonuje ona w ciszy, otoczona zielenią drzew. W trosce o czystość środowiska w strefie 3 kilometrów od klasztoru ograniczony jest ruch pojazdów o napędzie spalinowym, więc z tej odległości turyści udający się do klasztoru zmierzają albo pieszo, albo pojazdami o napędzie elektrycznym. Z racji dużego ruchu turystycznego, we wczesnych godzinach porannych (ok. godz. 4 do 5 rano) wielu mnichów w celu praktyki kung-fu lub kontemplacji opuszcza klasztor udając się w miejsca odosobnienia położone w górach. W godzinach otwarcia świątyni dla turystów pozostali w klasztorze mnisi w większości przebywają na dziedzińcach nie udostępnionych do zwiedzania. Taka jest cena ich popularności. Codzienna fala ruchu turystycznego stanowi pokaźne źródło dochodu dla klasztoru.

   
fot. 2.      fot. 3.

Fot. 2 i 3: W ciągu dnia przez klasztor przepływa nieprzebrana rzeka turystów

Ze środków uzyskanych między innymi z biletów wstępu lub klasztornych publikacji odbudowano w klasztorze dwie historyczne wieże - tj. Wieżę Bębna oraz Wieżę Dzwonu (obie zostały spalone i zrównane z ziemią w 1928 roku). Odrestaurowano wiele klasztornych budynków (obecnie odrestaurowywany jest Pawilon Przeora). Ze świątynnych środków wybudowano sierociniec w pobliskim mieście Dengfeng. Zamieszkujące w nim sieroty utrzymywane są z funduszy klasztoru.

   
Fot. 4: Wieża Dzwonu      Fot.5: Wieża Bębna


Fot. 6: Historyczny dzwon ze zburzonej i spalonej w 1928 roku Wieży Dzwonu.
W czasie pożaru dzwon pękł.

Dynamizm i zakres zmian i działań jest więc ogromny, jednak ich cena jest wielka: Niejeden turysta zwiedzając klasztor odniesie wrażenie, że (użyję tu określenia Rafała Beckera) "buddyzm w nim przykląkł", lub że to historyczne miejsce stanowi obecnie wyłącznie turystyczną atrakcję, a tradycyjne kung-fu nie jest w nim już praktykowane. Mówiąc wprost: statystyczny turysta zwiedzający w ciągu dnia klasztor Shaolin ma nikłe szanse zobaczyć na własne oczy mnichów doskonalących się w Shaolin kung fu. By mógł ich ujrzeć, powinien udać się do świątyni o bladym świcie, lub tuż przed nim - wtedy to mnisi klasztoru z pełnymi siły i determinacji okrzykami ćwiczą kung-fu w klasztorze i na placu przed jego główną bramą. Wielu z nich jeszcze w ciemnościach nocy opuszcza klasztor udając się w góry, by tam w odosobnieniu i spokoju, wzorem patriarchy Bodhidharmy doskonalić się w dali od zgiełku cywilizacji.

I na koniec:...

Niezmiernie trudno było mi wyselekcjonować niespełna sto zdjęć z ponad tysiąca. Mam nadzieję, że mój wybór przypadnie czytelnikom do gustu :-).

   
fot. 7.      fot. 8.

Fot. 7: ...Gdy przed świtem brama klasztoru jest jeszcze zamknięta ...
Fot. 8: .... shaolińscy mnisi udają się w góry w miejsca odosobnienia

   
fot. 9.      fot. 10.

   
fot. 11.      fot. 12.

Fot. 9, 10, 11, 12: Między innymi w tych miejscach poza klasztorem ćwiczą shaolińscy mnisi

   
fot. 13.      fot. 14.

Fot. 13, 14: Klasztorna brama po prawej stronie od głównego wejścia do świątyni, wiodąca na dziedziniec "Shaolińskiej Tradycyjnej Medycyny"


Fot. 15: Kosze z ziołami zebranymi przez mnichów na terenie dziedzińca "Shaolińskiej Tradycyjnej Medycyny"

   
fot. 16.      fot. 17.

Fot. 16 i 17: Posąg mnicha z zaznaczonymi i opisanymi na nim meridianami.
Posąg znajduje się w centralnej części dziedzińca "Shaolińskiej Tradycyjnej Medycyny".


Fot. 18

Fot. 18: Kamienna brama Zu Yuan Di Ben na wschodniej części placu przed głównym wejściem do klasztoru Shaolin. Widnieje na niej inskrypcja: "Na ziemi i na niebie (góra Song) jest numerem jeden wśród wszystkich znanych gór. Przychodząc (do klasztoru Shaolin) by uczyć się poza słowami, kultywujesz drogę założyciela wszystkich buddyjskich szkół (tj. Buddy)."

   
fot. 19.            fot. 20.

Fot. 19 i 20: Brama Ba Tuo Kai Chuang, usytuowana na zachodniej części obszernego placu przed głównym wejściem do klasztoru Shaolin (fot. za dnia oraz nocą).
Na bramie widnieje inskrypcja: "(Klasztor) założony przez (mnicha) Ba Tuo". (Zgodnie z zapiskami historycznymi, klasztor został wybudowany z rozkazu cesarza dla mnicha Ba Tuo, który został jego pierwszym przeorem). Brama ta została wybudowana w 1555 roku, tj. w 34 roku panowania dynastii Ming (Ming Jiajing).
Po jej wschodniej stronie widnieje główna inskrypcja:
"Uciekamy się do (nauk buddyzmu) Mahajany" .
Pod nią znajduje się dwuwiersz, w którego pierwszej linii napisano:
"Siedząc podczas mroźnej zimy w starożytnej jaskini ukazał światło Buddy". (Słowa te nawiązują do dziewięcioletniego odosobnienia Bodhidharmy zamieszkującego samotnie w jaskini na stoku Song Shan).
W drugiej linii dwuwiersza zapisano:
"Gdy siedział pogrążony w medytacji z twarzą zwróconą w kierunku ściany, wiatr niósł dźwięk sheng w nocnej ciszy".
Po zachodniej stronie bramy widnieje główna inskrypcja:
"Las (buddyzmu) Chan na górze Song Shan".
(Zwrot ten nawiązuje zarówno do małego lasku porastającego górskie zbocza w okolicy klasztoru, do jego nazwy (shaolin oznacza dosłownie "mały las") oraz buddyzmu Chan stworzonego w klasztorze przez Bodhidharmę i praktykowanego przez mnichów tej świątyni).
Pod główną inskrypcją znajduje się dwuwiersz, w którego pierwszej linii zapisano:
"Szlachetne uczynki odzwierciedlają właściwą drogę rozświetlając ciemności niczym blask księżyca".
W drugiej linii dwuwiersza zapisano:
"Kilkanaście górskich szczytów porośniętych zielonym lasem wznosi się ku niebiosom".


Fot. 21: Obszerny plac przed główną bramą klasztoru Shaolin

   
fot. 22.      fot. 23.

Fot. 22 i 23: Figury kamiennych lwów przed główną bramą klasztoru usytuowane zostały tam za czasów dynastii Qing. Symbolizują one potęgę ducha oraz "od kilku stuleci chronią klasztor przed zewnętrznymi niebezpieczeństwami".
Fot. 22 - Figura lwa po lewej stronie bramy
Fot. 23 - Figura lwa po prawej stronie bramy klasztoru


Fot. 24: Figury dwóch spośród czterech "Wielkich Niebiańskich Królów" - Guangmu oraz Daowen


Fot. 25: Figury kolejnych dwóch z czterech "Wielkich Niebiańskich Królów" - Chiguo oraz Zengzhang

Zgodnie z mitologią, "Czterej Wielcy Niebiańscy Królowie" zamieszkiwali na szczytach czterech gór "Jiantuolu". Każdy z nich zabezpieczał i chronił obszar jednej z czterech stron świata (tj. Dongsheng i Shenzhou (wschód) , Nanzan i Buzhou (południe), Xiniu i Hezhou (zachód) oraz Beijiu i Luzhou (północ). Uważani są za bóstwa chroniące buddyzm oraz okoliczną ludność. Ich posagi występują również w innych buddyjskich klasztorach, jak choćby Świątyni Białego Konia (Bai Ma Si).

W klasztorze Shaolin ich posągi usytuowane są tuż za główną bramą, umieszczone w kierunku ze wschodu na zachód w następującej kolejności:
Chiguo - wschodni Niebiański Król w czerwono-białej zbroi z lutnią,
Zengzhang - południowy Niebiański Król w błękitnej zbroi z mieczem w dłoni,
Guangmu - zachodni Niebiański Król w niebiesko-białej zbroi z parasolem w dłoni,
Daowen - północny Niebiański Król w złoto-zielonej zbroi z małą pagodą w dłoni.

   
Fot. 26: Generał Hum.      Fot. 27: Generał Haw.

Fot. 26, fot. 27: Ogromne posągi strażników świątyni Shaolin. Usytuowane są one we wnętrzu Pawilonu Devajara, wybudowanego za czasów dynastii Yuan. Przed wiekami był on pierwotną główną bramą klasztoru. Po rozbudowie świątyni w "trzynastym roku panowanie cesarza Yongzheng z dynastii Qing" (tj. ok. 1735 roku) wybudowano przed nią kolejną bramę, a starą nazwano Pawilonem Devajara.

      
fot. 28.      fot. 29.      fot. 30.

      
fot. 31.      fot. 32.      fot. 33.

Fot. 28 - 33: Kamienne stele na pierwszym dziedzińcu klasztoru za główną bramą.

   
Fot. 34.      Fot. 35.

Fot. 34: Trójnoga kadzielnica przed Pawilonem Tysiąca Buddów.
Fot. 35: Trójnoga kadzielnica z brązu przed Pawilonem Przeora. Po obu jej stronach w odległości około trzech metrów znajdują się na cokołach barwne porcelanowe, około półtorametrowe posągi lwów.


Fot. 36: Wielka kadzielnica klasztoru Shaolin

   
Fot. 37.      Fot. 38.

Fot. 37: Stalowy garniec z czasów dynastii Ming, odlany z jednego wytopu żelaza. Znajduje się on po wschodniej stronie Pawilonu Konserwacji Sutr.
Na jego zewnętrznej stronie widnieje odlany napis: "Ogromny garniec ważący 1300 jin (1 kg) odlany został dla klasztoru Shaolin w listopadzie w czwartym roku panowania Wan Li".
Fot. 38: Klasztorne pomieszczenia upiększają płonące w nich znicze o kształcie kwiatu lotosu.

   
Fot. 39.      Fot. 40.

Fot. 39: Ozdobny chodnik przecinający klasztorny dziedziniec.
Fot. 40: "Smocze schody".

   
Fot. 41.      Fot. 42.

Fot. 41: Kilkumetrowy posąg Buddy na bocznym dziedzińcu klasztoru.
Fot. 42: Posąg mnicha przed Pawilonem Przeora.


Fot. 43.

Fot. 43: Rzeźba smoka przy schodach do Pawilonu Mahaviro, zwanego również Pawilonem Trzech Wieków Buddy lub Przeszklonym Pawilonem.

   
Fot. 44.      Fot. 45.

Fot. 44 i 45: Liczne kamienne rzeźby upiększają klasztorne dziedzińce.

   
Fot. 46.      Fot. 47.

Fot. 46: Brama pomiędzy klasztornymi dziedzińcami.
Fot. 47: Mnich przy historycznej tablicy na terenie klasztoru.

   
Fot. 48.      Fot. 49.

Fot. 48: Obudowana ceglanym murem cesarska stela wysoka na 3,76 metra, wmurowana w październiku 1314 roku przez przeora i mistrza buddyzmu Chan - mnicha Guyan "za czasów dynastii Yuan, w pierwszym roku panowania Yan You". Na steli wygrawerowano są cztery edykty mongolskich cesarzy dynastii Yuan. Za ich czasów (należeli do nich między innymi Czyngis-chan, Wokoutai i Kubilaj-chan) wydano cesarski edykt, na podstawie którego wybudowano klasztor Shaolin.
Fot. 49: Boczna brama oraz pawilon.


Fot. 50: Stylowe przejście pomiędzy klasztornymi podwórcami.


Fot. 51: Kamienne zdobienia klasztornego dziedzińca.

   
Fot. 52.      Fot. 53.

Fot. 52 i 53: Klasztorne zaułki.


Fot. 54: Zdobienia tarasu przed klasztornym pawilonem.

   
Fot. 55.      Fot. 56.

Fot. 55 i 56: Zdobienia klasztornych budynków i schodów.

   
Fot. 57.      Fot. 58.

Fot. 57: Historyczna tablica z podstawą w kształcie żółwia.
Fot. 58: Wspaniała płaskorzeźba Bodhidharmy.

   
Fot. 59.      Fot. 60.

   
Fot. 61.      Fot. 62.

Fot. 59 - 62: Klasztor w zieleni.

   
Fot. 63.      Fot. 64.

Fot. 63, 64: Klasztorna architektura zachwyca detalami.

   
Fot. 65.      Fot. 65.

Fot. 65, 66: Mniej znane zakątki klasztoru


Fot. 67: Fragment naściennego malowidła w Pawilonie Tysiąca Buddów p.t. "Pięciuset Luohanów spoglądających na Pilu"


Fot. 68: Naścienne malowidło w Pawilonie Białej Szaty (Bai Yi) p.t. "Mnisi praktykujący kung-fu"


Fot. 69: Najsłynniejsze shaolińskie naścienne malowidło w pawilonie Bai Yi. Przedstawia mnichów doskonalących się w sztuce walki.

   
Fot. 70.      Fot. 71.

   
Fot. 72.      Fot. 73.

Fot. 70 i 71: Klasztorne mury w większości otacza zieleń.
Fot. 72: Uliczka wiodąca do klasztoru.
Fot. 73: Nowoczesność i ekologia - słoneczne baterie nad klasztornym parkingiem.

   
Fot. 74.      Fot. 74.

Fot. 74: Tu mieszkają shaolińscy mnisi.
Fot. 75: Buty mnichów schną po treningu w promieniach słońca.


Fot. 76: Podwórzec mieszkalny mnichów, nieudostępniony dla turystów.


Fot. 77: Po południu mnisi wracają z gór do klasztoru.

   
Fot. 78.      Fot. 79.

Fot. 78 i 79: Można się przemieszczać skuterem lub pieszo. Jak kto woli :-)

   
Fot. 80.      Fot. 81.

Fot. 80 i 81: Mury otaczające klasztor Shaolin od wschodu i zachodu

   
Fot. 82.      Fot. 83.

Fot. 82 i 83: Zarówno po wewnętrznej, jak i po zewnętrznej stronie klasztornych murów trwają prace konserwacyjne oraz budowlane.
Na powyższych zdjęciach widoczna jest droga budowana wzdłuż klasztornego muru.

   
Fot. 84.      Fot. 85.

Fot. 84: Gdy nad górami i klasztorem Shaolin wstaje świt ...
Fot: 85: ...uczniowie szkoły Shaolin kung fu "Da Gou" wybiegają na poranny trening.

W sąsiedztwie klasztoru Shaolin:


Fot. 86: Wiekowy postument z historycznymi tablicami uświetniającymi dzieje świątyni Shaolin przy starym, rzadko uczęszczanym trakcie wiodącym do klasztoru.


Fot. 87: Stara ceglana brama "Do Krainy Wiecznej Szczęśliwości w Niebiosach" przy historycznym trakcie wiodącym do klasztoru Shaolin.

Wysoka na 6,66 metra, metrowej grubości brama, zwieńczona daszkiem z szarych dachówek, usytuowana jest po północnej stronie drogi wiodącej wzdłuż rzeki Shaoxi w odległości około 80 metrów od wschodniego muru klasztoru Shaolin. Brama wiedzie ze wschodu na zachód. Naprzeciwko niej z przeciwnej strony klasztoru znajdowała się brama Shisiyuanliu. Przed wiekami wyznaczały one granice zewnętrznych murów klasztoru.

Las Pagód - Da Lin
Cmentarz mnichów klasztoru Shaolin:


Fot. 88: Las Pagód Da Lin.

   
Fot. 89.      Fot. 90.

Fot. 89: Pagoda mnicha Fu Yu z dynastii Yuan
Fot. 90: Pagoda mnicha Shi Su Xi
Mnich Shi Su Xi zmarł w wieku 82 lat o godzinie 11.20 w środę 8 marca 2006 roku,
tj. "Dziewiątego dnia, drugiego miesiąca roku psa".


Fot. 91: Zdobienia podstawy pagody mnicha Shi Su Xi.

   
Fot. 92.      Fot. 93.

Fot. 92 i 93: Zdobienia wokół podstawy pagody mnicha Shi Su Xi.


Fot. 94: Las pagód Da Lin
Na pierwszym planie pagoda mnicha Shi Xiao San
z czasów dynastii Ming (1368 - 1644)

   
Fot. 95.      Fot. 96.

Fot. 95 i 96: Pagody w Da Lin.

   
Fot. 97.      Fot. 98.

Fot. 97: Z klasztornym murem sąsiadują zagony uprawianej przez mnichów ziemi.
Fot. 98: Niektóre z upraw sąsiadują z wiekowymi pagodami shaolińskich mnichów pochowanym poza lasem pagód Da Lin.

Gdynia, listopad 2012 r.

Powrót do spisu treści


Kung Fu

CZERNICA 2013 - LETNI OBÓZ TRENINGOWY GDYŃSKIEJ SZKOŁY SHAOLIN KUNG FU
Sławomir Pawłowski


tel.: 0-602-848-338


fot.1: Uczestnicy obozu treningowego.

W dniach od 1 do 8 sierpnia 2013 roku w Ośrodku Wypoczynkowym "CYRANKA" w Czernicy, w pobliżu Chojnic odbył się letni obóz treningowy "Gdyńskiej Szkoły Shaolin Kung Fu". Warunki pobytu, wypoczynku, treningu oraz pogoda okazały się wyśmienite. W związku z tym, że Ośrodek "Cyranka" jest bezpiecznym i przyjaznym miejscem, wprost wymarzonym do aktywnego wypoczynku, wielu uczestników obozu przyjechało tu całymi rodzinami.

Korzystając z okazji składam Panu Kierownikowi oraz całemu personelowi Ośrodka "CYRANKA" serdeczne podziękowania za wspaniałą gościnę, opiekę, stworzone nam doskonałe warunki pobytu i treningu oraz prawdziwie wakacyjną atmosferę.

Oferta programowa obozu treningowego była obszerna. Uczestnicy mogli poznać od podstaw "Shaolińską Formę Walki Mieczem Bodhidharmy (Chin: "Shaolin Da Mo Jian") - według przekazu Shi Su Gang si fu, ósmą oraz dziewiątą formę klasztornego shaolińskiego stylu walki "Osiemnastu Rąk luohan" (Chin: Shaolin Luohan Shi Ba Shou) - również według przekazu Shi Su Gang si fu, doskonalić formy taijiquan: "24 oraz 42 Ruchów", a także techniki pchających dłoni taijiquan (Chin: "Tui Shou".) Praktykowano shaoliński qigong, tj: Shaolin Ba Duan Jin, Shaolin Da Mo Yi Jin Jing i Shaolin Luohan Shi Ba Shou - wg. przekazu Shi Su Gang si fu oraz Shaolin Luohan Zhuang Kung oraz Shaolin Luohan Kung - według przekazu mistrza Shi De Hong. Uczestnicy byli niezwykle zmotywowani do praktyki, w związku z czym doskonalili swoje umiejętności również pomiędzy ustalonymi harmonogramem treningami. Ocenę obozu treningowego pozostawiam jego uczestnikom ? , dodam jedynie, że termin następnego - przyszłorocznego, został już przez nich ustalony, i jeśli nic nie stanie na przeszkodzie, odbędzie się on również w Ośrodku "Cyranka" w dniach od 1 do 8 sierpnia 2014 roku.

Wszystkich chętnych do uczestnictwa już teraz serdecznie zapraszam!

Osoby chętne do uczestnictwa w przyszłorocznym letnim obozie treningowym mogą w tej sprawie kontaktować się ze Sławomirem Pawłowskim telefonicznie: 602-848-338, lub mailowo: luohan@wp.pl.

Foto galeria z letniego obozu treningowego
Gdyńskiej Szkoły Shaolin Kung Fu w Czernicy w 2013 roku.

   
fot. 2.      fot. 3.

fot. 2, fot. 3: Pierwszej nocy nad Ośrodkiem przeszła letnia burza.

   
fot. 4.      fot. 5.

   
fot. 6.      fot. 7.


fot.8.

fot. 5, fot. 6, fot. 7, fot. 8: Od pierwszego do ostatniego dnia obozu treningowego pogoda była wyśmienita, a warunki do aktywnego wypoczynku doskonałe.

Nauka i doskonalenie formy z mieczem "Shaolin Da Mo Jian".


fot. 9: Wspólna praktyka "Shaolin Da Mo Jian".

   
fot. 10.      fot. 11.

fot.10, fot. 11: Z dnia na dzień w Ośrodku "Cyranka" wyrósł las mieczy.

      
fot. 12.      fot.13.      fot.14.

fot. 12, fot. 13, fot. 14: Wszyscy ćwiczyli z zapałem.

   
fot. 15.      fot. 16.

   
fot. 17.      fot. 18.

   
fot. 19.      fot. 20.

   
fot. 21.      fot. 22.

   
fot. 23.      fot. 24.

Zdjęcia od fot.15 do fot.24: Ćwiczono codziennie przez wiele godzin.

PRAKTYKA SHAOLIN QIGONG:

1. SHAOLIN BA DUAN JIN:

   
fot. 25.      fot. 26.

fot.25, fot.26: Praktyka qigong "Shaolin Ba Duan Jin".

   
fot. 27.      fot. 28.

fot.27, fot.28: Przed wykonywaniem poszczególnych ćwiczeń szczegółowo omówiono drogi przepływu Qi meridianami we wnętrzu ciała.
Na zdjęciach: Piotr Frejtak oraz Sławomir Pawłowski.

2: SHAOLIN DA MO YI JIN JING:

   
fot. 29.      fot. 30.

fot. 29, fot. 30: "Shaolin Da Mo Yi Jin Jing" - na zdjęciach ruchy ćwiczenia o nazwie: "Pociągnij dziewięć razy w tył byka za ogon"

3. SHAOLIN LUOHAN SHI BA SHOU (qigong):


fot. 31.

fot.31: Wspólna praktyka qigiong "Shaolin Luohan Shi Ba Shou".

4. SHAOLIN LUOHAN KUNG:


fot. 32.

fot. 32: Wspólna praktyka qigong "Shaolin Luohan Kung".
Na zdjęciu osoby wykonują ruch o nazwie: "Białe obłoki nad głową".

   
fot. 33.      fot. 34.

fot.33: "Shaolin Luohan Kung" - ruch o nazwie: "Dziecko składa pokłon Buddzie".
fot.34: "Shaolin Luohan Kung" - ruch o nazwie: "Złoty kogut kiwa głową".

   
fot. 35.      fot. 36.

fot. 35: "Shaolin Luohan Kung" - ruch o nazwie: "Opanuj ducha i przytrzymaj tygrysa".
fot. 36: "Shaolin Luohan Kung" - ruch o nazwie: "Groźny smok przekracza rzekę".

   
fot. 37.      fot. 38.

fot.37: "Shaolin Luohan Kung" - ruch o nazwie: "Wojowniczy smok wzburza morze".
fot. 38: "Shaolin Luohan Kung" - ruch o nazwie: "Obejmowanie łona wszechświata"


fot. 39.

fot. 39: "Shaolin Luohan Kung" - ruch o nazwie: "Stalowy Byk rozgrzebuje ziemię".


fot. 40.

fot. 40: "Shaolin Luohan Kung"- ruch o nazwie: "Luohan rozsuwa góry".

5. TAIJIQUAN - trening formy z włócznią.


fot.41. Trening formy taijiquan z włócznią.

   
fot. 42.      fot. 43.

fot. od: 41 do43: Wojtek codziennie doskonalił formę oraz techniki włóczni taijiquan.
Z braku ostrza włóczni ćwiczył bambusowym kijem.

6. ÓSMA ORAZ DZIEWIĄTA FORMA WALKI
SHAOLIŃSKIEGO KLASZTORNEGO STYLU
"OSIEMNASTU RĄK LUOHAN".

"Shaolin Luohan Shi Ba Shou - Jiu Lu"


fot. 44.

fot. 44: Nauka dziewiątego układu formalnego shaolińskiego klasztornego stylu walki "Osiemnastu Rąk Luohan".
Na zdjęciu ćwiczący w trakcie akcji ruchowej o nazwie: "Niebiańska istota maluje drogę" (Chin: "Tien Ren Tzy Lu").


fot. 45.

fot. 45: Praktyka dziewiątej formy shaolińskiego stylu walki "18 Rąk Luohan".
Na zdjęciu ciąg dalszy akcji ruchowej z fot.44 o nazwie: "Niebiańska istota maluje drogę".


fot. 46.

fot.46: Praktyka dziewiątej formy "18 Rąk Luohan".
Na zdjęciu ćwiczący wykonują ruch o nazwie: "Spójrz w tył przez bark na księżyc". (chin: "Huei Thu Wan Jue".)

UCHWYCONE W KADRZE

   
fot. 47.      fot. 48.

fot. 47: Darek jest zawsze pełen optymizmu i energii
fot. 48: Ola i Darek po treningu.

   
fot. 49.      fot. 50.

fot. 49: Jest O.K !
fot. 50: "Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach"

   
fot. 51.      fot. 52.

fot. 51: "Idziemy do mamy".
fot. 52: Rozgrzewki na treningach były dynamiczne.


fot. 53: Do zobaczenia w przyszłym roku!

Sławomir Pawłowski
Gdynia wrzesień 2013

Powrót do spisu treści


Vovinam Viet Vo Dao

III MISTRZOSTWA ŚWIATA VOVINAM VVD - PARYŻ 5 - 6 LIPIEC 2013 R.

Były to pierwsze Mistrzostwa Świata poza Wietnamem.
Prosiłem Vo Su (mistrza) Tomasza Marszałka o napisanie sprawozdania z naszego wyjazdu.
Poniżej przedstawiam tekst Tomasza.
  
                                                    Ryszard Jóźwiak

www.vovinam-polska.pl


Ryszard Jóźwiak i Tomasz Marszałek.

Ryszard Jóźwiak - oficjalny przedstawiciel WVVF, dyrektor techniczny WVVF na Polskę - 6 dang VVDI, 4 dang Vovinam VVD - trener kadry Polski.

Tomasz Marszałek - wiceprezes Polskiej Federacji VVN VVD - trener kadry Polski w Thi Dau ( walce ), dwukrotny mistrz Europy w walce - 5 dang VVDI, 2 dang Vovinam VVD.

Na 3 MŚ Vovinam VVD organizowanych w dn. 05-07.07.2013 r. w Paryżu wyjechało 11 osób, w tym 6 zawodników. Polskę reprezentowali:

  1. Drążek Artur: 64-68 kg - MMA Bydgoszcz, trener Donald Smokowski
  2. Jankowski Sylwester: 72-77 kg - VVD Ełk, trener Mirosław Falaciński
  3. Jankowski Adam: 77-82 kg - VVD Ełk, trener Mirosław Falaciński
  4. Świątkowski Marcin: 82-90 kg - MMA Aleksandrów Kujawski, trener Donald Smokowski
  5. Wojtkiewicz Łukasz: + 90 kg - VVD Węgorzewo, trener Andrzej Gordziewicz
  6. Marszałek Tomasz: Nhat Nguyet Dai Dao Phap (halabarda) - VVD Warszawa, trener kadry Thi Dau.

W dniach 03-04.07. odbyło się szereg spotkań organizacyjnych, począwszy od rejestracji naszych zawodników i odebrania identyfikatorów, przekazania organizatorom polskiej flagi i hymnu narodowego, poprzez losowanie zawodników, odprawę sędziowską, konferencję WVVF w siedzibie Francuskiej Federacji Karate, skończywszy na uroczystości poświęconej Vovinam VVD w Centrum Kultury Wietnamskiej. Oprócz wypełnienia szeregu formalności zgodnie z harmonogramem, mieliśmy także okazję do wielu spotkań ze starymi przyjaciółmi i wymiany poglądów w interesujących nas sprawach. Były to szczere rozmowy, które tylko utwierdziły nas w przekonaniu, że EVVF i WVVF to jedna wielka rodzina. Rozmowy były kontynuowane także po przyjeździe naszego nauczyciela, V.S. Ryszarda Jóźwiaka.

Losowanie zawodników w poszczególnych kategoriach wagowych odbyło się przy pomocy komputera, dzięki specjalnemu programowi. Jak to zwykle bywa, nie mogło pójść idealnie po naszej myśli. Tak więc w kolejności wagowej:

  1. Artur Drążek miał wolny los, potem trafił na Stefano Montecci (Belgia).
    Przed walką byliśmy raczej spokojni, przecież Artur mimo młodego wieku to doświadczony zawodnik MMA (m.in. amatorski Mistrz Polski), nie stroniący także od walk w stójce np. wg reguł K-1, również z sukcesami. Miałem okazję przekonać się o jego poziomie podczas treningu przed wyjazdem na zawody, gdzie podawałem mu tarczę i przerabialiśmy kilka aspektów technicznych charakterystycznych dla walki wg reguł Vovinam. Muszę przyznać, że całość wyglądała całkiem nieźle i byłem przed jego pierwszą walką spokojny. Niestety, Artur wyszedł bardzo usztywniony i nie sprostał zawodnikowi z Belgii, późniejszemu v-ce Mistrzowi Świata. Przegrał przed czasem przez przewagę punktową (różnica 10 pkt.) Po walce obaj doszliśmy do wniosku, że zabrakło przygotowań, nabrania odp. nawyków i sparingów pod kątem regulaminu Vovinam. Na szczęście jak wspomniałem, Artur to młody zawodnik i ta porażka z całą pewnością tylko zdopinguje Go do pracy i w przyszłości pokaże jeszcze pełnię swoich możliwości :-).
  2. Jankowski Sylwester - Asaduzzaman Mohammad (Bangladesz)
    Bangladesz to kraj, który przystąpił do WVVF jako ostatni ze wszystkich uczestników. Tak więc nikt wcześniej nie widział ich zawodników, ani nie wiedział jaki poziom reprezentują. Gdy zawodnicy stanęli przed wejściem na salę i czekali na zapowiedź spikera, zauważyłem, że zawodnik z Bangladeszu jest bardzo niespokojny. Raczej byłem spokojny o walkę. Nie myliłem się - przewaga Sylwka była wyraźna, spokojnie prowadził na punkty, na koniec przeciwnik prawdopodobnie skręcił sobie kostkę i przegrał przed czasem.
    W drugiej rundzie Sylwek trafił na Alessandro Griselli (Włochy).
    To była wyrównana walka, choć zauważyć się dało, że włoski zawodnik "nie pasował" Sylwkowi. Był dość przypadkowy w swoich poczynaniach, przez co walka straciła na widowiskowości, na matę wkradł się chaos. Nasz zawodnik nie potrafił przyjąć odpowiedniej taktyki i przegrał różnicą dwóch punktów. Wystarczyło to do zajęcia 3 miejsca i zdobycia pierwszego medalu dla Polski w tych mistrzostwach.
  3. Adam Jankowski także wylosował w pierwszej rundzie zawodnika z Bangladeszu. Ponieważ Adam to od lat najlepszy i najbardziej utytułowany nasz zawodnik, byłem spokojny o wynik. Radziłem nawet, żeby potraktował walkę jako rozgrzewkę, przetarł się przed następnymi starciami. Niestety, nie dane było im skrzyżować rękawic. Z niewiadomych przyczyn zawodnik z Bangladeszu się wycofał. Następnym zawodnikiem na drodze Adama był Dirk Muller (Niemcy). Ponieważ Niemcy specjalizują się raczej w konkurencjach technicznych, więc także raczej byłem spokojny o wynik walki. Nie myliłem się. Niemiecki zawodnik był liczony, Adam skończył walkę przed czasem uzyskując 10 pkt. przewagi. Dobra nasza, jest półfinał i w najgorszym wypadku brązowy medal. W trzeciej rundzie rywalem Adama był lokalny bohater, broniący tytułu Mistrza Świata, doświadczony zawodnik z Francji, Ambrosio Josue. Pamiętam go z wielu imprez, także jeszcze ze swoich startów jeszcze w 2006r. Cóż można powiedzieć o tej walce... To był chyba największy "wałek" na tych zawodach. Adam był z pewnością lepszym zawodnikiem, bardziej kompletnym, wszechstronnym, mocniej bijącym... Co z tego, jak nie miało to odzwierciedlenia na tablicy punktowej. Zamiast tego pojawiały się punkty przy nazwisku Francuza. Dość powiedzieć, że po jednej z akcji zawodnik francuski był na skraju KO, uratowało go liczenie i gong... Sędziowie dopatrzyli się jakichś punktów karnych pod koniec i finał niestety przepadł. To już drugi brązowy medal Adama na MŚ i drugi raz sędziowie go skrzywdzili. Do trzech razy sztuka. Choć było nam nie do śmiechu, to trener reprezentacji Rosji rozbawił nas zapytując, za ile sprzedaliśmy walkę Adama :-).
  4. Marcin Świątkowski to zawodnik przede wszystkim MMA, w tym się najlepiej czuje, regularnie startuje i zdobywa laury. Podjął rękawicę i chciał spróbować swoich sił w walce wg reguł Vovinam. Jego przeciwnikiem w pierwszej walce był Soslan Tedeev. Zawodnicy rosyjscy to od lat czołówka, z każdych zawodów wracają z "workiem" medali. Byliśmy więc trochę zaniepokojeni niepomyślnym losowaniem. Marcin wyszedł do walki skoncentrowany. Początek był ostrożny, obaj badali się wzajemnie. Rosjanin więcej bił rękoma, jednak szczelna garda naszego zawodnika nie pozwalała na zdobycie przewagi. Z drugiej strony Marcin zaczął punktować kopnięciami na tułów. I to był strzał w dziesiątkę, recepta na zwycięstwo. Mimo ataków Rosjanina, Marcin wypracował sobie przewagę, którą dowiózł do końca. Zwycięstwo i jest trzeci medal na tych zawodach. Bardzo nas to ucieszyło, następnego naszego zawodnika też, bo również wylosował zawodnika rosyjskiego, o czym poniżej :-).
    W półfinale na Marcina czekał Bouchelouh Soufyane (Algieria). Niestety Marcin tę walkę przegrał przed czasem. Początek nie wskazywał na przegraną. Owszem, Algierczyk wydawał się troszkę świeższy, szybszy. Chwila nieuwagi, nieszczelna garda i kopnięcie na głowę wchodzi. Na nieszczęście Marcin odwrócił się i dostał w tył głowy, wyraźnie to odczuł. Podjął jeszcze rękawicę, ale to był początek końca. Prawy na czoło i drugie liczenie. To był koniec walki. Podobnie jak w przypadku Artura, doszliśmy do wniosku, że aby efektywnie walczyć w tych regułach, należy przygotowywać się tylko wg regulaminu Vovinam. Jak przystało na wojownika, sportowa ambicja wyzwoliła w Marcinie tylko chęć do pracy i rewanżu w przyszłości. Jestem pewien, że to nie ostatnie słowo zawodnika z Aleksandrowa Kujawskiego.
  5. Łukasz Wojtkiewicz to nasz najcięższy na MŚ, utytułowany zawodnik CWKS Vęgoria Węgorzewo, zdobywca srebrnego medalu na ME 2010 i brązu na MŚ 2011. Jak napisałem wcześniej, w pierwszej rundzie jego przeciwnikiem był zawodnik rosyjski Akhsarbek Khodov. Podobnie jak w przypadku Marcina trochę się obawialiśmy o wynik. Walka jak przystało na ciężkich toczyła się w spokojnym tempie, obaj czekali na błąd przeciwnika. W tej kategorii uderzenia ważą swoje, wystarczy moment nieuwagi. Na szczęście Łukasz był szczelnie zakryty za gardą, wszystko spokojnie wyłapywał. Jak później przyznał, tylko raz "wyhaczył" mocny cios na głowę. W pewnym momencie walki przeszedł do ofensywy, techniki zaczęły wchodzić, kopnięcia z nogi wykrocznej też zapunktowały. Walka odbyła się na pełnym dystansie, nasz zawodnik wypracował sobie przewagę, która powiększyła się jeszcze na koniec po przyznaniu Rosjaninowi 2 punktów karnych . Zwycięstwo i 4 medal ?. W półfinale czekał zawodnik z Hiszpanii, Antonio Munoz Marquez. Tutaj niestety także można przyczepić się do pracy sędziów... Walka była wyrównana, choć bez fajerwerków. Na koniec obaj dostają po 2 punkty karne, na tablicy 2:2... Czekamy na decyzję sędziowską i z niezrozumiałych do końca przyczyn do góry wędruje ręka Hiszpana... No cóż, trudno. To i tak piękny sukces Łukasza na zakończenie kariery sportowej :-).
  6. Jedynym naszym zawodnikiem w konkurencjach technicznych był Tomasz Marszałek, który startował w formie z halabardą NHAT NGUYET DAI DAO PHAP. Z reguły jest to jedna z najsłabiej obsadzonych konkurencji. Tym razem było odwrotnie, była to najbardziej oblegana konkurencja techniczna. W szranki stanęło 13 zawodników, w tym wszyscy medaliści poprzednich MŚ... Ogólnie poziom w formach był bardzo wysoki. Zgodnie z przewidywaniami wygrał zawodnik z Wietnamu, drugi był też Wietnamczyk, tyle że z paszportem francuskim, na trzecie miejsce wskoczył zawodnik z Rumunii. Nasz zawodnik wykonał formę na miarę swoich możliwości, biorąc pod uwagę zarówno "pesel" (chyba tylko zawodnik z Hiszpanii mógł się równać wiekowo :-) ), wagę, jak i kontuzję kolana. Tempo było dobre, manualne opanowanie przyrządu również, forma wykonana bezbłędnie, zabrakło precyzji, pozycje mogłyby być niższe... Byli lepsi, choć za rok na ME nasz zawodnik już zapowiedział start i poprawienie swojego wyniku :-).

Podsumowanie:
Wyjazd ze wszech miar udany, zarówno pod kątem organizacyjnym, jak i sportowym. Gospodarze dobrze przygotowali się do imprezy, jedyny niesmak jaki pozostał, to praca sędziów. Będzie to z pewnością tematem rozmów wewnątrz władz EVVF i WVVF. Reprezentacja Polski Vovinam VVD odniosła największy sukces w historii startów na MŚ - 4 brązowe medale. Gdyby nie sędziowie, mogło być jeszcze lepiej. Gospodarzem następnych MŚ w 2014r. będzie Algieria. Z zawodów na zawody nasze aspiracje są coraz większe, zdobycze medalowe również, więc w przyszłość patrzymy z optymizmem. Jest grupa młodych, perspektywicznych zawodników, którzy godnie będą reprezentować na matach świata Vovinam VVD Polska.

Dwóch brązowych medalistów - Adam Jankowski i Marcin Światkowski. Najmłodszy z ekipy, Artur Drążek mimo wielkiego serca w czasie walki nie zdołał pokonać przeciwnika.

Adam Jankowski w czasie walki z późniejszym mistrzem Świata. Łukasz Wojtkiewicz brązowy medalista w wadze ciężkiej.

Tomasz Marszałek

Powrót do spisu treści


OGÓLNOPOLSKIE SEMINARIUM KEISATSU JIU JITSU - ZWIERZYNIEC 28-29.09.2013
Ryszard Jóźwiak IKVCS

www.kemvocombat.pl

Nowy sezon (2013/2014) dotyczący szkoleń rozpoczęliśmy od bardzo ciekawego meetingu, który zorganizował mistrz i szef szkoły Keisatsu Jitsu - Jacek Chęciński - 8 dan. Miejsce, Zwierzyniec koło Szczebrzeszyna. Termin - 28 - 29.09.2013 r. Nasza skromna ekipa(*) składała się z kadry instruktorskiej z Węgorzewa, Ełku, Giżycka i Warszawy.

Mistrz Tomasz Marszałek (5 dang) - przedstawiciel Światowej Federacji Viet Tai Chi, mistrz Viet Vo Dao i Vovinam, dwukrotny mistrz Europy Vovinam w walce (Warszawa).
Mistrz Dariusz Kasprzyk (3 dan) Kempo Tai Jutsu, wiceprezes Polskiej Federacji KTJ (Wegorzewo).
Mistrz Andrzej Wysocki (3 Dan) Kempo Tai Jutsu, (2 dang) Viet Vo Dao (Wegorzewo).
Mistrz Marek Piotrowski (1 dang) Vovinam VVD, Prezes Polskiej Federacji Vovinam VVD (Giżycko).
Instruktor Monika Korzeniewska (Dai Den) Viet Vo Dao (Warszawa).
Instruktor Anna Wolska, Viet Tai Chi, wiceprezes Polskiego Stowarzyszenia VTC (Ełk),
oraz Trener Ryszard Jóźwiak, który tym razem reprezentował KTJ.

Organizator mistrz Jacek Chęciński zaprosił na staż wielu mistrzów z Polski, m.in.:
Mistrza Krzysztofa Radziejowskiego - 5 dan Keisatsu Jiu Jitsu oraz 3 dan Modern Combat IMCF(Częstochowa),
Mistrza Andrzeja Kozyrę - 4 dan Goshin Jiu Jitsu (Lublin), Szef szkoły Tsubame w Lublinie,
Mistrzynię Agnieszkę Kozyrę - 3 dan,
Instruktorzy Przemysław Piwowarski, Adam Słoniewski, Bartosz Kosiek (Karate Kyokushin) z Fight Club Sanok,
Instruktor Adam Ponachajba Tang Soo Do - Przemyśl,
Instruktor Mieczysław Syroka Polska Akademia Ju-Jitsu - Lublin,
Instruktor Marcin Dziedzic Kempo Tai Jutsu Chełm,
Instruktorzy Piotr Stefański, Marcin Bizior, Marcin Stefański - Bushido Szczebrzeszyn.

Organizator podzielił uczestników stażu na dwie grupy - juniorów i seniorów. W sobotę nasz meeting składał się z 2 bloków - pierwszy trwający 4 godziny, drugi 3 godzinny. Każdy z prowadzących miał godzinę czasu na przedstawienie swoich technik. Na początku pozwolę sobie opisać co zaprezentowali przedstawiciele IKVCS.

Ryszard Jóźwiak - zaprezentował ogólna koncepcję samoobrony w KTJ zarówno w stójce jak i parterze. Następnie pokazał techniki yawary wg. systemu Jukado, który jest rozwijany w KTJ.

Tomasz Marszałek miał bardzo trudne zadanie polegające na prowadzeniu Viet Tai Chi z dziecmi. Z pozoru wolne i "nudne" ćwiczenia, odpowiednio przekazane zainteresowały młodych adeptów Jiu Jitsu. To już tajemnica warsztatu Tomka, w jaki sposób potrafi VTC zainteresować każde środowisko. Pracując ze starszą grupą pokazał całe bogactwo sztuki mistrza Phan Hoang. W prowadzeniu zajęć dzielnie asystowały mu Ania Wolska i Monika Korzeniewska.

Dariusz Kasprzyk i Andrzej Wysocki, eksperci z Węgorzewa pokazali zaawansowane techniki KTJ w aspekcie walki wręcz (combat). Obaj są pracownikami służb mundurowych, a wiec dla nich długoletnich praktyków była to codzienna praca.

Krzysztof Radziejowski mistrz Jiu Jitsu oraz Combat z Częstochowy na początku stażu prowadził zajęcia z dziećmi. Było to klasyczne Jiu Jitsu z technikami przeznaczonymi dla najmłodszych adeptów. Dla grupy seniorów przygotował elementy typu Combat, które naucza w swojej szkole.

Andrzej Kozyra, mistrz Goshin Jitsu z Lublina, podobnie jak Krzysztof przekazywał swoja wiedzę z zakresu szkoły Goshin Jitsu najmłodszym adeptom, a starszym zaawansowane techniki w oparciu o system mistrza K. Kondratowicza twórcy szkoły Goshin Jitsu.

Anna Wolska, instruktorka Viet Tai Chi pokazała VTC w różnych wariantach. Jako choreograf z zawodu w ciekawy sposób przedstawiła interpretacje różnych ćwiczeń oddechowych od klasycznego wykonania po prawie baletowe układy.

Marek Piotrowski, instruktor Vovinam VVD przedstawił podstawowe elementy tej wietnamskiej szkoły w samoobronie. Tak wiec ćwiczący mogli zobaczyć podobieństwa i różnice w japońskich i wietnamskich sztukach walki.

Nasz gospodarz, mistrz Jacek Chęciński specjalizuje się w systemie Jiu Jitsu dla służb mundurowych. Był wieloletnim pracownikiem tych służb, trenerem walki wręcz. Uczestnikom stażu zaprezentował obrony przed pistoletem. W mistrzowski sposób udowodnił, że można bezpiecznie obronić się przed zagrożeniem bronią palną, jeżeli napastnik będzie nas szantażował ze zbyt bliskiej odległości. Również ciekawe były techniki obrony przed nożem i pałką.

Oddzielne podziękowanie należy się Pani Iwonie, żonie Jacka - dziękujemy za prawdziwie słowiańskie przyjęcie.


Ryszard Jóźwiak w trakcie treningu samoobrony.


Tomasz Marszałek prezentuje techniki Khi Cong.



Pokazy grupy dziecięcej, wychowanków Jacka Chęcińskiego wzbudziły szczery podziw "starej" kadry trenerskiej.

Trener Ryszard Jóźwiak IKVCS


*/ - Nasi trenerzy są przedstawicielami International Kem Vo Combat System - ruchu skupiającego w sobie Związek Sportowy Viet Vo Dao, Polska Federację Vovinam VVD, Polską Federację Kempo Tai jutsu, Stowarzyszenie Viet Tai Chi, Stowarzyszenie Kem Vo Combat. Trener Ryszard Jóźwiak IKVCS

Powrót do spisu treści


Kendo

W ZDROWYM CIELE JAPOŃSKI DUCH
JAK NIETUZINKOWO ZACHĘCIĆ DZIECI DO SPORTU

Kogo wciąż inspiruje duch japońskich samurajów? 5 milionów miłośników kendo na całym świecie - w tym zespół pwn.pl. Ich pracownik, Adam Kitkowski - kendoka z 25 letnim doświadczeniem - opowiada o korzyściach, jakie niesie kendo dla ciała i duszy, a także o tym, jak wydawnictwo wspiera szkoły w promowaniu aktywności fizycznej i przeciwdziałaniu wadom postawy wśród uczniów. Nie ma lepszego sposobu na zachęcenie do zdrowego, sportowego stylu życia niż pokazanie go na swym własnym przykładzie.

1.       Jak zaczęła się Pana przygoda ze sportem?

Wszystko zaczęło się 25 lat temu, kiedy pierwszy raz zobaczyłem japoński miecz. Zainspirował mnie duch samurajów z ich spokojnym dążeniem do perfekcji. Moją pasją stała się japońska sztuka walki kendo. Na początku trenowałem aikido, później zaś rozwijałem się przez iaido (sztukę dobywania miecza). Dla mnie kendo to jednak coś więcej niż tylko walka; to pasja, którą chcę się dzielić z innymi. Jestem Prezesem Poznańskiego Stowarzyszenia Kendo, Iaido i Jodo - Meishinkan, a także trenerem Kadry Narodowej Iaido w Polskim Związku Kendo. Co mnie tam zatrzymało? Kiedy robimy to, co lubimy, co sprawia nam przyjemność, staramy się cały czas rozwijać. Na jakimś etapie tej drogi sami stajemy się nauczycielami, a wtedy to od nas właśnie zależy, czy nowi adepci dziedziny będą odpowiednio kształtować swój charakter. Któregoś dnia i oni sami zaczną też nauczać.

2.       Jak udało się Panu uczynić swoją pasję - kendo - sposobem na życie?

Początki zawsze związane są z ogólnym pojęciem hobby. Później, im bardziej poznajemy daną sztukę, tym mocniej nas ona absorbuje. Z każdym następnym rokiem zdobywa się nowe umiejętności i wyższy poziom, aż w końcu zaczyna się uczyć innych. Wtedy jesteśmy odpowiedzialni za rozwój uczniów - zarówno fizyczny, jak i psychiczny. W ten sposób hobby stało się i dla mnie nieodłączną częścią codziennego życia.

3.       Jak w prosty sposób opisać kendo komuś, kto nigdy o nim nie słyszał?

Kendo, tak jak jego dwie pochodne konkurencje - iaido i jodo - należy do grupy szermierki japońskiej. Kendo to sparing w bezpośredniej walce na bambusowe miecze, z zastosowaniem protektorów (swojego rodzaju zbroi), chroniących miejsca ataku. Iaido jest sztuką dobywania stalowego miecza (katana) i wykonywania ustalonych form z wyobrażonym przeciwnikiem (tzw. walka z cieniem). Natomiast w jodo broniąca się osoba używa kija celem obrony przed atakiem napastnika posługującego się mieczem.

4.       Dla kogo przeznaczona jest ta sztuka walki? Czy niezbędne są w jej przypadku specjalne predyspozycje?

W przypadku kendo nie liczy się ani wiek, ani płeć. Kendo to forma aktywności na całe życie, z której się nie rezygnuje - większość nauczycieli przyjeżdżających z Japonii jako delegacja to osoby w wieku 60 lat i więcej. Oznacza to, że sprawność fizyczną utrzymuje się nieprzerwanie przez całe życie. Kendo nie jest sportem wyczynowym, dlatego też nie trzeba posiadać specjalnych ku niemu predyspozycji, za to w trakcie jego treningów można się bardzo wiele nauczyć.

5.       Czyli kendo oferuje coś więcej niż jedynie poprawę kondycji?

Kendo przede wszystkim zapewnia dzieciom i młodzieży metodę na walkę ze stresem i poprawia ich sprawność. Uczy także takich postaw jak stanowczość czy wiara w siebie, jak również wyrabia umiejętność oceny sytuacji czy podejmowania szybkich decyzji. W czasie treningów utrwalone zostają także pozytywne wartości - szacunek, uprzejmość, lojalność, życzliwość, szczerość oraz honor. Celem kendo jest nie tylko doskonalenie fizycznej sprawności, ale także techniki własnego umysłu. W przypadku kendo ważne są też maniery. Po zakończonym w polu walki pojedynku kendoka nie powinien być ani dumny z odniesionego zwycięstwa, ani też zawiedziony poniesioną porażką. Postawa taka jest wyrazem szacunku dla przeciwnika oraz uczy walki z honorem. Poprzez zabawę i rywalizację sportową dzięki kendo dzieci uczą się zasad "fair play".

6.       Czy kendo jest popularne wśród dzieci?

Może jeszcze nie tak popularne jak w Japonii, gdzie zostało oficjalnie wprowadzone do zajęć wychowania fizycznego - u nas zazwyczaj grywa się raczej w piłkę nożną. Kiedy jednak dzieci spróbują już kendo, bardzo im się ono podoba. Mają one szansę przy jego okazji m.in. się "wykrzyczeć", ponieważ podczas treningów oraz samej walki używa się okrzyków (kiai), wskazujących na miejsca ataku. Dzieci lubią walczyć, bo jest to jedna z form rozładowania emocji w ramach wzajemnej rywalizacji. Sam trening dzieci niewiele różni się od treningu dorosłych - nauczane techniki są identyczne. Ćwiczy się pracę nóg oraz specyficzne chodzenie, kształtuje się ciało, by uzyskać poprawną, wyprostowaną sylwetkę, trenuje się umiejętność właściwego oddychania.

7.        A jak na tle Europy wypadają nasi młodzi kendocy? Czy mają jakieś znaczące osiągnięcia?

Oczywiście - podczas startów w kraju i za granicą zdobyliśmy łącznie już około 30 medali. W tym roku na przełomie maja i czerwca braliśmy udział w 20. edycji Międzynarodowego Wiosennego Turnieju Młodzieżowego w Belgii. Uczestniczyło w nim 110 dzieci w wieku od 6 do 16 lat. Był to nasz pierwszy wyjazd za granicę i jako pierwsi Polacy wzięliśmy udział w powyższej imprezie. Nasz młody kendoka, Kuba Danilewicz, otrzymał prestiżową nagrodę za ducha walki "kantosho". Jego radość była przeogromna. Właśnie dla takich chwil warto pracować z młodzieżą.

8.        Pracuje Pan w wydawnictwie multimedialnym pwn.pl. Co ma wspólnego pwn.pl ze sportem?

Pwn.pl promuje szeroko pojęty zdrowy styl życia z naciskiem na sport. Rozwój fizyczny jest tak samo ważny jak intelektualny i z tym wiążemy swoją misję. Zresztą sami lubimy sport i dlatego wielu pracowników Wydawnictwa w wolnym czasie coś trenuje. Zależy nam, aby pobudzać w dzieciach skłonność do ruchu i uczyć je rywalizacji. Czasem to naprawdę ogromne wyzwanie - w końcu sport to wysiłek, a duża część młodzieży woli spędzać wygodnie czas przed komputerem. Staramy się też wspierać nauczycieli WF. Przygotowujemy dla nich specjalne narzędzia, które mogą pomóc w rozwijaniu umiejętności fizycznych wśród szczególnie wysportowanych uczniów. Dysponujemy także rozwiązaniami stworzonymi specjalnie po to, by zapobiegać wadom postawy wśród dzieci i młodzieży. Jest to szczególnie ważny temat, gdyż na tę dysfunkcję cierpi nawet ok. 70% młodzieży szkolnej. W tym przypadku pomocny okaże się z pewnością najnowszy program Wydawnictwa - "Eduterapeutica - Postawa i Ruch".

9.        Na jakiej zasadzie działa powyższy program?

Na początku program pomaga ocenić kondycję ucznia i na jej podstawie ułożyć dla niego skuteczny plan zajęć ruchowych. Nauczyciel ma możliwość wyboru spośród ponad 100 filmów z ćwiczeniami. Są one dopasowane do rozmaitych etapów rozwoju. Na zakup powyższego programu szkoła może otrzymać dofinansowanie z Unii Europejskiej, co dla nas samych też stanowi odpowiednią gwarancję jakości. Ważne, aby jak najwcześniej zacząć uczyć młodego człowieka, że sport to zdrowie.

10.        Dlaczego uprawianie sportu warto zacząć już w dzieciństwie?

Ponieważ wtedy rozwój fizyczny idealnie dopełnia się z rozwojem psychicznym. Sport stanowi przede wszystkim najlepszą profilaktykę przed wielorakimi chorobami. Regularny wysiłek poprawia pracę układu oddechowego, krążenie krwi oraz odporność organizmu. Jest jeszcze wiele innych korzyści, jakie można dzięki niemu osiągnąć - sport poprawia samopoczucie i koncentrację, kształtuje sylwetkę, a poza tym uczy wielu cennych wartości, takich jak dyscyplina, ambicja, wytrwałość, umiejętność współpracy i rywalizacji. Jeśli odpowiednio wcześnie przekonamy o tym młodych ludzi, sprawność fizyczna odpłaci im się zdrowiem i odpornością. Jednocześnie też pamiętać należy, że na sport nigdy nie jest za późno - dlatego bez względu na wiek warto poświęcić mu codziennie choćby odrobinę czasu.

Rozmawiała: Oktawia Szczodrowska


CIEKAWOSTKI

Kendo

Dziś kendo jest sportem bezkrwawym - ostre stalowe miecze zastąpiono bambusowymi, a ciało chronią protektory wzorowane na samurajskich zbrojach. Prawdziwy duch walki jednak pozostał. Ciężkie treningi nie tylko ćwiczą ciało, ale także kształtują osobowość. Kendo uczy, jak oddać szacunek przeciwnikowi, a jednocześnie stawić mu silny opór i zachować skromność mimo wygranej.

Cytat

"Kendo pomaga w osiągnięciu spokojnej i obiektywnej wizji otaczającego nas świata, nauczając czterech rzeczy:
- REI - grzeczności, sztuki odnoszenia się jak najlepiej do innych, nie tylko do mistrzów czy przeciwników, lecz do wszystkich i wszystkiego, również do części ekwipunku.
- CHOKU - siły duchowej, która pozwala zrozumieć i rozwiązywać problemy stawiane nam przez życie. Ktokolwiek i cokolwiek będzie twoim przeciwnikiem, musisz stawić mu czoła. W ten sposób wykształcony duch walki pozwala na stawanie twarzą w twarz z poważnymi przypadkami w życiu.
- SEI - władzy nad samym sobą, nieugiętości i spokoju ducha.
- SOKU - błyskawicznej oceny, zdecydowania i natychmiastowej reakcji. Kendo pomaga także przezwyciężyć cztery trucizny - zaskoczenie, strach, zwątpienie, brak zdecydowania."

Ichiro Yano - Kendo Hanshi 8° DAN


Adam Kitkowski

Prezes Poznańskiego Stowarzyszenia Kendo i trener Kadry Narodowej Iaido, posiadacz stopnia 3 dan Kendo, 4 dan Iaido i 4 dan Jodo. Jego sukcesy zaczęły się w 2004 roku, kiedy zdobył pierwszy w historii Polskiego Związku Kendo medal na Mistrzostwach Europy. W tym samym roku rozpoczął pracę instruktorską w poznańskim klubie, który w 2006 roku przekształcił się w stowarzyszenie. Adam Kitkowski pełni w nim funkcję prezesa od 2008 roku.

Przełomem w jego karierze był 2010 rok. Został wtedy trenerem Kadry Narodowej. Jego wychowankowie zdobyli w Mistrzostwach Polski 4 złote medale na 6 kategorii, a sam trener na zawodach w Szwecji pokonał rywali z wyższej kategorii. Jako pierwszy obcokrajowiec sędziował na zawodach w Wielkiej Brytanii. Zasiada także w komisji egzaminacyjnej. Dotychczas w całej karierze zdobył ze swoimi wychowankami ponad 80 medali (w kendo, iaido oraz jodo).


Poznań, 21.08.2012

Autorem zdjęć jest Łukasz Matuszewski.

Kontakt dla mediów:
Oktawia Szczodrowska
Asystent ds. działań Public Relations
e-mail:

Vision Consulting Group
ul. Żołnierzy Narwiku 16
61-695 Poznań
tel./fax: +48 61 826 93 06
www.vcg.pl

Powrót do spisu treści


ROSYJSKA SYSTEMA NA DOBRE ZAGOŚCIŁA W POLSCE
Przemysław Koryciński

Systema, czyli rosyjski styl walki wymyślony dawno temu na potrzeby wojska i jednostek specjalnych, na dobre wpisał się w krajobraz polskich systemów walki. Wkrótce ruszają kursy instruktorskie uprawniające do samodzielnego propagowania rosyjskiej systemy.

Początków systemy należy upatrywać w latach dwudziestych ubiegłego stulecia. W Rosji trwały wtedy prace nad stworzeniem uniwersalnego stylu walki na potrzeby Armii Czerwonej i jednostek specjalnych ZSRR. Opracowywali je (niezależnie od siebie) Wasilij Oszczepkow i Władimir Spiridonow. Oszczepkow był ekspertem judo i jednym z pierwszych Europejczyków, którzy trenowali tę sztukę walki. Spiridonow był specjalistą w zapasach i jujitsu. Ich badania miały na celu stworzenie uniwersalnego systemu walki wręcz, z połączenia techniki narodowych z terenów ZSRR, dalekowschodnich sztuk walki i zachodnioeuropejskich stylów walki wręcz.

Na bazie tego swoistego tygla sztuk walki powstało SAMBO Oszczepkowa, gdzie znajdziemy style judo i regionalne (m.in. Armenia, Gruzja, Chiny, Mongolia) odmiany zapasów. Podwalin systemy należy także upatrywać w stylu SAM Spiridonova, czyli stylu dedykowanego członkom NKWD i ich specjalnym misjom.

Ciało i dusza

Jak podkreślają instruktorzy Systemy, najważniejsze w tej sztuce są relaks i praca z oddechem. Rozluźnienie powoduje, że wyeliminowane zostają wielkie nakłady stresu i strachu powstające podczas walki, dzięki czemu walczący porusza się szybciej i sprawniej, mniej się męczy. Sama technika walki schodzi w tym momencie na drugi plan, każdy instruktor kształtuje ją indywidualnie, najważniejsze to dobra praca oddechowa. Pozwala ona wydobyć "energię wewnętrzną". W systemie rzadko analizuje się elementy uderzeń, uników czy bloków, ponieważ każdy nasz ruch jest naturalną konsekwencją ataku przeciwnika.

Pszczyna sztukami walki stoi

Pierwszą, oficjalną organizacją, która rozpoczęła propagowanie Systemy w Polsce jest Pszczyńska Akademia Sztuk Walki, zrzeszona w Polskiej Federacji Dalekowschodnich Sztuk i Sportów Walki w Warszawie. Z tej polskiej miejscowości, wywodzi się styl walki zwany pszczyńskim. PASW od lat prowadzi systematyczne zajęcia w kilku polskich miastach, m.in. w Warszawie, Pszczynie, Zielonce. Raz w miesiącu instruktorzy akademii organizują warsztaty szkoleniowe Systemy w Warszawie, gdzie każdy, bez względu na stopień umiejętności i doświadczenia może szkolić się pod okiem doświadczonych trenerów. - W listopadzie 2012 roku gościliśmy specjalnego gościa z Czech Davida Sykorę, czołowego instruktora Systemy w Czechach. Jest on przedstawicielem Sergieja Brościewa, czołowego instruktora w Rosji. Instruktorzy z PASW działają w organizacji Systema Poland, realizującej szkolenia oraz kursy zgodne z statutem i przepisami Unii Europejskiej.

Chcą zakładać kluby

W kwietniu w Warszawie ruszają kursy - szkolenia instruktorskie pod egidą Systema Poland, organizacji działającej w porozumieniu z Polską Federacją Sztuk i Sportów Walki. - Ci, którzy zakończą kurs z wynikiem pozytywnym będą mogli samodzielnie i oficjalnie propagować ten system walki - mówi Malek Talarek, instruktor z PASW. - Lata doświadczeń i stały kontakt z instruktorami Systemy z Rosji i Czech zaowocował m.in. tym, że niedługo ruszy kompleksowy kurs, jedyna tego typu inicjatywa w Polsce. Szkolenia będą organizowane przy pełnej akceptacji wieloletniego instruktora Systemy Davida Sykory oraz czołowego przedstawiciela z Rosji Siergieja Borściewa. Pierwsze szkolenie ma charakter zapoznawczy i przybliżający główne zasady tego systemu - dodaje Marek Talarek.

Program szkolenia obejmuje poznanie głównych zasad Systemy, naukę poruszania się, padów i przyjmowania ataku, przyjmowania i zadawania ciosów ręcznych i nożnych, specyficzne dla tego systemu walki ćwiczenia siłowe i wzmacniające i przede wszystkim oddechowe, będące jednym z głównych aspektów tego stylu walki. - Tego typu szkolenia mogą być zalążkiem do powstania klubów Systemy w Polsce, do czego nie ukrywam dążymy. Po cyklu 10 spotkań szkoleniowych jest możliwość wzięcia udziału w kursie instruktorskim. Chcemy zakorzenić Systemę w całym kraju - mówi instruktor z PASW.

Szkolą online

Dla tych, którzy chcą poznać Systemę, zanim np. zdecydują się zapisać na treningi, instruktorzy uruchomili wirtualny kurs Systemy w formie lekcji. Na stronie internetowej www.systemapoland.pl dostępna jest darmowa prezentacja wideo, dzięki której można nauczyć się kilku technik. Lekcje dostępne w Internecie dobrze uzupełniają szkolenia stacjonarne. Aktualnie Systema Poland szkoli adeptów w dwóch miejscach w Warszawie, gdzie niedawno uruchomiono drugą sekcję na Białołęce, Zielonce pod Warszawą, Zielonej Górze i Pszczynie. W lato Systema Poland organizuje obóz szkoleniowy nad morzem. - Systema to sztuka walki dedykowana dla każdego. Doskonale sprawdza się w kursach służb mundurowych, samoobrony dla kobiet, kursach mieszanych dla dorosłych. Treningi oparte o metody badań naukowych nie przeciążają organizmu, wzmacniają fizycznie i psychicznie. Najważniejszym w Systemie jest człowiek i chęć jego rozwoju. Naszym celem jest przygotowanie przyszłych instruktorów, propagowanie tej sztuki walki i pomoc przy zakładaniu klubów w całej Polsce - podsumowuje Marek Talarek.

Powrót do spisu treści


O CHINACH TRZEBA ZAPOMNIEĆ
Joanna Molenda-Żakowicz

- Oni zniszczyli naszą tradycję. - Mówi Li i patrzy na mnie wyczekująco.

- To prawda, że wiele rzeczy już nigdy nie wróci i że wielka część kultury została utracona. Ja również tego żałuję, szczególnie że wielu elementów Waszej kultury już nie zobaczę, a chciałabym. Taka jest jednak cena postępu. Ja, gdy patrzę na Pekin, widzę miasto praktycznie europejskie. Nie sądzę, aby dało się pogodzić kontynuację postępu, rozumianego jako zrównanie się z kulturą światową, z utrzymaniem tradycyjnej chińskiej kultury. To smutne, ale obawiam się, że nie ma innej drogi. Może chociaż Hong Kong uda mi się zobaczyć zanim i on przejdzie metamorfozę...- Li robi wrażenie rozczarowanego moją odpowiedzią, ale może tak tylko mi się wydaje.

- Na pewno mieliście tam mnóstwo tajniaków.

Przypominam sobie ponownie rozmowę z Li i tym razem czuję niesmak. Z kim rozmawiałam? Dlaczego zadał mi tamto pytanie? Czy dałam się nabrać na niby normalną pogawędkę, z której udało mi się wybrnąć przypadkiem tylko dlatego, że w rozmowach z nieznajomymi staram się być uprzejma, a do tego jestem naiwna jak mało kto? I dlaczego w ogóle przychodzą mi do głowy takie myśli...?

To, co najbardziej uderza po przyjeździe do Pekinu, to jego europejskość. Przejście przez kontrolę bezpieczeństwa, następnie przez terminal i dalej do metra przebiega sprawnie i szybko. Nie ma miejsca na wątpliwości i nie ma jak się zgubić: wszędzie można znaleźć informację w języku angielskim, a pracownicy obsługi lotniska patrzą uważnie na przechodzących i w razie potrzeby kierują zagubionych na właściwą drogę. Na skraju terminala czeka szybki pociąg, będący częścią infrastruktury metra, które w ciągu kilkudziesięciu minut pozwala dotrzeć do centrum metropolii. Pytanie, co to znaczy. Pekin jest metropolią, która ma środek wszędzie, a brzeg nigdzie - jak sam Wszechświat. Na którejkolwiek stacji by się nie wysiadło, ma się wrażenie, że jest się w centrum średniej wielkości europejskiego miasta. Właśnie: europejskiego. Jeśli ktoś oczekuje zderzenia z dalekowschodnią egzotyką, nie ma jej co szukać w Pekinie. Już tam nie istnieje. Kto miał okazję zobaczyć Pekin sprzed Olimpiady, nie poznałby go teraz. Nie ma w nim rowerów ani tradycyjnych, gęsto zamieszkanych, brudnych i cuchnących hutongów. Nie ma ludzi paradujących po ulicach w pidżamach ani tych z brudnymi, poobgryzanymi paznokciami. Pozostało tylko plucie, ale i to trudno nazwać powszechnym zwyczajem. Wszystko to zniknęło. Zostało zrównane z ziemią albo wyplenione na podstawie zakazu: plucia, niechlujnego ubioru i wyglądu, i wszystkiego, co by mogło budzić odrazę u gości z Zachodu. W pierwszym odbiorze Pekin nie różni się od Paryża czy Londynu. Niewiarygodne, jak szybko może dojść do takiej metamorfozy, o ile tylko zostaną w nią zainwestowane odpowiednie siły i środki. Po tradycyjnym wyglądzie miasta nie pozostało praktyczne nic. Kto pamięta Pekin sprzed kilku lat, powinien o nim zapomnieć. To, co pozostało z przeszłości, to kilka hutongów przerobionych na hotele lub sklepiki dla turystów i nieszczególnie cuchnąca sterta śmieci usypanych koło Dworca Zachodniego. Rowery zostały przez samochody, pidżamy przez garnitury i eleganckie sukienki, a ulice i miejsca użyteczności publicznej są tak czyste, że można by jeść prosto z chodnika. Osoby odpowiedzialne za utrzymanie czystości ani na chwilę nie ustają w pracy. Każda plama zostanie usunięta w chwilę po pojawieniu się, chodnik zostanie zamieciony, podłoga starta.

Porozumiewanie się z języku jakimkolwiek innym niż chiński jest problematyczne ale nie niemożliwe. Opowiastki o tym, że rozmawiając z Chińczykami najlepiej jest mówić po polsku, bo oni i tak nie rozumieją tylko chiński, a my pozbędziemy się dodatkowego stresu związanego z wypowiadaniem się w obcym języku, można traktować z przymrużeniem oka. Tak może być na prowincji, ale na pewno nie w Pekinie, gdzie coraz więcej osób zna język angielski w stopniu co najmniej podstawowym. Problemem może być tylko silny akcent, który czasem uniemożliwia zrozumienie przekazu, ale wtedy z pomocą przychodzi tłumacz Google, który wyjaśnia sporne kwestie. Śmiało można, a nawet należy, zwracać się do nieznajomych osób o pomoc i wyjaśnienia, zwłaszcza do młodych, bo prawie na pewno zostaniemy zrozumiani, a problem zostanie rozwiązany. Czasem wystarczy zrobić żałosną minę, aby pojawił się ktoś, kto zapyta, czy wszystko w porządku. Osoby starsze będą równie chętne do pomocy. W ich przypadku jednak życzliwość nie zawsze musi iść w parze ze zrozumieniem problemu, tak że można skończyć jak ci turyści, "co dobrym idą szlakiem, ale w złym kierunku, i ci, co dotąd błądzą w lesie, wołając ratunku..." Lekarstwo na to jest proste: wierzyć, ale sprawdzać. Jeśli dwie lub trzy osoby potwierdzą tą samą radę lub kierunek marszu, najprawdopodobniej jest on właściwy. Całkiem jak w starym arabskim powiedzeniu, że jeśli ktoś powie Ci, że jesteś osłem, nie przejmuj się tym. Jeśli jednak powiedzą tak dwie, lub trzy osoby, idź i kup sobie siodło.

Czy zatem warto się fatygować aż do Pekinu, żeby zobaczyć Paryż? Nie, oczywiście, że tak nie jest. Z zewnątrz - faktycznie: Pekin i inne miasta europejskie mało się od siebie różnią. Wystarczy jednak pozwolić się chociaż trochę wchłonąć temu miastu, żeby przekonać się, że nie jest to taki sam świat. Europejscy kelnerzy nie podają klientom restauracji jedzenia ręką (nie byliśmy pewni, ja się zabrać do kaczki po pekińsku), a sami klienci nie przesiadują przy stołach w negliżu. Tu nie sprząta się ze stołów opróżnionych butelek dopóki klient nie wstanie, choćby zajmowały one pół blatu (nie wyjaśniliśmy dlaczego tak jest), i nie przyjmuje się najdrobniejszych nawet napiwków. Ludzi w mieście charakteryzuje duża uprzejmość i poszanowanie przestrzeni osobistej. W nabitych do niemożliwości wagonach metra każdy stara się stać tak, aby w miarę możliwości nie dotykać sąsiadów. Podczas przemieszczania się między liniami nikt nie biegnie anie nie przyspiesza kroku, nawet jeśli pociąg właśnie zajeżdża na peron. Ludzie poruszają się spokojnie, wiedząc, że każdy z nich zdąży tam, dokąd się wybiera. Stroje jakie można zobaczyć na mieście są zróżnicowane: od prostych, ludowych okryć, przez tradycyjne, po eleganckie, typowo europejskie. Jedno co je łączy, to skromność: o ile półnadzy mężczyźni są na porządku dziennym, żadna kobieta nie założy przejrzystej sukienki, przez którą widać by było bieliznę. To, co można zobaczyć najczęściej w tym dusznym i gorącym latem mieście, to cieniutkie, półprzezroczyste spódniczki, narzucone na sięgające do pół uda legginsy. Myliłby się jednak ktoś, kto by się spodziewał potępienia dla osoby wyłamującej się z tego schematu. Wbrew temu, czego można by się spodziewać w Europie, nałożenie na siebie ubioru nie przystającego do tych zasad, nie wywołuje żadnej reakcji. Mijane twarze nie mówią nawet, że nikogo nie interesuje, to odstępstwo od zasad. Mówią raczej, że nikt nawet nie zauważył, że coś jest nie tak. Pozostając przez chwilę w takim otoczeniu, można nabrać przekonania, że albo wszyscy są ślepi, albo wszystko jest w porządku i wcale się nie wygląda jak osoba, która przed wyjściem zapomniała na siebie nałożyć części garderoby. Nie jest to objaw tolerancji, choć można to tak nazwać, ani uprzejmości, chociaż i to słowo do pewnego stopnia pasuje. Nie jest to też objaw szacunku. Czasem mówi się, że Azjaci zachowują obojętne twarze niezależnie od tego, co się dzieje, a że takie zachowanie jest dla Europejczyków nienaturalne, ta obojętność ma z miejsca pejoratywne konotacje i jest kojarzona z fałszywością. Tak jakby powiedzieć, że my w Europie przechodzimy do porządku dziennego nad istnieniem czarownic, ale ponieważ jako takich ich nie akceptujemy, spalimy ja na stosie, a że one o tym wiedzą, to wszystko pozostaje w stanie wzajemnego konsensusu. Nie wiem, czy jest słowo, które by oddawało istotę takiego postępowania. Powiedzenie, że "to taka kultura", niczego nie wyjaśnia, chociaż jest to prawda. Trzeba by chyba powiedzieć, że Azjaci akceptują sposób bycia innych ludzi wraz ze wszystkimi konsekwencjami tych ludzi dotyczących. Pewnie dlatego tego rodzaju społeczności bardzo trudno przeniknąć osobom spoza właściwego kręgu kulturowego.

Egzotyczna, praw dziwa "chińskość" przenika Pekin i jego okolice subtelnie. Zdarzyć się może, że między pociągami metra przeskoczy ubrany w pomarańczowożółte szaty mnich, że na ławce obok zasiądzie Chińczyk z długą, konfucjańską brodą (ogromna większość Chińczyków nie nosi zarostu), albo że na ulicy zatrzyma się sprzedawca smażonych skorpionów, który nie zabawi tam długo, więc jeśli ma się na takie specjały ochotę, to lepiej skorzystać póki jest okazja. Fakt jednak, że smażone skorpiony, rozgwiazdy i inne owady można w każdej chwili dostać na bazarze w centrum. Czasem można napotkać na ulicy nędznie ubranego przechodnia zbierającego datki na odbudowę buddyjskich świątyń, wystawiającego zaświadczenia transakcji i rozdającego pamiątkowe obrazki jaśniejącego Buddy. Trzeba się też liczyć z tym, że staniemy się atrakcją turystyczną i że wielu miejscowych, i wszyscy przyjezdni z prowincji zechcą robić sobie zdjęcia z nami podchodząc niby nigdy nic i stając obok, podczas gdy druga osoba będzie robić fotografię, albo zdjęcia nam, udając, że fotografują coś niezmiernie ciekawego znajdującego się 20 cm ponad naszymi głowami. Prawdziwie chiński jest też dworzec Zachodni, wypełniony tłumem o gęstości niespotykanej w Europie, i wielkością przewyższający niejeden europejski zamek. Tak samo latawce, dniem i nocą zawieszone na niebie nad Centrum Olimpijskim: w dzień popisujące się akrobacjami, a nocą układające się z świetlne wzory. Prawdziwie chińska jest też kuchnia: każda restauracja ma swoją specyfikę i odmienny sposób podawania tych samych potraw. Kaczka po pekińsku, chiński rosół, sałata morning glory, lody, a nawet nieco dziwaczna, po chińsku podawana kawa w każdym miejscu smakowała inaczej, nazywając się przy tym tak samo. Jeśli więc komuś wydaje się, że pobyt w Chinach sprawi, że odnajdzie tę jedyną recepturę, jedyny właściwy sposób podawania i przyrządzania potraw, powinien o tym zapomnieć. Nawet kaczkę po pekińsku w każdym miejscu je się inaczej: raz macza się plasterki kaczki w sosie sojowym, a następnie uzupełnia się je dodatkami i wszystko umieszcza w naleśniku, gdzie indziej do sosu trafiają tylko kawałeczki selera albo jeszcze inaczej - to naleśnik jest smarowany sosem, na którym układa się wszystkie elementy składowe dania. Należałoby raczej powiedzieć, że prawdziwie chińskim sposobem podawania potraw jest robienie tego tak, jak się nam podoba, bez oglądania się na innych. I faktycznie: nikt nie oglądał się na innych, gdy na stole pojawiały się pieczone krewetki, wieprzowina z warzywami podana w brytfannie wciąż stojącej na ogniu, żaba z zieloną papryką i pieprzem seczuańskim, a na koniec lody z winem.

Wspaniała kuchnia stanowi przeciwwagę pogody w Pekinie. Ponoć kiedyś była to stolica o najpiękniejszym niebie: błękitnym i czystym. Może kiedyś znów taką się stanie. Dziś nie ma po tym śladu. Miasto jest przykryte grubą warstwą gęstej zawiesiny, która nie pozwala prześlizgnąć się nawet Słońcu. Smog wiszący nad Pekinem sprawia, że Słońce wygląda jak Księżyc w pełni, Księżyc - jak najjaśniejsza gwiazda, a gwiazd nie widać wcale. Powietrze, którym trzeba oddychać jest ciężkie i chropowate. Ma wrażenie przebywania w potwornie zakurzonej saunie, którą ktoś włączył, a potem, gdy już nasyciła się wilgocią, zamaszyście pozamiatał tuż przed wpuszczeniem klientów. Mające przynieść ulgę klimatyzatory zamontowane w każdym miejscu użyteczności publicznej: sklepach, dworcach, bankach, biurach, czy metro, działają na pełną moc i chłodzą powietrze do minimalnej możliwej temperatury. W takiej sytuacji nie sposób zachować zdrowego gardła. Smog zalega też nad terenami położonymi z dala od Pekinu: nad lotniskiem, na którym lądujące samoloty poruszają się w gęstej mgle ograniczającej widoczność do kilkuset metrów, nad Wielkim Murem, który spowity tą zawiesiną nie robi większego wrażenia niż fragment murów miejskich Wrocławia, i pewnie jeszcze dalej, gdzie nie udało się nam dotrzeć pomimo wysiłków.

Warto bowiem pamiętać, że podróżowanie po Chinach nie przypomina podróży po Europie i to nie tylko z powodu trudności, a wręcz niemożności porozumienia się. W Chinach bilety do pociągów i autobusów dalekobieżnych kupuje się z dużym wyprzedzeniem, chyba, że komuś wystarcza miejsce stojące w pociągu, który trasę tysiąca kilometrów pokonuje w około dziesięć godzin, co i tak na polskie warunki jest wspaniałym osiągnięciem. Obowiązuje też zasada, że pociągiem może jechać tylko ten, kto ma wykupione miejsce: leżące, siedzące lub stojące, czyli inaczej niż w pociągach, do których jesteśmy przyzwyczajeni, czyli takich, do których wchodzi tylu pasażerów ilu się zmieści. Szczególnie trudno dostać się do typowo turystycznych miejsc, takich jak np. Badaling, w którym można zwiedzić odcinek Wielkiego Muru położony najbliżej Pekinu. Kto nie ma biletu kupionego wcześniej, może liczyć tylko na taksówkę, na którą wyda fortunę, chyba, że potrafi się targować. Dobrze jest mieć na uwadze, że Chińczycy nie tylko bardzo lubią taką formę dopracowywania ostatecznej ceny towaru, który chcą sprzedać, ale zarazem są rozpuszczeni przez bogatych turystów z Zachodu, którzy akceptują ceny będące setki juanów wyższe od tych, jakie można i należałoby zapłacić, co tylko utrudnia negocjacje osobom o mniej zasobnych portfelach.

Do typowo chińskich elementów, spodziewanych a, niestety, nie będących już stałymi elementami pejzażu Pekinu są "osoby ćwiczące taiji na każdym skwerku". Może kiedyś tak było, że wyjrzenie za okno i rozejrzenie się wkoło dawało okazję popatrzenia na mniej i bardziej skomplikowane formy. Dziś, aby znaleźć praktykujących taiji, trzeba albo dobrze się naszukać, albo wiedzieć, gdzie można ich znaleźć. W parku na terenie Świątyni Nieba, pośród osób grających w gry zespołowe, tańczących tango albo walca, śpiewających klasyczne i współczesne przeboje, ćwiczących strzelanie z bata, grających w zośkę, i robiących kilkanaście innych, ciekawych rzeczy, można znaleźć również ćwiczących taiji. Zwykle są to osoby pracujące indywidualnie nad formą lub mieczem, ale dość często można zobaczyć ludzi ćwiczących formę w parach. Nietrudno jest też znaleźć mistrzów reklamujących prowadzone przez siebie szkoły i udzielających na bieżąco lekcji zainteresowanym osobom. Wszystko to jednak koncentruje się pod Świątynią Nieba i poza nią nie wychodzi. Tak jakby to, co nam w Europie kojarzy się z kulturą Chin, a wręcz stanowi jej kwintesencję, straciło dotychczasową moc i ograniczyło zasięg swojego oddziaływania jedynie do najbliższych okolic.

Czy jest to symptom upadku albo słabości Chin? W żadnym razie. Ostatnią rzeczą, którą można powiedzieć o Pekinie to to, że sprawia wrażenie słabego. Rozmach i tempo zmian, które zaszły w tym mieście, nawet jeśli absolutnie nie reprezentatywne dla reszty kraju, jasno i dobitnie mówią o sile i potencjale tego narodu, których nie waha się on użyć. Pekin jest jak wielki smok, który wylądował się na łące pełnej kwiatów. Każdym skrętem cielska, bez zastanowienia i refleksji miażdży dywany unikatowych roślin, każdym trzaśnięciem ogona bezlitośnie wychlapuje do suchego dna tysiącletnie jeziora, a machnięciem skrzydeł kładzie połacie lasów. Budzi to uczucie żalu za rzeczami, co do których nie chcielibyśmy, aby przeminęły, ale też ilustruje głęboko zakorzenioną w tradycji chińskiej ideę zmiany, jako jedynie trwałej rzeczy na świecie.

Widząc przemiany zaszłe w ostatnich latach w Chinach i to, jak odległe od rzeczywistości mogą być nasze wyobrażenia o tym kraju ewentualnie związane z nim wspomnienia, można nauczyć się dystansu do czasu i rzeczy, i pogodzić się z tym, że każda chwila, która trwa, wszystkie związki, obrazy, relacje, formy i interesy, którym staramy się nadać sztuczne życie, nazywając je teraźniejszością, są niczym innym jak zgasłym blaskiem czasu minionego. Płatkami kwiatów raz lśniących, które nagły podmuch żaru pozbawia życia w czasie tak krótkim, że nie zdążą nawet stracić koloru ani kształtu. Trzymając się tych chwil, kolekcjonując je i wielbiąc, zapadamy się wraz z nimi w miękką krainę śmierci. Owijamy się czasem przeszłym jak kokonem, aż w końcu rozpuszczamy się w nim tak, że gdy pewnego dnia wiatr rozplecie jego nitki, okazuje się, że w środku nie ma już nikogo.

Dlatego nie staram się pamiętać. Po co mi pamięć o rzeczach minionych, tych, które zmienią swój kształt zanim ponownie je zobaczę, jak i tych, o których rozmyślanie nic nie zmieni? Obrazy z miejsc będących cudami świata zamazują mi się przed oczami. Z coraz większym trudem przywołuję z pamięci wylizane do czysta półmiski jeszcze chwilę wcześniej pełne wyszukanych potraw, i puchary pełne owoców, lodów, bitej śmietany i koniaku. Zacierają się wspomnienia schodów, którymi wchodziłam do Świątyni Nieba, którymi opuszczałam Letni Pałac Cesarza, jak i progi, które przekraczałam wchodząc do Zakazanego Miasta i opuszczając je. Już prawie nie potrafię odtworzyć w pamięci niewiarygodnych popisów chińskich akrobatów, ani wskazać nocy, podczas której tańce latawców były najciekawsze. Wkrótce zapomnę uczucie, że pekiński smog był dla jak ciepła, trochę drapiąca kołdra dla mojego udręczonego lodowatą klimatyzacją gardła. Prawie na pewno nie potrafię wskazać ulicy, na której znajduje się restauracja bez klimatyzacji, w której nas poznawano, zawsze sadzano przy tym samym stole, gdzie w głębi za kontuarem w słojach z chińską wódką wiły się marynowane węże, a między stolikami - półnadzy Chińczycy, starający się zrobić wrażenie na towarzystwie, albo po prostu uciekający od upału, gdy cały Pekin spowija ciężka od smogu mgła, i ja też, kiedy już tak leżę i myślę, Pekin widzę jak przez mgłę...

Powrót do spisu treści


Strona została przygotowana przez Tomasza Grycana.

Wszelkie pytania i uwagi dotyczące serwisu "Neijia" proszę przesyłać na adres:

Uwaga! Zanim wyślesz e-mail, przeczytaj dokładnie F.A.Q.

Powrót do strony głównej